P.XXIII / STRUMIEŃ
Ku zdziwieniu ich obojga, nie natknęli się na praktycznie żadne problemy. Tłumacząc się sprawą królewskiej wagi zwinęli z pomieszczeń gospodarczych kilka wiader razem z belkami i sznurami, by najpierw zająć się kwestią przeniesienia wody. Merlin musiał przyznać, że się zapomniał. Zdarzało mu się to tylko w towarzystwie przyjaciela, jakby Gwaine był jakąś ponad naturalną istotą, która przełączała jeden pstryczek i nagle wszystkie problemy Merlina stawały się jakieś takie odległe i nieważne. Bo przecież mieli zadanie. Musieli uratować Mordreda, potem musieli wykorzystać go żeby jakoś uratować Morganę, a w międzyczasie musieli jakoś rozwiązać sprawę druidów zamieszkujących pobliski las. Do tego Merlin musiał jakoś wymyślić, jak uchronić Camelot przed współczesnym światem, który tylko czyhał na by zrobić z niego internetową sensację. A gdyby tego wszystkiego było mało to jeszcze musiał jakoś poradzić sobie z Gwen, Rycerzami i wszystkimi problemami, z którymi obecnie mierzył się po wojnie Camelot. Roboty miał na kilka następnych wieków, a czasu zdecydowanie mniej.
A mimo tego wszystkiego, gdy tylko Gwaine zdjął buty żeby wejść do strumienia by nabrać wody prosto ze znajdującego się niedaleko niewielkiego wodospadu, Merlin użył magii gwiżdżąc cicho, patrząc w zupełnie inne miejsce i udając absolutne niewiniątko. I tylko jego połyskujące na złoto oczy były potwierdzeniem tego, że to nie Gwaine sam z siebie poślizgnął się na przypadkowym rzecznym kamieniu, ale że został przewrócony żeby upaść na cztery litery z głośnym stwierdzeniem sprzeciwu i bólu. Wiadro samo z siebie uznało, że odejmie z tej sytuacji resztkę powagi i spadło z głośnym trzaskiem prosto na głowę Rycerza, wylewając z siebie resztki zawartości i sprawiając, że Gwaine był przemoczony od stóp do głów. I o ile wcześniej Merlin dał radę utrzymać poważny wyraz twarzy, o tyle w tamtym momencie wybuchnął głośnym i szczerym śmiechem. Gwaine pierwotnie łypiący na niego z irytacją spod uniesionego nieznacznie wiadra, ostatecznie spojrzał na przyjaciela z rozczuleniem. Nie widział Merlina tak rozluźnionego od kiedy chłopak wrócił na Camelot. Cóż, może musiał zrobić z siebie idiotę, ale jeśli przez choćby krótką chwilę pomagało to Merlinowi w staniu się zwykłym dwudziestolatkiem, który wydurniał się z przyjacielem, a nie ratował cały świat, to Gwaine był w stanie robić to cały czas.
Nie żeby Merlinowi cała akcja miała ujść na sucho. Co to, to nie. Przeklinając pod nosem tak głośno, że z pewnością słyszano ich aż na zamku, Gwaine nabrał wody w wiadro i chlusnął nią z całej siły w czarownika. I jasne, Merlin mógłby użyć magii żeby woda go nie dosięgła. Mógł użyć magii żeby zatrzymać Gwaine'a jeszcze w strumieniu. Mógł zrobić wiele rzeczy. Tylko, że nie chciał. Chciał dać się porwać chwili. Dlatego przeklął tylko cicho, gdy jego ubrania zamoczyły się. A potem jakimś cudem dał się wciągnąć do strumienia, gdzie Gwaine nieudolnie próbował podciąć mu nogi i jakoś przewrócić go tak, by i czarownik był cały przemoczony. Rycerz poddał się po kilkunastu nieskutecznych próbach i zwyczajnie wyciągnął rękę do Merlina by ten pomógł mu wstać. I czarownik, który zbyt wcześnie uznał swoje zwycięstwo, wpadł prosto w jego pułapkę, orientując się nieco zbyt późno, że przyjaciel przyciągnął go do siebie całą swoją wagą i ostatecznie Merlin wylądował siedząc w wodzie z nieznacznie opuszczonymi ramionami. Korzystając z rozkojarzenia przyjaciela Gwaine przypuścił kolejny atak, uderzając w powierzchnię wody otwartą dłonią i kierując rozbryzg w stronę Merlina, który próbował jakkolwiek zaczesać do tyłu mokre włosy, które irytująco wpadały mu do oczu.
Merlin nie potrafił przestać się śmiać. Cała sytuacja była tak pozbawiona trosk, że wydawała mu się aż nierealna. Ot, wydurniał się z przyjacielem. Zwykłe, ciepłe popołudnie, gdzie słońce grzało, gdzie stali po pas w wodzie w przypadkowym strumieniu, zmoczeni od stóp do głów i śmiejący się z całej tej sytuacji. Gdzie problemy i ludzie byli daleko, a natura blisko. Czarownik chciałby móc zatrzymać ten moment na całą wieczność. Ale świat nie bywał dla niego na tyle łaskawy. Może kiedyś. Może za parę lat, jeśli Gwaine rzeczywiście nie przestraszy się jego mrocznej historii, znajdą się wiele kilometrów dalej w podobnej sytuacji. I może wtedy nie będą musieli przerwać, bo czas postanowił nieustraszenie upływać, mimo wszystkich pragnień i próśb Merlina żeby tego nie robił. Jakimś cudem udało im się nabrać ostatecznie wody do wszystkich ośmiu wiader, które przywiązali do drewnianych belek, które zarzucili sobie na ramiona. I przez pierwsze trzy kroki Gwaine próbował gwiazdorzyć, że on da radę to unieść, że to przecież lekkie, ale wystarczył niewielki odcinek, gdy szli wzdłuż strumienia do głównej ścieżki, by Rycerz zmienił zdanie i skorzystał z magii Merlina.
- Właściwie to teraz te wiadra tak jakby trzymają się w powietrzu, tak? - spytał w końcu Gwaine, gdy szli już w stronę Camelotu. Merlin potwierdził skinięciem głowy, obserwując przyjaciela z uwagą. - Ale się poruszają. W sensie razem z nami? - zadał kolejne pytanie, na które Merlin znowu skinął twierdząco głową. - Więc dlaczego nie mogłeś sprawić żeby wiadro przeleciało do strumienia, poczekało tam aż się napełni wodą i wróciło do nas? Dlaczego musiałem zdejmować buciory, podwijać nogawki i włazić po tych zimnych kamieniach?
- A kto powiedział, że nie mogłem? - spytał Merlin uśmiechając się tak niewinnie, jak tylko dał radę. - Uznałem, że tak po prostu będzie zabawniej. I na moją obronę to patrz. Naprawdę było.
- Ty masz szczęście, że my tę wodę musimy donieść do twoich komnat bo inaczej tak bym cię kopnął - uznał Gwaine ciężko i teatralnie wzdychając, na co Merlin tylko się zaśmiał.
- Może nawet pozwoliłbym ci się kopnąć. Tak w ramach odwetu za wrzucenie cię do strumienia - uznał wielkodusznie czarownik, co Rycerz skomentował tylko głośnym prychnięciem.
- Tak w ramach zadośćuczynienia to mógłbyś nas na przykład wysuszyć. Na pewno istnieje na to jakieś zaklęcie. Ja wiem, że wyglądam cholernie seksownie, gdy mokra koszula przylega mi do ciała i jestem pewien, że wiele dziewcząt zapłaciłoby niemało za takie widoki, zwłaszcza prywatnie. I wiem, że pogoda jest taka, że raczej się nie rozchorujemy, ale zrobimy z siebie pośmiewisko wchodząc na Camelot kapiący wodą - zauważył Gwaine poświęcając sobie sporą część tego monologu, na co Merlin spojrzał na niego, jakby chciał go uświadomić, jak daleko znajduje się od rzeczywistości, ale postanowił tym razem przyjaciela oszczędzić. Prawda była taka, że może i Gwaine wydawał się absolutnym kobieciarzem, ale biorąc pod uwagę jego charakter i lojalność, gdy ktoś już sobie na nią zasłużył, to tak naprawdę byłby najlepszym mężczyzną, jakiego można komukolwiek życzyć.
- Mógłbym - przyznał tylko Merlin. - Ale tak jest zabawniej. No i musimy zrobić jeszcze jedną rundkę po wodę. A jak znam ciebie i to jak bardzo brakuje ci jakiekolwiek równowagi to znowu wpadniesz do strumienia i ja cię znowu będę musiał ratować i znowu skończymy cali przemoczeni. Zresztą, przy tej pogodzie za chwilę sami z siebie wyschniemy. Jest ciepło i świeci słońce. To wręcz darmowa ochłoda w taki dzień.
- Czyli to jest ta wersja historii, której się trzymamy? Ta, w którą uwierzą absolutnie wszyscy, bo powie ją Merlin ze swoją uroczą, niewinną buźką i nikt nie uwierzy biednemu mnie, który został bestialsko wykorzystany i pokrzywdzony? - spytał dramatycznie Gwaine patrząc na Merlina z niedowierzaniem, gdy ten znowu tylko zaczął się śmiać.
- Gdyby cię tam nie było to sam raczej uwierzyłbyś w moją wersję, a nie w czyjąkolwiek inną - zauważył z niewielkim uśmiechem czarownik, próbując nie śmiać się ze zdecydowanie zbyt zdziwionych min rycerzy i sług, których mijali po drodze do jego komnat, a którzy patrzyli na nich jakby zabrakło im oleju w głowach.
- Czy bym uwierzył to nieistotne - zauważył Gwaine. - Zawsze publicznie wziąłbym twoją stronę. Prywatnie może i dostałbyś po głowie, albo przynajmniej próbowałbym dać ci po głowie z tymi twoimi nieludzkimi zdolnościami, ale sens pozostaje ten sam. Ale pewnie bym uwierzył. Tak swoją drogą mówiąc. Od tego są przyjaciele wiesz? A nie od podcinania komuś nóg jak próbuje nie wyrżnąć idąc po mokrych kamieniach.
- Teraz tak mówisz, ale jakbyś się rozchorował i musiałaby się tobą zająć ładna służka to byś mi dziękował - uznał Merlin udając powagę.
- To nie jest żaden argument w tym momencie - zauważył Gwaine po dłuższej chwili otwierania i zamykania ust bez wydania jakiegokolwiek dźwięku, nim w końcu prychnął, doskonale zdając sobie sprawę z własnej przegranej.
Dotarli w końcu jakoś do komnaty i rzeczywiście udało im się odłożyć wiadra, z których nie wyleciało nawet aż tyle wody, co spodziewał się Merlin. Zabrali kolejne, zawracając i gnając przez dziedziniec, gdy Gwaine uznał za zabawne zarzucenie czarownikowi wiadra na głowę i krzyknięcie, że "tak przecież milej się na Merlina patrzy", za co został przez przyjaciela mocno pogniony. To nagły hałas zwrócił uwagę Artura, który już jakiś czas wcześniej wstał od okrągłego stołu i zaczął przechadzać się wzdłuż pomieszczenia, w którym odbywały się obrady. Mimo wyjścia Merlina nie poruszyli tak naprawdę wielu ważnych tematów. Nie potrafili dojść do jakichkolwiek wniosków, a gdy już wydawało się, że osiągnęli porozumienie w jednej kwestii, pomysł blokowała albo Gwen, albo Artur, choć z zupełnie różnych powodów. Dlatego w którymś momencie Artur zwyczajnie oparł się o ścianę i wyjrzał za okno. Musiał dać Rycerzom chwilę na kłótnię, by ci mogli wyrazić wszelkie swoje opinie i żeby znowu mogli zacząć ten sam temat na nowo. Teoretycznie wszyscy mieli na uwadze dobro mieszkańców Camelotu, ale nie wiedzieli jak zaprowadzić ład i porządek. Jak wesprzeć tych, którzy stracili w tej wojnie najwięcej. Jak zjednoczyć społeczeństwo.
Artur poczuł w sercu ukłucie zazdrości, gdy dotarło do niego, że przyczyną całego tego hałasu, który rozniósł się echem po całym zamku byli Merlin z Gwainem. Wyglądali na tak pozbawionych trosk. Wyglądali jakby po prostu wzajemnie cieszyli się swoim towarzystwem. No i sam Merlin wyglądał jakby w końcu szczerze się uśmiechnął. Pendragon zacisnął szczękę tak mocno, że przez chwilę miał wrażenie, że sam sobie połamie zęby. Oddałby wszystko. Naprawdę wszystko. Tytuł, koronę, życie na Camelocie. Wszystko byleby tylko móc być tam na dole na dziedzińcu razem z Merlinem zamiast Gwaine'a. Gwaine'a który jakimś cudem zawsze robił wszystko dobrze. Gwaine'a, który zawsze odpowiednio reagował i wstawiał się za Merlinem z taką naturalnością, jakby robił to całe swoje życie. Gwaine'a, który potrafił sprawić, że Merlin choć przez chwilę wyglądał na utwierdzonego w jednej, obecnej sytuacji i będącego w tej sytuacji szczęśliwym.
On robił wszystko źle. Zdawał sobie z tego sprawę zazwyczaj, gdy było już za późno, ale próbował. Próbował z całych sił. Chciał być przyczyną uśmiechu Merlina. Chciał móc wydurniać się z nim na zamkowym dziedzińcu. Chciał z nim spędzić dzień na robieniu bóg jeden wie czego. A zamiast tego partaczył po całej linii. Najpierw z ogłoszeniem Merlina zwycięzcą wojny, potem z brakiem chęci wsparcia Morgany, potem z rozgadaniem tego, że Merlin miał magię. Przy nim Merlin zawsze miał się na baczności. Zawsze uważał na słowa, zawsze chował swoje prawdziwe emocje. Czasami udawało mu się dostrzec ich strzępki, jak wtedy, gdy wściekłość czarownika była tak wielka, że nie dał rady pozostać spokojnym. I jak wtedy, gdy wyrwali się z Camelotu do tego dziwnego miejsca w tym, co Merlin nazywał "współczesnym światem", gdy Merlin trochę się odprężył. Artur wiedział, że jedna rozmowa niczego nie zmieni. Jedno "przepraszam" też nie miało takiej mocy. Musiał udowodnić Merlinowi czynami, że uważał go za przyjaciela. I że z całego serca chciałby, żeby uczucie było wzajemne. Nawet jeśli ostatecznie będzie go to kosztować koronę.
Artur był wychowywany na zamku. Znał etykietę, zdawał sobie sprawę z oczekiwań, jakie wobec niego stawiano, rozumiał, jakie poglądy do tej pory wyrażała jego rodzina. Zamierzał doprowadzić do sytuacji, w której druidzi mogliby czuć się w Camelocie tak samo bezpiecznie jak istoty niemagiczne. A do tego potrzebował królewskiej władzy. Ale później? Później zostawi to wszystko za sobą. Jeszcze nie wiedział, jak to zrobi. Nie wiedział, w czyich rękach mógłby zostawić koronę. Wiedział tylko, że z całego serca pragnął któregoś dnia zwyczajnie wydurniać się z Merlinem na zamkowym dziedzińcu jak równy z równym, gdy czarownik śmiałby się szczerze i nie ukrywałby swoich emocji. Artur zamierzał dołożyć wszelkich starań by ta wizja któregoś dnia stała się rzeczywistością. Nie rozumiał tylko dlaczego zobaczenie tej dwójki w tak trywialnej sytuacji, która mogła przecież zdarzyć się każdemu, wywołała w nim aż tyle sprzecznych uczuć. Nie rozumiał dlaczego na myśl o tym, że w oczach Merlina Gwaine może być ważniejszym, niż on, poczuł falę ogromnego smutku. Ani tego, skąd brała się cała ta zazdrość i chęć znalezienia się na miejscu Rycerza. Jednak obrady, w których musiał brać czynny udział, nie były ani odpowiednim miejscem, ani czasem, na takie rozważania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top