P. XXII / SKŁADNIKI GOLEMA

Gwaine chciał kontynuować ten temat. Tę rozmowę, która przecież cały czas wisiała w powietrzu, praktycznie tuż nad ich głowami, ale do której obaj niechętnie się tak naprawdę zabierali. I nie chodziło nawet o to, że jakaś część Gwaine'a bała się, że może słowa Merlina okażą się prawdą. Może naprawdę robił takie rzeczy, przez które krew zmrozi mu się w żyłach. Wiedział, że dotychczasowe historie, które usłyszał były jedynie początkiem. Były dobrymi wspomnieniami, do których Merlina najwidoczniej lubił czasami wracać. I może brzmiało to ignorancko, ale Gwaine'a nijak to nie obchodziło. 

Jasne, nie mógł zagwanrantować, że zareaguje w odpowiedni sposób. Nie miał pojęcia, jak wyglądał świat poza Camelotem, czego wymagał żeby przetrwać i jaka była jego historia Nie potrafił sobie też wyobrazić jakie to uczucie być samotnym przez piętnaście wieków. Ba, Gwaine szczerze sam przed sobą musiał przyznać, że nie miał bladego pojęcia o tym, ile to jest jeden wiek. Pół wieku. Ba, nawet dekada. Przeżył parę w swoim życiu, ale cały czas towarzyszyli mu ludzie. Cały czas wędrował, bo był to jego osobisty wybór, bo życie nomada bardziej mu odpowiadało, a przyjaznych ludzi, dobry bar i bójkę dawało znaleźć się absolutnie wszędzie. I przez długi czas zdawało mu się, że przecież niczego więcej do szczęścia nie potrzebuje. Tylko, że była różnica między "przyjaznymi ludźmi" a przyjacielem, którą tak dobitnie pokazał mu Merlin i uświadomił, że może czegoś jednak mu brakowało. A potem został. I to znaczyło dla Gwaine'a o wiele więcej, niż chłopak byłby w stanie to wyrazić.

Dlatego wiedział od samego początku, gdy Merlin tylko zażartował o zabraniu go ze sobą, że skorzysta z tej opcji. Podróżować z najlepszym przyjacielem? Marzenie. Tylko, że martwiło go pewne wycofanie Merlina. Wycofanie, którego początkowo w ogóle nie rozumiał i które z nawyku przypisał jako własną winę. Że coś zrobił źle. Że jakoś Merlina obraził, że Merlin już nie chce być jego przyjacielem. Gdy okazało się, że chodziło o przeszłość czarownika, Gwaine nie wiedział, jak ma mu raz a dobrze przekazać, że go to nie obchodzi. I to nie w złym kontekście. Jasne, uwielbiał słuchać Merlina i jeśli chłopak tylko zdecyduje się opowiedzieć mu wszystko to wysłucha go z nawiększym skupieniem, na jakie było go stać. Ale jeśli nie? Jeśli są części tej historii, z którymi sam Merlin się nie pogodził? W porządku. Przeszłość to przeszłość. Gwaine nie zamierzał go oceniać. Dla niego liczyła sie tylko teraźniejszość i następna, lepsza od poprzedniej przygoda. Tylko, że nieważne ile razy to mówił, do Merlina to nie docierało.

Nie chciał wyjść na niedelikatnego i wprost powiedzieć przyjacielowi, że jego przeszłość się dla niego nieliczy, ale zrobiłby wszystko, co tylko by mógł żeby zdjąć ten ciężar z barków przyjaciela. Dlatego wiedział, że kiedyś będą musieli przeprowadzić tę rozmowę. Albo przynajmniej jej najgorszą część. I zobaczyć, co dalej z tego wyjdzie. Bo jasne, Gwaine zamierzał dopasowywać się do granic Merlina tak długo, jak tylko mógł, jak tylko nie wchodziło to w jego życiowe zasady. Ale zawsze ustępowanie komuś też nie jest dobrą decyzją. A kto inny miałby się Merlinowi postawić, niż przyjaciel? Z czyjej innej strony nie wyglądałoby to na atak, ale na gest dobroci i chęci pomocy? 

I gdzieś z tyłu głowy Gwaine'a krążyła świadomość, że raczej nie opuszczą Camelotu sami. Wiedział, że była bardzo duża szansa na to, że zabiorą ze sobą Morganę. I że będzie to o wiele prostsza przeprawa, niż z nim. Ironiczne, nie? Ale Morgana zrobiła w życiu wiele złego. I Morgana wyjściowo nienawidziła Merlina, choć Gwaine nie miał pojęcia za co. Więc przy niej czarownik nie będzie martwił się, że znajdzie się jakakolwiek jego część, która może stracić w jej oczach. Może tylko zyskać albo utwierdzić kogoś w przekonaniu, że wizja wykreowana w ich głowach była prawdziwa. I Gwaine przeczuwał, że Merlin zrobił Morganie coś złego. Nigdy o tym otwarcie nie rozmawiali, ale Rycerz widział to jak na dłoni. Widział to za każdym razem, gdy Merlin zaciskał szczękę zanim powiedział cokolwiek o Morganie. Widział to w drobnym opuszczeniu ramion, dosłownie na ułamek sekundy, jakby przygniatała go wina. Widział to w żywiołowości z jaką bronił dziewczyny przed absolutnie każdym. Gwaine nie wiedział, czy Morgana się zgodzi. Czy w ogóle będzie chciała z nimi porozmawiać. Albo z samym Merlinem. Ale był pewien, że Merlin zaproponouje jej ucieczkę z Camelotu. I wiedział, że czarownik też to wiedział, choć zakopywał to na samym dnie swojego umysłu, zasłaniając się bieżącymi, ważniejszymi sprawami.

Po zachowaniu Artura Gwaine widział, że chłopak tez najchętniej ruszył z nimi. Widział te drobne iskierki zazdrości w oczach Króla za każdym razem, gdy odchodzili. Za każdym razem, gdy Gwaine uparcie trwał przy boku Merlina, dając się wyrzucić z zebrań czy reagując w inny sposób na pewne wieści. Za każdym razem, gdy Gwaine robił cokolwiek dobrze. Widział, jak Artur nieznacznie odwraca wtedy głowę żeby nie musieć na to patrzeć. Rycerz ani przez sekundę nie wątpił, że gdyby Artur mógł skoczyć za Merlinem w ogień to by to zwyczajnie zrobił. Tylko nie mógł i obaj byli tego świadomi. Bo Artura obowiązywały normy, hierarchie i etykiety. Bo Artur był Królem. Bo miał związane ręce przez tradycję i hierarchię. Bo Artur nie mógł opuścić Camelotu jeśli miał nastać Albion, nie? Gwaine był tylko włóczęgą. Kimś, kto dostał tytuł Rycerza tylko dlatego, że przyjaźnił się z Merlinem i to dla Merlina parę razy uratował Królowi życie. Tytuł na Camelocie nic dla niego nie znaczył. I jego rezygnacja z niego nie miała zbrukać niczyjego honoru poza jego własnym. Była to wolność, na którą Artur nie mógł sobie pozwolić. Była to też różnica między nimi, której był doskonale świadomy. Ale serca i tak nie miał jak opanować.

Tak czy siak nie były to przemyślenia na ten jeden konkretny moment, co zauważył Gwaine, gdy cisza zaczęła się przedłużać. Chciał pociągnąć zaczęty przez Merlina temat, ale nie chciał sprawić, że chłopak zbuduje wokół siebie więcej murów w geście obrony. Dlatego zdecydował się na najprostsze rozwiązanie. Parę zdań i zmiana tematu.

- Ja wiem, że wydaje ci się, że jesteś najgorszym potworem świata. I doceniam, że chcesz dać mi wybór. Ale musisz zrozumieć jedno Merlinie. Nie rozumiem świata, który istnieje za tymi murami. Nie znam jego historii. Nie wiem, na ile okoliczności wymusiły twoje działania, a na ile były to twoje decyzje. Ale nawet jeśli tam jesteś najgorszym człowiekiem na świecie, nawet jeśli ścigają cię rycerze czy jakakolwiek forma ochroniarzy, która tam istnieje, to nie zmieni niczego między nami. Nie obchodzi mnie, jak traktujesz innych ludzi czy obcych. Czy jak potraktowałeś ludzi, którzy nie żyją czy to od kilku czy kilkuset lat. Obchodzi mnie jak traktujesz przyjaciół. A za przyjaciół oddałbyś życie gdybyś mógł. I temu zaufam. Bo to zawsze będzie szczere. I dlatego zawsze wybiorę możliwość podróżowania z tobą. Czy zdecydujesz się mi powiedzieć wszystko, bo uważasz, że powinienem mieć wybór, czy uznasz, że nie muszę wiedzieć. Tak długo jak będziesz mnie chciał u swojego boku, tak długo tam będę. I tyle. Z mojej strony to naprawdę proste. No ale dobra. Twój plan brzmi na zdatny do wykonania tylko mam jedno pytanie. W sumie to gdzie mam spowodować to zamieszanie? Bo skoro chcesz zatruć jedzenie to musisz wywabić wszystkich z kuchni. Nie mów... - realizacja dopadła Gwaine'a, który mruknął z niezadowoleniem i spojrzał na Merlina jakby ten ukradł mu ostatnie ciastko.

- Tak, masz zrobić zamieszanie w kuchni. I to takie żeby nawet główna kucharka się za tobą ruszyła - odparł z lekkim uśmiechem Merlin. - I dziękuję. Naprawdę. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak ważna jest dla mnie twoja przyjaźń.

- To jedno chyba akurat potrafię sobie wyobrazić - skontrował jego słowa Gwaine idąc o krok za Merlinem i z przerażeniem obserwując fiolki, które trzymał, gdy tylko delikatnie o siebie stukały. - W sensie wiesz. Wielu rzeczy nie rozumiem i nie oszukuję się, że jest inaczej. Ale to, jak ważne jest posiadanie przyjaciela, na którego zawsze możesz liczyć? Wydaje mi się, że właśnie takiego znalazłem sobie po raz pierwszy w życiu na Camelocie. I wiem, o ile ciekawsze jest życie z nim, niż bez niego. I o ile spokojniejsze, choć to może się wykluczać.

- Spokojniejsze i ciekawsze w tym samym czasie? - spytał z cichym śmiechem Melin, patrząc na przyjaciela przez ramię z jakimś rozczuleniem i pewnymi zalążkami nadziei.

- Otóż tak panie mądry. Otóż tak. Bo widzisz, z jednej strony - zaczął tłumaczyć Gwaine, machając głową na boki, zastępując w ten sposób gestykulację rękoma, które miał zajęte. - Z jednej strony nie musisz się martwić o nic. Bo wiesz, że masz tego jednego czy paru przyjaciół, którzy zawsze cię zaakceptują i tylko będą słuchali twoich historii z niedowierzaniem. Dlatego życiowo jesteś spokojniejszy. Tylko, że z drugiej strony ludzie, którzy nie mają równo pod sufitem mają tendencję do przyjaźnienia się z ludźmi, którzy też nie mają równo pod sufitem. A jak masz dwójkę chaotycznych ludzi w jednym pomieszczeniu to wiesz, że zaraz nie będzie którejś ściany i początek nowej przygody. Więc ogółem jest ciekawiej. Czasem to, co mówię ma sens. Już nie bądź taki zaskoczony.

- Ależ nie jestem zaskoczony ani w najmniejszym stopniu - zaprzeczył tylko Merlin, używając magii żeby otworzyć przed sobą drzwi do komnat, które wyznaczył mu tymczasowo Artur. 

- Ja wiem, że nie komentowałem tego, że nie idziemy do twoich i Gajusza komnat, bo kojarzę, że tam mieszkałeś, ale teraz jest to zbyt bolesne. I wiem, że nie poszliśmy do moich komnat, bo są za blisko pozostałych Rycerzy i to byłoby jak proszenie się o kłopoty. Ale skoro włamujemy się tutaj to czy tak czy siak nie władujemy się w coś niefajnego? - spytał konspiracyjnym szeptem Gwaine tuż po tym, jak przekroczył drzwi pomieszczenia, a te cicho się za nim zamknęły.

- Nigdzie się nie włamaliśmy Gwaine - uświadomił go równie konspiracyjnym szeptem Merlin, przechodząc do jednego z dalszych pomieszczeń i odkładając delikatnie zapas ziół i naczyń na stół, by powoli, po jednej rzeczy poodkładać również wszystko, co miał przy sobie Rycerz.

- Jak to się nie włamaliśmy? - spytał z pewnym rozczarowaniem chłopak, pozwalając czarownikowi na absolutnie wszystko i stojąc w bezruchu, gdy ten chodził dookoła stołu.

- To moje komnaty. Chwilowo. Znaczy dopóki zostaję na Camelocie. Artur mi je przydzielił, gdy warknąłem na niego, że potrzebuję przestrzeni do spokojnego uprawiania magii z daleka od kogokolwiek - wytłumaczył spokojnie Merlin. - I w sumie mam najwyższy poziom dostępu. W sensie mogę wszędzie wejść legalnie z pozwolenia obecnego Króla. Nie żebym potrzebował oficjalnego pozwolenia i nie żebym wcześniej miał jakikolwiek problem z wchodzeniem gdziekolwiek, bo jednak prawie nikt nie zwraca uwagi na zwykłego sługę, który tylko robi swoje po cichu, ale doceniam gest Artura.

- To twoje komnaty? Tak oficjalnie przydzielone? Ale.... Poczekaj, ale czy wszyscy o tym wiedzą? Bo jakoś cicho to przeszło, tak wiesz. Bez wybuchów - zauważył Gwaine marszcząc delikatnie brwi.

- Tak oficjalnie przydzielone i w razie czego mam powiadomić Artura, zwłaszcza jeśli ktoś będzie robił mi problemy - kontynuował spokojnie Merlin. - W sensie, podobno mnie awansował ze zwykłego sługi na doradcę królewskiego. No i powiedział wszystkim, że to ja pokonałem Morganę. Coś, o czym wszyscy absolutnie zapomnieli dzięki gadkom Gwen. Więc złóż te dwie rzeczy do kupy i nagle okazuje się, że nie jestem już na dole łańcucha pokarmowego, ale bardzo blisko szczytu. Przynajmniej oficjalnie. Bo nieoficjalnie i tak wszyscy wiemy, że tego nie potrzebuję. Nie potrzebowałem tego piętnaście wieków temu, bo dawałem sobie radę, więc teraz tym bardziej wszystko będzie okay. Aczkolwiek jest to miłe wyjaśnienie i ułatwienie w razie czego, więc nie będę narzekać.

- Czyli oficjalnie nikt o tym nie wie - zauważył ze śmiechem Gwaine. - Bo jakby Gwen albo Rycerze dowiedzieli się, że dostałeś większą część zamku, niż oni wszyscy, to by im kapcie pospadały z zazdrości. Już się nie mogę doczekać, aż to oficjalnie wypłynie. Ale będzie o to hałas. Zwłaszcza, że to Gwen dzisiaj nazwała cię "tylko służącym, którego przytachał Artur".

- Wolałbym tego hałasu uniknąć - odpowiedział tylko spokojnie Merlin. - Mam wrażenie, że z każdą naszą kłótnią z Gwen przesuwam sobie jakieś granice. Mówię rzeczy, których wcześniej nigdy nie powiedziałbym jej takim tonem czy przy innych ludziach. Nie chcę któregoś dnia obudzić się i z przerażeniem zauważyć, że zmieniłem się w chama.

- Przywalę ci jak tylko okażesz pierwsze oznaki zamieniania się w chama - obiecał bardzo chętnie Gwaine po czym uniósł ręce w obronnym geście. - Albo chociaż spróbuję, bo obaj wiemy, że mógłbym próbować kopnąć cię w kostkę gdybyś spał, a ty przez sen byś nie dość, że tego uniknął to jeszcze boleśniej mi oddał. Tylko nie mów nikomu, że tak łatwo przyznaję się do możliwości porażki. Wiesz, trzeba zachować reputację. Tak czy siak, masz wszystko żeby poczarować tymi ziółkami?

- Prawie. Teoretycznie dalibyśmy radę z tylko tym, co tu mamy, ale wolę mieć przygotowane wszystko w jednym miejscu żebyśmy później nie marnowali czasu - odpowiedział Merlin poważnie zastanawiając się nad odpowiedzią i w głowie tworząc listę składników. - Potrzebujemy jeszcze sześćdziesięciu kilogramów gliny znad ruchomej wody, dwudziestu kilogramów leśnej ziemi, dziesięciu kilogramów ziemi, którą golem ma uznać za rodzimą.

- Ja czaję, że nie lubimy Mordreda, ale żeby mu od razu dziewięćdziesiąt kilo zarzucać? Merlinie proszę cię, obaj wiemy, że ten typ to maksymalnie osiemdziesiąt a i to po obiedzie - zauważył ze śmiechem Gwaine, na co Merlin spojrzał na niego jak na skończonego idiotę. - Dobra, dobra już nic nie mówię. Ziemia. Co dalej?

- Dwadzieścia litrów wody z najbliższego strumienia. Trochę mchu, mniszka, pokrzywy i maków. Do tego lawenda, waleriana i kozłek lekarski - wymieniał dalej Merlin, wracając do pełnego skupienia mimo nawet zabawnych żartów przyjaciela.

- Mówisz słowa. Które brzmią. Brzmią jak słowa - uznał Gwaine robiąc mądrą minę, gdy Merlin skończył wszystko wymieniać. - Ale ja za życie Camelotu nie mam bladego pojęcia, co którekolwiek z nich oznacza.

- Oznacza to jedynie tyle, że czeka nas kilka ładnych wypraw na pobliskie tereny. O świeże zioła się nie martw, pokażę ci jak wyglądają. I tak musimy zebrać ich tyle, ile damy radę. Trzeba będzie kilka razy obrócić, bo nie weźmiemy wszystkiego na raz - zaczął dalej przedstawiać mu plan Merlin.

- Nie mów, że naprawdę będziemy musieli to nosić, Merlinie czy ty wiesz, ile to jest kilogramów? Jakie to będzie ciężkie? - zaczął z miejsca marudzić Gwaine patrząc na przyjaciela ogromnymi, pełnymi prośby oczami.

- Tak Gwaine, wiem, ile to kilogramów. Sam ci je przed chwilą podałem. Liczbowo - zauważył czarownik z lekkim uśmiechem. - I niestety będziemy musieli je nosić. Nie możemy pozwolić żeby ktoś zobaczył, że nagle do zamku wleci sobie kilkadziesiąt kilogramów gliny. To byłoby trochę podejrzane. Ale nikt nic nie mówi o noszeniu ich ciężaru.

- Ciężaru? A co to za różnica? - spytał w pierwszym momencie Gwaine, ale jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu, gdy połączył wątki. - Czyli tylko będziemy udawać, że to nosimy, tak? Nie będziemy czuć ile to waży, bo to będzie tak naprawdę leciało, a my będziemy tam żeby udawać, że nie leci?

- Właśnie tak - potwierdził z miejsca Merlin.

- I do kiedy mamy na to czas? Bo tego w swoim planie nie uwzględniłeś - zauważył Gwaine zbierając się do wyjścia.

- Nie było jeszcze dzisiaj obiadu. Notabene czekam na ten moment aż wywalą nas z zebrania tak szybko kiedyś, że drzwi za ostatnim uczestnikiem jeszcze nie zdążą się zamknąć - zażartował Merlin, a Gwaine zdecydowanie za szybko uznał to za wyzwanie. - Musimy zatruć jedzenie, które zostanie rozdane na kolację. Miną mniej więcej dwie godziny od podania jedzenia do pewności, że wszyscy już śpią. Wtedy musimy mieć już gotowego golema, którego podłożymy zamiast Mordreda. A później zostanie nam tylko ożywienie go. Ale to już w bezpośrednio w celi. Czyli dobrze by było jakbyśmy w ciągu najbliższych pięciu godzin ogarnęli wszystkie składniki. Możemy zebrać je i przenieść za pomocą magii jakoś w okolice zamku, ale na samym Camelocie trzeba już będzie uważać. Damy radę. Tylko nic nie może pójść źle.

- Merlinie, ale wiesz, że jak coś może pójść źle to tak pójdzie, prawda? - spytał z lekkim niepokojem Gwaine obserwując jak przyjaciel rozsypuje dziwny proszek przed drzwiami do komnaty, w której znajdowały się wszystkie przyniesione przez nich rzeczy i rzuca zaklęcie, po którym nagle zamiast drzwi w ich miejscu widoczna była ściana.

- Na najgorsze przypadki zawsze mamy magię - uznał czarownik wychodząc ze swoich komnat, a Gwaine podążył obok niego. Może nielegalna i niebezpieczna, ale przygoda z przyjacielem to zawsze najlepsza przygoda.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top