P. XLI / MORGANA NA CAMELOCIE
Merlin doceniał ciszę, która panowała między nimi przez praktycznie cały czas ich pieszej podróży w okolice Camelotu. Czarownik dzięki temu mógł skupić się na ważnych, odległych problemach takich jak konieczność ponownego objęcia Camelotu czarem, czy w najlepszym przypadku wysłania go z powrotem do czasów, w których powinien on egzystować. Nie żeby te rozmyślania w jakikolwiek sposób przybliżały go do znalezienia realnego rozwiązania. Po prostu odciągały jego głowę od innych spraw, z którymi wiedział, że będzie musiał mierzyć się o wiele szybciej.
Jak na przykład z tym, że samochód zostawił na dziedzińcu w Camelocie żeby mieć do niego szybki dostęp z zamku. Jak na przykład to, że nie miał pojęcia jak ma wytłumaczyć Morganie i Gwaine'owi to, jak wygląda zewnętrzny świat tak naprawdę. Gwaine widział chociaż jego przebłyski i jechał w stronę współczesności tylko dlatego, że ufał Merlinowi i wolał jego towarzystwo, od towarzystwa Rycerzy. Przy Morganie Merlin nie miał tego samego komfortu i możliwości. Morgana od początku podchodziła do niego ze zdrową dozą nieufności i powiedzenie jej, że ma wsiąść w coś, co wygląda jak metalowe pudło, które może kojarzyć jej się jedynie z więzieniem i nagle ruszą nawet dwadzieścia na godzinę, to dziewczynie serce miało pełne prawo podejść do gardła.
O tym, że we współczesności będą musieli wyglądać i zachowywać się zupełnie inaczej to Merlin już nawet nie chciał nawet myśleć. Wolał postawić na szok spowodowany szaloną ilością bodźców. I na normalizację alternatywnej mody. Bo przecież nawet jeśli w Londynie nie odbywał się żaden konwent to ludzie obyli się z dziwnie ubranymi osóbkami w przestrzeni publicznej. Fantastyczna zasługa cosplayerów. Także o to, jak świat zewnętrzny ich odbierze raczej nie musiał się martwić. W najgorszym wypadku Merlin rzuci karą pułapką "za bardzo wkręcili się w rolę, niedługo ma się odbyć fantastyczny jarmark i po prostu do niego ćwiczą". Na wszelki wypadek będzie musiał też odkurzyć swoją odznakę i modlić się żeby w razie co odebrała Leta.
- Poczekajcie tu chwilę, ja szybko skoczę po nasz powóz - oznajmił swobodnie, nawet nie zwalniając kroku i uznając to za najlogiczniejsze.
Jego nikt nie zatrzyma. Był obecnie doradcą króla, wcześniej jego sługą. Wchodził i wychodził z zamku praktycznie kiedy chciał. Teraz z wiszącą nad nim Gwen, która czekała na jakiekolwiek jego potknięcie, dostęp ten mógł być nieco utrudniony, ale żartem i dobrym słowem Merlin dalej potrafił wślizgnąć się wszędzie. Więc poszedłby po auto, wyjechał nim z dziedzińca nie wzbudzając większych podejrzeń, na spokojnie miałby czas i przestrzeń żeby poza zamkiem Morgana i Gwaine mogli spokojnie obadać nowe urządzenie i zadać mu trochę pytań. Nie tyle, ile potrzebowali żeby czuć się pewnie, ale tyle, by wsadzili swoje tyłki do samochodów. Bo później mieli jeszcze szmat drogi, gdy mogli gadać. A Merlin po cichu miał nadzieję, że chociaż fizyczne ruszenie się z miejsca sprawi, że jego poczucie, że utknął w miejscu się zmniejszy.
- Nie - krótka i rzeczowa odpowiedź Morgany sprawiła, że Merlin dosłownie się zatrzymał i obrócil żeby spojrzeć na towarzyszkę. Cóż, definicją jego życia było to, że nic nie szło po linii najmniejszego oporu.
- Słucham? - spytał szczerze zaskoczony, bo w żadnej wersji swoich przemyśleń nie uwzględnił tego, że Morgana będzie chciała z własnej, nieprzymuszonej woli postawić stopę na Camelocie tak szybko. Zwłaszcza, gdy sądził, że narysował całkiem przekonujący obrazek tego, co mogło ją tam czekać dzięki staraniom Gwen.
- Skąd mam wiedzieć, że to nie jest pułapka? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Morgana i Merlin aż lekko się uśmiechnął. - Że za chwilę nie otoczy mnie całe grono zamkowej straży czy Rycerze? Że nie zostawiasz Gwaine'a żeby mnie pilnował a sam nie idziesz dać znać innym, że mają mnie wystawioną do strzału?
To nie tak, że uwielbiał, gdy ktoś utrudniał mu plany czy rzucał kłody pod nogi. Po prostu cieszył się, że w Morganie pozostał duch walki. Pozostał ten spryt, dzięki któremu kiedyś pomagała uciekać istotom magicznym z lochów. Że lata nienawiści i wygnania nie zdusiły jej charakteru. Był on przykryty ogromem warstw najróżniejszych traum, ale wciąż czasem prześwitywał.
- Czy ty naprawdę sądzisz... - obruszył się Gwaine, który zdecydowanie nie podzielał sentymentu Merlina do dobrze zachowanego, ostrego charakteru.
- To byłby dobry plan gdybym chciał się ciebie pozbyć - uznał w tym samym momencie czarownik, co sprawiło, że Rycerz i czarownica przestali obrzucać się wrogimi spojrzeniami i z zaskoczeniem wlepili wzrok w Merlina.
- Zapominasz tylko o jednej bardzo ważnej rzeczy - kontynuował bez sekundy zawahania Merlin. - Sprowadzenie cię na Camelot żeby wykończyć tutaj nie ma z mojej perspektywy żadnego sensu. Jesteś silniejsza niż większość Rycerzy. W starciu z nimi, nawet sama, dałabyś radę wyrządzić znaczące szkody i przelać niepotrzebnie krew. Dla mnie natomiast byłoby to niepotrzebne marnowanie czasu i chęci. Gdybym chciał żebyś była martwa to nikt nie odnalazłby twojego ciała. Bo w starciu ze mną nie masz najmniejszych szans.
Przez twarz Morgany przeleciał cień strachu, który był tam widoczny za każdym razem, gdy uświadamiała sobie, jak silny naprawdę był Merlin. Łatwo było zapomnieć o tym, że czarownik był silny. Łatwo było skupić się na tym, jak próbuje uratować wszystkich, rozbawić każdego i podać pomocną dłoń. Jak obraca wszystkie traumatyczne sytuacje w żarty. Z tego samego powodu obecna postawa Merlina, która nie była podszyta strachem, trzymała Rycerzy niczym na szpilkach. Bo nie wiedzieli oni dlaczego ta postawa się zmieniła. Merlin też nie przechadzał się i nie paradował z własną mocą. Nie próbował udowodnić nikomu, że był silny. Nie odstawiał szopek. Ale czasem zdarzyło mu się rzucić tekstem, który mroził krew w żyłach. I to zdecydowanie był jeden z takich przypadków.
- Jedyny powód, dla którego wolałbym żebyście tu poczekali to po prostu wygoda - podsumował całą swoją wypowiedź Merlin. - Łatwiej będzie mi samemu wejść na dziedziniec w Camelocie i zabrać powóz. Z tobą zaraz otoczą nas przeciwnicy. A to tylko wszystko opóźni. Ale jeśli wolisz tą drogą to serdecznie zapraszam. Panie przodem.
Lekkość, z jaką czarownik zaproponował tę opcję wybiła Morganę z pantałyku. A przesadna gestykulacja, ukłon i wykonanie niepotrzebnie obszernego gestu ręką jakby naprawdę puszczał ją przodem były tylko wisienką na torcie w tym spektaklu. Gwaine widząc to wszystko wcale nie próbował zamaskować parsknięcia śmiechem kaszlem. Wcale.
- Skąd mam wiedzieć, że to nie jest jakaś gierka? Że nie knujesz teraz nie próbujesz... - Morgana zdecydowała się ponownie odezwać i sentyment, jaki Merlin miał w sercu jeszcze pięć sekund temu wyparował do niebytu.
- Przysięgam na bogów praktycznie każdy na Camelocie próbuje wyczerpać moją cierpliwość. A nie zostało jej dużo. Ja idę. Gwaine też idzie - na te słowa Rycerz tylko skinął ochoczo głową i uniósł kciuk do góry na znak, że się zgadza i jest gotowy do drogi. - Ty natomiast rób co chcesz.
- Nie możesz winić mnie za nieufność wobec ciebie - oznajmiła cicho Morgana, gdy Gwaine i Merlin oddalili się na parę kroków.
- Masz pełne prawo do pewnej ilości nieufności - absolutnie szczerze odparł Merlin. - Biorąc pod uwagę naszą historię, nie miałbym Ci prawa tego odebrać. Z drugiej strony ja mogę powiedzieć to samo. Mam pełne prawo do pewnej nieufności względem twoich działań oraz decyzji. Tym, co jednak przeważa w tej sytuacji jest prosty fakt mojej niechęci do bycia na Camelocie. Dlatego będę szanował twoją nieufność, ale będę wyśmiewał paranoję. Moim zdaniem to całkiem uczciwy układ.
Mimo tego, że ostatnie słowa wypowiedziane przez Merlina nie były pytaniem to Morgana i tak przytaknęła. Wiedziała, że czekała ją ogromna droga do przebycia. I nie chodziło tylko o samego Merlina. Chodziło o to, że któregoś dnia chciała móc normalnie zaufać drugiemu człowiekowi bez uporczywych myśli czających się na obrzeżach jej mózgu na moment słabości. Trójką dalej ruszyli więc w stronę zamku. Ciszę przerwało dopiero ciężkie westchnięcie Merlina, który zauważył strażnika opuszczającego posterunek by zawiadomić wszystkich o możliwym wrogu pojawiającym się w głównej bramie. Zupełnie jakby Morgana nie miała na tyle szarych komórek w mózgu by przeprowadzić atak z większą finezją. Jednocześnie Merlin zauważył, że Morgana ani razu nie skorzystała z wzmocnionych zmysłów. Odnotował to w głowie ot, by pamiętać, by nauczyć ją z tego korzystać z taką samą łatwością, z jaką przychodziło jej oddychanie.
Merlina nie zaskoczył więc widok dziesiątek rycerzy zebranych na dziedzińcu. Tym bardziej nie zaskoczył go widok przewodzącej im Gwen, stojącej za rzędem mężczyzn odzianych w zbroje. Definicja mięsa armatniego i ogromnej odwagi korony. Czarownik pokręcił nieznacznie przecząco głową na widok niewielkiego uśmieszku i zadartego podbródka obecnej Królowej. Merlin naprawdę nie potrzebował dodatkowych powodów do irytacji i do tego by chcieć zobaczyć upadek Gwen. Wystarczyło mu, że czuł się to winny byłej przyjaciółce sprzed wieków. Tej Gwen, którą znał i kochał z całego serca. Nie temu, w co zamieniły ją lata u boku Artura, choć w tym procesie wina Króla była wyjątkowo niewielka. Ponad to nie mógł zostawić istot magicznych w rękach ludzi, którzy widzieli ich egzystencję jako mniej ważną, niż tę robaków.
Ale to pycha i wrogość, którymi Gwen wykazywała się coraz jaśniej, ofensywniej i bez jakichkolwiek hamulców sprawiały, że Merlin zaczynał podchodzić do tej kwestii coraz bardziej personalnie. Znając swoją niechlubną przeszłość Merlin wiedział, jaki był wynik tej walki. Wiedział, że Gwen nie miała z nim najmniejszych szans. W trakcie swojego zbyt długiego życia potrafił wywołać upadek imperium jednym słowem. Pokonanie byłej służki nie stanowiło dla niego nawet wyzwania. Merlinowi gdzieś w głębi serca było jednak po prostu przykro, że ten konkretny zestaw umiejętności miał mu się przydać w miejscu, które tak długo widział jako swój dom.
Czarownik wyczuł też napięcie, które przejęło dwójkę jego towarzyszy. Gwaine instynktownie przesunął się tak, by ochraniać Merlina i Morganę kładąc dłoń na mieczu i będąc gotowym do jego wyciągnięcia w każdej sekundzie. Lekkie ugięcie nóg dla większej stabilności, czujne wodzenie wzrokiem po najbliższej okolicy. Może i chłopak nie dbał sam z siebie o Morganę. Może jej nie ufał i może irytowała go jak jasna cholera. Wiedział jednak, że z jakiegoś powodu była ważna dla Merlina, więc nawet w jej obronie był gotów stracić życie. O szacunku ludzi, do których sam szacunku miał niewiele, nawet nie pomyślał.
Morgana natomiast, zestresowana do granic możliwości i zdecydowanie tracąca grunt pod nogami, chciała uciec się do tego, co znała najlepiej. Jej najlepszą bronią w zderzeniu z możliwą zdradą Merlina i byciem wprowadzonym w prawdopodobną pułapkę było użycie jedynej broni, która nigdy jej nie zawiodła. Jej magii. Faktem było, że lśniące w słońcu wypolerowane zbroje na nic miały się przydać w zderzeniu z taką mocą. I Merlin mógł pozwolić na jatkę w tamtym miejscu i w tamtym czasie. I pewnie oszczędziłoby mu to konkretnej ilości kłopotów. Wolał jednak pomóc odbudować stare imperium, a nie tworzyć nowe praktycznie od zera. Ot, kwestia pragmatyczności i tego, jak szybko będzie mógł opuścić te rewiry i wrócić do swojego życia we współczesności.
Plus tym, czego Merlinowi nigdy nie można było odmówić, była umiejętność do zrobienia dobrego przedstawienia. W każdym momencie mógł puścić Morganę luzem i pozwolić jej ubrudzić sobie ponownie ręce krwią. Ba, w każdym momencie mógł użyć skrawka swojej mocy i zburzyć cały Camelot do ziemi. Wolał jednak patrzeć na powolny upadek Gwen. A żeby zasiać kolejne ziarno niezgody potrzebował na scenie też obecnego Króla. Może było to nieczyste zagranie i może Merlinowi trochę pękało serce, że właśnie małymi podstępami będzie musiał pokazać swojemu pierwszemu przyjacielowi to, w co zamieniła się jego ukochana żona. Ale było to absolutnie koniczne. Bo nawet jego słowu Artur po prostu by nie zaufał. Nie w tak ważnej kwestii. Nie, gdy wciąż widział Gwen jako dobroduszną dziewczynę z ludu.
- Nie używaj magii i się nie odzywaj - oznajmił spokojnie Merlin wkładając dłonie do kieszeni spodni i patrząc prosto na królową.
- Ale Merlinie... - zaoponowała Morgana agresywnym szeptem, nie przestając się rozglądać po okolicy i obawiając się ataku z każdej możliwej strony.
- Rób co mówię - oświadczył czarownik, a jego oczy zaświeciły się przez chwilę na złoto. I po raz pierwszy w życiu Morgana z absolutnym przerażeniem poczuła, jak opuszcza ją jej własna magia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top