P XL / POKAŻ MI TEN NOWY ŚWIAT
Rozmowa szła zadziwiająco dobrze. Merlin szczerze wątpił by dali radę przez kwadrans stać i nie rzucić się sobie nawzajem do gardeł, a jednak, przynajmniej na razie, był miło zaskoczony przebiegiem całej sytuacji. Martwił się tylko o to, jak bardzo Gwaine zmieni o nim zdanie, gdy usłyszy pewne fakty. Gdy dowie się, że tak naprawdę to jego najlepszy przyjaciel stał za wojną domową, która prawie zniszczyła ich królestwo i przypieczętowała ich losy. Cóż, z drugiej strony może to i lepiej. Może to lepiej by Gwaine go znienawidził za coś, co dotknęło go bezpośrednio. W ten sposób mógłby nigdy nie dowiedzieć się o wiele gorszych rzeczach, które Merlin zrobił przez ostatnie piętnaście wieków.
Merlin zyskał też szansę na przyjrzenie się Morganie. Wciąż była niezwykle blada. Wciąż nieco odciążała jedną stronę swojego ciała, tę po której znajdowała się jeszcze nie do końca zaleczona rana. Ale przynajmniej nie znajdowała się na krawędzi śmierci, a jej oddech nie był przerywany przez spazmy bólu. Czy była to kwestia wdzięczności, którą gdzieś głęboko, niemal wbrew sobie Morgana czuła za to, że Merlin ją uratował, czy był to brak Artura przy tej konwersacji, czy była to kwestia nagłej szczerości Merlina i wzięcia na swoje barki całej winy za jej los, czy była to kwestia zwykłego, ludzkiego zmęczenia, Morgana nie opierała się rozmowie. Nie przeciwstawiała się każdemu jego słowu i próbowała wyrzucić go ze swojej przestrzeni. A w kontekście ich ostatniej rozmowy był to ogromny progres.
- Artur się stara - zaczął od nieco innej strony Merlin, a Morgana spojrzała na niego, jakby był skończonym idiotą. Wzrokiem, który na szczęście nie zniechęcił Merlina. - Z całych sił. Nie przychodzi mu to łatwo, ale posiada pewną wiedzę, która daje mu dość unikatową perspektywę na całą tę sytuację. Chce zapewnić istotom magicznym bezpieczeństwo i możliwość bycia pełnoprawnymi mieszkańcami miasta. Twój brat pracuje do wycieńczenia nad upewnieniem się, że jego lud jest bezpieczny i ma zaspokojone wszystkie potrzeby. I nie będę zaprzeczał, że nie gram w tym żadnej roli. Artur mi ufał. Rozumie, ile zrobiłem dla niego i dla królestwa jeszcze w czasach, gdy nie wiedział, że mam magię. Ale jeśli wyniknie z tego coś dobrego to powód początku zmiany moim zdaniem nie jest ważny - ostrożnie oświadczył czarownik, który doskonale znał całą kolejkę domino, które padało przez jego decyzje, ale nie chciał robić z siebie głównego wątku rozmowy, którą przeprowadzali. Bo to przecież nie dla siebie walczył o pokój na Camelocie. - Jego żona to zupełnie osobna kwestia. Rozczarowująca kwestia.
- Zmieniłeś zdanie Artura na temat istot magicznych? Tak fundamentalnie zmieniłeś? Nie zrobił wyjątku tylko dla Ciebie, bo jesteś jego przyjacielem? - dopytała Morgana słysząc ostatnią część wypowiedzi i mrużąc z niedowierzania oczy.
Bo coś innego zaakceptować pewien aspekt bliskiej nam osoby, a co innego zaprzeczyć fundamentalnym prawom świata, w którym się urodzili. Z Utherem było przecież tak samo. Morgana mogła zostać na zamku i dalej żyć jako ulubienica króla, ale miała nigdy nie wspomnieć, ani nawet nie pomyśleć, o tym, że posiada magię. Nikt nie mógł o tym wiedzieć, nikt nie mógł się tego nawet domyśleć. Ba, jakiekolwiek plotki na ten temat mogły zakończyć jej życie. Ale dopóki zaprzeczała temu, kim jest, wciąż mogła być we własnym domu. I szczerze mówiąc założyła, że identyczne traktowanie zaserwował Artur Merlinowi. Że zrobił dla niego wyjątek, bo po prostu znał i szanował Merlina. Ten tok myślenia potwierdziło chłodne traktowanie, które otrzymała ona. Dopiero teraz docierało do niej, że różnica w zachowaniach Artura bazowała na ich relacjach, a nie na samym fakcie posiadania magii.
- Zaistniały dość specyficzne okoliczności, ale krótko mówiąc to tak - powiedział póki co bardzo okrętnie Merlin, który nie do końca chciał tę rozmowę rozpoczynać od zrzucenia atomówki w postaci informacji o nowoczesnym świecie. - Z Gwen nie jest tak łatwo - kontynuował, a smutek w jego głosie był prawdziwy. - Gwen się ciebie boi. I szczerze mówiąc słusznie. Bo czego nie zrobisz to wciąż jesteś zagrożeniem. Jeśli zostaniesz poza Camelotem to możesz snuć plany by zniszczyć zamek. Jeśli będziesz na Camelocie to możesz zaburzać rytm życia, bo ludzie będą cię nienawidzić jako głównego wroga, a to odciągnie uwagę od niej. Albo, najgorsze co możesz zrobić, to wrócić na Camelot i udowodnić, że wrażliwa dziewczyna, którą kiedyś byłaś, wciąż w tobie tkwi. I wygrać w ten sposób serca wszystkich, a ostatecznie odebrać jej Koronę.
Merlin przybywając na Camelot naprawdę miał szczerą nadzieję, że da radę nakłonić wszystkich do wzajemnego szanowania się. Że dadzą radę wrócić do stanu ich żyć z dni na długo przed wojną. Że Morgana będzie mogła wrócić na zamek. Poczuł gorzki smak w ustach, gdy kończył poprzednią wypowiedź. Gorzki smak związany z tym, jak bardzo jego percepcja otoczenia i możliwości zmieniła się po kilkunastu prostych obradach Okrągłego Stołu. Z tym, jak szybko umiera jego wiara w ludzi, dla których kiedyś trzymał specjalne miejsce w swoim sercu. Ludzkość zawodziła Merlina raz po raz, gdy był poza Camelotem. Do tego stopnia, że zdążył zobojętnieć na ogrom kwestii. A jednak fakt, że to jego bliscy z jego pierwotnych czasów byli przyczyną jego rozczarowania dał radę przebić się przez pancerz, który Merlin stworzył żeby się ochronić.
- Skoro wszędzie jestem problemem to co proponujesz Merlinie - spytała Morgana i pierwszy raz od bardzo dawna Merlin dostrzegł w niej zagubioną, przerażoną dziewczynę, której nikt nigdy nie poprowadził właściwą ścieżką. - Bo jeśli Gwen dowie się, że jestem tutaj to upewni się żebym nie dożyła następnego dnia. Jeśli umrę teraz to umrę jako twarz najgorzej poprowadzonego konfliktu zbrojnego. Nikogo nie będą obchodziły moje intencje. Jeśli wrócę na zamek to czeka mnie wrogość, szydera i zamachy na moje życie. Gdzie mam być bezpieczna?
Pytania Morgany jak najbardziej miały sens. Tak naprawdę nigdzie nie miałaby być bezpieczną. Nie dopóki Gwen żywiła wobec niej swoją wendettę. Dlatego Merlin chciał zaoferować dziewczynie szansę, jakiej się nie spodziewała. Chciał choć trochę zmyć swoje grzechy przez zmienienie toku wydarzeń. Przez dotarcie do Morgany, którą kiedyś uwielbiał. Chciał pokazać cały świat. Nauczyć ją magii. Nauczyć ją być dumną z siebie i stąpać przez świat tak, jakby wszyscy powinni całować ziemię, po której chodzi. Oddać jej życie, na które zasłużyła. Nawet jeśli odbyłoby się ono w diametralnie innych czasach.
- Proponuję całkowite usunięcie cię z całego tego równania - oznajmił spokojnie Merlin, a na twarz Morgany powróciła nieprzejednana maska wrogości. Maska, spod której jeszcze chwilę wcześniej przedzierały się prawdziwe uczucia i emocje.
- Zabrzmiało przekonująco. I bardzo bezpiecznie. I jakbyś miał plan co zrobić ze smokiem tak w ogóle - prychnęła sarkastycznie kręcąc z niedowierzaniem głową jakby nie mogła uwierzyć, że w ogóle dała się wciągnąć w tę rozmowę i narobić sobie niepotrzebnej nadziei.
- Poza Camelotem znajduje się cały, inny świat. Świat którego nie znasz - kontynuował niezrażony Merlin mimo tego, jak bardzo na jego słowa spiął się Gwaine, który dalej nie był pewny, czy proponowanie Morganie możliwości opuszczenia Camelotu było dobrym pomysłem. Cóż, zrobienie niewielkiej jazdy testowej w postaci powrotu do Londynu i szybko znów na Camelot było najbezpieczniejszą opcją, na jaką Merlin wpadł. - Nowa rzeczywistość, w której magia została zapomniana, więc za jej używanie nie grozi ci śmierć. Mój świat. Mój dom od dłuższego czasu. Gdy tylko odegram swoją rolę w zaprowadzeniu Albionu i przeżyję całe to przestarzałe przedstawienie to pakuję graty i wracam do siebie. Nie będę się dwa razy oglądać. Jeśli będziesz chciała to znajdzie się dla Ciebie miejsce w tym nowym świecie.
- I niby zabrałbyś mnie do tego swojego nowego świata absolutnie bez żadnych warunków? - Morgana celowała w szyderę. Chciała zabrzmieć obojętnie i prześmiewczo. Ale nie dała rady ukryć grama nadziei w swoim głosie, że może czeka ją lepsze życie w towarzystwie kogoś, kto rozumiał jej sytuację, kto też posiadał magię i kto najwidoczniej chciał naprawić wszystkie wyrządzone jej krzywdy. Gwaine'a w tym równaniu też mogła zaakceptować.
- Oczywiście, że nie - stwierdził z rozczulonym uśmiechem czarownik i mógłby przysiąc, że widział niewielki uśmieszek na twarzy swojej rozmówczyni, który zniknął z niej po dosłownym ułamku sekundy. - Oboje wiemy, że jesteś zbyt inteligentna by zadać to pytanie na poważnie. Będzie ogrom warunków. Będę musiał upewnić się, że dasz sobie radę na własną rękę. Że nie wyrządzisz nikomu krzywdy. Że po prostu będziesz żyła swoim życiem nie stanowiąc zagrożenia ani dla siebie, ani dla obcych. Jeżeli udowodnisz mi, że mogę ci zaufać to w którymś momencie dostaniesz wolną rękę żeby odejść albo zostać. Ale obstawiam, że zostaniesz.
- Skąd ta pewność, że nie opuszczę twojego boku? - spytała Morgana szczerze zaciekawiona.
Była zbyt zmęczona żeby chować się za fasadą nienawiści. Była też zbyt samotna żeby nie zorientować się, że rozmowa, która miała miejsce, mogła całkowicie zmienić jej los. Nie była święta. Wyrządziła ludziom Camelotu ogromną krzywdę. Wyrządziła Merlinowi ogromną krzywdę. Jej działania niejednokrotnie doprowadziły go na skraj śmierci. Ba, sama mu tej śmierci w którymś momencie szczerze życzyła. A Merlin nie wymagał od niej za to nawet przeprosin. Po prostu jej wybaczył. Po prostu chciał być tym, czego potrzebowała. Czy byłby to worek treningowy do wyżycia się i nienawidzenia, czy bilet w stronę lepszej przyszłości.
Było coś niesamowitego w obserwowaniu Merlina, który w tak jawny i bezprecedensowy sposób był po prostu sobą. W patrzeniu na chłopaka, który kiedyś chodził wiecznie zgarbiony, wiecznie robił z siebie ciamajdę, wiecznie rozbawiał wszystkich dookoła, który nigdy nie wyrażał swojego zdania w pełni. Morgana pamiętała tamtego Merlina. Pamiętała, jak potrafił wywołać uśmiech na jej twarzy, sprawić, że przestawała się stresować różnymi sytuacjami i jak zawsze chciał pomóc. Merlin, który stał teraz przed nią praktycznie w niczym nie przypominał dawnego siebie. Nie chował już swojej siły. Nie umniejszał sobie tylko po to by innym łatwiej było go zaakceptować. Stał z dumnie wyprostowaną i uniesioną głową i wyraźnie mówił to, co myślał. I patrząc na przemianę byłego sługi Morgana nie mogła powstrzymać się od zastanawiania się, czy jej również dane byłoby stanąć tak pewnie na obu nogach.
- Bo ja wiem, że w środku wciąż jesteś tą wrażliwą, delikatną dziewczyną - powtórzył się Merlin i Morgana chciała wyśmiać jego pewny ton głosu. Ale jakoś nie potrafiła się do tego zmusić. - I wiem, że jesteś ciekawa świata. Zawsze byłaś. I jesteś ciekawa tego, jaką moc możesz zdobyć. Jak dobrze radzić sobie z zaklęciami. Jak obcować z magią jakby była przedłużeniem twoich rąk czy nóg. Zbyt wiele mogę cię nauczyć byś chciała odejść. Nowy świat może być dla nas nowym startem. Mogę zrobić to, co powinienem był zrobić wieki temu. Przyznać się, że mam magię i poprowadzić cię przez tę nową sytuację tak byś nie poczuła się osamotniona i zraniona. Byś nie była podatna na niebezpieczne wpływy.
- Dlaczego nie przyznałeś się do tego, że masz magię? - spytała szczerze Morgana potrzebując usłyszeć równie pozbawioną kłamstw odpowiedź. - Potrzebowałam tego. Wystarczyło jedno zdanie, gdy prowadziłeś mnie do druidów. Ba, mogłabym nawet nie opuszczać zamku, bo wiedząc, że obok jest ktoś taki sam jak ja, od razu czułabym się lepiej. Jedno zdanie w odpowiednim momencie zmieniłoby los całej historii na tyle, że nie mielibyśmy dusz skalanych wojną.
Morgana tę wypowiedź zaczęła spokojnie. Jakby próbowała zdystansować się od całej sytuacji. Ale nie dało się nie usłyszeć drobnego drżenia jej głosu. Nie dało się nie zauważyć, jak musiała wziąć głębszy oddech żeby się uspokoić. Jak zacisnęła dłonie w pięści żeby nie zdradziły emocji, które czuła. Nawet Gwaine'owi zrobiło się jej szkoda na tyle, że prawie wykonał pierwszy krok żeby do niej podejść i spróbować ją pocieszyć. A jednak to słowa jego przyjaciela sprawiły, że zamarł w miejscu. Bo Gwaine wiedział, że nie rozumiał zbyt wiele. Wiedział, że nie potrafił sobie wyobrazić jak musiało wyglądać na Camelocie życie kogoś, kto nie wpisywał się w utarte schematy. Widział, jak Rycerze traktowali jego najlepszego przyjaciela. Ale wiedzieć, czego się nie wie i być względnie świadomym, jak mogło to wszystko wyglądać, a usłyszeć to z ust najbliższej sobie osoby to dwie różne kwestie.
- Byłem młody - zaczął swoją wypowiedź Merlin z krótkim śmiechem, jakby sam fakt wieku kiedykolwiek go usprawiedliwiał. A z każdym kolejnym jego słowem czuć było, że jego głos też znajduje się na granicy drżenia. - Byłem głupi. Codziennie bałem się o własne życie. Gdyby Uther dowiedział się, że mam magię to posłałby mnie na stos bez mrugnięcia oka. I ani ty, ani Artur nie dalibyście rady mnie uratować. Do tego zrzucono na mnie ciężar przepowiedni i zaprowadzenia tego idealnego królestwa, które miało być domem dla wszystkich, co w takim wieku jest po prostu idiotycznym zagraniem. Bałem się podejmować własne decyzje, a nie za bardzo miałem kogo spytać. A miałem podejmować decyzje za cały świat. Dlatego, gdy pojawiła się istota, która chciała mi pomóc, istota, która była uwięziona pod Camelotem to zwyczajnie jej zaufałem. Dopiero po czasie zorientowałem się, że wszystkie rady tego smoka zatrute były jadem, który powoli miał wyniszczyć ród Pendragonów z powodu czystej do niego nienawiści.
Morgana nie była pewna czego miała się spodziewać po wypowiedzi Merlina. Zawsze kojarzyła go jako tego lekkoducha, który wprowadzał zabawny chaos w nawet najgorsze sytuacje, ale jednocześnie jako kogoś, kto potrafił uspokoić sztorm szalejący w czyjejś duszy i myślach. Zdawała sobie sprawę z tego, że Merlin pochodził z jednej z wiosek i że na Camelocie jego życie było lepsze, niż przeciętne, bo razem z służeniem komuś z królewskiego rodu przychodziły pewne przywileje i lepsza wypłata. Do tego w życiu nie widziała Merlina przerażonego czy zaniepokojonego. Zestresowanego głupotą Artura jak najbardziej, ale nigdy bojącego się o własne życie. Czasami sądziła nawet, że chłopak nie był zdolny do tak negatywnych emocji. Więc usłyszenie, że to wszystko było tylko szaradą, która miała być ostatnią linią obrony przed utratą głowy za sam fakt urodzenia się z magią, było niczym lodowaty prysznic. Bo jednocześnie uświadomiła sobie w jak niezwykle komfortowej sytuacji ona się urodziła i wychowała. I że niezależnie od wszystkiego jej głowa nie potoczyłaby się po bruku.
Gwaine od dłuższego czasu widział zmianę nastawienia w Merlinie. Zmianę, której do tej pory nie potrafił nazwać. Coś w przyjacielu wydawało mu się pełniejsze, spokojniejsze i bardziej widoczne. I dopiero po usłyszeniu tego, że najważniejsza osoba jego życia, każdego dnia bała się o swoje, zrozumiał co tak bardzo się w Merlinie różniło. Zwyczajnie brakowało w nim strachu. Merlin, który teraz stąpał po korytarzach Camelotu podchodził do wszystkiego z niezwykłą lekkością, bo w najgorszym przypadku mógł rozbroić kogoś magią, mógł kogoś obezwładnić, otruć czy zamordować pstryknięciem palców. Mógł też w każdej sekundzie uznać, że ma dość walczenia w nieswoich bitwach i po prostu ich porzucić i wrócić do własnego życia. Nie robił tego, bo wciąż miał niezwykle silny kręgosłup moralny, ale sam fakt braku lęku o własne życie już zmieniał całą jego postać. I Gwaine z każdym kolejnym dniem zaczynał coraz bardziej nienawidzić Camelotu i jego Rycerzy. Bo nie wyobrażał sobie jakie to uczucie wstawać co rano i dziękować światu, że nikt nie poznał jego najgłębiej skrywanego sekretu, a jego głowa przez kolejny dzień była przyczepiona do jego ciała. Bo Merlin sprzed piętnastu wieków ograniczony był strachem, z którym niewielu ludzi dałoby radę żyć tak długo bez popadnięcia w szaleństwo. I tak, jak Gwaine doceniał siłę przyjaciela, tak nienawidził każdego, kto przyłożył swoją rękę do zgotowania mu takiego losu i takich okoliczności.
- Więc złe doradztwo i zbyt duża odpowiedzialność na zbyt młodych barkach. I stres. Cały czas stres. To, że nikomu nie mogłem powiedzieć prawdy, bo to było zbyt ryzykowne. Nawet gdybym powiedział tobie to nie miałbym jak przypilnować żebyś nigdy nikomu o tym nie wspomniała. Czy to w rozmowie, czy w kłótni, czy w emocjach. Jest ogrom prawdy w każdym powiedzeniu na temat tego, jak zachować bezpieczeństwo danego sekretu. A że wtedy wierzyłem, że mam misję to wiedziałem, że moja głowa nie mogła potoczyć się po bruku na dziedzińcu. Więc to nie tak, że na poziomie emocjonalnym sądziłem, że moje przetrwanie jest ważniejsze. Po prostu byłem ślepo wpatrzony w to by zaprowadzić Albion i osadzić Artura na tronie. I uważałem, że o ile cel ten się spełni to wszystkie moje poświęcenia będą tego warte. I o ile jest to cokolwiek warte to tak, jak wiele z tych poświęceń zaakceptowałem bez większego mrugnięcia okiem, bo dotyczyły mnie, tak tego, że zgubiłem ciebie nie wybaczyłem sobie nigdy.
Po twarzy Merlina widać było, że sam nie spodziewał się po sobie takiej szczerości. Zamilkł, gdy powiedział już wszystko, co chciał powiedzieć i tylko nieco nerwowo przeskakiwał wzrokiem między Morganą a Gwainem. I w tym momencie Morgana podjęła decyzję. Decyzję, o której wiedziała, że będzie wymagać od niej ogromnej ilości pracy. Decyzję, która była jednocześnie najtrudniejszą i najprostszą w jej życiu. Chciała zrozumieć Merlina. Chciała go poznać. Chciała się z nim może nawet w którymś momencie zaprzyjaźnić. Chciała uczyć się od niego magii. A wreszcie chciała poznać świat, o którym Merlin mówił z takim rozczuleniem, co stanowiło tak znaczący kontrast dla rozczarowania i smutku, który dzierżył w głosie, gdy mówił o Camelocie. I chęć ta znacząco przewyższała nienawiść, którą miała w sercu i którą obecnie żywiła wobec całego świata. W tym do człowieka, który stanowił klucz do jej przyszłości.
- Pokaż mi ten nowy świat - oznajmiła spokojnie i w głębi duszy ucieszyła ją radosna mina Merlina na te wieści. Może ich relacja nie była stracona. Może ona sama miała jeszcze szansę znów być człowiekiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top