P. LIII / BRAK MANIER GWAINE'A

Ciężką pracę całej trójki przerwał nagły dzwonek do drzwi i w pierwszym momencie przestraszył się go nawet Merlin. Chłopak przywykł, że dzwonek w  jego mieszkaniu jest cichą, zagraną na harfie melodią. Za każdym razem jednak, gdy sytuacja wymagała od niego przekazania kluczy Lecie, zmieniał dźwięk w ustawieniach. Ot żeby dziewczyna wiedziała, kiedy ktoś dobijał mu się do drzwi. Wszechświat mógł po prostu przypomnieć mu o tej zmianie w delikatniejszy sposób. Albo o innej godzinie.

- Co to za dźwięk? - spytała Morgana rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu i próbując zrozumieć, skąd doszedł ich nieprzyjemny pisk.

- Czy jesteśmy atakowani? - spytał praktycznie w tym samym momencie Gwaine, którego pierwszym instyktem było sięgnięcie po broń spoczywającą na jego biodrze. A ponieważ tej broni w domu Merlina nie miał to sięgnął po najbliższą mu książkę uznając, że lepsza taka broń niż żadna.

Merlin spojrzał na towarzyszy z rozczulonym uśmiechem. Było coś niesamowicie odświeżającego i niewinnie pięknego w oglądaniu zderzenia ludzi sprzed wieków z obecnymi czasami. Czarownik zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki przeskok i jak wielkie dostosowanie się do współczesności czekało każdego, kto postanowi opuścić Camelot. I jasne, mógłby taką osobę wyśmiać. Mógłby sprawić, że ktoś poczułby się jak skończony idiota. 

Tylko, ze z jednej strony zupełnie nie rozumiał, co miało to wnieść. Strach był najbardziej ludzką reakcją, jaką ktokolwiek mógł mieć. A przecież nowe otoczenie, nowe czasy i poczucie braku przynależności do przestrzeni, w której ktoś się nagle znalazł, miały pełne prawo ten słuszny strach dodatkowo potęgować i sprawiać, że sięgało się po najbardziej znane sobie środki. I w przypadku Gwaine'a był to jego miecz, a w przypadku Morgany magia.

Z drugiej strony natomiast Merlin wyśmianie kogoś w takiej sytuacji potraktowałby jako własną porażkę. Bo to on kroczy po tym świecie od ponad piętnastu wieków. To on miał szansę nauczyć się ogromu rzeczy, zrozumieć materię świata i przyglądać się, jak kolejne kraje czy imperia powstają czy upadają. Wiek i doświadczenie stawiały go niejako w roli nauczyciela. To jego zadaniem było wprowadzenie Morgany i Gwaine'a do współczesności w sposób, który ich do tych czasów nie zniechęci. W sposób, który wzmocni w nich chęć poznania większego kawałka świata czy lepszego zrozumienia tego, co ich otaczało.

- Spokojnie to tylko dostawca z naszym jedzeniem - wytłumaczył ze szczerym śmiechem chłopak unosząc dłonie w geście poddania. - Chociaż zaskakuje mnie to, ile zdążyliśmy zrobić w tym pokoju w zestawieniu z tym, jak późno typ przyjechał. Nie spieszył się, no cóż. Ale chociaż my w pełni zasłużyliśmy sobie na przerwę i dobre jedzonko - uznał czarownik zacierając ręce i radosnym krokiem opuszczając pomieszczenie.

Morgana i Gwaine podążyli za czarownikiem doskonale zdając sobie sprawę z tego, że robili z siebie jego cień. I że w którymś momencie ich postawa mogła zacząć czarownika irytować. Jednak w tym obcym, pełnym nowości świecie, Merlin był jedynym stałym aspektem. Jedynym znanym im aspektem.

Oboje zatrzymali się kawałek od korytarza wyglądając z jego stronę zza winkla. Merlin w tym czasie sięgnął po portfel rzucony do misy znajdującej się na szafce przy wejściu i otworzył szeroko drzwi. Po kolei odebrał kilka plastikowych toreb, które od razu odstawił na podłogę, podziękował dziwnemu człowiekowi w zbyt kolorowej czapce i kamizelce ze skomplikowanym logiem i przyłożył plastikową kartę do jakiegoś urządzenia. Morgana nigdy nie miała do czynienia z pieniędzmi, więc nie wiedziała, czy tego typu tranzakcja była nietypowa czy też nie. Gwaine, który raczej kojarzył fundusze i opłaty z korzystaniem z monet, patrzył na plastikową kartę absolutnie zafascynowany.

- Sługa przynosi ci jedzenie pod drzwi? - spytała Morgana, gdy Merlin podziękował kurierowi i zamkąwszy drzwi ruszył w stronę kuchennego blatu,

- Nie do końca tak to wygląda - oświadczył Merlin bardzo szybko orientując się, że zaczynie pleść trzy po trzy i bez większego sensu, bo sprawa, którą chciał omówić miała po prostu zbyt wiele aspektów i była o wiele bardziej skomplikowana, niż odpowiedź, której oczekiwała czarownica. -  Pozycja "sługi" czy tego co rozumiesz za "sługę" praktycznie przestała we współczesnych czasach istnieć. Jasne, są miejsca na świecie, w których wciąż ktoś może być zatrudniony na takiej pozycji, ale teraz dzieje się to pod innym nazewnictwem. I z inną dawką szacunku. Dla przykładu ktoś kto kiedyś był zamkowym kucharzem teraz może pracować w fast foodzie, ekskluzywnej restauracji czy być prywatnym szefem kuchni. I nikt nie jest lepszy czy gorszy jako człowiek tylko dlatego, że pracuje tak a nie inaczej. Przynajmniej w teorii.

Czarownik odstawił wszystkie torby tymczasowo na blat i korzystając z magii otworzył szafki i sprawił, że potrzebne im naczynia, sztućce oraz serwetki przeleciały powoli nad stół i ślicznie się rozłożyły. Chłopak, nie przestając mówić, zaczął wyciągać kolejne elementy posiłku na kolejne talerze czy miski. W pierwszym momencie chciał użyć magii do przeniesienia ich na stół, ale tu w drogę wszedł mu Gwaine, który po prostu chwycił gotowe i pełne jedzenia naczynie i zaniósł je do stołu. Morganie z jakiegoś niezrozumiałego nawet dla niej samej powodu zrobiło się głupio, więc gdy Gwaine kończył swoją trzecią, krótką turę pomiędzy jadalnią a kuchnią, również dołączyła do przenoszenia rzeczy i ustawiania sich na stole.

- Gorszy w teorii? - dopytała dziewczyna szczerze zainteresowana skupiając się na tym, by niczego z misy, którą niosła w dłoniach, nie wysypać.

- W czasach Camelotu istniała hierarchia - Merlin próbował uprościć swoją wypowiedź i nie wchodzić w zbędne szczegóły. Na jego nieszczęście życie przez piętnaście wieków sprawiło, że miał całkiem ugruntowane opinie na najróżniejsze tematy. -  Czy chcieliśmy się do tego przyznać, czy też nie. Życie sługi nie było tak wartościowe, jak życie króla. Teoretycznie jako ludzkość powinniśmy się rozwinąć. Powinniśmy zauważyć, że wszyscy jesteśmy częścią tego samego ekosystemu i nie możemy egzystować bez siebie nawzajem. Teoretycznie dla osób pracujących dla niższych szczeblach czy w pracach, które posiadają minimalne wymagania, istnieje ten sam szacunek, co dla gości w garniakach.

- Cały czas mówisz, że to teoria - zauważył Gwaine.

- Bo to coś, czego ja osobiście się trzymam - przyznał szczerze Merlin, który tak bardzo przywykł do tego, jak niezmienny pozostaje w pewnych kwestiach świat, że nie miał już nawet sił czuć rozczarowania względem zastanego stanu rzeczy. - Czego trzyma się pewna bańka społeczna i informacyjna, w której wybieram pozostanie. Nie wyobrażam sobie podejść do kogoś, komu zapłaciłem żeby zrobił mi jedzenie i zacząć się na niego drzeć. Za dobrze wiem, jak to jest być po drugiej stronie takich tranzakcji. Ale świat się nie zmienia. Ludzie się nie zmieniają. Teraz zamiast królów, królowych i arystokracji mamy polityków, aktorów, celebrytów czy sportowców. Ludzi, którzy dzięki temu, ile zarabiają, żyją na zupełnie innej płaszczyźnie świata, niż my - oświadczył chłopak ze wzruszeniem ramion dopiero po czasie orientując się, że przecież ani Gwaine ani Morgana nie mogli zrozumieć nawet połowy słów czy nazw, które wypowiadał.

- Cały czas zrównujesz się z tą mniej zamożną grupą. Jeśli oni mają tak wystawne mieszkania, jak to, to chyba nie może im się żyć aż tak źle - zauważyła Morgana rozglądając się po przestronnym i estetycznie wykończonym domu Merlina.

- Jakby nie patrzeć jestem wyjątkiem od reguły - zauważył niechętnie Merlin, jednocześnie czując wyrzuty sumienia, że miał więcej pieniędzy, niż mógł wydać w ciągu całego swojego życia i dwóch następnych, ale też rozumiejąc, skąd te fundusze się wzięły. - Moralność nie pozwala mi na stanięcie po drugiej stronie barykady, ale gdybym przez ponad dziesięć wieków życia nie zarobił czy zainwestował na tyle, by móc żyć kolejne milenium bez konieczności pracy czy stresowania się o dach nad głową to prawdopodobnie przyłożyłbym o wiele więcej sił do usunięcia się z tego świata permanentnie - ostatnie zdanie wypowiedziane było przez czarownika niby pół żartem, pół serio, ale dało radę zelektryzować atmosferę w całym pomieszczeniu.

- Merlinie! - krzyknęła Morgana patrząc na rozmówcę ze zmartwieniem wymalowanym na całej twarzy.

Gwaine w tej sytuacji szczerze nie wiedział, co wybiło go z rytmu bardziej. To, że Merlin nie szanował swojego życia i z lekkością żartował o własnej śmierci? To, że Merlin z taką uwagą przeżył i wykorzystał wszystkie lata, które miał za sobą? Czy może też to, że najbardziej oburzona myślą o możliwej śmierci czarownika okazała się Morgana, która przecież niejednokrotnie życzyła, czy też podejmowała najróżniejsze działania w tym kierunku, Merlinowi właśnie tej samej śmierci.

- To tylko głupi żart - usprawiedliwił się Merlin z uspokajającym uśmiechem. Chłopak szybko też zgniótł wszystkie plastikowe torby i wrzucił je do pobliskiego pojemnika ukrytego w szafce pod jednym z blatów. - Chodźcie do stołu, zjemy razem. 

Szybka zmiana tematu nie dała rady zatrzeć w Gwainie wrażenia, że wypowiedziane właśnie słowa nie były tylko głupim żartem. Rycerz niewiele się odzywał, jak już to raczej śmiał się z czegoś czy żartował z Morgany, ale nie dopytywał o nic Merlina. Pamiętał, jak czarownik reagował na zbyt dużą ilość pytań, zwłaszcza przypadkowych pytań, na które odpowiedź była zbyt bolesna, jeszcze na Camelocie. 

Tylko, że na Camelocie Merlin był przyzwyczajony do ukrywania się w jakiś sposób. Krycie się z magią, krycie się ze swoją wiedzą czy krycie się ze wszystkimi działaniami, które podejmował żeby upewnić się, że wszyscy na zamku byli bezpieczni. Jasne, może Merlin miał teraz inne trupy w szafie, ale na Camelocie prawie nigdy nie był do końca sobą i przywdzianie pewnej fasady było dla niego tak naturalne, jak oddychanie. Robił to praktycznie bez jakiegokolwiek zastanowienia.

Współczesność jawiła się jednak zupełnie inaczej. W tych dziwnych, strasznych czasach Merlin przywykł do bycia samemu. Przywykł do tego, że odbiorcą jego słów są cztery puste ściany i zwierzak. Przywykł do tego, że przynajmniej w przestrzeni własnego domu, nie musiał się chować. Nie musiał udawać kogoś innego. Nie musiał kontrolować swojej mimiki, słów czy zachowań. I właśnie dlatego Gwaine nie naciskał i nie pytał. Wiedział, że z cichej obserwacji przyjaciela dowie się przypadkowo o wiele więcej, niż gdyby zmuszał przyjaciela do dialogu.

I w żaden sposób taka postawa nie była dla Gwaine'a męcząca. Widział znaczącą różnicę nawet w oczach Merlina. Na Camelocie były przygaszone i zmęczona ponad wszelką miarę, ale gdy tylko przekroczyli granicę lasu otaczającego zamek, w oczach Merlina pojawiła się nowa iskra. Może nie była to najżywsza iskra, ale tego też akurat Rycerz mógł się spodziewać. W końcu każdy po piętnastu wiekach życia miał prawo być nim zmęczony. Ale Merlin śmiał się szczerze i z radością podchodził do nowych wyzwań. Z przyjemnością odpowiadał na ich pytania i przedstawiał im świat, który jego witał z powrotem z otwartymi ramionami.

I jasne, Gwaine wiedział, że przygoda Merlina ze światem nie zawsze prowadziła przez ścieżkę usłaną stokrotkami. I że świat zapewne wiele razy czarownika zawiódł. Zawód ten w żaden sposób nie był jednak porównywalny z bólem, który w sercu chłopaka wywołał mniej czy bardziej celowo Camelot i jego mieszkańcy.

- Wiem, że macie konkretne gusta jeśli chodzi o jedzenie - oświadczył czarownik słysząc burczenie w brzuchach swoich towarzyszy i rozlewając im po herbacie. - Chociaż, poprawka, wiem, że Morgana ma pewne gusta jeśli chodzi o jedzenie, bo Gwaine zje wszystko, co tylko nadaje się do zjedzenia.

- Czuję, że powinienem być urażony tym stwierdzeniem, ale tak naprawdę to same fakty - uznał ze śmiechem Gwaine odsuwając krzesło Morganie tak, by dziewczyna mogła spocząć, zanim on sam to zrobił.

- Dodatkowo nie mieliśmy zbyt wielu opcji o tej nieludzkiej godzinie - dalej kontynuował swój wywód Merlin delikatnie gestykulując. - Większość knajp zamyka się późnym wieczorem, a te które są całodobowe raczej nie szczycą się największą i najlepszą jakością. Jakby nie patrzeć kucharze zdają sobie sprawę z tego, jakiej klienteli, i jak trzeźwej klienteli, mogą spodziewać się tak późno. A pijanym ludziom nie przeszkadza średniej jakości jedzenia.

- No zachęcasz do tego posiłku Merlinie, zachęcasz - stwierdził ironicznie Gwaine z czym nawet Morgana musiała, choć akurat wybitnie niechętnie, się zgodzić. Co tym bardziej nie pasowało do sytuacji, w której praktycznie po całym mieszkaniu rozszedł się naprawdę fantastyczny zapach, który tylko sprawiał, że Morganie i Gwaine'owi zaczynała cieknąć ślinka.

- Chcę po prostu powiedzieć, że to nie jest standard - podsumował swoją zbyt długą wypowiedź Merlin z cichym, lekko zażenowanym śmiechem. - Zjemy to, bo jest późno, a nam brzuchy marsza grają i coś zjeść musimy. Jak się wyśpimy to nam coś przyrządzę, a jak będziemy mieli chwilę to skoczymy do bardziej wykwintnych restauracji żebyście znali przekrój jakości pożywienia, które jest dostępne we współczesnym świecie. Tylko, że zanim do tego dojdzie to będziemy musieli ogarnąć jakieś lekcje z etykiety - zauważył chłopak uświadamiając sobie jak nieintencjonalnie zabawne byłoby pozwolenie Gwaine'owi i Morganie na organiczne zderzenie się ze współczesnością, ale jednocześnie wiedząc, że nie miał serca by puścić ich w tę dzicz nieprzygotowanymi.

- Możesz śmiało powiedzieć, że to ja będę miał lekcje etykiety. Nie obrażę się przecież - obiecał solemnie i w zdecydowanie przesadzony teatralnie sposób Gwaine.

- Akurat o dziwo o ciebie martwię się najmniej - zauważył delikatnie Merlin nie chcąc urazić żadnego ze swoich gości.

- Czyli, że Morgana nie ogarnia etykiety bardziej niż ja? A to ci dobre. Patrz, jak się sytuacja odwróciła - Gwaine praktycznie ryknął śmiechem słysząc to, a Merlinowi niemal złamało się serce, gdy zobaczył, jak bardzo Morgana nagle pobladła.

- Wiem, że przez ostatnie lata nie żyłam na zamku, ale nie oznacza to, że zapomniałam, jak mam się zachowywać - stwierdziła cicho dziewczyna wbijając spojrzenie w swój na razie pusty talerz.

- I trochę w tym, że nie zapomniałaś, właśnie leży cały nasz problem - oznajmił Merlin spokojnym tonem i z ciepłym uśmiechem, który sprawił, że Morgana nie czuła się aż tak źle, że jej maniery mogły okazać się niewystarczające.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top