P. III / WRÓCISZ ARTURZE
- Nadmiar czasu nie brzmi, jak zła rzecz - odparł Artur, który nie słysząc bezpośredniego stwierdzenia, że nie jest mile widziany, rozgościł się na parapecie i palnął prawdopodobnie najgłupszą rzecz w całym swoim życiu. I był tego absolutnie świadomy, ale nie potrafił cofnąć czasu żeby nigdy nie wypowiedzieć tych słów. Zwłaszcza, że chciał tylko podtrzymać konwersację. Chciał tylko nacieszyć się obecnością Merlina dopóki mógł, bo nieważne, jak bardzo nie wyobrażał sobie bez chłopaka życia, miał na tyle serca i mózgu by wiedzieć, że zmuszanie go do pozostania przy jego boku byłoby po prostu czystą głupotą zahaczającą już nawet o sadyzm. No i z drugiej strony po prostu nie wiedział, o czym mogliby porozmawiać. Od czego zacząć. Jak nadrobić stracone lata, jak ująć w słowa coś, czego umysł nie potrafi pojąć nawet w ułamkowej części. Jak na nowo zrozumieć świat, który nijak nie przypominał tego, który się opuściło.
- Tak mówią tylko ludzie, którzy nie dobili do setki - wytknął mu Merlin bez większej złośliwości, rozumiejąc intencje chłopaka i lekko się uśmiechając. Nawet pomimo tej cholernie długiej przerwy wciąż czytał z niego, jak z otwartej księgi. Wątpił, czy straciłby tę umiejętność nawet gdyby chciał. I dlatego właśnie, że tak dobrze go znał, musiał go o coś poprosić. - Najgorsze w czasie jest to, że nie można go cofnąć. Że czego byś nie zrobił, nigdy nie naprawisz pewnych krzywd, a ja zraniłem więcej osób, niż kiedykolwiek chciałbym zliczyć, choć najbardziej cierniem w sercu tkwią mi trzy sprawy, które powinienem był rozegrać zupełnie inaczej. Może wtedy nawet udałoby się zaprowadzić Albion, może nawet byś nie zginął, królestwo by prosperowało, a ja nie musiałbym oglądać tego wszystkiego i żyć tylu lat. To tylko głupie i bezsensowne gadanie, ale czasem tylko to chroni człowieka od absolutnego odrealnienia. Był nawet taki okres, że za wszystko próbowałem obwinić Kilgharraha, bo rzadko zdarzały się sytuacje, gdzie poprawnie zrozumiałem jego rady, ale czas zmienia coś w człowieku i po pewnym czasie przestaje się szukać winnych w każdym poza sobą. I z jedną z tych spraw mógłbyś mi pomóc. Jeśli się zgodzisz oczywiście.
- Trudno byłoby mi odmówić. Niezależnie od rangi sprawy - odparł Artur, z szerokim uśmiechem spoglądając na przyjaciela i ciesząc się, że mogą po prostu porozmawiać, że już nie muszą trzymać się ram hierarchii, że w tych czasach mogliby być prawdziwymi przyjaciółmi. Choć i tak dziwnie było uświadomić sobie, że siedzący obok niego chłopak był tak pełen mądrości i spokoju, gdy on zawsze postrzegał go jako tego nierozgarniętego dzieciaka. Zwłaszcza, że teraz sama obecność Merlina wywoływała u króla wrażenie, że wszystko ułoży się tak, jak powinno.
- Spraw żeby Morgana wróciła na Camelot - poprosił cicho Merlin, pierwszy raz spoglądając na rozmówcę.
- Jeśli poprawi się jakość lochów to nie widzę najmniejszego problemu - uznał przepełnionym wrogością i ironią głosem blondyn, uśmiechając się nieprzyjemnie na samą myśl o tym, ile problemów sprawiła im jego siostra i jak wielu ludzi oddało życie praktycznie bez powodu.
- Przecież wiesz, że nie to miałem na myśli - stwierdził czarownik, a jego ramiona mimowolnie opadły na widok arturowej głupoty. - Musisz jej wybaczyć. I przekonać innych żeby zrobili to samo. Kultywowanie nienawiści, którą ona ma w sobie nie przyniesie nikomu niczego dobrego. A to, co się z nią stało, jest absolutnie moją winą. Tyle, że ja tego błędu naprawić rady już nie dam, bo to potrwa. To będzie długi i powolny proces, początkowo Morgana może Cię odrzucić, będzie próbowała Cię zranić i zniechęcić. Ale musisz próbować. Musisz jej wybaczyć i upewnić się, że wróci. Mieszka w absolutnie zrujnowanej chatce, najdalej jak się da od Camelotu. Zawiesiła się w czasie, jak pozostali, więc była absolutnie nieświadoma własnej historii i uczuć, ale myślę, że Twój powrót mógł coś zmienić. Myślę, że do niej powinieneś pojechać w pierwszej kolejności.
- Merlinie, zdarzały się momenty, że wątpiłem, czy masz mózg, ale czy teraz do reszty Ci go odjęło? Mam wybaczyć Morganie? Po tym wszystkim, co zrobiła? Mam zapomnieć o ludziach, których zabiła? O terrorze, jaki przez nią zapanował? To absurdalny pomysł - zaparł się Artur, podnosząc nieco głos i zupełnie nie rozumiejąc intencji Merlina.
- Jakoś nie masz problemu żeby rozmawiać ze mną - wytknął mu Merlin, czując bolesne uczucie w sercu, gdy podjął decyzję o kontynuowaniu tej rozmowy w ten jeden, konkretny sposób. Ze smutkiem uświadomił sobie, że może to i lepiej. Że może jeśli Artur go znienawidzi to łatwiej będzie mu się od tego wszystkiego odciąć.
- Nie bądź śmieszny, oczywiście, że nie mam problemu żeby z Tobą rozmawiać - odbił piłeczkę Artur prychając cicho ze śmiechu na samo wyobrażenie, że mogłoby być inaczej.
- Mimo że zabiłem więcej osób niż Morgana kiedykolwiek dałaby radę? Mimo, że krew ludzi, których zabiła tak naprawdę jest na moich rękach? Mimo tych wszystkich przypadkowych śmierci, które pociągnęły za sobą moje działania? Mimo poświęceń, na które się zgadzałem, bo ktoś musiał oddać życie i nie mogłem dopuścić żebyś to był Ty? Wytykanie czegokolwiek Morganie w tym momencie jest irracjonalne Arturze - oznajmił Merlin, uśmiechając się, jednak w tym uśmiechu nie było ani krzty radości.
- Nie rozumiem Merlinie. Po prostu Cię nie rozumiem. Ani Twojej motywacji w tym momencie. Nie wiem, co się działo. Pamiętaj, że ukrywałeś to wszystko przede mną, jeśli chcesz żebym połączył fakty, musisz powiedzieć mi wszystko od początku - stwierdził Artur po dłużej chwili milczenia, przez chwilę sądząc, że po takim wyznaniu rozmówcy będzie miał problem z przebywaniem w jego towarzystwie, ale nie czując niczego takiego w sercu.
- To ja zaprowadziłem Morganę do druidów - odpowiedział Merlin, wystukując palcami rytm na metalowym stopniu i wpatrując się w tarczę księżyca. Na twarzy Artura spodziewał się znaleźć jedynie ból i zniechęcenie, a nie dałby rady sobie z tym poradzić. Wolał tego uniknąć dopóki tylko mógł. - Przyszła do mnie, absolutnie przerażona, że ma magię, że nie potrafi nad nią panować, że jej nie rozumie i że Uther ją zabije. Zbliżyliśmy się do siebie, mimo że ja nie powiedziałem jej o swoim sekrecie. Wtedy sądziłeś, że się w niej zadurzyłem, skończona głupota, ale lepsze to, niż przyznanie, że próbuję ukryć na zamku czarownicę. Była wyczerpana. Pełna dobra i chęci pomagania innym, ale zmęczona ciągłą koniecznością ukrywania się i myślą, że jest samotna. Więc wziąłem konie i zawiozłem ją do druidów. Poznali mnie od razu. Początkowo trochę się bali, że to podstęp, ale wbrew pozorom to bardzo otwarci i spokojni ludzie, którzy zawsze chcieli tylko żyć w spokoju. No i mieli pełne prawo do obaw, skoro sprowadziłem do ich obozu córkę Uthera. Zostawiłem ją tam. Arturze, jaka ona była tam szczęśliwa. W życiu nie widziałem na jej twarzy tak szerokiego uśmiechu. Czuła, że jest na swoim miejscu, że otaczają ją tacy, jak ona, że w końcu znalazła rodzinę, która akceptowała ją w pełni, bo wiedziała, że Uther nigdy nie zaakceptuje faktu, że ma magię. Myślałem, że to było dobre rozwiązanie, mimo że Kilgharrah twierdził, że Morgana jest cieniem do mojego światła i że pożałuję tego, że nie zabiłem jej od razu. Tyle, że nie potrafiłem. Tylko, że Uther uznał, że druidzi ją porwali. I ich zaatakował. Morgana nigdy nie wybaczyła tego ani sobie, ani jemu. I to był ten pierwszy cierń w jej sercu, z którego zaczęła kiełkować nienawiść. A później pojawiła się Morgause i sprawy zaczęły ewoluować tak szybko, że nie mogłem nic zrobić. Morgana cały czas mi jednak ufała. Przynajmniej dopóki jej nie otrułem żeby zmusić Morgause do wycofania się. To był mój kolejny błąd, wtedy mogłem jeszcze ją uratować. Choć i tak czarę przechyliło to, że prawie uśmierciłem właśnie Morgause, gdy niszczyłem kielich z krwią Nieumarłych żebyś mógł z Rycerzami odzyskać Camelot. No i kwestia tego, że ostatecznie ją zabiłem. To wszystko to po prostu kwestia tego, że podejmowałem coraz gorsze decyzje i zamiast wesprzeć ją, zdradziłem. Gdyby jej bliscy się od niej nie odwrócili Morgause nie dałaby rady przeciągnąć jej na swoją stronę i nie doszłoby do żadnej wojny. Nie byłoby tylu ofiar.
- Nie mogłeś tego wszystkiego przewidzieć Merlinie. Przecież nikt tego od Ciebie nie oczekiwał. Nikt nie sądził, że zbawisz świat - żachnął się Artur, do którego dopiero docierało, jak wiele spraw umykało mu i jak wiele zawdzięczał siedzącemu przy nim chłopakowi.
- Oczekiwali. Cały czas słyszałem, jak bardzo przyszłość zależy ode mnie i od tego, że muszę podjąć dobre decyzje. Od tego, że muszę wiedzieć, kogo muszę poświęcić, od tego żebyś został królem. Nasze losy były ze sobą związane od samego początku, a mimo tego nie mogłem zdradzić Ci niczego. Ciężar tej świadomości spadł z moich barków dopiero w chwili Twojej śmierci. Wtedy po prostu byłem pewien, że zawiodłem, ale poniekąd przyniosło mi to ulgę. Przynajmniej na krótką chwilę - Merlin lekko wzruszył ramionami.
- Więc naprawdę chcesz żebym wybaczył Morganie? - spytał Artur żeby się upewnić.
- Tak. Z całego serca. Nikt nie jest w stanie przeżyć całego życia w samotności. Coś takiej za bardzo by człowieka zniszczyło. Nie rodzimy się sami i tacy nie umieramy, więc odcinanie się czy odpychanie ludzi jest przejawem małostkowości i głupoty, których oduczyć się można jedynie z czasem, którego prawie nigdy nie ma - odpowiedział Merlin, ciesząc się, że chłopak wziął jego słowa na poważnie.
- Poza Tobą tak?
- Poza mną? - spytał czarownik, lekko marszcząc brwi, nie rozumiejąc do czego zmierza Artur.
- Ty możesz robić za samotną wyspę i wszystko będzie działać? Może i nie rozumiem tego świata, ale rozumiem ludzi, których znam. A przynajmniej tak mi się wydaje. Mieszkasz sam, w pracy próbujesz się do nikogo nie zbliżać, do Camelotu nie chcesz wrócić. Chcesz do końca życia być sam? Jesteś pewien, że dasz tak radę? - w głosie Artura bez problemu dało się znaleźć jedynie troskę.
- Oczywiście, że tak - skłamał Merlin, o dziwo dając radę się nawet uśmiechnąć, po czym absolutnie zmienił temat. - Spróbuj się przespać. Czeka nas jutro długi dzień i kawał drogi do przejechania, a pogoda ma być nie za ciekawa. No i musimy zahaczyć o jezioro Avalon. Marny byłby z Ciebie król gdybyś nie miał nawet miecza, co? Ciekawe, czy Pani Jeziora się zmieniła i czy w ogóle się pojawi - zaczął na głos snuć rozważania, jednak i ten temat szybko porzucił. - Poważnie mówię. Sen dobrze Ci zrobi. Kolorowych snów Arturze, choć gdybyś czegoś potrzebował to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
- Wiesz jaka pogoda będzie jutro? - spytał zdziwiony król, mając ochotę wypytać przyjaciela o każdy, nawet najdrobniejszy szczególik związany z tą magiczną umiejętnością, którą zapewne posiadał tylko Merlin. Czarownik zaśmiał się słysząc niedowierzanie w głosie chłopaka.
- Każdy wie. Zaleta współczesnego świata - odpowiedział Merlin, wstając ze stopni i drżąc z zimna, z którego nawet nie zdawał sobie sprawy, bo w końcu jak na skończonego idiotę przystało, wyszedł na dwór w środku nocy w samej piżamie.
- To wszystko jest... dziwne - oświadczył Artur, ale wrócił przez okno do mieszkania.
- Kwestia przyzwyczajenia - mruknął Merlin, zamykając za sobą okno. - Gdybyś chciał wytłumaczyłbym Ci wszystko, ale to raczej nie ma sensu, skoro za chwilę wrócisz na Camelot, do czasów, które dobrze znasz.
- Nawet teraz będziesz nas dalej chronił - bardziej stwierdził niż zapytał Artur, z ogromnym podziwem. - Mimo, że próbujesz o nas zapomnieć. Jesteś skomplikowanym człowiekiem Merlinie. Zawsze byłeś. Żałuję, że dowiedziałem się o tym dopiero teraz.
- Cóż, każdy ma swoje ukryte zalety i talenty, prawda? No chyba, że jest skończoną kapuścianą głową jak co poniektórzy - zauważył z lekkim przytykiem Merlin, próbując powstrzymać śmiech.
Artur pokręcił głową w wyrazie absolutnego załamania, mimo że w głębi duszy zrobiło mu się miło, gdy usłyszał stare przezwisko. Drobna pierdoła, ale takie rzeczy zazwyczaj w obliczu pożegnania, znaczą najwięcej. Tyle, że prędzej wygrałby z Percivalem siłowanie się na rękę, niż do tego przyznał.
- A co gdybym nie wrócił? - spytał król, zatrzymując się na ostatnią chwilę w drzwiach sypialni i widząc pełną niezrozumienia minę towarzysza, wytłumaczył. - Co gdybym został w tym świecie, w tej rzeczywistości. Co gdybym nie wrócił na Camelot?
- Wrócisz Arturze. To nie jest Twój świat, nie odnalazłbyś się tutaj, mając świadomość, że Twoi ludzie są gdzieś tam i Cię potrzebują. Jesteś na to zbyt dobrym człowiekiem. Ja swój czas obciążony przeznaczeniem przeżyłem, teraz czas na Ciebie - odparł Merlin.
I te właśnie słowa kołatały się na krawędziach świadomości obu mężczyzn, gdy kładli się do łóżek, zupełnie nieświadomi, że rozważania, które pojawią się w nocy, absolutnie spędzą im sen z powiek. Co prawda Arturowi udało się przysnąć, lecz dopiero gdy przez ogromne okna do mieszkania zaczęło wpadać delikatne światło poranka. Nawet jednak po tak krótkim przespanym czasie, zapach kawy był prawdopodobnie najmilszą rzeczą, w jakiej akompaniamencie można się było obudzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top