V

Kruczowłosa zaciskała swoje usta, by żaden dźwięk nie wymknął się z jej ust. Nie chciała martwić swojego mentora, jej ostatnio zachwianymi emocjami. Sama musiała sobie z nimi poradzić.

-Merlinie! Śniadanie - stłumiony głos Gauisa dobiegł za drzwi - Spóźnisz się na służbę do księcia.

-Jedną chwilę - odparłam mrucząc słowa przemiany. Starłam resztki łez z policzków, przybierając na twarzy uśmiech.

-Co się dzieje? - rzekł na wstępnie Gauis podając mi miskę jedzenia.

-Co ma się dziać? - odparłem mieszając jedzenie w misce.

-Merlinie - odparł unosząc swoją brew.

-Muszę iść - odparłem - Jedzenie samo się nie zaniesie na królewski stół - zażartowałem znikając za drzwiami.

                           *******
-Powstań i lśnij! - odparłem odsłaniając zasłony - Piękny poranek na spotkanie rady.

-Odejdź, Merlinie - mruknął książę otulając się jeszcze bardziej w koce.

Kruk pociągnął koce, ale silny uścisk księcia, zniweczył jego plany.

-Arthurze! Masz dwadzieścia minut do spotkania! - szarpałem się jeszcze trochę.

-Powiedziałem odejdź - mruknął Arthur rzucając w moją stronę poduszką.

-Dosyć - odparłem i z pomocą magii ściągnąłem koce z ciała księcia.

-Merlinie! Nie zapominaj że mogę posłać cię w dyby - warknął w moją stronę, gdy jego ciało uniósło się do siadu.

-Grozisz mi tym codziennie - wytknąłem księciu ustawiając jego talerze.

-Jesteś takim wkurzającym idiotą.

-Powtarzasz się mój panie - pomogłem mu założyć ubranie na dzisiejsze spotkanie.

-Gdy skończy się posiedzenie, chcę aby obiad czekał w mojej komnacie - upił łyk wina po czym zaczął zajadać się kiełbaskami - I kiedy wrócę moja komnata ma być posprzątana, podłogi umyte, ubrania zeszyte, miecz na ostrzony, zbroja wypolerowana i nawet nie waż się leniwić idioto!

-Wszystko dla ciebie. Na twój rozkaz, mój panie. Jak sobie życzyć, mój najjaśniejszy - burknąłem czując jak irytacja narasta w moim głosie.

-Zmień ton - odparł Arthur

-Cokolwiek powiesz, panie. Żyję by służyć, panie - uśmiechnąłem się pomimo irytacji.

-Zabierz się do pracy - jego ręka musnęła moją podczas wstawania z krzesła. Zaskoczony spojrzałem na księcia, który tylko posyłał mi uśmiech, nim wyszedł z komnaty.

-Miej litość - szepnąłem zbierając brudne talerze.

                                *******
Spojrzałam z aprobatą na swoją pracę, nim zamknąłem drzwi od komnaty księcia. Udałem się w drogę powrotną do komnaty, Gauisa mając nadzieję że zostało coś z obiadu.

-Gauis? - rozejrzałem się po pustej komnacie, natrafiając na skrawek papieru, który oznajmiał że mój mentor będzie całą noc poza domem.

-Mogłem ci pomóc - mruknąłem do siebie w duchu dziękując przyjacielowi za zostawienie jedzenia. Zmyłem brudne naczynia, udając się do swojego pokoju, by w ciszy wymruczeć zaklęcie przemiany.

Powoli zaczęłam rozczesywać splątane końcówki włosów, cicho nucąc pod nosem.

-Merlinie? - rozległ się dźwięk mojego imienia, wypowiedziany przez Gawaina. Cicho schowałem się za szafą, mając nadzieję że mnie nie zauważy.

-Widziałem jak tu wchodził - rzekł do siebie mój przyjaciel - Merlinie?

Oparłam głowę o ścianę, modląc się aby nie wpadł na pomysł spojrzenia za szafę. Odetchnęłam z ulgą, gdy usłyszałam zamykanie drzwi wejściowych.

-Na Avalon - wyszeptałam opuszczając swoją kryjówkę.

-Kim jesteś?

Zaskoczona spojrzałam w stronę przyjaciela, który opierał się o moje drzwi.

-Kim jesteś? - powtórzył raz jeszcze swoje pytanie, skanując wzrokiem moją sylwetkę. Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju zrozumienia i zdumienia.

-Na Avalon co jeszcze może pójść nie tak? - spytałam pod nosem

-Merlinie! - głośny krzyk Arthura rozległ się w komnacie, Gauisa.  Spojrzałam błagalnie na swojego przyjaciela, ponownie chowając się za szafą. Na święty Avalon, miałam nadzieję że Gawaine, mnie nie wyda.

-Gdzie jest moja imitacja służącego? - rzekł wściekły Arthur w stronę Gawaine, który siedział na łóżku jego służącego.

-Tu go nie ma, panie - rzekł Gawaine uśmiechając się przy tym zadziornie - Sam go szukam, od jakiegoś czasu.

-Niech no ja go tylko dorwę - mruknął Arthur wychodząc z komnaty nadwornego lekarza, by ponownie wołać imię swojego służącego.

Kobieta wyszeptała ciche słowa przemiany, wychodząc ze swojej kryjówki.

-Wyjaśnię ci to - odparłem gorączkowo w jego stronę, nim wybiegłem za palantem.

                          ******
-Mój Panie - odparłem zdyszany wchodząc do komnaty księcia.

-Gdzie się podziewałeś? - rzekł oburzony Arthur - Miałeś czekać na mnie w komnacie.

-Byłem w kuchni - skłamałem zamykając za sobą drzwi.

-Pomóż mi się ubrać - burknął wstając z krzesła.

-Sam możesz to zrobić - założyłem ręce na piersi - Król powinien sam się ubierać.

-Od tego mam ciebie - rzucił na moją głowę koszulę. Prychnąłem pod nosem, pomagając księciu się ubrać tak szybko jak tylko mogłem.

-Czy to wszystko panie?

-Dokąd znowu się wybierasz? - rzekł zirytowany Arthur, nie żeby mu zależało na towarzystwie, Merlina.

-Muszę coś załatwić - machnąłem ręką na zewnątrz.

-Co takiego? - prychnął książę

-Dobranoc, panie - odparłem po czym puściłem się biegiem do swojej komnaty, gdzie nie było już mojego przyjaciela.

-Słodki Avalonie - mruknąłem czując jak moje ręce drżą. Ponownie znalazłem się na dziedzińcu, by udać się w stronę komnat rycerzy. Nim zdążyłem wejść na schody, trafiłem w czyjąś klatkę piersiową.

-Dokąd to? - spytał rozbawiony, Lancelot - Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.

-On wie - odparłem patrząc jak twarz mojego przyjaciela twardnieje - Gawaine wie, nakrył mnie w mojej komnacie.

-Merlinie - zaczął ostro mój przyjaciel 

-Widziałeś go? - spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem.

-Kierował się w stronę swoich pokoi - mruknął Lancelot.

-Dziękuję - wbiegłam na schody, by znaleźć się przed komnatą przyjaciela.

-Gawaine? - zastukałem - Musimy porozmawiać. Wiem jak to wyglądało i mogę.. - pisnąłem gdy silna ręką mojego przyjaciela, wciągnęła mnie do swojej komnaty i rzuciła na łóżko.

-Mogłem dostać ataku czy coś! - burknąłem w jego stronę - Co to miało być?

-Jak myślisz, Merlinie? - rzekł chodząc w kółko po swoim pokoju - Co to miało być w twojej komnacie? Życie ci nie miłe? Masz życzenie samobójczej śmierci?! - warknął ostatnie zdanie w moją stronę.

-Gawaine - odparłem wstając z łóżka.

-Nie mogę zrozumieć, jak możesz się tak narażać!

-Gawaine, nikt nigdy nie połączyłby faktów - odparłem chwytając jego rękę, by zatrzymać jego chód.

-Oczywiście! Nikt nie jest na tyle mądry by połączyć fakt że wszedłeś do swojej komnaty i zamiast ciebie znaleźli tam kobietę - warknął w moją stronę ponownie zaczynając chodzić po komnacie - Gdyby to był książę już dawno byłbyś w lochu, oskarżony o zdradę albo zamordowanie służącego, gdyby nie mogli cię znaleźć!

-Gawaine..

-Wiesz jak bardzo każdy z nas byłby zdruzgotany? - spytał ciszej spoglądając w moje oczy - Gdybyś umarł i żaden z nas nie mógłby wydostać cię na czas?

Merlin objął swoimi ramionami talię przyjaciela, czekając aż jego temperament choć trochę osłabnie.

-Nie chciałby cię stracić - wyszeptał mężczyzna przytulając młodszego mocniej do swojej piersi - Nie zniósłbym tego, Merlinie.

-Nie będę cię winić, jeśli chcesz mnie wydać - wyszeptałem odsuwając się od przyjaciela.

-Nigdy bym tego nie zrobił - jego ton był stanowczy - Jesteś dla mnie szczególnie ważny, Merlinie.

-Gawaine, proszę - wyszeptałem błagając w myślach aby on również nie dołączył do zalotów. Jak mógłbym po raz kolejny, złamać czyjeś serce?

-Czy to takie straszne, wiedząc że chcę o ciebie zabiegać? - rzekł Gawaine podnosząc podbródek młodszego mężczyzny - Że moje serce należy do ciebie i bije dla ciebie, każdego dnia.

-Jak możesz kochać takiego potwora jak ja? - odważyłem się zadać pytanie które nurtuje mnie od jakiegoś czasu - Gawaine zasługujesz na kogoś kto nie jest potworem. Kogoś z kogo będziesz dumny. Nie wiem czym sobie zasłużyłem na waszą miłość, ale nie mogę jej przyjąć. Wybacz mi, Gawaine. Nigdy nie chciałem cię zranić - wyszeptałem opuszczając jego komnatę. Łzy spływały mi po twarzy, gdy pędziłem w stronę własnych komnat.

-Merlinie - wyszeptał zmartwiony głos mojego przyjaciela, który zerwał się z krzesła i objął mnie ramionami szepcząc pocieszające słowa w ucho przyjaciela.

                            ********
-Tak mi przykro, Merlinie - rzekł Lance pocieszając kobietę , która opowiedziała mu o jej rozmowie z ich przyjacielem.

-Chciałabym zostać sama - odparłam patrząc błagalnie na przyjaciela.

-Dobrze - rzekł mężczyzna całując czoło kobiety - Pognaj po mnie, gdybyś źle się poczuła - wstał z ławki posyłając mały uśmiech kobiecie nim wyszedł.

                               ******
Kruczowłosa cicho nuciła kołysankę, rozczesując jej długie krucze włosy. Na dźwięk pukania kobieta ponownie schowała się za szafę, modląc się aby ten ktoś zostawił ją samą.

-Merlinie? Mogę wejść?

Kobieta oparła czoło o ścianę, nie wydając z siebie żadnego słowa. Nie miała siły stawić czoła czlowiekowi któremu przed świecą złamała serce.

-Merlinie? - głos Gawaine znalazł się w jej komnacie, zamykając za sobą drzwi - Wyjdź, musimy porozmawiać.

-Gawaine - odparłam zaskakując mężczyznę. Nie sądzę by ponownie spodziewał się mnie zobaczyć w tej postaci.

-Mówiłem ci abyś nie bawił się magią - jego ręce znalazły się na oczach, biorąc głęboki oddech - Ktoś mógłby tu wejść i zadawać niestosowne pytania. Jeśli byłbyś tak miły i zmienił się w swoją normalną osobę.

-Gawaine - odparłam przegryzając wargę - To moja normalna osoba.

Gawaine spojrzał na mnie w szoku, ponownie skanując mnie wzrokiem.

-Nie może być - odparł wpatrując się w kobietę.

-To może zająć nam trochę czasu - poprawiłam swoją suknię nocna, siadając przy boku przyjaciela - Nie jestem mężczyzną, Gawaine. Tak naprawdę urodziłam się jako kobieta, która została zmuszona przyjąć ciało mężczyzny. Moja historia zaczęła się od dnia Wielkiej Czystki, która miała miejsce w Camelocie...

                            *******
Między kruczowłosą a brunetem zapadła brutalna cisza. Żaden z nich nie odezwał się po tym jak kobieta, skończyła opowiadać swoją historię. Gawaine pogrążył się w myślach. Jak taka słodka kobieta, mogła przejść przez tyle wydarzeń?

-Zasługujesz na nasze uczucia - odezwał się po chwili milczenia mężczyzną, zaskakując tym samym kobietę - Jesteś odważna i zrobiłaś tyle dobrego, Merlinie. Nie jesteś potworem. Jesteś lojalną i wierną kobietą. Nie wmawiaj sobie że jestem inaczej - chwycił jej rękę i złożył delikatny pocałunek na wierzchu - Masz moje słowo że nigdy nie zdradzę twojego sekretu. Możesz mi zaufać, Merlinie.

-Wiele to dla mnie znaczy - odparłam przytulając mężczyznę - Dziękuję, Gawaine.

-Odpocznij - mruknął całując czoło kobiety - Dobranoc, Merlinie - wstał z łóżka kobiety i cicho zamknął za sobą drzwi.

-Dobranoc - wyszeptała kruczowłosa choć mężczyzny już dawno nie było w jej komnacie. Merlin ułożyła swoją głowę na poduszcze, podciągając nogi do piersi. Tej nocy sen znów miał ją wyminąć.
                       

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top