I
Siedem świtów wcześniej
Czarnowłosa kobieta podziwiała wschód słońca, przez małe okiennice w jej komnacie, ciesząc się na nadchodzący nowy poranek. Dzień zapowiadał się dobrze, jak na ostatnie wydarzenia w Camelot. Kobieta wyszeptała ciche zaklęcie, by ponownie jak każdego innego dnia przyjąć postawę niezdarnego sługi jej króla. Merlin uśmiechnęła się na myśl że ponownie tego ranka, zobaczy się z Arthur'em i jej przyjaciółmi.
-Dzień dobry, Gauis - rzekła jej męska postać, zasiadając do stołu.
-Dzień dobry, Merlinie - starzec podał chłopakowi jego porcję jedzenia.
Merlin uśmiechnął się dziękując cicho jemu mentorowi.
-Coś cię niepokoi?
-Miałem sen - chłopak spojrzał na swoją łyżkę, mieszając owsiankę.
-Znowu śniłeś o Dragonii, mam rację chłopczę?
Merlin westchnął biorąc do ust trzy łyżki jedzenia, nim wstał z miejsca i nie żegnając się z jego mentorem, ruszył w stronę komnat, Arthura.
-Powstań i lśnij, Clotpole! - wykrzyknął kruczowłosy odsłaniając grube zasłony w komnacie króla.
-Merlinie - jęknął Arthur rzucając po omacku poduszkę, tym samym odwracając się w stronę gdzie słońce jeszcze nie raczyło wstąpić.
Merlin podniósł poduszkę i zagryzł delikatnie wargę, odrzucając poduszkę tak że trafiła prosto w głowę regenta króla.
-Merlinie! - warknął Arthur unosząc się na rękach by spojrzeć z wyrzutem na jego służącego - Rzucanie w króla jest zniewagą.
Merlin pokręcił głową - Nie rzuciłem w króla - oznajmił udając zaskoczenie - Rzuciłem w królewskiego osła, a nie sądzę by to była zniewaga, panie.
Arthur warknął pod nosem chwytając jedyną rzecz jaką znalazł na szafce. Rzucił nią w stronę służącego, który zdążył uniknąć jego pocisku.
-Teraz wiadomo dlaczego ciągle muszę tutaj sprzątać - rzekł Merlin ponownie uchylając się przed poduszką. Chłopiec uciekł przez drzwi, śmiejąc się na coś co jego król zaczął wykrzykiwać w jego stronę.
-Dzień dobry, Merlinie - rzekł Gawaine zarzucając ramię na bark młodego czarodzieja.
-Dzień dobry, Gawaine - jego uśmiech nadal pozostał na jego twarzy.
-Czyżbyś śnił o mnie tej nocy? - rzekł zalotnym tonem mężczyzna, przyciągając mocniej zarumienionego bruneta do siebie - Bo mój sen obejmował ciebie.
-Dzień dobry, Merlinie. Gawaine - przy ich boku stanął Lancelot - Czyżbyś znowu dokuczał królowi, Merlinie? - zwrócił swoją uwagę na młodszego mężczyznę - Słychać go w połowie zamku. Nie brzmi na szczęśliwego, tego ranka.
-Ja? Dokuczać królowi? - spytałem z oburzeniem w głosie, dostając rozbawione spojrzenie od obu mężczyzny - Nie śmiałbym o tym marzyć - odparłem śmiejąc się z pozostałą dwójką mężczyzny, gdy schodziliśmy w dół dziedzińca.
-Merlinie, miałem nadzieję że możemy pomówić na osobności - mężczyzna spojrzał znacząco na młodszego.
-Wybacz nam, Gawaine - kruk wyswobodził się z uścisku mężczyzny, po czym oddalił się w stronę ustronnego miejsca.
-Coś jest nie tak?
-Gauis mówił że znowu miałeś ten sen- spojrzał znacząco na swoją przyjaciółkę.
Podskoczyłem na głośny krzyk swojego imienia, po czym oboje spojrzeliśmy na siebie znacząco.
-Później pomówimy, Lance - rozejrzałem się gorączkowo czy nikt nie raczy nas swoją obecnością, by następnie złożyć pocałunek na policzku mężczyzny. Skinąłem głową w jego stronę, oddalając się w stronę głośnych krzyków mojego pana.
& & & &
Rycerze zebrali się na poligonie, gorączkowo dyskutując, kto pierwszy przedstawi swoje uczucia kruczowłosemu mężczyźnie.
Gawaine jak zwykle pewnym siebie głosem oznajmiał wszystkim że jest pewny że ich przyjaciel będzie jego.
Elyan przewrócił oczami na zachowanie ich przyjaciela - Teraz gdy Arthur zaleca się w stronę mojej siostry, możemy zacząć zaloty w stronę, Merlina - spojrzał na każdego po kolei, wiedząc że każdy z nich ma nadzieję że to jego kocha kruczowłosy anioł.
-Pójdę pierwszy - oznajmił Percival formując w swojej głowie, zdobycie kruczego anioła.
-Percy, możesz być pierwszy ale to ja będę ostatni - mrugnął znacząco na co cała trójka przewróciła oczami.
-W takim razie ustalone - rzekł Leon wierząc że to on wygra uczucia chłopca.
& & & &
Merlin przeczesywała swojego długie czarne włosy, jedyną pamiątką która została jej z dawnego życia w jej królestwie.
Głośne pukanie rozległo się w komnacie dziewczyny. Lance wychylił głowę posyłając jej uspokajający uśmiech, zamykając za sobą drzwi z cichym trzaskiem. Wyciągnął z jej dłoni szczotkę, delikatnie przeczesując jej włosy.
-Opowiesz mi? - spytał Lancelot nadal nie zatrzymując swojej pracy.
-Czuję się taka żałosna - odparłam roniąc parę łez - Zawiodłam swój kraj i swoich ludzi. To nadal boli, Lance.
-Nie jesteś sama - rzekł brunet przyciągając kobietę do swojej piersi - Powinnaś odpocząć, Merls.
-Zostań ze mną - wyszeptałam mocniej wtulając się mocniej w jego ramiona - Proszę, Lance.
-Nie powinienem. To nie przystoi - rzekł spoglądając w błagalne spojrzenie jej przyjaciółki, na które zawsze łamał swoje zasady - Musisz przestać to robić - oznajmił dostając cichy śmiech dziewczyny, gdy razem z nią ułożył się na łóżku.
-Dziękuję, Lance - oznajmiła kobieta kładąc głowę na torsie jej przyjaciela.
-Śpij już - oznajmił wbijając palce w jej plecy, dostając przy tym jej kolejny śmiech.
-Dobranoc - wyszeptałam gasząc święcę machnięciem ręki.
-Dobranoc, pani - złożył na jej głowie mały pocałunek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top