Rozdział 6 - Nocna Furia
Czkawka patrzył się na ślady z niedowierzaniem. Nie... To niemożliwe. A jednak widział wyraźnie przed sobą tropy Nocnej Furii. Ale Szczerbatek nie był agresywny! Już miał biec do Jaskini, kiedy uznał, że Merida też powinna coś wiedzieć. W końcu chodziło o jej ojca.Co prawda zamierzał poznać smoka i dziewczynę w nieco milszych okolicznościach, ale nie miał wyjścia.
— Merida — powiedział wskazując gestem ręki, by podeszła bliżej. — Wiem, czego to są ślady.
— Czego? — spytała szybko rudowłosa. W jej głosie nie było już tej uroczej, radosnej nuty. Był zimny jak lód. Czkawka spojrzał na nią niepewnie.
— Jeśli mi ufasz — zaczął. — Każ tym ludziom wrócić do zamku — wskazał głową tłum dworzan przypatrujący się im. Merida spojrzała na niego i zwróciła się do łowców.
— Sytuacja jest pod kontrolą. Teraz wracacie do zamku. Powiedzcie królowej Elinor, że jestem na tropie stwora razem z Czkawką. Nie wysyłajcie żadnych posiłków — jej głos brzmiał donośnie, a ton nie znosił sprzeciwu. Siła i przekonanie, które w nim brzmiały oraz duża doza szacunku poddanych do młodej księżniczki sprawiły, że po kilkunastu minutach przyjaciele zostali sami na polanie. Teraz Merida zdjęła maskę obojętności. Jej twarz posmutniała z sekundy na sekundę, a oczy zwilgotniały.
— Czkawka... — szepnęła. — Czy mój tata... Mój tata żyje, prawda?
— Jestem tego pewien — odpowiedział. — Ale teraz posłuchaj. Pokażę ci coś... Co możesz uznać za dziwne, groźne albo niebezpieczne. Ale to nie zrobi nam krzywdy, rozumiesz?
Dziewczyna pokiwała powoli głową.
— To chodź — mruknął chłopak zmierzając w kierunku wodospadu. Sam nie wiedział co myśleć o tej sytuacji. Dlaczego Szczerbek kogoś porwał? I sądząc po śladach krwi dosyć brutalnie? Nie dość mu ryb, jedzenia, opieki, troski? W głębi duszy Czkawka czuł się zdradzony. Zdradzony przez najlepszego przyjaciela, któremu bezgranicznie ufał.
— Dokąd mnie prowadzisz? — spytała się Merida.
— Do jaskini — odpowiedział lakonicznie. Jego nogi same odnalazły drogę wśród skał i krzewów. Od mieszkania smoka dzieliło ich kilka metrów, ale wlot do niego zasłaniały krzaki i młode drzewka.
♦♦♦
Merida spojrzała na chłopca. Szedł smętnie, jakby prowadzono go na ścięcie, albo czekała go bardzo trudna rozmowa. Nagle Czkawka przystanął.
— Jesteśmy bardzo blisko — oznajmił.
"Bardzo blisko czego?" — chciała zapytać dziewczyna, ale chłopak odchylił już kilka gałęzi krzewów ujawniając wejście do jaskini. Wszedł do środka, a Merida ruszyła za nim. Pomimo strachu o ojca, zaciekawiła się. Rozejrzała się po wnętrzu groty. Najpierw musiała przyzwyczaić wzrok do panujących wokół ciemności. Dostrzegła kamienne ściany i sklepienie, ziemię pokrytą mchem, siodło, stertę kamieni...
Chwila.
Co tu robiło siodło? Przecież Czkawka nie jeździł konno. A na dodatek to siodło miało dziwny kształt. Zanim zdołała się mu bliżej przyjrzeć, coś, co uznała za stertę kamieni poruszyło się lekko.
— Czkawka? — szepnęła odruchowo sięgając po strzałę. — Tam w rogu coś jest!
— Rzuć broń, szybko — powiedział Czkawka opanowanym tonem. Sterta kamieni wyprostowała się ujawniając długie, pokryte czarną łuską ciało z czterema kończynami, okrągły łeb z błyszczącymi, zielonymi oczami, ogon i... Skrzydła. Wielkie, ciemne skrzydła.
Smok.
Merida nie potrafiła uwierzyć własnym oczom. Nie... Smoki nie istniały. To tylko bajka, którą lubiła straszyć braci. Ale trudno lekceważyć wielką istotę, która przypatrywała się jej z nieufnie
— Mer, nie zbliżaj się, stój tam, gdzie stoisz — poinstruował Czkawka. Co on wyprawia? Tu stoi smok! Wielkości konia!
Chłopak pewnie zbliżył się do zwierzęcia.
— Szczerbek — powiedział. — Co tam u ciebie?
Czy on właśnie rozmawia ze smokiem?! Przecież ten stwór go zaraz zaatakuje! Ale nie. Czarna bestia podeszła do Czkawki i... wtuliła się mu w pierś (przy okazji obwąchując kieszenie). Chwile potem zwróciła swoje zielone oczy na Meridę i mruknęła gardłowo w stronę chłopaka.
— Tak, to jest rudowłosa — potwierdził Czkawka niemą sugestię smoka. — Merida, to jest Szczerbatek.
Dziewczyna przez sekundę stała w miejscu. Zupełnie zapomniała po co tu przyszła. W końcu zdołała wykrztusić coś w stylu:
— Masz własnego smoka?
— Tak. Tylko proszę, nie mów nikomu. Jeszcze ktoś mógłby go skrzywdzić.
— J-jasne — odpowiedziała dziewczyna. Smok w dalszym ciągu obrzucał ją badawczym spojrzeniem, a to nie było raczej przyjemne.
— Wiesz, on jeszcze ci nie ufa. Musisz go do siebie przekonać.
— Ale jak?
— Czekaj, pokażę ci — powiedział chłopak i podszedł do Meridy. Bestia została posłusznie na miejscu. — Stań prosto, właśnie tak. Wyciągnij przed siebie rękę... Nie, trochę wyżej...
Chłopak zbliżył się do niej i poprawił pozycję rudowłosej. Kosmyk jego brązowych włosów lekko połaskotał ją w szyję. Meridę przeszedł dreszcz ekscytacji. Chwila, jaki dreszcz ekscytacji?! To przez chłód jaskini. No i może obecność wielkiego stwora, który mógł zaatakować ją w każdej chwili.
— Teraz lepiej — stwierdził Czkawka tuż przy uchu Meridy. Jakoś zimno w tej grocie. — Odwróć wzrok.
Chłopak oddalił się.
— Idź przed siebie, aż dotkniesz jego nosa — instruował dalej. — Przyjmij postawę pełną pokory, okaż mu szacunek.
Merida całkowicie skupiła się na zadaniu. Zbliżała się do Szczerbatka wolnymi krokami. Koniuszkami palców dotknęła miękkiego czubka nosa smoka. Poczuła falę radości i zaciekawienia, więc podniosła głowę do góry. Napotkała spojrzenie zielonych oczu, które nie wydawały się już być tak straszne. W zasadzie były bardzo ciepłe i wierne. Smok obwąchał księżniczkę i przechylił głowę.
— Eee — wymamrotała. — Nie mam nic ze sobą.
— Daj mu rybę — powiedział zadowolony Czkawka rzucając w kierunku Meridy smoczy przysmak. Jednak zanim ona zdążyła go złapać, uprzedził ją Szczerbatek zgrabnie chwytając rybę w locie.
— Latasz na nim? — spytała Merida wskazując na siodło.
— No, często — chłopak ożywił się. — To jest najlepsze, co można zrobić w życiu. U nas, na Berk, każdy ma swojego smoka. Kiedyś z nimi walczyliśmy, ale ja spotkałem Szczerbka. Widzisz tę brakującą lotkę? To przeze mnie. Dobudowałem mu nową i przekonałem wikingów, że smoki wcale nie są złe.
— Fantastyczne! — zachwyciła się Merida. Kiedy strach minął zaczęła doceniać walory Szczerbatka. Piękne łuski o fioletowym połysku. Ufne, zielone oczy. Dostojne, dumne skrzydła. Nagle przypomniała sobie, że nie przyszła tu podziwiać smoka.
— Czkawka, dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?
Chłopak zmarkotniał. Cała jego radość prysła jak bańka mydlana.
— Boję się — zaczął. — Że te ślady należały do Szczerbatego.
— Co?! — Merida nie kryła zdziwienia. Ten uroczy smok miał kogoś zranić? Dobrze, znała go dwadzieścia minut... Ale Szczerbatek? Zranić?
— Też nie mogę w to uwierzyć. Dlatego tu przyszedłem. Muszę go o to spytać.
Dźwignął się z miejsca, w którym usiadł i podszedł zrezygnowany do Szczerbka. Wiedział, czego zaraz się dowie. Że jego smok, z niewiadomych celów porwał ojca Meridy. Dziewczyna znienawidzi ich obu, zostanie wygnany z królestwa... Przestań, pomyślał. Myśl pozytywnie.
— Szczerbol? — zagadnął smoka ogryzającego ości. — Powiedz mi, dlaczego porwałeś króla Szkocji?
Chwila... Kogo?
— Ojca Mer — wytłumaczył chłopak chcąc mieć już to z głowy.
Ale... Ja nikogo nie porywałem.
— Powtórz to! — niemal krzyknął Czkawka.
Nikogo nie porywałem. Siedziałem w jaskini, tak jak kazałeś.
Smok podszedł do właściciela i położył mu łeb na ramieniu. Czkawka wiedział, że Szczerbatek mówi prawdę. On nigdy nie kłamał. Ale to oznaczało tylko jedno.
Gdzieś tu jest druga Nocna Furia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top