Rozdział 5 - Wielkie Łowy
Merida wpadła do komnaty jadalnej jak burza. Królowa Elinor spojrzała się na córkę krzywym okiem, ale powstrzymała się od komentarza. Ojciec księżniczki zupełnie nie zwrócił na to uwagi.
— Co tam Mer? — rzucił wesoło w kierunku córki. Merida uśmiechnęła się.
— Wszystko świetnie tato — odpowiedziała. Starała się być wyjątkowo miła, w końcu musi uprosić ojca, żeby pozwolił wziąć Czkawkę na łowy. Gdy służący przynieśli obiad, Merida postanowiła zacząć rozmowę na ten temat.
— Tato? — zagaiła. — Słyszałam, że organizujesz polowanie z okazji przyjazdu Dingwallów. Czy to prawda?
Oczywiście rudowłosa wiedziała, że to prawda. Pojutrze przyjechać miał wódz plemienia Dingwallów z synem — tym samym, który rok temu rywalizował o jej rękę. Był trochę ciamajdowaty i niezdarny, ale w gruncie rzeczy sympatyczny. Poza tym Merida słyszała, że już znalazł sobie żonę. Pytanie księżniczki podziałało. Jej tata się wyraźnie ożywił.
— Oczywiście! Zjadą się najlepsi z całego królestwa — łucznicy i myśliwi. Mamy zamiar upolować kilka jeleni. Potem będzie uczta — widać było, że król najbardziej ucieszył się z tego ostatniego.
— Czy mogłabym zaprosić kogoś do udziału w tym polowaniu? — spytała niby od niechcenia Merida.
— Zaprosiliśmy wszystkich z zamku, którzy chcieli — powiedział ojciec dziewczyny.
— Ale ja chcę zaprosić kogoś spoza zamku.
— Proszę? — spytała nagle królowa. — A znasz kogoś takiego?
— No, wiecie, jest taki jeden chłopak...
— Oou — zawołał król i oparł się na tronie. — Nasza mała Merida się zakochała!
— Co?! — zbulwersowała się dziewczyna. — Po pierwsze — znam go cztery dni. Po drugie — to tylko przyjaciel. Po trzecie — nie jestem kimś, kto się łatwo zakochuje. Po czwarte...
— Dobrze córuś — przerwała jej matka. — Wierzymy ci. Możesz go zaprosić — powiedziała i spojrzała z dziwnym uśmiechem na króla. Ale Merida już się tym nie przejmowała. Zgodzili się!
♦♦♦
Czkawka siedział na łóżku. Lada moment powinna zjawić się Merida z wiadomością, czy może jechać na to całe polowanie. Szczerze — miał nadzieję, że nie. On w dworskim orszaku polujący na dziką zwierzynę? Poza tym — nie za bardzo potrafił obsługiwać się bronią. Chociaż.. Z tego co wiedział, na łowy można iść z łukiem lub kuszą. A z kuszy strzelać potrafił. Tylko jej nie posiadał. Nagle usłyszał donośny tętent kopyt. Wyszedł przed chatkę i zobaczył Meridę na Angusie.
— Możesz jechać — oznajmiła radośnie z konia. Czkawka zauważył, że rudowłosa ma przy sobie spory worek. — Jaką broń preferujesz?
— Kuszę — odpowiedział zdecydowanie chłopak.
— Tak myślałam — Merida zsiadła z rumaka. — Przywiozłam ci jedną z zamkowych i kilka bełtów, żebyś mógł poćwiczyć do jutra. O świcie ruszamy.
— Aaa... Dzięki — wymamrotał chłopak. Księżniczka była dla niego stanowczo za dobra.
— No i przyniosłam trochę ciuchów — powiedziała, a widząc nieco przestraszoną minę Czkawki dodała — Nie przejmuj się, znalazłam coś w twoim stylu, nie dworskie szaty.
Dziewczyna weszła do domku i położyła worek na łóżku. Rozejrzała się po chatce jakby robiła jakąś kontrolę, pokiwała głową z satysfakcją i oznajmiła:
— Zostałabym i porozmawiała trochę, ale muszę wracać. Droga do zamku jest prosta — za wodospadem w lewo, potem odbij trochę w prawo i idź do końca gościńcem. Do jutra!
To powiedziawszy wsiadła na konia i odjechała zostawiając Czkawkę samego. Chłopak przebrał się w świeże ubrania i przyjrzał się przywiezionej przez Meridę broni. Była bardzo ładna — praktyczna, ale ozdobiona lekkim ornamentem. Chłopak postanowił ją wypróbować. W końcu zakwalifikował się do królewskiego orszaku łowieckiego.
♦♦♦
Następnego dnia Czkawka obudził się bardzo wcześnie i przygotował do łowów. Po kilku chwilach ruszył w drogę do zamku. Dotarł tam bez problemów, a strażnicy wpuścili go od razu — widocznie Merida musiała ich powiadomić o przybyciu kolejnego gościa. Dziedziniec zamku był surowy i jeszcze nie zatłoczony. Czkawka ruszył w kierunku stajni, charakterystycznych budynków przy zamkowych murach. Przy koniach stał stajenny.
— Eem... Przepraszam — zagadnął chłopak stajennego. — Gdzie mogę znaleźć księżniczkę Meridę?
— Imię panicza za pozwoleniem?
— Czkawka...
— Ach, oczywiście — stajenny uśmiechnął się lekko pod nosem. — Panienka Merida życzyła sobie, by gdy panicz się pojawi zaprowadzić panicza do boksu Oseska.
— Co? — mruknął zdezorientowany Czkawka, który z wypowiedzi chłopca zrozumiał tylko "Merida". Ale stajenny już zniknął wśród boksów. Chłopak dogonił go i razem stanęli przed wielkim, czarnym rumakiem, już osiodłanym i wyczyszczonym.
— Oto Osesek — powiedział stajenny klepiąc zwierzę po szyi. Chwycił konia za wodze i wyprowadził ze stajni na dziedziniec. Czkawka podążył za nim. Na placu było już tłoczno — dworzanie wsiadali na konie, służący dopasowywali strzemiona.
— Czkawka! — chłopak usłyszał znajomy głos. Za nim stała Merida, ubrana jak zawsze, uśmiechając się radośnie. — Chodź, przedstawię ciebie tacie.
Król okazał się być postawnym, potężnym mężczyzną, dosiadającym największego konia, jakiego widział w życiu młody wódz Wandali. W jego oczach skrzyły się wesołe ogniki. Bardzo przypominał Czkawce jego własnego ojca.
— Witaj synu! — zagrzmiał. — A więc ty jesteś tą przybłędą grasującą nielegalnie po moim królestwie?
— Tato — mruknęła Merida.
— No przepraszam, przepraszam. Dobrze chłopcze, pogadamy na łowach. Teraz siadaj na koń, zaczyna już świtać.
Czkawka podszedł powoli do Oseska. Nie za bardzo wiedział, co powinien zrobić. Konie muszą być podobne do smoków, pomyślał. Wyciągnął więc ostrożnie dłoń w kierunku chrap zwierzęcia i odwrócił wzrok. Zbliżał się do rumaka małymi krokami. Już czuł tę nić porozumienia, tę chęć współpracy, tę niezwykłą więź...
— Czkawka — usłyszał za plecami szept Meridy. — Po prostu na niego wsiądź.
Chłopak rozejrzał się. Wszyscy patrzyli się na niego, niektórzy ze zdziwieniem, inni z rozbawieniem.
— A, jasne — mruknął speszony i normalnie podszedł do Oseska. Już miał włożyć stopę w strzemię, gdy przypomniał sobie o swojej protezie. Nie może jeździć ze stalową nogą! W tym momencie zauważył nietypową konstrukcję siodła, bardzo zbliżoną do siodła Szczerbatka. To było siodło dostosowane do protezy! Wsiadł na rumaka i usadowił wygodnie.
Głos rogów ogłosił rozpoczęcie polowania.
♦♦♦
Cały orszak jechał lasem. Czkawka, ku swojemu zdziwieniu szybko połapał się w jeździe konnej — była dwa razy prostsza niż lot smokiem.
— Jak tam? — Merida podjechała do niego.
— Trzymam się na razie — stwierdził.
— Jak naganiacze zagonią do nas zwierzynę, strzelaj, tylko ostrożnie. Nie mam ochoty zjeść na obiad jakiegoś dworzanina upolowanego przez ciebie.
— Nawet nie widziałaś jak strzelam! — zaoponował chłopak.
— Nie lepiej niż ja z łuku.
— Mówisz?
— Mówię — i na potwierdzenie swoich słów wystrzeliła strzałę. Pocisk przeleciał nad głowami zdziwionych myśliwych i trafił w sam środek pnia brzozy. Jeszcze nie zdążył głębiej wejść w korę drzewa, a już waleczna księżniczka posłała kolejną strzałę. Ta trafiła idealnie w poprzednią przepoławiając ją. Czkawka nie mógł wyjść z podziwu.
— No... Nieźle — Merida uniosła brwi. — Dobra, niesamowicie — poprawił się szybko chłopak.
— Dziękuję — rudowłosa wyprostowała się w siodle. Nagle zza krzaków z prawej strony dało się usłyszeć ryk. Chwilę potem wyskoczył stamtąd olbrzymi odyniec, który wbiegł z impetem w szeregi łowieckie. Ukształtowana dotychczas formacja rozproszyła się. Kilka strzał wbiło się w plecy bestii, ale ta tylko się rozzłościła i zaszarżowała. Waleczni Szkoci odparli atak, ale nie mogli ustawić się w odpowiednim szyku. Odyniec ryknął wściekle i ruszył na Lorda Dingwalla, jednak on jako zaprawiony wojownik obronił się. Walka trwała długo. Czkawka i Merida raz po raz wypuszczali pociski. W końcu zwierz padł martwy. Szczęśliwi myśliwi rzucili się na zdobycz. Nagle ogólną radość przerwał okrzyk:
— Gdzie jest król?!
Wszyscy rozejrzeli się. Władcy nigdzie nie było widać. Wnet jeden z służących zwołał wszystkich.
Na trawie leżał kraciasty szal króla, poplamiony krwią i ślady wskazujące na to, że jakieś gigantyczne zwierzę, na pewno nie odyniec, ciągnęło władcę Szkocji. Jednak tropy urywały się nagle. Wszyscy zachodzili w głowę, co to za istota.
Tylko nie Czkawka. On znał te ślady aż za dobrze.
—————
Przepraszam za drobne opóźnienie, ale cierpiałam na chwilowy zanik weny. Ale natchnienie wróciło, wraz z trochę dłuższym rozdziałem – Zofffffia
—————
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top