Rozdział 18 - Gra
Długo nikt nie mógł się pozbierać i ruszyć. Było kilka prób, podnosili się niektórzy, ale zaraz potem siadali z braku animuszu i chęci. Morale sięgnęło zupełnego dna. Nikt nie wiedział, ile już ślęczą w tej okropnej jaskini. Pół godziny? Godzinę? Trzy? A już zupełnie rachubę stracił Czkawka. Głucho patrzył się w przestrzeń, a po głowie kołatała mu się jedna myśl. A w zasadzie słowa.
Kiedy zauważysz swoją szansę... Proszę, pomyśl o mnie.
Astrid. Znowu Astrid. Znowu jej błękitne oczy o tak różnym odcieniu niż te Meridy, jej platynowe pasemka, jakże inne od rudych loków Szkotki. I charakter obu, tak przeraźliwie podobny. Co miała na myśli? Czy mogła to być jego... Przyjaźń z Meridą? Od niedawna zaczynał mieć wątpliwości co do tego określenia. Z pewnością była jego serdeczną przyjaciółką, bardzo mu pomogła, opiekowała się nim. Natchnęła go na nowo nadzieją. Ale dostrzegał w jej oczach coś, czego bardzo się bał. Nową szansę. I miał bardzo złe przeczucie, że to o tej szansie mówiła Astrid. Poczuł sapnięcie na ramieniu.
Ej, nie powinniśmy iść śledzić tego wielkiego jaszczura, bazyliszka?
Szczerbatek przechylił głowę i patrzył na Czkawkę z niecierpliwością. Zaraz przydreptała też Aksamitka.
Nie mówi się o obcych smokach „wielkie jaszczury", Szczerku. Byłoby ci miło, gdyby ciebie ktoś tak nazwał?
Czkawka zerknął zaskoczony na smoczycę, która jeszcze przez chwilę obrzucała Szczerbatka oburzonym spojrzeniem, po czym odeszła swoim charakterystycznym, dystyngowanym krokiem.
— No, mordko — uśmiechnął się chłopak do smoka. — Czy może raczej: „Szczerku"? Jak ją nazywasz? Aksasia? Aksamilunia?
Sam jesteś Aksamilunia. Poza tym, raczę zauważyć, że twój znakomity smoczy zmysł się pogarsza...
— Co masz na myśli? — obruszył się Czkawka.
Ano to, że ta oto tutaj cudowna Merida, czy może raczej: „Mer" rozmawia z Aksamitką od paru dni, a ty dopiero teraz.
Chłopak spojrzał zaskoczony na rudzielca, który z emocji... Zasnął na jego ramieniu. Dlaczego nic mu nie powiedziała?
To idziemy, czy nie?
— Idziemy — odpowiedział Czkawka. Wstał i gwizdnął donośnie. — Dobra, kompania, co się stało, to się nie odstanie, ale bazyliszek nam ucieknie.
Merida mruknęła, niezadowolona, że jej poduszka akurat stwierdziła, że czas wydawać rozkazy. Przeciągnęła się, po czym nagle coś do niej dotarło.
— Ja spałam?! — powiedziała z niebotycznym zdumieniem i wstała energicznie. — Dlaczego mnie nie obudziłeś?
Bo rozpłakałaś mi się w ramię i stwierdziłem, że sen ci dobrze zrobi, pomyślał Czkawka, ale głośno powiedział:
— Przepraszam, jaśnie pani, następnym razem będę panią budził od razu po pani zaśnięciu.
— Czy ja słyszę w twoim głosie jawną kpinę? — spytała z błyskiem w oku. Czkawka wciąż nie mógł się nadziwić, jak ona potrafi w ciągu paru chwil całkowicie zmienić nastrój. — Ściąć go!
W tym momencie do środka groty wpadł Ranald z mieczem w ręku, rozejrzał się po wnętrzu i z pytającym wyrazem twarzy zwrócił się do rudowłosej:
— Go, czyli kogo dokładnie, Księżniczko Szkoc... Merido? Czkawkę?
— Przecież nie mówiłam poważnie! Weź odłóż to żelastwo, jeszcze nam smoki wystraszysz!
Czkawka przyglądał się tej sytuacji z niedowierzaniem i po chwili parsknął śmiechem. Szybko dołączyła do niego także Merida.
— Przepraszam... — mruknął rycerz i wyszedł uśmiechając się pod nosem. Jak łatwo czasem komuś poprawić humor.
♦♦♦
Cała kompania zadziwiająco szybko zmobilizowała się przed jaskinią. Widocznie swoje błyskawiczne zmiany nastroju Merida musiała mieć po ojcu, bo i ten szybko się ogarnął i teraz pełen werwy szykował na dalszą podróż.
— Dobrze — oznajmił Czkawka. — Naszym wrogiem jest śmiertelnie niebezpieczny stwór. Wiemy o nim jedynie, że jest w stanie zabijać spojrzeniem, jego ciało jest wężowate, a także, że prawdopodobnie mieszka w jeziorze. Zgadza się?
Król odchrząknął.
— Ja tam mogę dodać, synu, że jest śliski i fioletowy.
— Fioletowy? — zdziwili się bracia. Hamish sceptycznie pokręcił nosem. — W książkach zawsze był zielony...
Anastazja podniosła rękę.
— Tak? — spytał Czkawka.
— Pamiętajmy również, że ma potężną siłę magiczną i jest w stanie być opętane przez osobę z niezwykle silną Aurą Wiedzy. Prawdopodobnie Nathain posiada na swoich usługach takową, lub sam włada stworem.
Czkawka spojrzał na nią z ukosa.
— Jednak myślę, że jest jeszcze coś, o czym wszyscy powinniście wiedzieć. Ataki zaczęły się od pojawienia się Czkawki, prawda? Gdy tylko się pojawił, najprawdopodobniej najpotężniejsza istota w tym kraju postanowiła zaatakować orszak, w którym był właśnie on. Stworzenie Pustki, jak już mówiłam podatne na Aury. To może oznaczać jedno.
— Jedno, czyli co? — ponaglił ją Fergus. Anastazja odwróciła się w stronę Czkawki.
— Od mniej więcej trzech miesięcy doświadczeni mogą poczuć dziwne zmiany w astralnym świecie. Czkawko, musisz być obdarzony czwartą Aurą. Dlatego nigdy nikomu nie udał się rytuał – Aur jest cztery, nie trzy. Nikt nie polował na króla, ani na smoki. W tym polowaniu zwierzyną jesteś ty. To śmiertelnie niebezpieczna gra.
Czkawka przełknął ślinę.
— Anastazjo. To nigdy nie była gra.
—————
Będziecie szczęśliwi, gdy oznajmię, że jutro wyjeżdżam na dwa tygodnie, nie? ;)
—————
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top