Rozdział 15 - Basuilean


                Anastazja zdążyła tylko szepnąć „ach!". Strach sparaliżował ją od stóp do głów. Hamish, Hubert i Harris schowali się za plecami Ranalda. Młody rycerz dobył miecza ii zamachnął się nim dla efektu. Z mroku jaskini wyłonił się smok o niebieskich ślepiach i aksamitnie czarnym, smukłym ciele. Z początku stworzenie przyglądało im się z ciekawością, ale gdy tylko zauważyło broń w ręku Ranalda, zawarczało i przysiadło na łapach, jakby chciało zaatakować.

— To coś chyba nie jest zadowolone z naszej obecności — powiedział cicho Hubert.

— Raczej nie jest zadowolone z miecza — zauważyła Anastazja, która mimo wszystko chciała zachować pozory odwagi. Smok podszedł krok bliżej, a Ranald podniósł broń. Bestia zawarczała jeszcze głośniej.

— Wie pan co, panie rycerz — odezwał się cienkim głosem Harris. — Może pan odłożył by tę broń.

Normalnie Ranald wyśmiałby chłopca. Rzucić miecz w obliczu zagrożenia? Dobre sobie! Ale w tym momencie miał przed sobą spory argument. Argument w postaci wielkiej, wściekłej bestii.

— Chyba muszę tak zrobić, panie paź — odpowiedział i odrzucił broń. Smok zawahał się na moment, warknął kilka razy na odczepnego i usiadł.

Anastazja spojrzała na chłopaków, a oni na nią. Nie za bardzo wiedzieli, co mają robić. To miała być tylko zabawa, odrobina adrenaliny, wymknięcie się z zamku na kilka chwil. Na pewno nie konfrontacja z potworem. Pierwszy głos, jak zwykle, zabrał Hamish.

— Eem... Co teraz? — zapytał, a gdy nie uzyskał odpowiedzi zwrócił się do siedzącego stworzenia. — Eee... Dzień dobry, miła bestio... Eee... Jeśli będziesz uprzejma nie atakować nas przez najbliższe parę minut, to może my sobie... Ten, pójdziemy.

O dziwo, stworzenie nie rzuciło się na nich, nie zaczęło gryźć, ziać ogniem. Za to podeszło do rudowłosego chłopca i zaczęło się... Łasić.

— Co do... — zaczął Ranald. Cała grupka patrzyła na tę nietypową scenę z niedowierzaniem. Hamish ostrożnie poklepał bestię po nosie.

— Mam wrażenie — podsumowała spokojnie Anastazja. — Że przeżyjemy dzisiejszy dzień.

♦♦♦

Czkawka siedział w głównej izbie dowództwa. Pod jego nieobecność Valka sprawowała rządy. Zgodziła się to robić do czasu, aż Czkawka rozwiąże sytuację w Szkocji. Studiował więc stare kroniki i księgi smoków w poszukiwaniu jednego, starego gatunku, o którym kiedyś słyszał. Przerwało mu pukanie do drzwi.

— Proszę!

— Cz-cześć Czkawka, tu ja Śledzik. — Potężny chłopak zamknął za sobą drzwi. — Przyszedłem ci pomóc, jeśli nie miałbyś nic naprzeciwko.

Czkawka poczuł ucisk w żołądku. Cały czas nie mógł sobie wybaczyć, jak zachował się wobec swoich przyjaciół. A dziś rano, gdy im się pokazał, przyjęli go jak gdyby nigdy nic się nie stało. No, może nie licząc Sączysmarka. Ten najpierw dał mu mocnego kuksańca w bark, a dopiero potem obdarzył go niedźwiedzim uściskiem. Chłopak w zasadzie nie wiedział, która z tych dwóch opcji była gorsza. W każdym razie – cieszył się, że mu przebaczyli. I obiecali pomóc.

— A, cześć Śledzik. Właśnie tak sobie myślałem, żeby cię nie zawołać, wiesz... Szukam takiego jednego gatunku...

— Gatunku, powiadasz. Chodzi o tego stwora, który napadł jakiegoś króla, tak? — Czkawka opowiedział przyjaciołom o wszystkim, co wydarzyło się podczas jego pobytu w Szkocji. — Jakieś cechy charakterystyczne?

— Długie, wężopodobne ciało, pokryte śluzem. Prawdopodobnie ma kończyny. I... — Chłopak przerwał.

— I co?

— I wydaje mi się, że słyszałem o czymś takim... Może w jakichś południowych legendach była wzmianka? Tak mi się zdaje.

— Hmm... — zamyślił się Śledzik. — Poczekaj moment.

Wyszedł z Sali, po czym wrócił z naręczem starych, wysłużonych książek i albumów.

— Może coś z tego? — Rzucił księgi na stół, wzbijając przy tym tumany kurzu. Czkawka zakaszlał i otarł oczy.

— Cóż... Czeka nas masa pracy...

Siedzieli wśród starych zwojów i stosów papieru, raz na jakiś czas odczytując na głos fragmenty legend i opisów, ale nic, co znaleźli, nie pasowało do dziwnego stworzenia.

— Hej! — zawołał nagle Śledzik. — Posłuchaj o czym piszą w „Podaniach sklaviańskich" : „A wije się to jak węgorz, a jego ślepia w samej rzeczy ślepe są, ale i groźne śmiertelnie. Bowiem stwór ten straszliwy samym jeno wzrokiem zabić potrafi, a zowią go Bazyliszkiem".

— To brzmi bardzo źle — mruknął Czkawka wertując „Bestie legendarne Szkocji". — Obawiam się, że to nie koniec kłopotów, słuchaj: „W starym jeziorze Loch Ness według legend ukrywać się miał basuilean. Gad ten, a według niektórych płaz, miał potrafić wzrokiem doprowadzać do obłędu, a w konsekwencji do śmierci, stąd jego nazwa: bas, co znaczy śmierć i suilean, czyli wzrok. Często pojawiający się na południu pod nazwą >>bazyliszek<<".

— Ale... — zaczął Śledzik. — To znaczy, że twoi przyjaciele są w poważnym niebezpieczeństwie.

Czkawka podniósł się gwałtownie. Nie może pozwolić, aby Meridzie coś się stało. Nigdy.

— Hej, zaczekaj, musisz powiedzieć reszcie!

Chłopak spojrzał na Śledzika.

— Ty im powiedz. Nie mogę czekać ani chwili dłużej. Szczerbek! — Nocna Furia przybyła niemal natychmiast. Czkawka wyszedł z sali i udał się na brzeg tego samego klifu, z którego odleciał trzy miesiące temu. Dosiadł Szczerbatka i krzyknął jeszcze do Śledzika:

— Dogońcie mnie!

— Ale... — zaczął blondyn. Jednak Czkawka nie mógł go słyszeć, bo był już plamką na horyzoncie. — My nie wiemy jak dolecieć do Szkocji — dokończył cicho.

—————

Cześć! Łapcie rozdział i obrazek Aksamitki na górze :D Następna część 5 listopada (jest MOŻLIWOŚĆ, że wcześniej wrzucę dodatek, ale to tylko możliwość – piszcie, co w nim chcecie).

Pozdrawiam cieplutko

Zofffffijka

—————

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top