Rozdział 12 - Rycerze i Paziowie
Merida skrzywiła się z bólu. Noga z każdym krokiem dokuczała jej coraz bardziej. Właśnie odprowadzała Aksamitkę do Jaskini. Dobrze, że była z nią smoczyca, bo inaczej księżniczka nie dałaby rady iść. Oparta na czarnych łuskach Aksamitki, Merida dotarła z nią do dawnego miejsca zamieszkania Szczerbatka.
— Jesteś kochana — powiedziała klepiąc zwierzę po pysku. — Dasz radę sama polować prawda? Gdybyś czegoś potrzebowała... — Księżniczka rozejrzała się po pomieszczeniu, nie mając pomysłu, jak mogłaby komunikować się z Aksamitką na odległość. — Będę cię odwiedzać raz na jakiś czas, dobrze?
Smoczyca kiwnęła głową. Złote stworzenie, pomyślała Merida. Posłuszne, ułożone... Ciekawe dlaczego. Smoki są takie naprawdę, czy może Aksamitka była kiedyś oswojona? Cóż, może jest z nimi podobnie jak z końmi. Albo są od urodzenia narowiste, albo bardziej potulne. Może wszystko zależy od temperamentu... Musi się spytać Czkawki.
— Czka... — urwała w pół słowa. No tak, przecież przed chwilą odleciał. Do domu, do przyjaciół, do rodziny... Tak bardzo chciałaby lecieć z nim. Ale nie może. Dobrze o tym wiedziała, ale i tak była trochę zła. Wyszła z jaskini patrząc się na swoje stopy. Kopnęła kamyk i śledziła go wzrokiem. Toczył się przed siebie i zatrzymał pod kopytem.
— Angus? — spytała zdziwiona podnosząc głowę. Ale to nie był Angus. To był zbrojny oddział konnicy królewskiej. Napotkała spojrzenie kapitana. Znała jego jasną brodę i zielone oczy.
— Dunhan, co wy wyprawicie? — Merida przyjęła surowy ton, który wyćwiczyła na lekcjach z matką.
— Dostaliśmy rozkaz od Jej Królewskiej Mości, by panienkę chronić przed wszelkimi niebezpieczeństwami i zabrać panienkę do zamku.
— Przecież mówiłam, żeby nie wysyłać żadnych posiłków! — Rudowłosa zdenerwowała się nie na żarty. Kapitan mimo woli cofnął się o krok. Bądź co bądź, lepiej nie zadzierać z wściekłą księżniczką. Szczególnie, jeśli przez ramię przewieszony ma łuk, z którego umie strzelać. Jednak Dunhan szybko się opamiętał. Dwudziestoletniego dziewczęcia się boi?
— Panienka wybaczy, ale na razie to rozkazy Królowej Elinor są ważniejsze niż panienki.
— Ach tak? — Głos Meridy ociekał jadem. — Cóż, więc może przestałbyś się do mnie zwracać per „panienko"? Bo z tego co wiem, królowa kazała tytułować mnie Księżniczką Szkocji Meridą III Waleczną zawołania bojowego Creag an Sgairbh*.
— Ależ panienka pozwoliła tak do siebie mówić!
— Ależ królowa już nie. — Merida uśmiechnęła się z udawaną słodyczą. — Gdzie koń dla mnie?
Rycerze spojrzeli się po sobie.
— Panien... To znaczy Księżniczko Szkocji Merido III Waleczna zawołania bojowego Creag an Sgairbh —odezwał się jeden z nich. — My... Mamy chyba tylko kilka luzaków.
— No tak, brawo. — Księżniczka próbowała ukryć gniew pod nerwowym chichotem. — Tak, zawieźcie mnie na zapasowym koniku do dźwigania tobołów.
Jeden z młodszych rycerzy zsiadł ze swojego wierzchowca. Podszedł do Meridy, schylił przed nią głowę, oddał wodzę i oddalił się bez słowa. Zdziwiona księżniczka potrząsnęła głową i wsiadła na smukłego siwka. To był naprawdę piękny koń, ale z pewnością niedostosowany do walki. Dziwne. Merida spojrzała na członków kompanii, która miała ją odprowadzić do zamku. Oprócz kapitana Dunhana było paru doświadczonych rycerzy, których księżniczka znała z widzenia, dwóch młodzików – jeden z nich siedział na luzaku, bo oddał jej konia – oraz trzech giermków. Byli naprawdę niscy jak na swój wiek. A może to byli tylko paziowie?
— No, to może już pojedziemy? — przerwała ciszę Merida. — Czy będziemy stać tu tak długo, aż słońce ucieknie za horyzont?
— Księżniczko Szkocji Merido III Waleczna zawołania bojowego Creag an Sgairbh — odpowiedział kapitan. — Mamy polecenie przeszukania terenów, na których księżniczka przebywała.
Merida zamarła. Co takiego? Przecież od razu znajdą jaskinię, a w niej Aksamitkę! Nie ma szans, Merida nie wytłumaczy się przed matką... Może jej ojciec ułagodzi sprawę? Nie, przecież poddani się zbuntują, kiedy dowiedzą się o smoku, a dowiedzą się na pewno, jeśli dowie się królowa.
— Ale po co? Skoro żyję, to znaczy, że nic mi się nie przytrafiło!
— Lepiej dmuchać na zimne — odpowiedział Dunhan. — Ej, wy! — Wskazał na dwóch młodych rycerzy i paziów. — Przeszukajcie okolicę i wróćcie do zamku świtem następnego dnia.
Merida nie zdążyła zareagować, kiedy reszta wojowników otoczyła ją kręgiem i ruszyli galopem. Ostatnim, co zauważyła, to piątka poszukiwaczy, którzy wchodzą do jaskini.
♦♦♦
Anastazja zdjęła niewygodny hełm, gdy tylko groty. Rozczesała dłonią długie, jasne włosy i spojrzała na swoich towarzyszy.
— Harris, Hubert, Hamish — odezwała się. — Możecie zrzucić kaptury.
Trzech paziów odsłoniło rude czupryny.
— Ty też możesz zdjąć ten garnek z głowy, Ranald.
Drugi rycerz zdjął spokojnie nakrycie głowy, ukazując młodą, przystojną twarz mężczyzny.
— To nie jest garnek — powiedział. — Tylko hełm z przyłbicą.
— Jeden pies — wzruszyła ramionami Anastazja odrzucając swój. — Grunt, że się udało.
— Jeśli mógłbym spytać o jedną rzecz — zaczął młodzieniec zwany Ranaldem. — To zo w zasadzie robimy?
— Śledzimy Meridę — odpowiedział Hamish takim tonem, jakby właśnie tłumaczył komuś, że koń ma kopyta. — To chyba oczywiste?
— Ale po co to robimy? — dociekał Ranald.
— No bo ona się jakoś podejrzanie zachowuje — szepnął konspiracyjnie Hamish. — Z tym Czkawkiem.
— Aha, dużo mi to wyjaśniło — mruknął chłopak.
— Ej, rudzielce! — odezwała się nagle Anastazja — Przeszukajcie lepiej tę jaskinię.
Trzech chłopców spojrzało po sobie i wzięło ją na stronę.
— Jesteś pewna, że można mu ufać? — spytał cicho Hubert. Anastazja uśmiechnęła się.
— Oczywiście. To mój narzeczony. Poza tym, gdyby nie on, nie dostalibyśmy hełmów i reszty wyposażenia. A teraz zmykajcie!
Gdy chłopcy zniknęli w głębi jaskini, odwróciła się do Ranalda i przytuliła się do niego.
— Tak dawno cię nie widziałam — szepnęła.
— Przepraszam, skowronku. — Rycerz pogłaskał ją niezgrabnie po włosach. — Po pasowaniu nie miałem w ogóle czasu. — Odsunął ją od siebie i wziął za ręce. — Ale powiedz mi, po co się pałętasz z tymi urwisami? I dlaczego śledzicie Meridę?
— Ach... Harris, Hubert i Hamish są o nią trochę zazdrośni i szukają jakiejś okazji do psot, a ja... — Zarumieniła się lekko. — No cóż, prawdę mówiąc, chciałam wyrwać się z zamku. Zasymulowałam chorobę, no i... Nawet nie wiesz jak to jest, nie móc mówić, samotnie spędzać dni przy robótkach ręcznych! Ja potrzebuję przygody! Taka okazja koło nosa...
— Cała ty — zaśmiał się Ranald. Nie wspomniał, że gdyby zostali nakryci, zostałby prawdopodobnie pozbawiony pasa rycerskiego, że popadłby w niełaskę, a może nawet gorzej... Po prostu przytulił jasnowłosą dziewczynę, cieszył się, że ma ją znowu przy sobie. Błogą chwilę przerwał krzyk dobiegający z głębi jaskini. Para odwróciła się nagle i zobaczyła chłopców biegnących w ich stronę, a za nimi parę jasnych, błękitnych oczu.
—————
Mam kilka spraw do Was, czytelnicy:
1. Proszę, nie ucinajcie mi głowy, ani nie ganiajcie mnie z widłami i pochodniami...
2. Ja naprawdę dopiero teraz mam dostęp do mojego komputera. Wcześniej mnie nie było w domu. Tak, przez półtora miesiąca.
3. Jesteście kochani! I cierpliwi! Ja błogosławię Waszą cierpliwość!
4. Rozdziały podczas roku szkolnego będą co tydzień, a teraz co... Trzy dni. Tak. Spróbuję.
5. Wspominałam już coś o tym, że jesteście kochani?
Zofffffia
—————
*Creag an Sgairbh - Skała Kormorana
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top