Rozdział 11 - Wspomnienia
Wiatr. Morskie powietrze. Chłodna bryza. Tak, tego Czkawka potrzebował. Szczerbatek mruczał z zadowolenia, szybując nas spienionymi falami. Czuł, że wracali na Berk. Czuł, że wracali do domu. Pogoda była piękna, gdy wylatywali, zostawiając Meridę i Fergusa w Szkocji. Czkawka uprosił ich, by ukrywali Aksamitkę. Jaskinia Szczerbatka nadawała się do tego idealnie.
— Szczerbek, na zachód — powiedział Czkawka.
No przecież wiem.
— Wolę się upewnić.
Ech, ty i twoje upewnianie się...
Smok westchnął ciężko i zmienił kierunek lotu. Podróż była jednostajna, ale nie monotonna. Skała, morze, fala — widziane z góry były zawsze tak samo piękne i tak samo zachwycające. Wtedy zobaczył to.
Na wystającej z wody wysokiej skale czerniło się złamane drzewo.
— Astrid, wyłaź stamtąd! Szybko!
Piorun. Grzmot. Głuchy trzask.
— Czkawka...
— Szczerbek, wracamy — szepnął chłopak odwracając wzrok. Łzy zapiekły pod powiekami. — Nie dam rady.
Jednak smok, zazwyczaj posłuszny, nie usłuchał. Zaryczał głośno i pomknął wprost na polanę.
— Co ty robisz?! Powiedziałem "wracamy"! — wrzasnął Czkawka. Szczerbatek nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Nagle chłopak zobaczył, dlaczego. Na polanie, skryta za drzewem leżała...
Wichura.
Błękitne łuski poszarzały, sprawiała wrażenie wygłodzonej i wycieńczonej. Dlaczego tu została? Szczerbatek wylądował obok niej. Chyba spała, Czkawka zapomniał o swojej żałobie. Zeskoczył z siodła i podszedł do Wichury. Ostrożnie dotknął jej skóry w okolicach szyi. Wyczuł tętno, ale ciało było wychłodzone. Rzucił się do sakw, które wziął ze Szkocji. Wyjął plandekę, mającą mu służyć za posłanie w razie nieplanowanego noclegu i nakrył nią smoczycę. Starał się nie patrzeć na drzewo. Wyjął krzemień i rozpalił ognisko po środku polany.. Drewna nie brakowało, ale skała była wysoka i wiał bardzo silny wiatr. Na szczęście Szczerbatek osłonił ogień swoim ciałem, więc chwilę potem ognisko wystrzeliło jasnym płomieniem. Wichura poruszyła się niespokojnie.
— Wszystko gra? — Czkawka podszedł do niej i próbował ją dźwignąć z miejsca. Ale on ważył może sześćdziesiąt kilogramów, a ona jakieś tysiąc sześćdziesiąt. Z pomocą przyszedł Szczerbek. Wspólnymi siłami ułożyli smoczycę przy ogniu. Wichura poruszała się chwiejnie, mrużąc oczy.
— Jak myślisz, dlaczego tu została? — spytał się Czkawka smoka.
Bo jej kazałeś?
— Nie powiedziałbym czegoś ta... — chłopak przerwał. Znów napłynęły wspomnienia. Błysk. Grzmot. Drzewo. I coś jeszcze. On odlatujący na Szczerbatku z półżywą Astrid w ramionach, wydający Wichurze wyraźne polecenie "zostań".
Smoczyca zamruczała cicho.
— Już, już, malutka. — Czkawka poklepał ją uspokajająco po szyi. Sam jednak nie był ani trochę spokojny. Poczucie winy było tak wielkie, że chłopak musiał usiąść. Wichura uznała go za jej prawowitego właściciela po śmierci Astrid. To jedno zdanie przyprawiało go o mdłości. Niewinna smoczyca, ostatnia pamiątka po jasnowłosej dziewczynie, prawie zginęła. Przez niego. To wszystko... To wszystko jest tylko i wyłącznie jego winą... Śmierć Astrid także. Nie musiał jej tam zabierać. Mógł przewidzieć zmianę pogody... Mógł przewidzieć wydarzenia... Mógł...
Sam nie zdając sobie z tego sprawy, Czkawka skulił się na ziemi. Pojedyncza łza spłynęła mu po policzku. Spojrzał przed siebie, na śpiącą Wichurę. Smoczyca powoli otworzyła oczy. Ale to nie były oczy Wichury... Te miały barwę szarobłękitnego nieba o poranku, tchnącego jeszcze świerzością nowo rozpoczętego dnia. Miały bardzo ludzki, kochający wyraz i wielkie, tchnące uczuciem źrenice. Tylko jedne tęczówki Czkawka był w stanie tak opisać.
To były oczy Astrid.
Chłopak wstał, przestraszony, przetarł twarz i spojrzał w stronę zbliżającego się ku horyzontowi słońca.
Ma zwidy. Jest źle.
♦♦♦
Był zadowolony. Wszystko poszło zgodnie z planem. Głupiutka szkocka księżniczka... Naprawdę łudzą się, że złapią bestię? Śmiechu warte... Ten chłopak wyglądał na inteligentniejszego. Ale jeśli jest równie naiwny jak ona, to tym lepiej. Tak... Już niedługo będzie mógł wcielić swój plan w życie.
— Grisel! — zawołał. Pojawiła się przed nim niska dziewczyna. Była drobna, ubrana w kolorowe chusty. Spod mysiej grzywki patrzyły brązowe oczy. Cała dygotała ze strachu.
— Tak, mój władco? — spytała wysokim, piskliwym głosem.
— Jak wiesz, Merida i Czkawka rozdzielili się — spojrzał na swoje opalone dłonie. — Na ten moment czekaliśmy. Kolejny etap mojego planu znasz.
Grisel zbladła. Bawiła się nerwowo skrawkiem jednej z chust.
— Jako Czytająca będziesz musiała użyć Energii — kontynuował niewzruszenie. — Oczywiście wiąże się to z dużym ryzykiem, możesz umrzeć. Chcę, byś zdawała sobie z tego sprawę.
Dziewczyna skuliła się na ziemi. Nie chciała. Nie będzie robić tego, co on jej karze!
— Och, Grisel — powiedział kpiąco. — Czyżbyś się mnie bała? Zadziwiające. Wielkie wieszczki zazwyczaj padają przed moimi stopami. Twoja matka także.
Dziewczyna zdołała wyszeptać jedynie: "Tak, mój władco".
Natchain roześmiał się spokojnie. Jakie to przyjemne, gdy wszystko układa się po jego myśli...
———————
Hej! Rozdział jest, dołączyły dwie nowe postacie! Ciekawe, kto to... W notce pisałam, że niedługo remont książki, więc nie mam chyba nic do dodania. Z wyrazami szacunku dla Waszej cierpliwości —
Zofffffia
——————
����T�W
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top