58
Mercury
Na bogów, jakie to było przyjemne.
Pośladki mnie piekły, ale mógłbym przysiąc, że nigdy wcześniej nie czułem się tak dobrze, będąc wykorzystywanym. Nie, żeby zdarzało się to często. Byłem w końcu księciem i nikt nie mógł mi podskoczyć chyba, że wyrażałem na to zgodę. W przypadku Bree zdecydowanie tego chciałem.
Gdy moja ukochana skończyła dawać mi razy pejczem, odetchnąłem. Tyłek promieniował przyjemnym bólem i trochę było mi żal, że ta sesja się skończyła. Jak się jednak szybko okazało, moja syrenka miała wobec mnie kolejne plany. Kto wie, czy nie bardziej perwersyjne niż te z wcześniej.
Słysząc dźwięki towarzyszące zakładaniu pasa, śmiałem się w poduszkę. Niestety nie mogłem zobaczyć Bree przez opaskę znajdującą się na moich oczach, ale to nic straconego. Wyobrażanie sobie jej ze sztucznym fiutem przyczepionym do pasa było wystarczająco gorące.
Rozumiałem, że dla niej to też musiało być trudne. Dominacja kobiet nad mężczyznami nie była w końcu taka oczywista. Natura w końcu po coś obdarzyła mężczyzn penisami. Zgodnie z powszechnie panującymi regułami, to właśnie mężczyźni mieli wchodzić w cipki swoich kobiet swoimi kutasami, aby je zapłodnić. Na tym polegało życie.
Fantazje różnych stworzeń ewoluowały jednak na przestrzeni setek, a nawet tysięcy lat. Skoro kobiety chciały dominować nad mężczyznami, proszę bardzo! Nic trudnego!
- Chyba dobrze zapięłam. Rany, ależ to dziwne.
Zaśmiałem się cicho, słysząc niepokój Bree.
- Daj spokój, pani. Na pewno wyglądasz pięknie.
- Naszła mnie myśl, żeby kazać ci wylizać tego różowego kutasa, zanim wsadzę ci go w tyłek.
- Na bogów, błagam, nie. Nie jestem gotów na ssanie fiutów. Nawet tych sztucznych.
Bree parsknęła śmiechem. Ostrożnie wyjęła z mojego tyłka zatyczkę analną, która miała za zadanie lekko powiększyć moją dziurkę, aby Bree mogła z łatwością we mnie wejść. Poczułem się dziwnie, gdy odnotowałem nieobecność korka. Miałem wrażenie, że byłem pusty, jednak ta pustka miała niebawem się wypełnić.
- Jeśli będzie cię bolało, powiesz mi o tym, dobrze?
- Oczywiście, pani. Pamiętam o haśle bezpieczeństwa.
Księżniczka Quandrum wzięła głęboki oddech. Chwyciła mnie niepewnie za biodra i przycisnęła czubek silikonowego kutasa pokrytego lubrykantem do mojego tylnego wejścia. Lekko się spiąłem, ale rozluźniłem się, gdy zrozumiałem, że nie miałem czego się bać. Byłem w dobrych rękach. Moja pani była dla mnie łaskawa i serdeczna. Kochała mnie i choć w tej chwili traktowała mnie jak swoją zabawkę do seksu, byłem przecież jej ukochanym mężem.
Bree była nieporadna, ale szybko odnalazła właściwy rytm. Wyczarowując dla niej tego różowego kutasa na pasku, zadbałem o to, aby był on dwustronny. Tak więc gdy Bree założyła pas, jedną końcówkę sztucznego penisa wsunęła w swoją cipkę. Dzięki temu i ona odczuwała przyjemność podczas tego dziwnego, sprzecznego z naturą zbliżenia.
Jęknąłem, gdy poczułem to, o czym kiedyś mówił mi Saturn. Mój starszy brat wyznał bowiem, że mężczyźni mieli w tyłkach tak zwany punkt G, który dostarczał im najcudowniejszej przyjemności. Nie pojmowałem tego, że kobiety miały ten punkt w swoich cipkach, a mężczyźni w tyłkach. Czy to oznaczało, że natura chciała, abyśmy eksperymentowali? Jakim prawem umieściła bowiem nam tak rozkoszny punkt między pośladkami?
Zacisnąłem dłonie w pięści, tłumiąc jęki rozkoszy, wydając je w poduszkę. Bree oderwała jedną rękę od mojego biodra i powędrowała nią w kierunku mojego penisa. Krzyknąłem, gdy chwyciła go w dłoń, przesuwając palcami po całej jego długości. Byłem blisko wytrysku, ale moja żona celowo przycisnęła kciuk do czubka mojego fiuta, abym jeszcze nie doszedł. W tej chwili czułem się jak jej prawdziwy niewolnik. Moje orgazmy były pod władzą mojej pani. Tylko ona mogła pozwolić mi dojść.
Bree dyszała ciężko, pompując we mnie różowego penisa. Mocniej zaciskała dłoń na moim kutasie. Czułem, że była już blisko. Ja również czułem rozpaczliwą potrzebę, aby dojść.
- Pani, błagam...
Moja żona się nade mną zlitowała. Puściła wolno czubek mojego kutasa i gdy zaczęła mnie szybko i mocno masturbować, doszedłem. Wytrysnąłem spermę na czarną jak noc pościel mając z tyłu głowy, że trudno będzie to zmyć. W tej chwili to nie było jednak ważne.
Zaciskałem swój odbyt na sztucznym penisie. Bree wciąż się we mnie poruszała. Nie zostawiła nawet w spokoju mojego biednego fiuta, który opadł, gdy osiągnąłem spełnienie.
- Mercury... Na bogów...
W końcu Bree przestała się ruszać, więc zrozumiałem, że i ona doszła. Dziewczyna oparła czoło na moich plecach. Czułem, że spływał mi po nich pot, ale Bree zdawało się to nie przeszkadzać. Mimo, że jeszcze kilka tygodni temu wpadłbym we wstyd na myśl, że moja przyjaciółka z dzieciństwa miałaby wepchnąć mi do tyłka silikonowego penisa, tak teraz czułem, że mógłbym zostać w tym miejscu na wieki.
- To było coś. Wszystko w porządku, żoneczko?
- Pytasz o to mnie? Lepiej powiedz, jak ty się czujesz? Nie skrzywdziłam cię?
Bree powoli się ze mnie wysunęła. Jęknąłem, czując pustkę w tyłku.
Moja cudowna żona zdjęła mi opaskę z oczu i klamerki z obolałych sutków. Rozkuła mi ręce, a wtedy ja usiadłem na brzegu łóżka. Szybko jednak zmieniłem zdanie, gdyż pośladki mnie zapiekły. Postanowiłem, że lepiej będzie, gdy uklęknę przed moją księżniczką. Taka pozycja jak najbardziej mi odpowiadała.
Syrenka usiadła przede mną. Chwyciła w dłonie moją twarz i uniosła ją tak, że spojrzałem w jej piękne oczy. Bree była onieśmielająca. Na myśl o tym, że właśnie mnie zerżnęła, parsknąłem śmiechem.
- Na pewno wszystko gra, skarbie? Śmiejesz się, choć wydoiłam cię chyba do ostatniej kropli spermy.
Przygryzłem dolną wargę, walcząc z rumieńcem pojawiającym się bezlitośnie na moich policzkach.
- Tak, kochanie. Wszystko ze mną w porządku. Podobało mi się to. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś mnie zdominujesz, ale na razie chyba wystarczy. Może się umyjemy, a potem dołączysz do Jaspera i Nourisha? Na pewno stęskniłaś się za swoim przyjacielem. Widziałem, jak na niego patrzyłaś.
- Hej, chyba nie jesteś zazdrosny?
Uderzyła mnie lekko w ramię. Nie umknęło mojej uwadze to, jak się uśmiechnęła, gdy spojrzała na obrożę, którą dumnie nosiłem na szyi. Gdyby to ode mnie zależało, zostawiłbym ją sobie na właściwym miejscu, jednak nie mogłem paradować po Quandrum z obrożą. Poza tym, miałem syna. Blaine był cholernie inteligentny i wiedział o wielu sprawach, ale nie mogłem wpuszczać syna do swojego życia erotycznego. Istniały pewne granice, których żaden rodzic nie powinien przekroczyć.
- Nie - odparłem, kręcąc przecząco głową. - Przyznam, że kiedy Saturn powiedział mi o pojawieniu się Jaspera w Quandrum, byłem wściekły. Bałem się, że jakimś cudem dowiedział się o twoim powrocie do żywych i postanowił mi cię odbić. Nie miałem pojęcia, że ma męża.
Bree uśmiechnęła się z politowaniem. Pocałowała mnie w usta, po czym zdjęła mi obrożę. Nie schowała jej jednak do pudełeczka, które wyczarowałem, a zostawiła ją na widoku. Dokładniej, na szafce nocnej tak, aby w razie potrzeby móc po nią sięgnąć i znowu mnie zdominować.
- Kocham Jaspera, ale zawsze był dla mnie tylko przyjacielem. Nie musisz się martwić, Mercury. Kocham tylko ciebie. To o tobie śniłam przez lata i teraz, gdy w końcu jesteś mój, nikomu cię nie oddam. Oczywiście, że cieszę się, że Jasper żyje. Nie masz pojęcia, co poczułam, kiedy go zobaczyłam. Pogrzebałam go już lata temu, a gdy okazało się, że ma się dobrze, coś we mnie pękło. Może miałam nadzieję, że rodzice także przeżyli oblężenie Yord, ale kiedy Jasper powiedział, że był tam po masakrze i nie odnalazł żadnych ciał, moja nadzieja umarła. Niemniej cieszę się, że chociaż on przetrwał. Był mi bliski. Tak samo jak ty.
Pocałowałem wierzch dłoni Bree. Niezręcznie wstałem i pociągnąłem żonę za ręce tak, aby i ona podniosła się na nogi. Gdy oboje już staliśmy, zaprowadziłem Bree do łazienki. Wzięliśmy tam gorący prysznic, który ukoił nasze zmęczone ciała.
Kiedy poszliśmy do ogrodu, zastaliśmy tam wszystkich.
Byli tutaj Saturn i Effie, Neptune i Fiodor, Knight, Blaine, Romeo, Jasper i Nourish. Chodziłem trochę pokracznie przez to, że Bree zerżnęła mnie w tyłek, ale starałem się uśmiechać i nie dawać po sobie poznać, że coś było nie tak.
- Tata!
Blaine, gdy tylko mnie zauważył, podbiegł do mnie, rzucając mi się w objęcia. Chwyciłem swojego synka i pocałowałem go w główkę.
Bree usiadła między Jasperem i Nourishem. Pochłonęła ją rozmowa z nimi. Romeo z kolei konwersował z Effie, Neptune'm i Fiodorem. Knight postanowił wyciągnąć Blaine'a do zabawy kawałek dalej. Usiadłem więc obok Saturna. Syknąłem cicho, gdy siadałem.
- Wiedziałem, że twoja żonka w końcu weźmie cię w posiadanie.
- Co?
- Nie jestem idiotą, braciszku - wyszeptał mi do ucha Saturn, po czym chwycił mnie za sutka i mi go wykręcił. Posłałem mu pełne złości spojrzenie. - Co tak na mnie patrzysz? Lepiej opowiadaj, jak było. Podzielmy się doświadczeniami.
Przewróciłem oczami. Saturn jednak nie dał za wygraną.
- Czy widzę na twojej pięknej szyjce ślady po obroży?
- Saturn, kurwa. Zaraz cię zleję.
- Wiem, że chętnie byś to zrobił, ale moja Effie patrzy. Nie pozwoli ci dobrać się do mojego tyłka. Należy tylko do niej.
- Jesteś okropny.
Patrzyłem na to, jak Bree zanosi się śmiechem. Jasper musiał poklepać ją po plecach, gdy zakrztusiła się magicznym winem. Nie mogłem się doczekać dnia, w którym zajdzie w ciążę. Rozpaczliwie chciałem zobaczyć ją z naszym kolejnym dzieckiem. Miałem nadzieję, że Blaine będzie szczęśliwy, mając rodzeństwo.
- Teraz tak na poważnie. Wszystko między tobą i Bree jest w porządku? Wydajesz się jakiś zamknięty w sobie, braciszku.
Pokręciłem przecząco głową. Musiałem nieznacznie zmienić pozycję. Usiadłem na boku, aby odciążyć pośladki. Kto by się spodziewał, że takie delikatne uderzenia tak mocno podziałają na książęcą skórę?
- Jest dobrze. Nigdy nie czułem się bardziej szczęśliwy.
- W takim razie bardzo się cieszę.
Zerknąłem na Saturna, który z rozmarzeniem patrzył na swoją żonę. Effie była piękna. Od czasu porwania z Ziemi i przemiany w demona stała się niewyobrażalnie potężną władczynią. Rozkwitła. Była w stanie oddać swoją wolność za dobro Quandrum, co stanowiło najlepszy dowód na to, że była właściwą kobietą na właściwej pozycji.
- Może wybierzemy się do Quandrum? Bree jeszcze tam nie zawitała, prawda?
- Królewska rodzina wywoła tam sensację, jeśli pojawi się w komplecie - zauważyłem, na co Saturn zaśmiał się, klepiąc mnie po głowie tak, jakbym był jakimś nieznośnym, ale przy tym uroczym dzieciakiem.
- Naszym poddanym przyda się trochę rozrywki. Poza tym, dawno nie byliśmy w centrum. Musimy sprawdzić, jak ma się ludność i czy czegoś im nie potrzeba. Chyba obaj wiemy, że czasy pokoju nie zostaną z nami na zawsze. Kolejna wojna na pewno czai się za rogiem, ale mam nadzieję, że tym razem bogowie pozwolą nam chwilę odpocząć. Mam dosyć tych walk.
Zaśmiałem się, przyznając bratu rację.
- Co z Lennoxem? Kompletnie o nim zapomniałem.
- Wrócili późno w nocy do domu z Caspianem. Wszystko gra. Lennox jest posłuszny jak baranek. To dla mnie szok widząc go w takim stanie, ale czuję sadystyczną przyjemność, widząc go na smyczy jako niewolnika.
Wstałem, zaśmiewając się. Saturn klasnął w dłonie i ogłosił wszem i wobec, że wybieramy się do centrum naszego królestwa. Niektórzy się ucieszyli, a inni mniej, jednak wspólnie zdecydowaliśmy, że jednak się tam wybierzemy. Saturn miał rację. Bree jeszcze nie zdołała dotrzeć do serca Quandrum. Nie mogłem się doczekać, aby nasi poddani poznali swoją księżniczkę. Chyba jedyną, jaka miała nam się trafić, gdyż wątpiłem, że gdy Neptune zawsze związek małżeński, Fiodor stanie się naszą księżniczką. On już miał swoją królewską pozycję. Był królem mrocznego, ale magnetycznego królestwa Cormac. Mieszkał tam z Neptune'm, jednak większość czasu i tak spędzali w Quandrum. Ich związek kwitł i nie mogłem się doczekać, aby zobaczyć, co z niego wyniknie.
- W końcu zobaczę twoje królestwo, książę.
Bree podeszła do mnie z Blaine'm w ramionach. Chciałem zapytać, czy nie chciała towarzyszyć Jasperowi i Nourishowi, skoro niebawem mieli wyruszyć w świat, ale gdy zobaczyłem, jak chłopcy się całują, a właściwie pożerają, odrzuciłem ten pomysł.
Blaine wskoczył mi w ramiona, jednak szybko znalazł wygodniejsze miejsce na moich plecach. Usiadł okrakiem na moich ramionach i wczepił palce w moje włosy, bawiąc się nimi.
- To nasze królestwo, skarbie. Tylko nasze.
- Myślisz, że świat ma nam jeszcze wiele do zaoferowania?
Uśmiechnąłem się, całując ją w usta.
- Oczywiście, kochanie. Świat leży nam u stóp. Tak, jak wcześniej ja leżałem przy twoich.
Zaśmiała się, uderzając mnie lekko w klatkę piersiową. Pociągnęła mnie za rękę. Schodziliśmy ze wzgórza pałacowego jako ostatni. Wszyscy byli już przed nami, ale nam nigdzie się nie spieszyło.
- Co ty na to, aby po wizycie w Quandrum pójść popływać? Może moglibyśmy pouczyć Blaine'a?
Skinałem głową.
- Podoba mi się ten pomysł. Choć wątpię w to, aby Blaine zamienił się w syrena.
Bree parsknęła śmiechem. Podobały mi się jej żywiołowe reakcje. Mimo koszmaru, jaki przeszła w nie tak dawnej przeszłości, wciąż potrafiła się cieszyć nawet najdrobniejszymi rzeczami.
Byłem ciekaw, co miała dla nas w zanadrzu przyszłość, ale na razie postanowiłem skupić się na zejściu ze wzgórza z małym stworkiem, który wyrywał mi włosy z głowy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top