48

Bree

Aisha, Lorelei i pozostałe niewolnice, które znałam z wcześniejszych lat spędzonych w pałacu, były gotowe do opuszczenia tego miejsca. Po niektóre dziewczęta przypłynęła rodzina. Staraliśmy się skontaktować z tak wieloma rodzinami, jak to możliwe. Dwanaście dziewcząt już odpłynęło. Do domu wróciła także Lorelei. Przybył po nią jej ojciec. Był roztrzęsiony i nie wierzył w to, że jego ukochana córeczka żyła. 

Kiedy prawie wszystkie dziewczyny już wróciły do domów, spojrzałam na Aishę. Moja koleżanka, której raczej nie mogłam nazwać przyjaciółką ze względu na jej docinki z przeszłości, podeszła do mnie. W ręku miała torbę z prezentami od Eryxa. Nie chciała się ich pozbyć. Rozumiałam ją. Miała do tych rzeczy sentyment. Ona zostawiła sobie kilka pamiątek, a ja postanowiłam, że zostawię sobie koronę. Siedziała na mojej głowie, a ja nosiłam ją z nostalgią i pustką, ale i szczęściem. 

- Wygląda na to, że to koniec naszej znajomości, Bree. 

Aisha postawiła torbę na piasku. Wyciągnęła do mnie ręce, aby mnie przytulić.

- To wcale nie musi być koniec. Przecież możemy się odwiedzać. 

- Daj spokój. Wkrótce zostaniesz księżniczką. Nie śmiałabym ci się narażać. Poza tym, czy któryś z tych pięknych chłopców jest wolny?

Zaśmiałam się. 

- Saturn ma żonę, a Neptune chłopaka. Lennox z kolei ma swojego pana. Niestety wszyscy są zajęci. 

Aisha zrobiła minę wyrażającą smutek, ale szybko się rozchmurzyła. Spojrzała ostatni raz na pałac i westchnęła ciężko. Próbowała ukryć przede mną emocje, ale nie musiała tego robić. Po chwili rozpłakała się, a ja znowu ją przytuliłam. 

- Będę za nim tęsknić, Bree. Eryx był moim panem. Wiem, że brzmię żałośnie, ale przyzwyczaiłam się do roli jego niewolnicy. Naprawdę go kochałam. Byłam zazdrosna o to, jaką uwagą cię obdarzał. Wiem, że postępowałam okrutnie wobec ciebie. Nie chciałam cię słuchać, gdy prosiłaś o pomoc i krzyczałaś, kiedy cię bolało. Nie powinnam kochać kogoś takiego, ale Eryx był dla mnie ważny. Czy to, co mówię, ma sens? 

Pogłaskałam Aishę po plecach. Piękna dziewczyna odsunęła się ode mnie, pociągając nosem. 

- Nie musisz zastanawiać się nad tym, czy twoje uczucia wobec Eryxa były słuszne. Nie próbuj o nic siebie obwiniać. Każda z nas próbowała znaleźć własny sposób, aby przetrwać. Rozumiem, że kochałaś Eryxa. Widziałam, jak na niego patrzyłaś. Zależało ci na nim, dlatego jest mi bardzo przykro, że już go nie masz. Mam jednak nadzieję, że znajdziesz mężczyznę, który będzie cię kochał tak, jak na to zasługujesz. Jesteś wspaniała i nigdy nie pozwól sobie powiedzieć, że jest inaczej.

Aisha lekko skinęła głową. Uśmiechnęła się, ocierając łzy z policzków.

- Dziękuję za wszystko, Bree. Życzę ci wszystkiego dobrego. Być może jeszcze się zobaczymy.

Aisha odpłynęła. Patrzyłam na nią tak długo, aż zniknęła. 

- Kochanie? Nie chcę cię pospieszać, ale Saturnowi i Neptune'owi za godzinę skończy się moc i przestaną być syrenami. 

Odwróciłam się do Mercury'ego. Zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam go w usta. Nie przejmowałam się tym, że mieliśmy widownię i słyszałam różne komentarze. Byłam szczęśliwa. Patrzenie na śmierć Eryxa było dla mnie bolesnym doświadczeniem, ale gdy odszedł, w pewien sposób poczułam się oczyszczona. Wiedziałam, że w końcu będę mogła być szczęśliwa. Miałam szansę, aby cieszyć się z życia i nie oglądać się co chwila za siebie w obawie, że król syrenów mnie złapie. 

- Kochanie, nie musisz padać przede mną teraz na kolana. Choć jeśli kręci cię, gdy moi bracia nas podglądają... 

- Nie zapomnij o mnie!

Mercury posłał Lennoxowi złowieszcze spojrzenie. Czułam, że był mu wdzięczny za to, że feniks pomógł braciom mnie uratować. Miałam jednak wrażenie, że nic nie mogło zmienić tego, iż królewscy bracia czuli do niego niechęć. Lennox w końcu wyrządził im ogromną krzywdę. Najbardziej ucierpieli na tym Effie i Saturn. 

Kiedy Mercury odwrócił wzrok od Lennoxa, spojrzał na mnie. Chwycił mnie za ręce i westchnął ciężko. 

- Jesteś bardzo silna, Bree. Nie wiem, czy dałbym radę przejść przez to, przez co przeszłaś ty.

Pocałowałam go w czubek nosa, czym wywołałam jego uśmiech. 

- Nie martw się, Mercury. Jesteś wystarczająco wspaniały. W końcu mnie masz. Jestem cała twoja. 

Zaśmiał się cicho. 

- Właśnie. Jesteś moja i nigdzie mi nie uciekniesz. Gdy wrócimy do Quandrum, oficjalnie staniesz się moją żoną. Już nikt nam w tym nie przeszkodzi. 

Miałam wrażenie, że mojego księcia coś dręczyło. Starał się to ukrywać za maską, ale miałam już dość tych jego masek. Nosił je przez całe życie. Przy mnie musiał być prawdziwym sobą. Nie zależało mi na wyidealizowanej wersji Mercury'ego. Kochałam go takiego, jakim był. Zakochałam się w nim jako mała dziewczynka i moja miłość przetrwała lata. Byłam taką szczęściarą, że udało mi się go odnaleźć i teraz razem tworzyliśmy piękny związek. Jeszcze dziś miałam zostać jego żoną. Byłam taka szczęśliwa. Aby jednak wejść w przyszłość z czystą kartą, musiałam zyskać pewność, że mój książę robił to samo. 

- Czy wszystko jest w porządku, kochany? Czy coś cię dręczy? 

Mercury pokręcił przecząco głową. Objęłam dłońmi jego twarz i nakierowałam jego spojrzenie na siebie. 

- Skarbie...

- Po prostu zachwyca mnie to, jaka jesteś dobra, Bree. Nie spodziewałem się, że w chwili śmierci Eryxa będziesz dla niego taka łagodna. Zdawało się, jakbyś wybaczyła mu wszystko, co ci zrobił. Powinno mnie to napawać odrazą, ale rozumiem, że nie chciałaś nieść za sobą ciężaru niewybaczenia mu. Byłaś dla niego taka dobra. Pokazałaś mu, że mimo wszystko coś dla ciebie znaczył. Nie powinno mnie to tak denerwować. Wybacz. 

- Nie muszę ci niczego wybaczać - odparłam, kładąc dłonie na jego pięknej piersi. - To twoje uczucia i są jak najbardziej w porządku. Wiem, że widok mnie będącej u boku umierającego Eryxa był dla ciebie trudny, ale jego już nie ma. Odszedł. Teraz mam tylko ciebie. 

- Eryx był dużą częścią twojego życia, syrenko. 

- Ty nie byłeś? Myślisz, że nie myślałam o tobie każdego dnia w niewoli? Sądzisz, że nie umierałam z ciekawości, czy wszystko u ciebie dobrze? Czy masz dziewczynę? Czy jesteś bezpieczny i szczęśliwy? 

Dolna warga Mercury'ego zaczęła drżeć. Nie mogłam pozwolić na to, aby i on się rozpłakał. Dziś wylaliśmy zdecydowanie za dużo łez. Mimo, że płacz oczyszczał, to także mówiło się, że co za dużo, to niezdrowo. 

- Bree, proszę...

- Ja też cię o coś proszę, Mercury. Bądźmy szczęśliwi. Nigdy nie zapomnimy o naszej przeszłości, ale nie możemy przesadnie się na niej skupiać, gdyż to nas zabije. Nasi rodzice nie chcieliby tego dla nas. Mamy przed sobą całe życie, książę. Możemy robić, co nam się żywnie podoba. Spełnimy nasze marzenia z dzieciństwa i w końcu będziemy wolni. Nie każę ci stać się kimś, kim nie jesteś. Wręcz przeciwnie. Bądź sobą i korzystaj z życia. Nie ukrywaj się. Jeśli czegoś pragniesz, weź to. 

Zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego pytająco. 

- Cóż, teraz bardzo bym chciał, abyś usiadła mi na twarzy. 

Uderzyłam go dla zabawy w ramię, wywołując na jego twarzy uśmiech. 

- Jesteś niereformowalny, ale i tak cię kocham. 

- Wiem, syrenko. Możemy już płynąć na powierzchnię? Przypominam, że moim braciom nie zostało dużo czasu pod wodą. 

Spojrzałam na Saturna i Neptune'a. Wyraźnie się niecierpliwili. Nie miałam sumienia napędzać im stresu. Bardzo się dla mnie poświęcili. Mogli zginąć, ale nie zostawili mnie w potrzebie. Byłam im za to wdzięczna. Tacy powinni być prawdziwi bracia. Kochający i wspierający. 

Skinęłam twierdząco głową. Chłopcy ruszyli przed nami. Saturn, Neptune i Lennox płynęli ku powierzchni, a ja chwyciłam za rękę Mercury'ego. Po raz ostatni spojrzałam na pusty już pałac, w którym spędziłam część swojego życia. To miejsce było dla mnie piekłem, ale nie chciałam tak na nie patrzeć. Ravaren, mimo wszystko, było piękną krainą. Zasługiwała na to, aby zostać odbudowana. Moje miasteczko nie miało takiego szczęścia. Po ataku armii Eryxa nikt nigdy nie osiedlił się już w Yord. Podmorskie krainy nie zasługiwały na zapomnienie. Mimo, że korciło mnie, aby ogłosić siebie królową Ravaren, to postanowiłam, że to miejsce poczeka jeszcze chwilę na swojego prawowitego władcę. Koronę jednak postanowiłam sobie zatrzymać. 

Przebiliśmy się przez magiczną barierę. Oboje znów mieliśmy syrenie ogony zamiast nóg. Mercury wyglądał pięknie w swojej postaci. Gdy na niego patrzyłam, miałam wrażenie, że był nierzeczywistą postacią z bajki dla dzieci. Był zbyt piękny, aby być prawdziwy. Ubóstwiałam go. Był moim bohaterem. Moim księciem. Nie na białym koniu, ale na smoku. 

- Jak to się stało, że przekonaliście do współpracy Lennoxa? Z tego, co pamiętam, nie mieliście najlepszych kontaktów, prawda? 

Mercury uśmiechnął się kącikiem ust. Uwielbiałam, gdy to robił. Był wtedy taki tajemniczy i sarkastyczny. Czułam, że miałam do odkrycia jeszcze wiele jego twarzy. Mieliśmy na to całe życie. 

- Neptune wpadł na pomysł ściągnięcia Lennoxa do Quandrum. Przyznam, że nie byłem co do tego przekonany. Bałem się, że ten skurczybyk znowu postanowi spalić nasze królestwo, ale okazuje się, że zakochany kundel jest w stanie zrobić wszystko dla swojego pana.

- Lennox zakochał się w swoim panu? 

- I to jak, skarbie. Nie widzi poza nim świata. Gdyby Caspian kazał Lennoxowi skoczyć w ogień, ten zrobiłby to z uśmiechem na twarzy. Miłość robi z różnymi istotami dziwne rzeczy. Nie powinniśmy się tym jednak przejmować. Niech Lennox robi to, co uważa za słuszne, a my skupimy się na sobie. Wiesz, że jako księżniczka Quandrum dostaniesz subtelniejszy diadem? 

Mercury wskazał na ciężką koronę, którą miałam na głowie. Roześmiałam się.

- To będzie dla mnie pamiątka. Eryx chciałby, abym ją miała. 

Chłopak skinął twierdząco głową. Nie chciał rozmawiać dłużej o Eryxie, a ja to uszanowałam. 

Podróż do Quandrum wydawała mi się trwać dosłownie chwilę. Byłam tak szczęśliwa, że straciłam poczucie czasu. Podziwiałam otaczający nas ocean i witałam z uśmiechem syreny i syrenów, których napotykaliśmy na drodze. Czułam się jak mała dziewczynka, która nie mogła się doczekać swoich urodzin. Moi rodzice zawsze dbali o to, aby dzień moich urodzin był doskonały. Tęskniłam za tymi beztroskimi chwilami spędzonymi z bliskimi. 

Mimo, że straciłam swoją biologiczną rodzinę, to pewna część mojego dzieciństwa została w moim życiu. Tą częścią był Mercury. 

Pamiętałam dzień, w którym zobaczyłam go po raz pierwszy. Byłam zaskoczona tym, że Diluka przyprowadziła takiego ślicznego chłopca do naszego miasteczka. Mercury wyglądał wtedy jak elfie dziecko połączone z syrenem. Miał niemożliwie piękną urodę. Przecierałam wtedy oczy ze zdumienia, nie wierząc w to, że ktoś tak piękny był prawdziwy. 

Kiedy się w nim zakochałam, byłam nic niewiedzącą o świecie dziewczynką. Mercury był moją dziecięcą miłością. Wszędzie za nim pływałam, chcąc być jak najbliżej niego. Moją siostrę to denerwowało. Pragnęła mieć księcia tylko dla siebie. Nieraz kłóciłyśmy się o tego pięknego chłopca, ale koniec końców byłyśmy siostrami. 

Płynąc dziś obok Mercury'ego, czułam dumę. Dumę z tego, że tak daleko zaszłam i tak wiele przeżyłam. Straciłam rodzinę i dom, ale zyskałam chłopca, o którym marzyłam jako dziecko. Mercury w końcu był mój. Mieliśmy razem wspaniałego synka i czułam, że w przyszłości mieliśmy mieć więcej dzieci. Na razie jednak chciałam skupić się tylko na Blainie. Pragnęłam dać mu całą swoją uwagę i sprawić, aby był szczęśliwy. Był moim oczkiem w głowie. Jego radość była moją radością, a jego smutek był moim smutkiem. 

W końcu wychyliliśmy głowy nad wodę. Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam piękny pałac wznoszący się na wzgórzu. Uświadomiłam sobie, że byliśmy w domu. 

Saturn, Neptune i Lennox byli już na brzegu. Powrócili do swoich naturalnych form. Saturn i Neptune znowu byli demonami, a Lennox przybrał postać kolorowego mężczyzny - feniksa. 

Kiedy wyszliśmy na ląd z Mercury'm, spojrzeliśmy na siebie. Nie spodziewałam się, że gdy wrócę do swojej postaci, będę miała na sobie suknię ślubną. Nie była jednak poniszczona. Zdawała się być zupełnie nowa. Miałam wrażenie, że podziałała tutaj jakaś magia. 

Mercury z kolei miał na sobie garnitur. Ten sam, który miał na sobie przed atakiem Eryxa. Wyglądał smakowicie. Był taki boski, że po prostu ślinka mi ciekła, gdy na niego spoglądałam. Nie mogłam się doczekać, aby spełnić jego fantazję i ujeżdżać mu twarz. Najpierw jednak musieliśmy dotrzeć do końca naszej ceremonii. 

Na brzegu wszystko zostało zniszczone. Nie było tu już ozdób ani kwiatów. Goście zapewne dalej skrywali się w pałacu. Serce bolało mnie na widok tylu zniszczeń, ale wiedziałam, że ich powód już nigdy więcej miał się tutaj nie pojawić. 

- Co powiecie na to, że przeniesiemy się z uroczystością do pałacowego ogrodu?

Spojrzeliśmy na Neptune'a. Chłopak wzruszył ramionami z uśmiechem niewinnego chłopca.

- Mercury? Jak myślisz? 

Mój książę uśmiechnął się i wziął mnie na ręce. 

- Zróbmy to. Nie będę już dłużej czekał, Bree. Czekałem na ciebie całe życie i w końcu cię mam, więc muszę oficjalnie uczynić cię moją. 

Zaśmiałam się, gdy Mercury biegł ze mną w ramionach do pałacu. Miał rację. Czekaliśmy już wystarczająco długo. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top