47
Mercury
Saturn leżał obok mnie, kuląc się z bólu. Neptune został rzucony o ścianę pałacu i stracił przytomność. Bree zemdlała, a Lennox napierał na Eryxa Fettusa, który przemienił się w jakąś zmorę.
Sam ocknąłem się dopiero chwilę temu. Przez kilka minut byłem nieprzytomny. Nie wiedziałem, co wydarzyło się przez ten czas, jednak gdy tylko otworzyłem oczy, zdałem sobie sprawę, że zdarzyło się coś wyjątkowo dziwnego. Nikt bowiem nie był przygotowany na to, że Eryx zmieni swoją formę. Wyglądał podobnie do mnie, Saturna i Neptune'a. Mogłoby się wydawać, że on także miał wszczepiony pod skórę implant, po którego wyciągnięciu zmieniał się w krwiożerczego demona, ale zakładałem, że chodziło o coś innego. Nie miałem jednak czasu, aby się nad tym zastanawiać. Gdy tylko siły powróciły do mojego zmęczonego ciała, ruszyłem ponownie do akcji.
Czułem, że demoniczna forma Saturna i Neptune'a powoli się kończyła. Według naszych wcześniejszych obliczeń, powinni mieć jeszcze co najmniej cztery godziny, ale być może atak Eryxa ich osłabił.
Wziąłem do ręki włócznię. Odsunąłem na bok ciało martwego strażnika. Splunąłem na niego. Czułem, że udzielił mi się sadyzm mojego brata. Nigdy bowiem nie przypuszczałbym, że pewnego dnia po prostu na kogoś splunę.
- Mercury, nie idź tam.
Poczułem, jak Saturn chwyta mnie za kostkę nogi. Spojrzał na mnie zmęczonymi od walki oczami. Pomogłem mu wstać. Musieliśmy jak najszybciej dotrzeć do Neptune'a, który znajdował się kilkanaście metrów od nas. Krew spływała z rany na jego skroni, ale nasz braciszek oddychał.
- Muszę ją uratować.
- On cię zabije. Widzisz, w jakiej jest formie?
Spojrzałem na Eryxa. Zacisnąłem zęby z wściekłości. Nieprzytomna Bree leżała u jego stóp. Eryx nie skupiał się na niej. Jego uwaga w pełni skupiona była na Lennoxie, który walczył pod wodą tak, jakby znajdował się w swoim żywiole.
Lennox uderzał różnymi zaklęciami w Eryxa. Król Ravaren stracił jedno oko, ale poza tym trzymał się dobrze. To nie była dla nas pozytywna informacja.
- Cholera, nie powstrzymamy go.
Warknąłem na Saturna.
- Ty to mówisz? Wspaniały król Quandrum, który robi wszystko dla dobra swoich poddanych?
Saturn nie miał nawet siły, aby zgromić mnie wzrokiem.
- Owszem. Widzę, jak potężny jest Eryx. Jest o wiele silniejszy od Lennoxa.
- Chcesz mi pomóc, czy nie?!
Nie powinienem krzyczeć na brata. Darzyłem go szacunkiem. Gdy byłem dzieckiem, dążyłem do tego, aby stać się taki, jak Saturn. Był moim idolem. Ojciec go ubóstwiał, a ja pragnąłem być chociaż trochę taki, jak on. Nigdy nie dorosłem bratu do pięt, ale byłem kimś innym. Gdy dojrzałem, dotarło do mnie, że nie musiałem dążyć do niestworzonych ideałów. Saturn był królem, ale aby wspiąć się na szczyt, musiał wiele poświęcić. Praktycznie w ogóle nie miał dzieciństwa. Poświęcał wiele godzin na treningi w pocie czoła, podczas gdy Neptune i ja się bawiliśmy.
Saturn zmarszczył brwi. Widziałem na jego demonicznej twarzy zmęczenie. Jego forma powoli słabła. Działanie implantu zanikało.
- Wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko, bracie. Po prostu obiecaj mi, że jeśli zginę, to ty obejmiesz władzę w Quandrum.
- Saturnie, nie mów tak...
- Obiecaj mi to, kurwa.
Byłem wściekły, ale pokiwałem twierdząco głową.
- Dobrze. Obiecuję. Czy możemy już atakować? Wybacz, braciszku, ale nie mamy czasu do stracenia.
Saturn poklepał mnie po ramieniu i zdobył się na uśmiech.
- Dla ciebie wszystko - powtórzył, po czym się rozdzieliliśmy.
Saturn podbiegł do Neptune'a, aby sprawdzić, w jakim był stanie. Ja tymczasem pobiegłem do Lennoxa. Feniks walczył, ile sił w rękach. Był niezwykle potężny. Nie wyglądał, jakby w ogóle się zmęczył. Miał na ramionach i dłoniach kilka ran, ale nie przeszkadzały mu one w walce. Napierał na Eryxa, który bronił się i atakował jednocześnie. Był świetnym wojownikiem. Nienawidziłem tego sukinsyna, ale musiałem mu przyznać, że walczył naprawdę dobrze.
- Lennox!
Feniks na chwilę zwrócił na mnie uwagę, jednak nawet moja obecność nie odciągnęła go od walki.
- Co tam, Mercury?
- Może jakoś ci pomóc?
Mężczyzna zaśmiał się, wbijając włócznię w pierś Eryxa. Niestety nie dotarł do serca.
- Lepiej zajmij się swoją ukochaną. Ja zabiję tego skurwiela.
Bree leżała między nogami Eryxa. Kiedy syren przybrał potworną formę, urósł tak, że miał teraz około sześciu metrów wysokości. Jego ręce i nogi były przepotężne. Wiedziałem, że walcząc z Lennoxem, jednocześnie chciał chronić Bree, ale musiałem go jakoś oszukać.
Zacząłem biegać wokół Eryxa, zataczając coraz to mniejsze kręgi. Był zdezorientowany. Nie wiedział, czy walczyć ze mną czy z Lennoxem. Próbował mnie złapać, ale byłem zwinny. Wstąpiła we mnie jakaś nowa siła, która kazała mi robić wszystko, aby uratować Bree. Nie miałem zamiaru pozwolić jej zginąć. Domyślałem się, że Eryxowi nie zależało na jej śmierci, jednak ten wariat był w szale. Mógł zrobić wszystko. Nie ufałem mu za grosz, dlatego po chwili po prostu rzuciłem się między jego nogi i chwyciłem w ramiona Bree. Eryx wydał z siebie dźwięk świadczący o frustracji. Uśmiechnąłem się zwycięsko. To nie był jeszcze koniec walki, ale poczułem się pewien, gdy miałem w ramionach moją księżniczkę.
- Cholera, obudziłaś się, kochanie.
Bree otworzyła oczy. Rozejrzała się i krzyknęła, gdy zobaczyła Eryxa.
- Myślałam, że już go zabiliście!
Zaśmiałem się. Nie powinno być mi do śmiechu w takiej chwili, ale cóż mogłem poradzić na to, że dziewczyna była taka urocza?
- Zaraz to zrobimy, syrenko. Powiedz mi, może własnoręcznie chciałabyś go zamordować?
Bree uniosła brwi. Miałem wrażenie, że w jej oczach błysnęło zainteresowanie.
- Nie wiem. Nie chcę być morderczynią. Z drugiej strony wiem, że Eryx na to zasłużył i... Mam mętlik w głowie, Mercury. Uważaj!
Gdy Bree krzyknęła, szybko ją złapałem i przetoczyłem nas na bok. Ogarnął nas potężny huk. Gdy odwróciłem głowę, okazało się, że Eryx spadł na ziemię. Jego forma nagle się skurczyła i mężczyzna znów był takich rozmiarów, jak przedtem.
Uśmiechnąłem się i wstałem, podciągając Bree na nogi. Dziewczyna szybko skryła się za moimi plecami i chwyciła mnie za ramiona. Bardzo bała się Eryxa. Czułem, jak drżała. Nie wyobrażałem sobie, jak mogła z nim żyć przez tyle lat. Była niesamowicie silna. Niejedna kobieta na miejscu Bree popełniłaby samobójstwo. To tylko utwierdzało mnie w fakcie, że wybrałem sobie właściwą kobietę na przyszłą żonę.
Lennox stanął nad Eryxem. Król syrenów był wykończony. Oddychał ciężko. Jego pierś ledwie się unosiła. Po policzku mężczyzny płynęła krew. Brak oka był doskonale widoczny. Miał kilka ran na ramionach i piersi. Widziałem, że nic z niego nie będzie. Nadszedł koniec Eryxa Fettusa i mieliśmy być jego świadkami.
Feniks położył stopę na piersi charczącego Eryxa. Przyłożył ostrze włóczni do jego szyi. Eryx próbował podnieść ręce, ale nie miał na to sił. Starałem się być czujny, aby nie przegapić niczego ważnego. Miałem jednak wrażenie, że król Ravaren nie udawał. On naprawdę konał.
Saturnowi udało się obudzić Neptune'a. Mój najmłodszy braciszek był poobijany, ale wspierając się na ramieniu Saturna, zdołał dotrzeć do nas. Patrzył z zadowoleniem na Eryxa, który za chwilę miał dołączyć do swoich martwych strażników.
Nie wierzyłem w to, że nam się udało. Koszmar Bree miał się skończyć. Śmierć jej rodziny miała zostać pomszczona. Wszystko układało się tak wspaniale, że miałem nadzieję, iż bogowie zaraz nam tego szczęścia nie odbiorą. Nie przetrwałbym kolejnej walki. Miałem ich serdecznie dosyć. W ostatnim miesiącu tak wiele się wydarzyło, że potrzebowałem odpoczynku. Podobnie zresztą jak moi bracia. Pozostało nam tylko jedno do zrobienia. Nie sądziłem, że przed popełnieniem morderstwa będę czuł taką satysfakcję, ale czasy się zmieniły. Nie tylko Saturn był sadystą. Ja również się nim stałem.
- Bree, proszę...
Eryx odwrócił głowę w stronę mojej ukochanej. Wyciągnął do niej rękę. Odruchowo przyciągnąłem Bree bliżej siebie, ale ona spojrzała na mnie błagalnie.
- Nie mów, że chcesz do niego podejść.
Dziewczyna objęła dłonią mój policzek. Uśmiechnęła się do mnie tęsknie. W jej oczach dostrzegłem łzy. Chyba sobie, kurwa, żartowała. Jeśli miała zamiar opłakiwać tego skurwiela, który ją gwałcił, aby ją zapłodnić, to chyba była w błędzie.
- Przecież i tak zaraz go zabijecie, prawda? Chcę mieć czyste sumienie, Mercury. Nie zdążyłam pożegnać się z Diluką i resztą rodziny, ale chcę powiedzieć kilka słów Eryxowi.
Nie rozumiałem jej. Nie podobało mi się to, co robiła, ale musiałem uszanować jej ostatnie życzenie.
- Lennox, rzuć na Eryxa czar, aby go spętać.
- Tak jest, wasza wysokość.
Lennox był niezwykle posłuszny wobec Saturna. Miałem wrażenie, że coś knuł, ale chyba zemsta już mu się znudziła. Teraz miał Caspiana. Swojego kochanego chłopca. Swojego pana, dla którego był w stanie zrobić wszystko. Nie pojmowałem tego, że Lennox pozwolił sobie założyć na szyję obrożę, ale miłość robiła z wszelkimi istotami dziwne rzeczy. Nawet dominujące stworzenia stawały się uległe, aby być kochane i potrzebne.
Pozwoliłem Bree podejść do Eryxa. Nie było to dla mnie łatwe. Czułem się tak, jakbym bez walki oddawał ją wrogowi.
Król Ravaren nie zasługiwał na to, aby dotykać tej wspaniałej istoty, jaką była Bree. Nie powinien mieć nawet pozwolenia na patrzenie w jej stronę. Bree była jednak zbyt dobra. Moja ukochana miała złote serce. Była dobra nawet dla tych istot, które ją skrzywdziły.
Bree uklękła przed konającym Eryxie. Król syrenów był spętany. Mimo to, Bree chwyciła go za rękę. Głaskała ją delikatnie. Tak delikatnie, że aż poczułem zazdrość. Wiedziałem, że nie powinienem tak reagować, ale to było silniejsze ode mnie.
- Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, aniołku.
Prychnąłem. Wszyscy na mnie spojrzeli. Wzruszyłem ramionami. Nie rozumiałem, o co im chodziło. Nie powinni zachowywać się tak, jakby obserwowali parę żegnających się kochanków.
- Wiem, że popełniłem wiele błędów, Bree. Tak wiele błędów...
- Eryxie, nie wiem nawet, co mam ci powiedzieć.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Jego serce słabło. Czułem to za pomocą swojej magii.
- Nie mogłem dać ci dziecka, ale nic nie szkodzi. Jestem pewien, że będziesz szczęśliwa z Mercury'm.
Nie powiedział mojego imienia sarkastycznie. Normalnie szok.
- Wybacz, że nie mogłem cię uratować, aniołku. Wiele razy chciałem się dla ciebie zmienić, ale chyba nie potrafiłem tego zrobić. Wydawało mi się, że jestem silny, ale przez cały czas byłem słaby. Znęcałem się nad tobą, aby coś sobie udowodnić. Nie wiem nawet, kurwa, co. Mogę cię jedynie przeprosić.
Ugryzłem się w język, aby nie powiedzieć czegoś, przez co Bree mogłaby się na mnie obrazić.
Po prostu nie rozumiałem, jakim trzeba było być chujem, aby przepraszać za porwanie. Za zabójstwo rodziny. Za niewolę. Za wielokrotne gwałty. Za kary. Za traktowanie jak śmiecia.
Bree objęła delikatnie policzek Eryxa. Była zwrócona do mnie bokiem. Widziałem, jak po jej policzkach spływały łzy i lądowały na twarzy syrena.
- Kochałem cię. Zawsze będę cię kochał. Przykro mi, że zmarnowałem ci życie.
- Nie musisz przepraszać. To nie naprawi tego, co mi odebrałeś.
Eryx chyba nie spodziewał się takich słów z ust Bree. Uniósł brwi i mimo, że był zaskoczony, to po chwili na jego bladej twarzy pojawił się uśmiech.
- Masz rację. Żadne słowa nie naprawią tego, co ci zrobiłem. Mogę tylko życzyć ci wszystkiego, co najlepsze. Bądź szczęśliwa. Zasłużyłaś na to. Wiem, że nie chcesz mojej miłości, ale i tak ci ją ofiaruję. W moim sercu zawsze byłaś tylko ty, Bree. Kochałem cię w nienormalny i brutalny sposób, ale nie zostałem nauczony, jak pokazywać emocje. Popełniłem wiele błędów, za które będę cierpiał po śmierci. Tak bardzo mi przykro, że zmarnowałem ci życie. Kocham cię, Bree. Pamiętaj o tym.
Lennox wbił włócznię w szyję Eryxa. Przyspieszył jego śmierć, która i tak była nieunikniona.
Bree wtuliła twarz w ramię martwego króla Ravaren. Płakała, a jej ciałem wstrząsał szloch. W pewnym sensie ją rozumiałem. Jakby na to nie patrzeć, Eryx był dużą częścią jej życia. Bree spędziła w podwodnym więzieniu blisko sześć lat. W tym czasie zdążyła wytworzyć różne, czasami bardzo sprzeczne ze sobą, uczucia do Eryxa. Była od niego uzależniona, ale chciała się od niego uwolnić. Miała wiele marzeń, jednak za każdym razem zostawały one zniszczone.
Powoli podszedłem do Bree. Ciało Eryxa miało za chwilę zniknąć. Gdy król umarł, zniknęły ciała jego strażników. On sam również powoli zanikał. Już po chwili nie było śladu po Eryxie Fettusie. Została tylko jego korona.
Ukucnąłem przy Bree. Położyłem dłoń na jej plecach. Dziewczyna obracała w drżących dłoniach koronę. Po chwili założyła ją sobie na głowę. Zdziwiło mnie to, ale nie protestowałem.
- Ravaren przestało istnieć, ale koronę zatrzymam. Tego chciałby Eryx.
Miałem gdzieś to, czego on by chciał, ale uszanowałem spojrzenie Bree na tą sprawę. Pomogłem jej wstać i spojrzałem na przerażone dziewczęta z haremu, które w dalszym ciągu stały pod barierą i trzęsły się niemiłosiernie, płacząc.
- Musimy im pomóc. Gdy to zrobimy, wrócimy do domu.
Bree spojrzała na mnie załzawionymi oczami i skinęła głową.
- Za tobą pójdę wszędzie, książę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top