44

Bree

"Gdybyś tu był, Mercury, na pewno nie dopuściłbyś do tego, co się działo".

Byłam słaba. Byłam żałosna. Byłam po prostu śmieszna.

Powinnam walczyć. Moja rodzina nie zginęła po to, abym wzięła ślub z ich mordercą. Może Eryx nie zabił ich bezpośrednio, własną ręką, ale to on wydał rozkaz, aby wymordować wszystkich mieszkańców Yord.

Szłam obok mojego przyszłego męża. Kroczyłam powoli po piasku, nie podnosząc głowy. Nie miałam na tyle odwagi, aby popatrzeć w oczy zgromadzonych gości. Tak właściwie, nie mogłam nazwać ich gośćmi. Były to istoty, które od dawna przyglądały się mojej klęsce.

Cieszyło mnie tylko to, że nie było tutaj Galahada. Jednego z najgorszych pałacowych strażników. To on pewnego dnia kazał mi lizać i ssać swoje stopy. Czerpał niesamowitą satysfakcję z upokarzania mnie. Podobało mu się to. Kochał to. Na szczęście Mercury go zabił, zamieniając go w kupkę popiołu.

Oddychałam urywanie. Eryx trzymał mnie pod ramię. Nie wiedziałam, czy robił to, aby pokazać mi, że był tuż obok czy może po to, aby upewnić się, że nie ucieknę i nie zrobię cyrku.

Chciało mi się płakać. To był koniec pewnej ery.

Byłam taka głupia myśląc, że uda mi się uciec od Eryxa. Sądziłam, że skoro odzyskałam Mercury'ego, już nic nie stanie nam na drodze. Przez cały czas, gdy mieszkałam w pałacu w Quandrum miałam świadomość tego, że Eryx zaatakuje, ale starałam się nie skupiać na tej myśli, aby nie zwariować. Żyłam z dnia na dzień. Obserwowałam życie Effie i Saturna, a także Neptune'a i Fiodora. Rozmawiałam z Romeo i Knightem oraz opiekowałam się swoim synkiem. Mercury był przy mnie przez cały czas, aby mi pomagać. Był moim nieocenionym wsparciem.

Miałam nadzieję, że gdy Mercury dowie się, iż wyszłam za mąż za swojego oprawcę, nie będzie na mnie zły. Miał prawo się wściekać, jednak Mercury nie kierował się w życiu zemstą. Był na to za dobry.

Życie go nie oszczędziło. Odebrało mu Dilukę, gdy oboje byli dziećmi, a potem bogowie zabili jego rodziców. Mercury miał dwójkę wspaniałych braci, jednak pewnych ran nawet oni nie byli w stanie wyleczyć.

Byłam już wystarczająco roztrzęsiona i nie potrzebowałam niczego więcej, aby oszaleć. Wewnątrz mnie trwała prawdziwa burza, jednak to, co najgorsze, miało dopiero się wydarzyć.

- Kurwa, niezła z ciebie laska, Bree. Sam bym cię wyruchał.

Podniosłam wzrok, gdy stanęliśmy przed prowizorycznym ołtarzem. Zobaczyłam przed sobą Quentina. Gdyby Galahad wciąż żył, zapewne to on udzieliłby nam ślubu, ale skoro jego nie było, zrobił to drugi w kolejności ważny strażnik Eryxa Fettusa.

- Stary, nie mów tak o mojej przyszłej żonie. Będzie tylko moja.

- Mówiłeś, że pozwolisz dziewczynkom się z nią bawić. Mój fiut sam staje na myśl o Aishy liżącej cipkę Bree. To będzie piękne przedstawienie.

Obaj mężczyźni zaczęli się śmiać. Pozostali goście nie usłyszeli tej wymiany zdań, ale byłam niemal pewna, że ich również by to rozbawiło. Każdy z nich był okropnym, zimnym sukinsynem. Nie mówiłam oczywiście o dziewczynach z haremu. One nie były niczemu winne. Przez lata mnie nienawidziły przez to, że byłam faworytą naszego pana, ale po prostu nie rozumiały, jakie obowiązki wiązały się z tą pozycją.

Eryx odwrócił mnie w swoją stronę tak, abym patrzyła mu w oczy. Wciąż działał na mnie swoją magią, abym była mu posłuszna. Mogłam jednak mówić.

- To ostatni moment, aby prosić cię o litość, Eryxie.

Mężczyzna zaśmiał się lekceważąco, kręcąc głową.

- Nie ma mowy, maleńka. Jesteś moja. To ja pierwszy zawitałem w twojej cipce i to mój kutas będzie ostatnim, który w ciebie wejdzie, zanim umrzesz.

Zadrżałam na myśl o śmierci. Wiedziałam, że prędzej czy później miała mnie dosięgnąć, ale nie chciałam jeszcze umierać. Życie z Eryxem równe było popełnieniu samobójstwa, ale w ryzach trzymała mnie nadzieja na to, że Mercury i jego bracia mnie uratują. Choć był to chyba scenariusz, który nie miał szans się ziścić.

- Zgromadziliśmy się tutaj... Dobra, pomińmy te gówniane słówka. Królu, wygłoś swoją przysięgę, a potem zrobi to twoja wybranka.

Słowa Quentina były oschłe. Dla niego ten ślub nie miał żadnego znaczenia. Nie liczyłam na to, że będzie to piękne i huczne wydarzenie, ale przynajmniej mogliby zachować klasę.

- Bree.

To był ten moment. Moment, w którym miałam usłyszeć fałszywe, a może raniące słowa. Nie wiedziałam, na jaką wersję postawi Eryx, jednak nie musiałam długo czekać, aby się o tym przekonać.

Mężczyzna ścisnął mnie za ręce. Wziął głęboki oddech tak, jakby miał wymówić prawdziwy poemat.

Przypomniałam sobie piękne słowa Mercury'ego, które wypowiedział do mnie kilka godzin temu. Miałam je zapamiętać już na zawsze. Wiedziałam, że będę powtarzać sobie przysięgę księcia w myślach, aby nie zwariować w niewoli.

- Nie muszę dużo mówić, gdyż doskonale wiesz, jak wiele dla mnie znaczysz. Kocham cię. Jesteś miłością mojego życia. Odnalazłem cię ponownie w momencie, w którym nie widziałem dla siebie wielu perspektyw. Myślałem, że do końca życia będę samotny. Nie uśmiechała mi się taka wizja przyszłości, jednak starałem się żyć z dnia na dzień, nie pokazując po sobie, jak było mi ciężko.

Na bogów. Te słowa były tak urocze. Tak kochane. Tak nieziemsko cudowne.

- Nie sądziłem, że po naszej rozłące w dzieciństwie, tak wiele się u ciebie zmieniło. Gdybym wcześniej wiedział, co się z tobą dzieje, z pewnością ruszyłbym ci wcześniej z pomocą. Jest mi niezmiernie przykro, że tak późno o wszystkim się dowiedziałem, ale chciałbym, żebyś wiedziała, że gdybyś kiedykolwiek jeszcze była zagrożona, postawiłbym na głowie całe królestwo, a może nawet całą planetę, aby cię odnaleźć i bezpiecznie sprowadzić do domu.

Łzy spływały dwoma ścieżkami po moich policzkach. Może nie powinnam przywoływać słów mojego ukochanego księcia, ale to było silniejsze ode mnie. Być może starałam się wytworzyć mechanizm obronny, aby nie czuć tak bardzo cierpienia związanego ze ślubem z Eryxem. Nie pomogło jednak to, że przywołałam sobie w głowie ostatnie słowa przysięgi Mercury'ego.

- Będę szczęśliwy, mogąc spędzić z tobą resztę życia. Mimo, że nasza wspólna historia została przerwana na kilka lat, to cieszę się jak dziecko, mogąc znów z tobą być i dalej robić to, co kochamy najbardziej. Podzielimy życie na świat naziemny i podwodny. Będziemy robić to, co kochamy i wspólnie będziemy wychowywać naszego synka. Będę z tobą na zawsze, syrenko. W zdrowiu i w chorobie. Nigdy we mnie nie zwątpisz, a ja każdego dnia będę dziękował bogom na kolanach za to, że znów złączyli nasze ścieżki.

Mieliśmy takie piękne plany. Życie stało przed nami otworem. Musieliśmy tylko z niego korzystać.

Kiedy Eryx otworzył usta, czar prysł. Piękne słowa Mercury'ego zostały zepchnięte w głąb mojego umysłu chwilę po tym, jak usłyszałam, jaki jad wychodzi z ust króla Ravaren.

- Moja Bree. Nasza historia może nie zaczęła się jak bajka, ale nigdy nie twierdziłem, że jestem księciem na białym koniu. Oszczędziłem ciebie, jako jedyną z mieszkańców Yord.

Powędrowałam dłonią do naszyjnika mojej mamy, który miałam na szyi. Nie mogłam zapomnieć o tym, że gdyby nie Eryx i jego strażnicy, moi rodzice dalej by żyli.

- Nie ma to jednak większego znaczenia. Od teraz będziemy, kurwa, szczęśliwi. Będziesz się uśmiechać, gdy ja cię zapłodnię. Umieszczę w twoim brzuchu naszego potomka, którego będziemy razem wychowywać. Jeśli pierwszy nie będzie chłopiec, to trudno. Zrobimy sobie drugie dziecko. Będziemy produkować ich tyle, aż w końcu trafi się chłopak.

Na bogów. On nie mógł mówić poważnie.

- Nie obiecuję, że będę najlepszym mężem, jakiego mogłabyś sobie wymarzyć, ale zrobię wszystko, abyś była ze mną tak szczęśliwa, jak to możliwe. Kurwa, nie przedłużajmy tego. Bree, chcesz coś powiedzieć czy mogę już się pocałować i pójdziemy się pieprzyć?

Eryx był okropny. Mimo, że wiedział, jak ważny dla kobiety był dzień ślubu, on kompletnie się tym nie przejmował. Był taki, jak zawsze. Oschły i pewny siebie, a także prostacki.

Mimo, że Eryx liczył na to, że posłusznie nic nie powiem, to był w błędzie. To była moja okazja, aby przy wszystkich wyznać, jak bardzo nienawidziłam stojącego przed sobą syrena.

- Kiedy cię poznałam, wiedziałam już, że jesteś draniem.

Eryx zaśmiał się sądząc, że postanowiłam sobie zażartować. Nie wiedział jeszcze, jak rozwinie się moja wypowiedź.

- Byłeś potworem, którego się bałam. Przez pięć lat żyłam w strachu. Kiedy spałam, nie mogłam mieć zamkniętych drzwi w pokoju. Nie masz pojęcia o tym, że przez te lata ani razu nie przespałam spokojnie całej nocy. Gdy słyszałam każdy, nawet najcichszy krok na korytarzu, drżałam ze strachu. Bałam się, że przyjdziesz, aby mnie zgwałcić. Zrobiłeś to po raz pierwszy, gdy osiągnęłam wiek dwudziestu trzech lat, co nie znaczy, że wcześniej mnie nie karałeś.

Mężczyzna zmarszczył brwi. Zacisnął mocniej palce na mojej dłoni, którą trzymał w uścisku. Prawdopodobnie chciał nade mną zapanować, ale nie wiedział, że odpaliła się we mnie potężna chęć, aby mu dopiec.

- Obawiałam się ciebie. Wszyscy w pałacu myśleli, że skoro jestem twoją faworytą, mam u ciebie specjalne względy, ale wcale tak nie było. Nigdy nie przestałam się ciebie bać. Nie taka powinna być miłość. Skoro już mnie porwałeś i zniewoliłeś, powinieneś o mnie dbać. Powinieneś mnie kochać i traktować z szacunkiem.

Spojrzałam na zgromadzonych. Goście byli zdziwieni, że tak odważnie mówiłam o tym, co mnie bolało. Dziewczyny z kolei niepewnie się uśmiechały. Miałam wrażenie, że mi kibicowały.

- Kiedy od ciebie uciekłam, byłam szczęśliwa. Czułam się tak, jakbym nareszcie dostała to, na co zasługiwałam. Nie miałam pojęcia, że tak może wyglądać życie. Wróciłam do swojego przyjaciela z dzieciństwa, w którym jestem do szaleństwa zakochana i razem uratowaliśmy małego chłopca, któremu daliśmy dom. Jego największym marzeniem było to, abyśmy wzięli z Mercury'm ślub. Prawie nam się udało. Chciałabym więc, abyś wiedział, że jeśli zmusisz mnie do tego małżeństwa, nigdy nie będę w pełni szczęśliwa. Zawsze będę tęsknić za moim księciem i moim synem, a gdy dam ci dziecko, kompletnie się załamię. Jeśli mimo to chcesz kontynuować, droga wolna. Nigdy nie miałabym na tyle siły, aby ci się sprzeciwić, Eryxie.

Mój oprawca był wściekły. Patrzył na mnie z nienawiścią. Wyobrażałam sobie, że planował w głowie, co chciał ze mną zrobić później. Zapewne miał przygotowane dla mnie jakieś kary, które chciał spełnić. Mimo, że się bałam, starałam się nie popadać w obłęd. Powiedziałam to, co chciałam, a resztę postanowiłam zostawić losowi.

- Już koniec? Trochę się nagadałaś, ale chyba już czas, abyś pocałowała pana młodego, prawda?

- Najpierw pierścionki, debilu - warknął na Quentina Eryx, biorąc do ręki pudełeczko z obrączkami, które podał mu jeden ze strażników.

Eryx odchrząknął. Wyjął obrączkę z pudełka i wcisnął mi ją na palec bez najmniejszego romantyzmu. Po tym wepchnął mi pudełeczko do rąk. Drżącymi palcami wyjęłam obrączkę.

Spojrzałam w oczy mężczyzny. To był ostatni moment mojej wolności. Już za chwilę miałam stać się jego żoną, co miało przypieczętować mój los jako niewolnicy króla.

- Dalej, Bree. Nie mam całego dnia. Chcę wsunąć w ciebie kutasa.

Zapłakałam. Skinęłam głową, nie spodziewając się niczego innego po tym draniu.

Zaczęłam powoli wsuwać obrączkę na palec Eryxa, gdy nagle nad pałacem rozbłysło fioletowe światło. Zmrużyłam oczy, gdyż na moment mnie oślepiło. Byłam jednak zbyt ciekawa, co się działo, aby dłużej mieć zamknięte oczy. Dlatego ostrożnie rozchyliłam powieki i gdy zobaczyłam, co znajdowało się nad pałacem, moje serce na moment przestało pracować.

Do pałacu zbliżały się cztery istoty. Nie wierzyłam w to, co widziałam.

Mercury był w swojej formie syrena, co nie powinno mnie zszokować. Za to widok Saturna i Neptune'a, którzy mieli ogony i wyglądali tak jak wtedy, gdy Mercury wszedł w swoją najstraszniejszą formę, był szokujący.

Na czele znajdowała się jednak postać, której nie znałam. Nie miałam pojęcia, kim on był. Nigdy wcześniej nie widziałam go w Quandrum. Mimo, że byłam ciekawa tożsamości tej istoty, w tej chwili nie była ona dla mnie istotnym problemem.

- Kurwa. Mogłem się domyślić, że te skurwysyny coś zaplanują.

Eryx wydał okrzyk, przekazując swoim strażnikom, aby przygotowali się do walki. Chciałam skorzystać z chwili wolności i zaczęłam biec w stronę magicznej bariery, która oddzielała nas od wody. Byłam już blisko, gdy nagle para rąk złapała mnie od tyłu i odciągnęła. Wgryzłam się w rękę napastnika i usłyszałam bolesny jęk Eryxa.

- Kurwa, zbiję się tak, że się po tym nie podniesiesz. Zobaczysz, że cię zniszczę, Bree. Czekałem na to przez wiele lat i dzisiaj w końcu to zrobię.

- Nie uda ci się ich pokonać. Są silniejsi od ciebie.

Parsknął śmiechem prosto do mojego ucha. Przeszedł mnie dreszcz, gdy mężczyzna wsunął dłoń pod moją sukienkę i ścisnął moją pierś.

- Nikomu nie uda się mnie pokonać, aniołku. Zaraz zobaczysz, jak twój ukochany ginie. To będzie piękny początek naszego małżeństwa. Nie odrywaj spojrzenia od tej masakry, Bree. Zapamiętasz ją tak, jak zapamiętałaś śmierć mieszkańców swojej pieprzonej wioski.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top