27

Bree

Nadszedł wieczór. Mercury rozmawiał z Saturnem i Neptune'm, a ja leżałam w łóżku z moim synkiem. Wcześniej był tu także Romeo, z którym porozmawiałam i o którym dużo się dowiedziałam, ale w końcu stwór zostawił mnie samą. 

Blaine leżał na plecach i radośnie machał nogami. Śmiał się, wyciągając do mnie ręce. Łaskotałam go po brzuszku i śmiałam się razem z nim. 

- Odwróciłeś nasze życie do góry nogami. 

Chłopiec przekręcił głowę na bok. Robił tak za każdym razem, gdy słyszał mój głos, ale nie rozumiał, co do niego mówiłam. 

- Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzimy. Nie sądziłam, że zostanę mamą w tak młodym wieku. Wiem, że wiele kobiet, które mają tyle samo lat co ja, zakłada już rodziny, ale to dla mnie nowość. Wierzę, że wybaczysz mi, jeśli zrobię coś nie tak. 

W odpowiedzi Blaine wdrapał się na mój brzuch. Przytulił głowę do mojej piersi i połaskotał mnie swoim czarnym futerkiem. 

- Przykro mi z powodu twoich rodziców, kochanie - wyszeptałam, choć wiedziałam, że i tak mnie nie zrozumie. - Wiem, że jest ci ciężko. Na pewno rozumiesz, co się stało. Obiecuję, że od dzisiaj będziemy się tobą opiekować. Nic ci się nie stanie, wiesz? Zajmę się tobą i będę cię kochać. Choć wciąż trudno mi przyzwyczaić się do twojego wyglądu. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego stworzenia. 

Blaine podniósł głowę. Jego żółte oczy zamigotały. Gdybym nie wiedziała, że był niegroźny, bałabym się go. Wystraszyłabym się takiej istoty, gdybym zobaczyła ją w ciemnościach. 

Chłopiec polizał mnie językiem po policzku, co zapewne dla niego było odpowiednikiem pocałunku. Zaśmiałam się, gdyż to mnie połaskotało. Blaine znowu się zaśmiał, a gdy do pokoju wkroczył Mercury, zbiegł z łóżka i na krótkich nóżkach podbiegł do mojego ukochanego. Przytulił się do jego nóg i dźwięcznie się zaśmiał. 

Mercury uśmiechnął się i poklepał Blaine'a po głowie, po czym wziął go na ręce. Posadził go sobie na biodrze, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mój chłopak świetnie sprawdziłby się w roli ojca. Byłam ciekawa, co miała przynieść nam przyszłość, ale na razie nie chciałam intensywnie się nad tym zastanawiać, bojąc się, że zwariuję. Mimo, że polubiłam chłopca, którego wzięliśmy pod swoje skrzydła, to jego obecność wciąż była dla mnie nowością. Nie zdążyłam przyzwyczaić się do życia w królewskim pałacu w Quandrum, a nagle dostałam syna. To było śmieszne i tragiczne jednocześnie, jednak starałam się być dobrej myśli. 

- Dogadałem się z Romeo, że Blaine może spać w jego pokoju. Romeo natychmiastowo się obudzi, jeśli Blaine wyda z siebie jakiś dźwięk. Myślę, że to najlepsze rozwiązanie. 

Spojrzałam z niezrozumieniem na księcia. Mercury chyba nie rozumiał, dlaczego tak na niego spoglądałam. 

- Jesteś zła? Myślałem, że się ucieszysz. 

Westchnęłam. Wstałam z łóżka i podeszłam do mojego ukochanego demona. Ogon Mercury'ego uderzył o podłogę, przez co wywnioskowałam, że był podenerwowany. On również nie był gotowy na posiadanie syna, ale los postanowił inaczej. 

Położyłam dłoń na jego piersi. Tuż nad miejscem, gdzie biło jego serce. 

Uniosłam wzrok. Spojrzałam w jego piękne demoniczne oczy. Nie mogłam znieść tego, że rozpaczliwie chciałam paść przed nim na kolana aby possać mu kutasa, jednak nie mogłam tego zrobić z powodu obecności dziecka. Bałam się, że nasze życie będzie od teraz skomplikowane. To nie był odpowiedni czas, abyśmy stali się rodzicami. 

- Blaine może spać z nami - odparłam, jednak Mercury ledwie zauważalnie pokręcił przecząco głową. - Nie chcesz? 

- Nie chodzi o to, że nie chcę. Po prostu nie wiem, jak będziemy mogli przy nim się zabawiać. 

Na szczęście Blaine jeszcze nie rozumiał, o czym rozmawialiśmy. Bawił się nieświadomie nitką wystającą z szaty Mercury'ego. 

- Wiem, że wydaje się to problematyczne, ale mam nadzieję, że uda nam się wszystko pogodzić.

Starałam się podejść do sprawy pozytywnie, jednak mina mojego chłopaka jasno świadczyła o tym, że on nie podzielał mojego zdania. 

- Cieszę się, że jesteś tak optymistycznie do tego nastawiona, Bree, ale nie wiem, czy nam się uda. Podjęliśmy się opieki nad dzieckiem i nie zmienię zdania, ale będzie nam ciężko. Boję się, że jeśli nie zatroszczymy się o swoje cielesne potrzeby, szybko się od siebie odsuniemy. Nie chciałbym tego, syrenko. Nie mogę pozwolić na to, aby nasz synek nam przeszkodził. 

- Chcesz więc podrzucić go Romeo? To chyba nie jest najlepsze wyjście.

Mercury zwiesił smętnie głowę. Pokiwał twierdząco głową, po czym skierował się z dzieckiem w ramionach w stronę łazienki. 

- Gdzie idziesz?

- Muszę go umyć. Skoro ma z nami spać, musi być czysty. Może wyczaruję dla niego jakieś łóżeczko, ale nie wiem, czy nie jestem na to zbyt zmęczony. Kiedy jestem wykończony, magia opuszcza moje ciało. To bezlitosne, ale prawdziwe. 

Nie chciałam, aby Mercury zostawał sam. Podobnie jak ja, nie znał się na zajmowaniu się dziećmi. Uznałam, że jeśli będziemy pracować we dwójkę, będzie nam łatwiej. 

Okazało się, że kąpanie Blaine'a nie było takim wyzwaniem, jakie zakładałam wcześniej. Po tym, jak Mercury wlał wodę do wanny, zrobił w niej pianę. Skierował dłoń w stronę wody i za pomocą magii sprawił, że woda mieniła się różnymi kolorami tęczy. Zainteresowany Blaine chętnie wszedł do środka. Bawił się pianą, śmiejąc się radośnie, podczas gdy Mercury klęczał na dywaniku znajdującym się przy wannie i mył chłopca. Blaine co jakiś czas zaczepiał swojego przybranego tatę, łapiąc go za rękaw szaty albo próbując wciągnąć go do wody. Nie miał jednak wystarczającej siły, aby wygrać z o wiele silniejszym od siebie księciem Quandrum. 

Po jakimś czasie ukucnęłam przy wannie. Ochlapałam lekko Blaine'a, na co chłopiec posłał w moją stronę uśmiech. Jego głowa składająca się z kości była trochę straszna. Nie powinno się nikogo oceniać po wyglądzie, jednak podświadomie i tak to robiliśmy. Wiedziałam jednak, że Blaine był dobrym dzieckiem. 

- Jak podoba ci się rola tatusia? 

Mercury prychnął, kręcąc głową. 

- Wolałbym, abyś to ty nazywała mnie tatusiem. 

- Nic nie stoi na przeszkodzie, tatusiu. 

Zaśmiał się, posyłając w moją stronę uśmiech. 

- Wiem, że z tobą przejdę każdą przeszkodę, Bree. 

- Nie postrzegaj rodzicielstwa jako przeszkodę, kochanie. To dla nas wyzwanie, ale damy sobie radę. 

- Nie chciałaś mieć dziecka. 

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, co miał na myśli. Szybko jednak dotarło do mnie, o co chodziło. 

- Nie chciałam mieć dziecka z Eryxem - wyjaśniałam spokojnie, choć wspomnienia boleśnie mnie atakowały i sprawiały, że moje ręce drżały. - Bałam się, że gdy zajdę w ciążę, będzie traktował mnie inaczej. Eryx to podły potwór. Ma różne osobowości, z których korzysta wymiennie. Wyobrażałam sobie, że gdybym zaszła z nim w ciążę, przez jej okres byłby dla mnie dobry i kochający, a po tym, jak urodziłabym dziecko, kompletnie by o mnie zapomniał. Poza tym, obawiałam się, że aby mnie szantażować, będzie znęcał się na niewinnym dziecku. Nie wiem, czy byłby w stanie skrzywdzić dziecko, ale z nim wszystko byłoby możliwe. 

Mercury skinął głową. Nic nie mówił przez resztę kąpieli Blaine'a, ale nie czułam, aby jakiekolwiek słowa były potrzebne. 

Po tym, jak Blaine był już czysty i wytarty puszystym ręcznikiem, wzięłam go na ręce. Wtulił łebek w moją szyję, podczas gdy Mercury zebrał w sobie pozostałości mocy i starał się wyczarować dla niego łóżeczko. Mimo, że czuł zmęczenie i rzucanie czarów w takim stanie sprawiało mu wyraźną trudność, nie poddał się. 

Po kilku minutach w naszej sypialni stało błękitne łóżeczko ze szczebelkami. Domyślałam się, że gdyby Blaine tego zechciał, nie miałby najmniejszego problemu z wyjściem z łóżka, ale przecież nie mogliśmy go zamknąć także od góry. Wówczas czułby się jak w klatce. Żyłam w takiej klatce przez ponad pięć lat i za nic nie mogłam dopuścić do tego, aby moje dziecko także żyło w takich warunkach. Blaine był niewinny i bezbronny i miał prawo do szczęśliwego dzieciństwa. 

Kiedy tylko położyłam chłopca w łóżeczku i przykryłam go kocem, ten natychmiastowo zasnął. Przytulił się do koca i już po chwili rozchylił lekko usta, oddychając spokojnie. Tak właściwie to nie mogłam powiedzieć, że Blaine miał usta, gdyż jego głowa składała się wyłącznie z kości przypominających czaszkę jakiegoś zwierzęcia, ale wciąż widziałam w nim zwyczajne dziecko. 

- Oszalałem, Bree. Może nie powinienem był go zabierać? 

- Chyba żartujesz. Gdybyśmy tego nie zrobili, najpewniej by zginął, prawda?

Mercury zaprowadził mnie do łazienki. Zamknął drzwi i gdy pstryknął palcami, oboje staliśmy się nadzy. Czułam potrzebę, aby być bliżej niego. Dlatego zrobiłam to, o czym fantazjowałam przez większą część dnia. 

Padłam przed księciem na kolana. Uniosłam wzrok i spojrzałam na jego penisa, który był już duży i twardy. Mercury objął dłonią mój policzek, a ja uśmiechnęłam się do niego. Uwielbiałam oddawać mu cześć w ten sposób. Podobało mi się to, że mimo, iż znajdowałam się na kolanach, Mercury nie patrzył na mnie jak na dziwkę chcącą go zaspokoić. Obserwował mnie z miłością. Eryx nigdy tak na mnie nie spoglądał, gdy kazał mi przed nim klękać. Szarpał mnie za włosy i zmuszał mnie, żebym brała go tak głęboko do gardła, że nieraz się dławiłam. 

- Wiem, że już to mówiłem, ale naprawdę jesteś wyjątkowa. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. 

- Na pewno nie poszedłbyś do wulkanu. Chyba nie było cię tam od lat, prawda?

Zaśmiał się, przyznając mi rację. 

- Fakt. Nie zaglądałem tam często, ale nie czułem takiej potrzeby. Moi bracia dorośli i zajęli ważne funkcje. Cóż, przynajmniej Saturn. Neptune'owi w głowie tylko seks. 

- Nie dziwię się. Fiodor jest naprawdę przystojny. 

- Tak uważasz? 

Pocałowałam Mercury'ego w czubek penisa. Wstrzymał oddech. Ucieszyłam się, że tak zareagował. Aby doprowadzić go do jeszcze większego szału, chwyciłam go za jądra i zaczęłam je delikatnie masować. Mężczyzna mruczał z zadowolenia. 

- Fiodor jest wspaniały, ale nie tak, jak ty. Co powiesz na to, żebyśmy jutro udali się na plażę? Nie musimy wchodzić do oceanu, ale chciałabym zobaczyć cię z ogonem. W roli syrena jesteś piękny. Mam wtedy mokro między nogami. 

- Chyba w ogonie. 

Uderzyłam go lekko w udo, nie mogąc przestać się śmiać. 

- Nieważne. Moja cipka ciebie pragnie, książę. Proszę, pozwól mi possać swojego majestatycznego fiuta. 

- Mów tak dalej, syrenko. Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie wypuszczę cię z łóżka. 

Nie mogłam powstrzymać pożądania i tej potrzeby, aby Mercury znalazł się w moich ustach. 

Rozchyliłam wargi i powoli wsunęłam między nie penisa mojego wymarzonego księcia. Mercury głaskał mnie delikatnie po głowie. Czułam, że chciał posunąć się o krok dalej, ale nie miał na tyle śmiałości. Pomogłam mu więc i nakierowałam jego dłoń na swoje włosy. Skinieniem głowy dałam mu pozwolenie na to, aby owinął sobie moje włosy wokół dłoni i mógł sterować moją głową tak, aby moje ruchy sprawiały mu jak najwięcej przyjemności. Takie szorstkie traktowanie nie powinno mnie podniecać, ale wszystko, co robił Mercury sprawiało, że szalałam na jego punkcie. Ufałam mu bezgranicznie i wiedziałam, że nawet jeśli był w stosunku do mnie ostry, to i tak mnie kochał i nigdy nie zrobiłby mi krzywdy.

Mimo, że Mercury trochę się hamował, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce, a dokładniej - swoje usta. 

Pochłaniałam go tak, jakbym od dawna nic nie jadła. Zachowywałam się bezwstydnie i prowokacyjnie. Masowałam swoje piersi, patrząc wyzywająco w oczy mojego chłopaka. Mercury był tak podniecony, że wyraźnie czułam to w swoich ustach.

Uwielbiałam patrzeć na niego, gdy szczytował. Był wtedy maksymalnie sobą. Nie musiał ukrywać się przy mnie za swoimi maskami, które nosił od dnia, w którym zginęła Diluka. Śmierć mojej siostry bardzo wpłynęła na Mercury'ego, a moim zadaniem było to, aby nie pozwolić, żeby się w tym bez reszty zatracił. To by go zabiło, a ja bym tego nie zniosła. 

Kochałam go. Bardzo go kochałam i miałam nadzieję, że on czuł do mnie to samo, co ja do niego. Oszalałam na punkcie tego pięknego chłopaka z blond włosami poprzetykanymi srebrnymi pasemkami. Był miłością mojego życia. 

- Zaraz dojdę, Bree. Jeszcze moment. Dasz radę połknąć?

Ochoczo potaknęłam głową. Mercury posłał w moją stronę uśmiech pełen zadowolenia, jednak wyraz jego twarzy szybko przemienił się w prawdziwą ekstazę. 

Mercury doszedł obficie. Smakowałam go z jękami. Podobało mu się to. Mimo, że starał się wyciągnąć z moich ust penisa, abym mogła łatwiej obejść się z jego spełnieniem, przytrzymałam go za tyłek, aby się nie odsuwał.

- Jesteś moją niegrzeczną dziewczynką, syrenko. Wiesz, co teraz z tobą zrobię? 

Odpowiedziałam dopiero, gdy połknęłam jego spermę.

- Co takiego, mój panie? 

Pochylił się nade mną. Założył mi kosmyk włosów za ucho i owiał swoim oddechem mój policzek. 

- Teraz, moja księżniczko, sprawię, że będziesz krzyczeć tak głośno, iż będę musiał cię zakneblować.

Nie musiałam chyba dodawać, że jak zapowiedział, tak uczynił.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top