22
Bree
- Saturn naprawdę cię porwał? Chyba mamy ze sobą coś wspólnego.
Effie się zaśmiała. Odchyliła głowę do tyłu, a ja zobaczyłam jej białe zęby. Była śliczna. Nigdy nie podobały mi się kobiety, ale potrafiłam docenić ich piękno.
Po śniadaniu dziewczyna zabrała mnie do ogrodu. Usiadłyśmy w białej altanie, a Romeo przyniósł nam herbatę. Mercury musiał porozmawiać z braćmi, więc dobrze się złożyło. Miałam towarzystwo. Od dawna nie dane mi było porozmawiać z kobietą. Chyba, że z tymi pracującymi w pałacu. Nie miałam z nimi jednak dobrego kontaktu. Skoro jedna z nich chciała mnie podtruć, nie mogłam im ufać. Jeśli natomiast chodziło o harem Eryxa, tamtym dziewczynom również nie mogłam ufać. Bałam się, że z zazdrości pewnego dnia postanowią mnie zabić. Uważały, że pozycja faworyty króla była czymś wspaniałym, ale tak naprawdę wiązała się ona z obowiązkami, z którymi dziewczyny by sobie nie poradziły.
Effie podparła podbródek dłonią. Wystawiła twarz do słońca. Włosy spływały jej po ramionach. Wyglądała jak królowa. Jakby urodziła się do tej roli.
- Z tym, że ja zawsze marzyłam o porwaniu przez jakiegoś przystojniaka. Nie sądziłam tylko, że będzie to demon.
- Zostawiłaś na Ziemi swoją rodzinę?
Westchnęła ciężko, kiwając głową.
- Tak. Musiałam ich zostawić. Nie dane mi się było z nimi pożegnać. Nie mam z nimi kontaktu, co bardzo boli.
- Chyba nie dałabym rady tak zrobić - zauważyłam, wzruszając ramionami, po czym upiłam łyk herbaty.
- Och, Bree. Nie miałam wyboru. Kiedy Romeo zaczął mnie gonić po lesie, byłam pewna, że umrę. Nie sądziłam, że porwie mnie do jakiejś krainy, w której żyją demony, smoki, elfy i inne magiczne stworzenia. Mimo, że kocham Saturna z całego serca, nie mogę zapomnieć o tym, że mnie porwał.
- Jakim sposobem tak szybko się w nim zakochałaś? Czym cię urzekł?
Effie znów się zaśmiała, jakby wspominając dawne czasy.
- Kiedy Saturn mnie porwał to wyznał, że zrobił to, aby mieć żonę. Byłam na niego wściekła. Okropnie się bałam. Powiedział, że aby wziąć mnie za żonę, będę musiała przejść przemianę w demona. Zapewniał, że nie będzie bolało. Przysięgam ci, że nigdy nie czułam większego cierpienia. Wydawało mi się, jakby moje ciało było rozrywane. Płakałam i myślałam, że umieram. Kiedy było po wszystkim, czułam bezradność, ale i wściekłość. Nie przyzwyczaiłam się do nowego wyglądu szybko. Było mi wstyd, że tak łatwo uległam Saturnowi. Potem, kiedy Mercury udzielił nam ślubu, połączyła nas magiczna więź. Pomogła mi pokochać Saturna. Myślę, że i bez niej bym się w nim zakochała, ale rozumiałam, dlaczego Saturnowi zależało na czasie. Potrzebował żony, aby stać się królem. Bez niej nie mógł nim być.
Byłam w szoku. Wychodziło na to, że z Saturna był kawał drania. Nie spodziewałam się tego po nim. Od dziecka postrzegałam go jako dobrego, sprawiedliwego przyszłego władcę Quandrum. Najwyraźniej jednak królewscy bracia mieli ze sobą coś wspólnego. Wszyscy kochali się we władzy i lubili dominować nad kobietami.
- Macie wspaniałego chłopca. Knight jest kochany.
Oczy Effie się zaszkliły. Dziewczyna otarła łzy wierzchem dłoni.
- To prawda. Kocham go jak własnego syna. Choć nie mogę mieć swoich dzieci.
- Tak mi przykro! Nie chciałam sprawić ci przykrości!
- Daj spokój - odparła, machając lekceważąco ręką. Nie musiała jednak mydlić mi oczu. Doskonale rozumiałam, przez jakie piekło przechodziła. - Zapewne wiesz, że nie tak dawno temu zostałam uprowadzona przez feniksa z wrogiej krainy. Lennox uprowadził mnie raz, a potem znowu to zrobił. Tak właściwie, za drugim razem poszłam z nim z własnej woli. Zagroził, że jeśli tego nie zrobię, zniszczy Quandrum. Jako królowa nie mogłam do tego dopuścić, więc podjęłam ryzykowną decyzję.
- Jesteś niewiarygodnie silna. Sama chyba nie zdobyłabym się na takie poświęcenie.
Effie pokręciła przecząco głową. Mówienie o przeszłości sprawiało jej trudność, ale i tak chciała się nią ze mną podzielić. Nie znała mnie dobrze, więc nie obraziłabym się, gdyby mi nie ufała, ale ona była wyjątkowa. Nie dziwiłam się, że Saturn wybrał ją sobie na królową swojej krainy.
- To nic takiego. Uwierz mi, że zmieniło mi się myślenie o świecie, gdy zostałam królową. Wracając jednak do Lennoxa, zgwałcił mnie. Nie tylko on, ale również jego niewolnicy i jego smok.
- Smok?!
Musiałam zakryć usta dłonią, gdyż krzyknęłam tak głośno, że bałam się, iż zaraz przyjdzie tu Mercury. Mimo, że nie miałam nic przeciwko jego towarzystwu, to chciałam jeszcze chwilę pobyć z Effie sam na sam.
- Tak. Miał na imię Hiacynt. Był okropny. Nie życzyłabym takiego bólu najgorszemu wrogowi. To było dla mnie upokarzające. Myślałam, że nigdy się po tym nie podniosę. To jednak nie on sprawił, że stałam się bezpłodna. Zrobił to Lennox. Zgwałcił mnie, podczas gdy miałam już męża. Magia mnie za to ukarała. Jako żona Saturna, mogę uprawiać seks tylko z nim. Skoro go zdradziłam, choć tego nie chciałam, straciłam możliwość posiadania dzieci. Uważałam siebie za wybrakowaną przez długi czas, ale zrozumiałam, że mam pięknego synka, którego bardzo kocham. Knight zasługuje na wszystko, co najlepsze. Jest wspaniałym chłopcem i nikt mu tego nie odbierze. Mam jednak nadzieję, że wam się uda.
- Nam? Mnie i Mercury'emu?
Musiałam wyglądać jak idiotka. Effie jednak wyszczerzyła zęby i pokiwała twierdząco głową.
- Oczywiście, że wam! Jesteście dla siebie stworzeni! Nie mogę się na was napatrzeć!
- Effie, ale my nie...
- Dziewczyno, nie okłamuj ani mnie, ani siebie. Słyszałam, jak wczoraj dobrze się bawiliście.
Spłonęłam rumieńcem. Mogłam się spodziewać, że moje jęki będą dobrze słyszalne.
- Nie wstydź się - szepnęła Effie, chwytając mnie za rękę. Spojrzałam jej w oczy. - W tym pałacu możemy być tym, kim chcemy, Bree. Nie musisz się niczego krępować. Możemy otwarcie rozmawiać o swoich pragnieniach. Życie jest za krótkie na to, aby zastanawiać się, czy to, czego chcemy, nie uczyni z nas złych istot. Jeśli twoje marzenia nikogo nie krzywdzą, spełniaj je. Pamiętaj o tym. Teraz odwróć się i zobacz, kto do ciebie idzie.
Kiedy Effie to powiedziała, odwróciłam się i zobaczyłam Mercury'ego. Podążał w naszą stronę w swojej czerwonej szacie. Obok niego kroczył Saturn. Obaj byli absolutnie piękni.
Saturn podszedł do swojej żony i wziął ją na kolana. Pocałował ją w usta, po czym założył jej za ucho kosmyk włosów. Effie pstryknęła męża w nos, który on zabawnie zmarszczył.
Mercury natomiast stanął obok ławeczki, na której siedziałam ja. Zachowywał się tak, jakby czekał na pozwolenie, żeby móc usiąść obok mnie. Z radością poklepałam siedzisko, a on wtedy zajął miejsce obok. Położył dłoń na moim udzie wiedząc, jak to na mnie działało.
- Przyszedłem ci powiedzieć, że lecę z Knightem i Rexem na plażę po drugiej stronie wyspy - oznajmił Saturn, bezwstydnie wsuwając swojej żonie rękę pod sukienkę.
- Bawcie się dobrze, ale wróćcie przed zachodem słońca.
- Nie martw się. Nie zostawię cię z Romeo długo samej.
- Będzie ze mną Bree. Nie musisz się obawiać.
- Ach, jeśli o to chodzi... - zaczął Mercury, zwracając na siebie uwagę królowej. - Zabieram Bree na wycieczkę po wyspie. Będziesz więc w pałacu sama z Romeo. Jeśli o mnie chodzi, masz zielone światło na igraszki, ale... Ała!
Mercury wydał z siebie jęk, gdy Saturn rzucił w niego jabłkiem.
- O co chodzi z tobą i Romeo? - spytałam Effie, która była już taka czerwona na policzkach, że wyglądała, jak to jabłko, którym Saturn rzucił w brata.
- Effie ma do niego słabość - wyznał Saturn, całując swoją żonę w czubek głowy. - Kocha go od dnia, w którym ją porwał. Czasami żałuję, że to nie ja zszedłem na Ziemię, aby uprowadzić Effie. Romeo jednak nigdy nie zdradziłby mojego zaufania. Poza tym, nie ma czasu na miłość. Przez cały czas obmyśla, jak odebrać swojej byłej ukochanej syna. Nie rozumiem, co ta kobieta miała w głowie, gdy uciekała. Jak można było zrobić coś takiemu Bogu ducha winnemu Romeo?
Saturn miał rację. Słyszałam już o historii Romeo i było mi z jego powodu przykro. Nie rozumiałam, dlaczego nie mógł spróbować odszukać syna. Najwyraźniej coś go przed tym powstrzymywało, a ja nie byłam tutaj po to, aby go oceniać. Dlatego ugryzłam się w język i wstałam, podając rękę mojemu chłopakowi.
- W takim razie zobaczymy się wieczorem. Bawcie się dobrze.
Pomachałam im, na co oni odpowiedzieli uśmiechem. Szybko jednak zajęli się namiętnym całowaniem. Zazdrościłam im tego pięknego uczucia. Nie wstydzili się na każdym kroku pokazywać, jak bardzo się kochali. W moim domu mama i tata rzadko obnosili się przed swoimi dziećmi z uczuciami. Czasami miałam wrażenie, że tak naprawdę wcale się nie kochali. Byłam jednak zbyt młoda, gdy odeszli z tego świata. Nie zdołałam zapytać ich, dlaczego tak się przy nas krępowali.
Mercury zabrał mnie na wzgórze pałacowe, z którego roztaczał się piękny widok na Quandrum i okolice. Westchnęłam w zachwycie.
Książę stanął za moimi plecami. Objął mnie w pasie i oparł swój podbródek na ramieniu. Uniosłam rękę, aby pogładzić go po policzku.
- Zabiorę cię do wulkanu.
- Do wulkanu?
- Właśnie tak, Bree. Uwielbiam to miejsce. Nie byłem tam dawno. Saturn miał inne obowiązki na głowie, więc nie chciałem go do niczego zmuszać. Neptune natomiast zanim wszedł w związek z Fiodorem, bardzo się w sobie zamknął. Całe dnie spędzał w swoim pokoju. Baliśmy się o niego, ale okazało się, że miał po prostu doła i z tego wyszedł. Miłość działa cuda, prawda?
Przypomniałam sobie Neptune'a i Fiodora, których poznałam wczoraj wieczorem. Obaj byli niesamowici. Neptune zadziwił mnie swoją dojrzałością. Mimo, że jego chłopak był raczej cichy i spokojny, to widać było, że sposób, w jaki patrzył na Neptune'a, wskazywał na miłość. Zazdrościłam im tego, co mieli. Zauważyłam, że zazdrościłam miłości wszystkim dookoła, podczas gdy powinnam skupić się na sobie.
- Masz wspaniałą rodzinę. Dbaj o nią.
- Och, Bree. Tak mi przykro, że spotkała cię taka tragedia.
Odwróciłam się przodem do chłopaka. Położyłam dłonie na klatce piersiowej Mercury'ego i uśmiechnęłam się do niego.
- Nie musi być ci przykro. Takie jest życie. Na szczęście nie widziałam, jak rodzice zostają zabici. Słyszałam krzyki mieszkańców Yord i bezradnie patrzyłam na to, jak dziewczynki są wywlekane z domów za włosy, ale nie widziałam bezpośrednio śmierci mamy i taty. To by mnie załamało.
- Nie zmienia to faktu, że przeszłaś przez piekło. Nie wierzę, że ani razu przez te wszystkie lata nie poczułem od ciebie żadnego sygnału. Żadnej magii. Czasami uważam, że robię coś nie tak, skoro nie potrafię wyczuć działania magii.
- Hej, nie obwiniaj się o to, dobrze?
Objęłam dłońmi jego książęcą twarz. Moje ręce szybko zadrżały. Mercury sprawiał, że przy nim stawałam się bezbronna, ale mi się to podobało. Uwielbiałam, gdy przejmował nade mną kontrolę.
Chłopak westchnął ciężko. Przytulił mnie do swojej piersi, a ja rozkoszowałam się jego dotykiem przez kilka minut. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, Mercury rozpostarł skrzydła. Westchnęłam w zachwycie. W swojej demonicznej formie był piękny. Najbardziej jednak zaskoczyła mnie jego postać, jaką ukazał nam w pałacu w Ravaren.
- Mogę zapytać, jak to się stało, że nagle przemieniłeś się w pałacu w jakiegoś magicznego stwora?
Mercury chwycił mnie za rękę. Zauważyłam, jak fioletowa mgiełka spowija moje ciało. Po chwili oboje unieśliśmy się kilka metrów nad ziemię. Z niedowierzaniem patrzyłam na to wszystko. Wczoraj Mercury przeniósł mnie na skrzydłach na wzgórze pałacowe, trzymając mnie w ramionach, ale dzisiaj unosiłam się niemal sama. Wystarczyło, że trzymałam chłopaka za rękę. Wiedziałam, że gdyby mnie puścił, skończyłoby się to bolesnym upadkiem, ale ufałam mu i byłam pewna, że zawsze będzie dbał o moje bezpieczeństwo.
- Widzisz tą bliznę?
Kiedy unosiliśmy się w powietrzu, Mercury wskazał na swój nadgarstek. Faktycznie widniała tam blizna. Była dosyć świeża.
- Co ona oznacza?
- Kiedy byliśmy mali, rodzice wszczepili każdemu z nas mały implant.
- Na bogów!
- To nic strasznego - zapewnił, choć dla mnie brzmiało to zgoła inaczej. - Ten implant ma za zadanie nas chronić. Mogliśmy go użyć tylko raz w życiu. Saturn i Neptune jeszcze swoich nie wykorzystali. Gdy jakakolwiek istota usuwa ten implant ze swojego ciała, na pół godziny przemienia się w najpotężniejszą wersję samego siebie. Nie spodziewałem się, że w nowej formie będę miał taką siłę, ale przynajmniej przekonałem się, jak wyglądała ta moc, o której rodzice opowiadali nam wielokrotnie.
- Nie chciałeś zostawić sobie tej mocy na jakaś specjalną okazję?
Mercury oparł swoje czoło o moje. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się lekko.
- Nie sądzę, żeby była lepsza okazja, niż ratowanie ciebie, Bree. Wiedziałem, że to był właściwy moment, aby użyć tej mocy i nie żałuję. Teraz polećmy do wulkanu. Obiecuję, że to będzie wspaniały dzień. Niczym się nie przejmuj i zachowuj się tak, jakby jutra miało nie być. Obiecujesz?
Nie mogłam udzielić innej odpowiedzi.
- Obiecuję, książę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top