20
Mercury
Kiedy rano obudziły mnie promienie słoneczne, pierwszym co zrobiłem, było spojrzenie na Bree. Musiałem się upewnić, że to nie był sen. Chciałem wierzyć, że moja dziewczyna ze mną była.
Jej różowe włosy były rozsypane na poduszce. We śnie musiała zarzucić na mnie swoją nogę. Przytulała mnie do siebie i oddychała przez lekko rozchylone usta. Czułem jej wilgoć na swoim biodrze, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Powinniśmy się umyć już wczoraj, po zabawie, ale oboje nie mieliśmy na to sił.
Głaskałem Bree po plecach, rozkoszując się ciepłem jej ciała. Nie uważałem za dziwne i nienaturalne tego, że tu ze mną była. Mimo, że przez kawał życia byłem samotny, to bycie w związku wcale nie było dla mnie niepokojące. Po prawdzie wciąż nie wiedziałem, czy oficjalnie byłem w związku, ale miałem nadzieję, że syrena pragnęła tego samego, co ja.
Patrząc na Bree widziałem duże prawdopodobieństwo do Diluki. Obie były śliczne. Dziewczęce, delikatne i urocze. Uwielbiałem je. Jako dzieciak nie sądziłem, że pewnego dnia stracę jedną z dziewczyn, ale los był brutalny. Diluka nie żyła, jednak Bree przetrwała.
Po tym, jak dowiedziałem się, co działo się z Bree w niewoli, doszedłem do wniosku, że Diluka miała szczęście. Może było to z mojej strony brutalne, ale chyba wolałbym śmierć niż tortury, które trwały ponad pięć lat. Z tego, co mówiła Bree wynikało, że Eryx nie był dla niej zawsze takim potworem, ale i tak nienawidziłem tego sukinsyna. Był podłą szują, którą należało zlikwidować. Mimo, że bardzo chciałem go wczoraj uśmiercić, to nie miałem takiej możliwości.
Nie chodziło o to, że nie chciałem go zabić. To było moje marzenie. Niesienie śmierci nigdy nie było łatwe, ale czasami należało podejmować ryzykowne decyzje. Szczególnie, gdy w grę wchodzili nasi bliscy.
Wiedziałem, że nie dam rady pokonać Eryxa samodzielnie. Mimo, że przez lata studiowałem magiczne księgi i miałem całkiem sporą wiedzę na temat zaklęć, to pewnych spraw nie dałbym rady domknąć sam. Musiałem podszkolić się w tym temacie, aby gdy przyjdzie co do czego, obronić Bree. Wiedziałem, że Eryx znów zaatakuje, ale nie miałem pojęcia, kiedy zrobi to ponownie.
Los był okrutny. Kilka tygodni temu pokonaliśmy Lennoxa, naszego wieloletniego wroga, a już musieliśmy szykować się na walkę z kolejnym potworem. Jakby nie patrzeć, ściągnięcie Eryxa Fettusa do Quandrum było moją winą. Gdybym nie wyruszył w podróż mającą na celu uratowanie Bree, nic złego by się nie stało. Nie mogłem jednak pozwolić na to, aby moja przyjaciółka z dzieciństwa żyła pod dachem potwora. Zależało mi na Bree i choć nie udało mi się uratować Diluki, nie miałem zamiaru robić tego samego z nią.
Pocałowałem syrenę w czoło. Uśmiechnąłem się, patrząc na jej delikatne oblicze i powoli wysunąłem się z jej objęć. Musiałem iść do łazienki. Czułem potrzebę, aby się umyć, a potem chciałem porozmawiać z Saturnem i Romeo.
Od czasu, kiedy w pałacu nie było Neptune'a, czułem pustkę. Wiedziałem, że brat był szczęśliwy w Cormac, ze swoim chłopakiem, ale brakowało mi go. Zawsze była nas trójka. Żyliśmy pod dachem tego pałacu jako bracia i przestawienie się na to, że teraz byłem tu sam z Saturnem, było trudne. Musiałem jednak zaakceptować fakt, że wszyscy dorośliśmy. Mieliśmy prawo zakładać swoje rodziny. Nie wykluczałem, że i ja pewnego dnia miałem się stąd wynieść, aby nie siedzieć Saturnowi na głowie, ale na razie było mi tu zbyt dobrze, aby cokolwiek zmieniać.
Wszedłem pod prysznic. Spojrzałem na swojego sterczącego fiuta i uśmiechnąłem się, myśląc o ustach Bree. Nie spodziewałem się, że tak szybko przejdziemy do rzeczy. Obawiałem się, że dziewczyna się w sobie zamknie. Nie zdziwiłbym się. Nie po tym, co przeszła u króla Ravaren.
Wyobrażałem sobie najgorsze tortury, jakimi mógłbym uraczyć Eryxa. Nie wiedziałem, co trzeba było mieć w głowie, aby gwałcić. Takim skurwielom powinno się obcinać jądra, a nawet penisy.
Nie chciałem jednak na razie o nim myśleć. Eryx nie zasługiwał na to, aby zaprzątać moją głowę. Dlatego skupiłem się na dokładnym umyciu swojego ciała. Oczyściłem jedną z ran, której się nabawiłem, po czym wysuszyłem ciało ręcznikiem. Ubrałem się w czerwoną szatę, gdyż byłem dzisiaj w krwawym nastroju. Upewniłem się, że Bree się nie obudziła, po czym po cichu wyślizgnąłem się z sypialni.
Udałem się do jadalni. Mimo, że dla niektórych codzienne wspólne śniadania mogłyby być dziwne, uwielbialiśmy tą tradycję. Zapoczątkowali ją nasi rodzice.
- Wujku Mercury! Wróciłeś!
Kiedy tylko wszedłem do jadalni, dopadł mnie Knight. Chłopiec o pomarańczowej skórze i rozciągających się jak guma kończynach przytulił się do moich nóg.
- Cześć, stary. Jak się masz?
- Super! Tata obiecał, że polecimy dzisiaj na Rexie na fajną plażę!
- To dobrze. Zasługujesz na to, aby się wybawić.
Knight usiadł przy stole, przebierając z podekscytowania nogami. Było to przykre, że dziecko cieszyło się z jedzenia, ale Knight nie miał wiele. Rodzice zostawili go samego w Quandrum dlatego, że wyglądał inaczej niż rodzące się tutaj dzieci. Był odmieńcem, przez co nie był chciany. Po tym trafił pod opiekę rodziców zastępczych, jednak tam również przechodził przez piekło. Saturn dowiedział się o tym dopiero po czasie, ale Knight żył w fatalnych warunkach. Był trzymany w klatce, a zadania domowe odrabiał na kawałku deski. Kiedy opiekunowie byli na niego źli, bili chłopca, łamali mu kończyny, a nawet zakuwali w kajdany. Nie trzeba było chyba mówić, że Saturn się z nimi rozprawił.
- Mercury, nie masz pojęcia, jak się o ciebie bałam.
Podeszła do mnie Effie. Żona Saturna wyglądała ślicznie. Miała dziś na sobie różową sukienkę, a włosy zostawiła rozpuszczone.
- Mówiłem, że wrócę. Szybko to zrobiłem, prawda?
Effie przytuliła mnie, po czym dźgnęła w ramię.
- Nigdy więcej tego nie rób. Nie wiem, dlaczego Saturn pozwolił ci odejść.
- Wiesz, jak silna jest potęga miłości, prawda?
Spojrzała na Saturna. Ten siedział już przy stole i trzymał Knighta na swoich kolanach. Nieustannie zadziwiało mnie to, jak szybko pokochał tego chłopca. Saturn traktował go jak własnego syna. Zazdrościłem mu tego, z jaką łatwością kochał poddanych. Nie wszystkich, ale jednak.
- Pozwól, że coś ci powiem.
Effie chwyciła mnie za rękę. Spojrzałem w jej oczy. Była piękną demoniczną kobietą. Nigdy miałem nie zapomnieć dnia, w którym Romeo ją porwał. Przeniósł dziewczynę tutaj z Ziemi i przyprowadził przed nasze oblicza. Effie drżała ze strachu, spętana kajdanami. Dowiedziała się, że została przeznaczona mojemu bratu. Byłem wściekły na Saturna za to, że zmusił Romeo do uprowadzenia ludzkiej kobiety, ale był moim bratem, więc koniec końców wybaczyłem mu ten wybryk.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie szczerze. Była przepełniona miłością do Saturna. Oddałbym wszystko, aby Bree patrzyła na mnie tak, jak Effie zerkała na swojego męża.
- Nie spotkałam jeszcze Bree, ale jestem pewna, że bardzo ci na niej zależy.
- Effie...
- Nie chodzi tylko o to, że w nocy słyszałam, jak oboje jęczeliście.
- Na bogów, to było słychać?
Zarumieniła się, potakując energicznie.
- Cieszę się, że w końcu korzystasz z życia. Swoją drogą, tak mnie napaliliście, że obudziłam Saturna i w środku nocy wskoczyłam na jego kutasa.
Zrobiłem się czerwony na policzkach. Mało kto chciał słuchać o życiu seksualnym swojego rodzeństwa, ale nie było nowością to, że nie byliśmy tacy, jak inni.
- Dbaj o nią, Mercury. Jestem pewna, że to wspaniała dziewczyna. Nie wybrałbyś sobie byle kogo. Po prostu uważaj na swoje serce. Nie zniosłabym tego, gdybyś poczuł się zraniony.
- Dlaczego miałoby się tak stać? Myślisz, że Bree mogłaby mnie skrzywdzić?
- Nie! - zaprotestowała gwałtownie, niemal krzycząc. - Na bogów, absolutnie nie to mam na myśli! Po prostu wiem, co może dziać się w jej głowie. Nie zapominaj, że ja też zostałam porwana. Mimo, że nie byłam u Lennoxa tak długo, jak Bree u Eryxa, to coś do niego poczułam. Nie była to miłość. Nie było to współczucie. Nie było to zrozumienie. Nie potrafię tego opisać do dziś, ale nie zdziw się, jeśli Bree wciąż czuje coś do swojego oprawcy. Mógł ją zranić, ale syndrom sztokholmski jest czymś, przed czym niewiele porwanych istot jest w stanie się obronić.
Głęboko zastanowiłem się nad słowami Effie. Wiedziałem, że nie mówiła mi tego, aby zepsuć mi humor. Ona naprawdę się o mnie troszczyła.
Dziewczyna ścisnęła mnie pocieszająco za rękę, po czym podeszła do stołu. Pocałowała Knighta w czubek głowy i uśmiechnęła się do męża, po czym przy nim usiadła. Dołączył do nas także Romeo, który po siedzeniu do późna w nocy zaczął pałaszować większość z tego, co leżało na stole.
Kiedy się odwróciłem, w progu jadalni stanęła Bree. Uniosłem brwi w zadumie. Nie wiedziałem, kiedy zdążyła się umyć, ale była świeża i pachnąca. Ubrała żółtą sukienkę, którą dla niej wyczarowałem i zostawiłem na łóżku. Może żółty nie pasował do jej różowych włosów, ale pamiętałem z dzieciństwa, że Bree uwielbiała ten kolor.
- Dzień dobry wszystkim. Zaspałam?
- Ty jesteś Bree! Ależ jesteś śliczna! Tak się cieszę, że w pałacu będzie jeszcze jedna dziewczyna!
Effie podbiegła do Bree. Uściskała dziewczynę i chwyciła ją za ręce, po czym zaczęła oglądać ją od stóp do głów. Nie dziwiłem się, że Effie była tak zachwycona. Bree była piękna. Obie dziewczyny były cudowne. Mieliśmy z Saturnem prawdziwe szczęście. Neptune wybrał inną drogę, ale nie mogłem odmówić mu tego, że miał gust. Mimo, że uważałem jego partnera za emo chłopaka, to wciąż był dobrą partia dla Neptune'a.
- Siadaj z nami, kochana. Na pewno jesteś głodna.
Effie porwała Bree do stołu, a ja przez chwilę stałem jak słup soli. Podziwiałem ich, nie wierząc, że to naprawdę była moja rodzinka.
Byłem pewien, że rodzice byli ze mnie dumni. Oddałbym wiele, aby z nimi porozmawiać. Mimo, że przebywali w zaświatach po śmierci, to wiedziałem, że zobaczę się z ich duchowymi formami w dniu mojego ślubu. Nie mogłem jednak prosić Bree o to, aby za mnie wyszła tylko dlatego, żeby porozmawiać z mamą i tatą. To musiało stać się naturalnie.
Bree spojrzała na mnie wyczekująco. Odsunęła dla mnie krzesło i poklepała siedzisko. Uśmiechnąłem się i do niej podszedłem. Usiadłem obok, po czym zacząłem jeść. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jak głodny byłem.
- Nie mogę uwierzyć, że byłaś przyjaciółką Mercury'ego w dzieciństwie. Jaki wtedy był? Też był takim mrukiem?
Kiedy Effie zadała mojej dziewczynie, bo chyba tak mogłem nazywać Bree, to pytanie, potrząsnąłem głową.
- Effie, daj spokój...
- Och, Mercury był zupełnie inny niż teraz! Wiesz, wciąż jest piękny i pociągający, ale wtedy był bardzo radosny. Uśmiechał się i uwielbiał bawić się z moją siostrą.
- Naprawdę? Uśmiechnięty Mercury?
- Oczywiście! Uwielbiałam, gdy się uśmiechał! Czułam motylki w brzuchu, choć on mnie odtrącał. Byłam na niego zła, gdyż wolał moją siostrę, ale rozumiałam to. Byłam młodsza i denerwująca. Ciągle wyznawałam mu miłość i chciałam, żeby się ze mną bawił.
Na bogów. Wracanie do przeszłości było żenujące.
- Nie mogę wyobrazić sobie Mercury'ego, który całymi dniami bawi się z dziewczynkami!
- Effie, do diabła, nic już nie mów. Bree na pewno ma w zanadrzu wiele upokarzających historyjek z naszego dzieciństwa, ale to nie jest odpowiedni czas, aby wyciągać je na światło dzienne. Nie chcę spalić się ze wstydu.
- Ależ się nie spalisz! - rzuciła Bree, uderzając mnie w ramię. Co te dziewczyny miały z tym uderzaniem mnie w ramię?
- Na pewno? Może jednak się spalę?
Położyłem wyzywająco dłoń na jej udzie i uniosłem brew w pytaniu. Bree natychmiastowo się zarumieniła. Odchrząknęła, po czym w ciszy wróciła do jedzenia. Kto by pomyślał, że wystarczyło ją dotknąć, aby wszelkie głupotki uciekły jej z głowy?
- Mercury jest dobry w łóżku?
Bree wypluła na talerz kawałek chleba, gdy Effie zadała jej to pytanie. Rzuciłem żonie brata pełne grozy spojrzenie. Effie wzruszyła ramionami tak, jakby była bezradną dziewczynką. Nie rozumiałem, jak to wszystko uchodziło jej na sucho. Saturn jednak za bardzo kochał swoją żonę, aby ją karcić. Nie wyobrażałem go sobie bez Effie. Była dla niego idealna, choć czasami mnie irytowała. Potrzebowałem introwertyczki, a Bree zdecydowanie taka była.
- Jest świetny - odpowiedziała Bree.
- Chcę wam przypomnieć, że siedzi tu z nami dziecko.
Pokazałem na Knighta, który jednak miał zasłonięte uszy. Niech szlak trafi jego tatusia.
- Kontynuujcie - rzucił Saturn, puszczając mi oczko. - Chętnie posłucham o tym, jakie zdolności ma mój dziewiczy braciszek.
Jakby tego wszystkiego było mało, drzwi jadalni nagle się otworzyły. Myślałem, że ten dzień, choć dopiero się rozpoczął, nie mógł nieść za sobą kolejnych niespodzianek, ale stało się inaczej.
- Witajcie, moi braciszkowie! Wasz ulubiony członek rodziny wrócił do domu!
***
Cześć!
Od jutra do 11 sierpnia nie będzie mnie w Polsce. Jadę do Disneylandu i Paryża na dziesięć dni. Ustawiłam jednak publikowanie nowych rozdziałów o godzinie 12:00 każdego dnia :)
Do zobaczenia 12 sierpnia!
Czytam Wasze komentarze i dziękuję za polubienia! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top