2

Mercury

Życie płynęło tak błogo, że mogłoby się zdawać, jakby miesiąc temu wcale nie miała miejsce wojna stulecia z feniksem o imieniu Lennox. 

Miałem wrażenie, że nie mogło być lepiej. Od kiedy wojna się skończyła i Lennox został odesłany do krainy, w której żył jako niewolnik swojego byłego jeńca, wszystko układało się wprost idealnie. 

Mój starszy brat, Saturn, każdego dnia zabawiał się ze swoją żoną. Effie, gdyż tak miała na imię ta silna niewiasta, każdego dnia ćwiczyła do utraty tchu, aby być godną miana królowej. Trenowała z Saturnem na polach za pałacem. Doskonaliła swoje moce i uczyła się rzucać zaklęcia, a także posługiwać swoim ogonem i skrzydłami. Z jej umiejętności wykonywania trików ogonem szczególnie cieszył się Saturn. Nie krył się z tym, że lubił ostry seks. Ostatnimi czasy role w ich łóżku się odwróciły i to Effie dominowała mojego brata. Nie, żebym pytał o ich życie erotyczne. Wystarczyło przejść obok ich sypialni, aby usłyszeć, jak głośno jęczeli. 

Mój młodszy braciszek, Neptune, również żył swoim najlepszym życiem. Razem ze swoim chłopakiem, Fiodorem, wyprowadził się do Cormac. Krainy, które sąsiadowała z naszym królestwem. Fiodor był królem Cormac, a Neptune był w stanie iść za nim wszędzie. Mój braciszek był do bólu zakochany w swoim seksownym mrocznym królu. Wcześniej nie podejrzewałem, że zakocha się w facecie, a nie w kobiecie, ale nie miałem nic przeciwko temu. Najważniejsze było to, aby Neptune był szczęśliwi. Przy okazji od kiedy miał chłopaka, nie mogliśmy mu dogryzać żartami. Neptune miał bowiem jedną rękę w kolorze czarnym, która kontrastowała z jego złotą skórą pokrywająca resztę ciała. Wielokrotnie rzucaliśmy żartami, że Neptune tak często się masturbował, że jego ręka sczerniała.

Reszta pałacu również miała się całkiem dobrze. Romeo, masz najlepszy strażnik i wieloletni przyjaciel, przesiadywał dnie w ogrodzie. Kąpał się w basenie z Knightem, przybranym synem Saturna i Effie. Traktował chłopca jak swoje dziecko, ale nie było się czemu dziwić. Ukochana Romeo przed kilkoma laty uciekła od niego z ich synem. Zabrała dziecko od Romeo, nie uprzedzając go o tym. Nie chodziło o to, że Romeo nie był dobrym ojcem. Wręcz przeciwnie. Kochał Drastana i płakał za nim niemal każdej nocy. Jego kobieta uciekła dlatego, że poznała innego mężczyznę. Podła z niej była dziwka. 

Romeo nie miał szczęścia w miłości. Był inny. Nie był demonem, syrenem, wróżkiem ani smokiem. Osobników jego gatunku było na tym świecie kilku. 

Romeo był pięknym, ale przerażającym stworzeniem. Był wysoki na dwa metry, a jego ciało w całości pokrywało futro. Zamiast głowy, miał czaszkę jelenia. Jego łapy zakończone były ostrymi pazurami. Jako jedyny w pałacu chodził bez ubrań, ale nie potrzebował ich, skoro miał futro. Dziwiłem się, że na przestrzeni tych wszystkich lat, przez które był naszym strażnikiem, nie widziałem jego kutasa. Nie, żeby miał to być mój priorytet, ale byłem ciekaw, gdzie go chował.

Życie w pałacu toczyło się zwyczajnie. Byliśmy spokojni i szczęśliwi. Od kiedy wojna z Lennoxem, żądnym władzy feniksem, dobiegła końca, nie musieliśmy się o nic martwić. 

Jako, że całe dnie spędzałem w swoim pokoju, zagłębiając magiczną wiedzę z ksiąg, dziś postanowiłem zrobić sobie wolne. Popołudniu wyszedłem więc z pałacu z zamiarem podążenia do miasta. Zanim jednak udało mi się wyjść poza teren zamczyska, dostałem czymś w głowę. 

- Przepraszam, Mercury! 

Uśmiechnąłem się do Knighta. Jak zwykle siedział basenie. Bawił się z Romeo piłką. Nie rozumiałem, dlaczego zawsze dostawałem w łeb od tego chłopca, ale taki miał już cel. 

Słaby. 

Podniosłem piłkę i rzuciłem chłopcu. Uśmiechnął się szeroko z wdzięcznością. 

- Wybierasz się gdzieś?

Spojrzałem na Romeo. Siedział na brzegu basenu, zanurzając długie nogi w wodzie. Podszedłem bliżej stwora i stanąwszy nad nim, przyjrzałem się jego zakręconym rogom znajdującym się na czaszce. Romeo spoglądał na mnie swoimi czerwonymi oczami bez źrenic. Dla każdej istoty, która spotykała go po raz pierwszy, był przerażający, ale nie znałem drugiej takiej oddanej kreatury jak on. 

- Chcę przejść się do miasta. Dawno tam nie byłem. 

- Oderwałeś się od książek? Nie poznaję cię, kujonie. 

Przewróciłem oczami, na co Romeo się zaśmiał, nie poruszając szczęką. To była kolejna fascynująca rzecz. Gdy mówił, jego czaszkowa szczęka się nie poruszała. 

- Zaklęcia przepełniają mi głowę. Odpoczynek dobrze robi. 

- Święta prawda, Mercury. Może w końcu poznasz jakąś śliczną niewiastę, która skradnie ci serce? Nie chciałbyś mieć przygody na jedną noc? 

- Uważaj, bo zaraz urwę ci jeden róg. 

Romeo pokręcił głową z niedowierzaniem. 

- Posłuchaj, chłopaku. Jesteś młody. Masz prawo się zakochać. Nie wiem, na co czekasz. Nawet Neptune się ustatkował. Kto by pomyślał, że ten dzieciak żartujący o masturbacji przez dwadzieścia cztery godziny na dobę znajdzie chłopaka, z którym będzie szczęśliwy? Wiem, że ty masz inny charakter, ale również zasługujesz na miłość. 

- Co z tobą? 

- Ze mną? 

Przytaknąłem. Romeo wzruszył ramionami, odrzucając Knightowi piłkę. 

- Nic, Mercury. Nie mam kobiety i nie mam syna. Zostałem sam. Nie zakochałbym się w żadnej. Nie teraz. 

- Skoro nie teraz, to kiedy? 

Znów się zaśmiał. Romeo nie lubił rozmawiać o swoich emocjach. Zawsze uważał siebie za kogoś bezwartościowego. Sądził, że skoro kobieta go zostawiła, nie zasługiwał na to, aby go kochać. 

- Najpierw chcę odzyskać syna - przyznał z bólem w głosie. - Nie masz pojęcia, jak dobija mnie nieświadomość, co się z nim dzieje. Tęsknię za nim, ale boję się, że jeśli go odnajdę, on nie będzie chciał mnie znać. Pomyśli, że go zostawiłem. Nie wiem, czy mi uwierzy, jeśli wyznam mu, że to jego matka go ode mnie zabrała. Poza tym, Drastan może uważać, że obecny kochanek Yumi jest jego prawdziwym ojcem. Nie chcę go ranić. 

Gdyby Romeo dał mi pozwolenie, odnalazłbym Yumi na własną rękę i ukręciłbym jej łeb. Nie przepadałem za przemocą wobec kobiet, ale niektóre zasługiwały na lanie. Nie rozumiałem, co nią kierowało, gdy zabierała Romeo jego jedynego syna. Mógłbym zrozumieć to, że postanowiła od niego odejść, kierując się miłością do kogoś innego, ale dziecko miało dwoje rodziców. Drastan miał prawo dorastać także z ojcem, a nie tylko matką i jej kochankiem. 

Położyłem dłoń na ramieniu Romeo. Stwór uniósł łeb i spojrzał na mnie czerwonymi ślepiami. 

- Pewnego dnia go odzyskasz. Pamiętaj, że jeśli zechcesz, chętnie ci w tym pomogę.

Romeo popędził mnie w stronę miasta, chlapiąc mnie wodą z basenu. 

- Dziękuję, Mercury. Na razie mam jednego brzdąca, którym muszę się zająć. 

Ich relacja z Knightem była wyjątkowa. Mogłoby się wydawać, że Effie i Saturn zbyt często zostawiali Knighta pod opieką Romeo, ale nie robili tego w złej wierze. Starali się sprawić przyjemność zarówno Romeo, jak i swojemu przybranemu synowi. Romeo i Knight mieli bliską więź. Obaj zostali skrzywdzeni i byli odmieńcami, więc świetnie się dogadywali. Byli szczęśliwi i to było dla mnie najważniejsze. 

Ruszyłem do centrum Quandrum. Zszedłem powoli po schodkach, rozkoszując się ciepłem słońca. Wzgórze pałacowe było cholernie wysokie, więc zwykle poruszaliśmy się między nim a miasteczkiem na skrzydłach. Czasami swoje usługi udostępniał nam nasz smok - Rex. Od czasu wojny zamknął się jednak w sobie. Spędzał dnie w ciszy i spokoju. Potrzebował czasu, więc mu nie przeszkadzaliśmy. 

Po kilkudziesięciu minutach spaceru dotarłem do centrum Quandrum. Ludność powitała mnie z uśmiechem i ukłonami. Byłem tylko młodszym bratem Saturna, ale i tak cieszyłem się szacunkiem i uznaniem. Podczas gdy Saturn był królem, ja byłem zaledwie księciem, ale wystarczał mi ten tytuł. Nigdy nie aspirowałem do pozycji króla. Poza tym, Saturn od lat ciężko trenował pod okiem ojca, aby stać się najlepszym możliwym władcą. Nasi rodzice umarli nie tak dawno temu, ale radziliśmy sobie całkiem dobrze od czasu ich odejścia. Tęskniłem za nimi każdego dnia, jednak wiedziałem, że pogrążanie się w żałobie nie przyniosłoby mi niczego dobrego. 

- Mercury, cześć!

Przede mną wyrósł Theo. Jeden z bohaterów wojennych. Na co dzień Theo był syrenem. Był także byłym kochankiem Saturna. Podczas wojny z Lennoxem nabawił się kilku blizn. Nie byłem homoseksualny, ale potrafiłem docenić piękno mężczyzny. Musiałem więc przyznać, że te blizny dodawały mu uroku niebezpiecznego chłopca. 

- Theo, dobrze cię widzieć. Co tu robisz? Nie wylegujesz się z koleżankami na plaży? 

Zaśmiał się, kręcąc przecząco głową. 

- Tak się składa, że miałem dzisiaj randkę z demoniczną dziewczyną. Właśnie z niej wracam.

- Jak poszło? 

- Nie za dobrze. Tawny jest urocza, ale za bardzo się przywiązuje. Chciała wpełznąć pod stół w kawiarni i mi obciągnąć. Nie ma nic gorszego niż taka przylepa. 

Parsknąłem śmiechem, kiwając głową ze zrozumieniem.

- Ciebie za to co przyciąga do Quandrum, Mercury? Też masz randkę? 

Wyciągnąłem ręce nad głowę, przeciągając się. 

- Znasz mnie. Nie potrafię romansować.

Theo wywrócił oczami tak, jak zrobiłem to chwilę temu. 

- Nie możesz tak dłużej żyć, księciuniu. Jeśli nie będziesz używał swojego kutasa, odpadnie ci, zanim się obejrzysz. Jesteś dorosły. Quandrum potrzebuje nowych obywateli. Zrób dzieciaka jakiejś pięknej pani, ożeń się z nią i żył długo i szczęśliwie. 

Spojrzałem na niego spod byka. Postanowiłem, że nie będziemy dłużej tak stali na środku uliczki, gdzie mijali nas obywatele krainy. Dlatego też zaciągnąłem Theo do ciastkarni, gdzie kupiliśmy sobie po kawałku czekoladowego tortu. Usiedliśmy na zewnątrz, chowając się przy stoliku z parasolem. Uwielbiałem słońce, ale przez to, że miałem jasną karnację, nie mogłem długo przebywać w jego promieniach. 

Theo założył nogę na nogę i jadł, uśmiechając się do każdej pięknej kobiety, która nas mijała. Miał naturalny talent do flirtowania. Nie dziwiłem się, że jego i Saturna połączyło w przeszłości coś silnego. Gdyby nie Effie, na pewno staliby się parą. Cieszyłem się jednak, że mieliśmy w pałacu choćby jedną kobietę. Effie, niczym na królową przystało, pięknie o nas dbała. Troszczyła się o nas tak, jakby była naszą mamą. 

Jakaś blondynka zachichotała, gdy Theo puścił jej oczko. Podbiegła do swoich koleżanek, które zaczęły z nią intensywnie dywagować, bezwstydnie zerkając na Theo.

- Jak ty to robisz? Wystarczy, że spojrzysz na dziewczynę, a ona już jest twoja. 

Theo wzruszył ramionami, jakby to  nie było nic wielkiego. 

- Sam tego czasami nie rozumiem. Myślę, że to przez to, że jestem syrenem. Stamtąd, skąd pochodzę, nauczono mnie, aby traktować kobiety z szacunkiem i troską. Poza tym, mam osiem sióstr. Moi rodzice nie próżnowali. To one nauczyły mnie, jak powinno obchodzić się z płcią piękną. 

- Myślałem, że lubisz także chłopaków. 

- Och, ależ tak! Ciebie też bym przeleciał, Mercury! Gdybyś tylko nie był takim sztywniakiem! 

- Theo, błagam cię. Nie interesują mnie kutasy.

- Właśnie widzę. Nawet twój nie chce cię już słuchać. 

Mówiąc to, skierował widelczyk od ciasta w kierunku mojego krocza. 

- Jesteś tak samo zboczony, jak Saturn. 

- Wiem. Twój braciszek mówił mi to samo, gdy ujeżdżał moją twarz.

Zrobiło mi się gorąco na policzkach. Nie chciałem wyobrażać sobie kilka lat młodszego Saturna, który siedział okrakiem na twarzy Theo i...

Nie. Dość. 

Siedzieliśmy pod parasolem jeszcze przez jakiś czas, ciesząc się spokojnym popołudniem. Wszystko było tak idealne, że aż nierealne. Było mi szkoda wszystkich tych istot ze wszechświata, które nigdy nie miały poznać tego, jak pięknie żyło się w krainie przepełnionej miłością i szczęściem. Wszystko było tu spokojne i cudowne. Niczego nam nie brakowało. Gdybym tylko mógł o coś prosić, o jedną rzecz, byłaby to kobieta. Taka, która rozumiałaby mnie takiego, jakim byłem. Taka, która kochałaby mnie mimo moich niedoskonałości. Taka, przy której nie wstydziłbym się być sobą. 

Słońce powoli zachodziło. To był znak, aby ruszać z powrotem do pałacu. W Quandrum obywatele budzili się wcześnie każdego ranka, aby z radością powitać nowy dzień wraz ze wschodem słońca. Nie było więc dziwne to, że kładli się spać o wczesnych godzinach wieczornych. 

Postanowiłem odprowadzić Theo na plażę. Czekały tam na niego jego syrenie przyjaciółki, których śpiew całymi dniami słyszałem przez pałacowe okno. 

Kiedy stanęliśmy nad brzegiem oceanu, Theo położył dłoń na moim ramieniu. Promienie zachodzącego słońca oświetliły jego doskonałą twarz. Po części czułem się winny, że Theo narobił sobie tych blizn przez naszą nieumiejętną walkę z Lennoxem, ale jak sam mówił, przyciągały one do niego więcej kobiet. 

- Wszystko gra, stary? 

- Tak. Chyba tak. 

Przeczesałem palcami swoje srebrne włosy. Stały się już tak długie, że sięgały mi do połowy pleców. 

Theo nachylił się nade mną tak, że poczułem jego oddech na policzku. Nie wiedziałem, co robił. Spojrzałem więc na niego pytająco, na co on pstryknął mnie w czubek nosa, zaśmiewając się. 

- Wyluzuj. Nie przelecę cię, ale radziłbym ci, abyś ty kogoś przeleciał. Spójrz tylko. Świat jest ogromny. Pełen możliwości. Wystarczy, że wyjdziesz z tej swojej bańki, w której się zamknąłeś i dostrzeżesz wiele cudownych rozwiązań. Odpuść, Mercury. Czasami aby wznieść się wysoko, musimy najpierw spaść cholernie nisko.

***

Cześć!

Jutro jadę na tygodniowe wakacje do Hiszpanii i na południe Francji. Zauważyłam, że na Wattpadzie pojawiła się nowa funkcja pozwalająca automatycznie publikować rozdziały bez mojej ingerencji o konkretnej godzinie. Postaram się więc tak to ustawić, abyście przez kolejny tydzień, to znaczy do 22 lipca włącznie, otrzymywali powiadomienia o nowym rozdziale o godzinie 12:00. Mam nadzieję, że mi się to uda zrobić ;)

Wracam do Was 23 lipca! 

Jak zawsze przed wakacjami zapraszam Was na mojego instagrama martynamarais, jeśli chcecie pooglądać sobie moje zdjęcia z podróży :D


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top