18

Mercury

Bree stała się pochmurna. Nie uśmiechała się już tak, jak wcześniej. Nie podobało mi się to. Czułem, że niepotrzebnie poruszyłem z Saturnem temat ewentualnej wojny z Eryxem Fettusem, ale naturalnym było, że mój brat chciał to wiedzieć. Był królem i choć wciąż był młodym chłopakiem, to czuł się w obowiązku, aby dbać o bezpieczeństwo swojego królestwa. 

- Chodź, kotku. Zanim pójdziemy do sypialni, chciałbym zaprowadzić cię w jeszcze jedno miejsce. 

- Nazywasz mnie kotkiem?

- Nie podoba ci się to?

Pochyliła głowę, zasłaniając twarz różowymi włosami, ale i tak zdołałem zobaczyć uśmieszek malujący się na jej ślicznej twarzy. 

- Podoba. Jak mogę w takim razie nazywać ciebie? 

- Niewolnikiem?

Szturchnęła mnie w ramię dla zabawy. Udałem, że spadam na podłogę, jednak Bree w porę mnie złapała. Posłała mi pełne wyrzutu spojrzenie, gdy zdała sobie sprawę z tego, że sobie z niej zażartowałem. Pociągnęła mnie za włosy, a ja wykrzywiłem twarz i dałem jej klapsa. 

- Na bogów, co my robimy? Dlaczego czuję się przy tobie tak swobodnie, choć nie widziałam cię przez kilkanaście lat?

- To dobrze, że tak się czujesz - wyjaśniłem, chwytając ją za obie ręce i tym samym zmuszając, aby stanęła zwrócona do mnie przodem. Spojrzałem w jej piękne oczy i westchnąłem w niedowierzaniu, że ta olśniewająca istota była tu, tuż obok mnie. - Nie powinniśmy udawać czegoś, czego nie czujemy. Jeśli mnie pożądasz, będę najszczęśliwszym facetem w galaktyce, Bree. Wiem, że nie mogę niczego od ciebie wymagać. Nie po tym, co przeszłaś z Eryxem. Przetrwałaś piekło i już zawsze będę miał wyrzuty sumienia, że wcześniej nie dowiedziałem się o tym, że żyjesz. 

- Mercury, nie mów tak. Nie mogłeś o tym wiedzieć. 

Westchnąłem ciężko. Pokręciłem przecząco głową. Wyrzuty sumienia nie chciały mnie opuścić.

- Popatrz na mnie, książę. Mój książę.

Bree objęła dłońmi moją twarz. Czułem się jak jej niewolnik. Wystarczyłoby, żeby dała mi jeden rozkaz, a ja wykonałbym go bez chwili zawahania. 

- Nie masz prawa czuć się winny. Nie było mi tam tak źle...

- Eryx cię gwałcił, Bree. Jesteś pewna, że nie było ci tam tak źle? 

Pokręciła przecząco głową rozumiejąc, jak niewłaściwie zabrzmiały jej własne słowa. Powinienem być wdzięczny, że starała się poprawić mi humor, a tylko ją dołowałem. Nie tak powinienem się zachowywać. Moi bliscy wiedzieli jednak, że gdy towarzyszyło mi poczucie winy, byłem w stanie wówczas samobiczować się przez wiele dni, jeśli nie miesięcy, a nawet lat. 

- Masz rację. Eryx mnie gwałcił. Jakkolwiek źle może to zabrzmieć, nawet podczas tych obrzydliwych aktów w jakiś sposób o mnie dbał. Wiem, że wyda ci się to nienormalne, Mercury. Możesz uznać mnie za wariatkę. Być może w pewien sposób się nią stałam. Musiałam jakoś przystosować się do życia w niewoli. Przez kilka pierwszych lat Eryx nie pozwalał mi rozmawiać z nikim poza nim. Byłam od niego uzależniona. Nienawidziłam go, ale potrafiłam z nim rozmawiać tak, jakby był moim przyjacielem. To szalone, prawda? 

Kiedy o tym mówiła, jej oczy błyszczały od łez. Dzielnie starała się powstrzymywać płacz, a ja czułem się jak najgorszy dupek. 

- Wytworzyłaś mechanizm obronny. Nie powinnaś mieć sobie tego za złe. 

- Właśnie. Dlatego ty też nie powinieneś się zadręczać. Cieszmy się tym, co mamy teraz, dobrze?

Bree była cholernie mądra. Nie powinienem używać tak brzydkich słów w stosunku do tak cudownej kobiety, ale taka była prawda. Bree była moją bohaterką. Zamierzałem do końca życia sprawiać, aby każdego dnia się uśmiechała. 

- Masz rację. Pamiętaj jednak, że jeśli coś będzie cię dręczyło, zawsze możesz o tym ze mną porozmawiać. 

Bree zrobiła coś, o co bym jej nie posądził. Mimo, że już jako mała dziewczynka nie wstydziła się, aby wyznać mi uczucia, tak teraz poczułem niesamowite ciepło w brzuchu spowodowane zaskoczeniem. Dziewczyna bowiem położyła płasko dłonie na mojej piersi i przycisnęła swoje wargi do moich ust. 

To był niewinny, delikatny pocałunek. Coś jak mało wyczuwalne muśnięcie warg. Był jednak cudowny. Doskonały. Idealny. 

Nie chciałem zapędzać się dalej, dlatego gdy syrena się ode mnie odsunęła, zacisnąłem dłonie w pięści. Rzuciłem na swojego penisa zaklęcie, aby ten się nie unosił. Mężczyźni zwykle uczyli się magii, która miała im pomóc w problemach z erekcją, ale ja miałem kłopot zupełnie innej natury. Podczas, gdy oni szukali sposobu na odzyskanie potencji, ja musiałem martwić się o to, aby mój fiut nie sterczał jak dzida.

- Chodź. Obiecałem, że cię gdzieś zabiorę. 

Bree zachichotała za moimi plecami. Trzymała dłoń w moim uścisku i szła posłusznie. 

Nie sądziłem, że gdy ją uratuję, będą towarzyszyć mi tak niepokojące uczucia. Odkąd pamiętam uwielbiałem mieć nad wszystkim kontrolę, ale tego, co robiła ze mną syrena, nie byłem w stanie kontrolować. Od wieków wiadomym było, że syreny miały w sobie moc, aby skutecznie uwodzić mężczyzn, ale Bree wcale nie musiała korzystać z takiej magii. Wychodziło jej to naturalnie. Wiedziała, że mi się podobała i perfidnie to wykorzystywała.

Zabrałem ją na balkon. Nie był on duży, ale przez swój rozmiar był idealny do romantycznych schadzek kochanków. Dlatego gdy Bree oparła dłonie o barierkę oddzielającą ją od przepaści, ja stanąłem za nią. Przycisnąłem pierś do jej pleców i otoczyłem dziewczynę ramionami. Odważyłem się, aby oprzeć podbródek o jej ramię. 

Na bogów. Nigdy wcześniej się tak nie czułem. Byłem pewien, że jako jedyny z braci nigdy się nie zakocham. Samotność zaczęła mi jednak doskwierać ostatnimi czasy, więc pojawienie się Bree w moim życiu było jak lek na złamane serce. Teoretycznie nie powinienem mieć złamanego serca, skoro nigdy wcześniej nie doświadczyłem miłości, ale było to coś silnego. Coś absolutnie wyjątkowego, nad czym nie miałem kontroli. 

Po raz pierwszy w życiu postanowiłem jednak sobie odpuścić. Chciałem dać się ponieść miłości. Pożądałem tego samego, co mieli Saturn i Effie. Chciałem tego, co łączyło Neptune'a i Fiodora. 

- Popatrz, Mercury! Widzisz te planety?

Podekscytowana Bree podskoczyła w miejscu i wskazała palcem na niebo. Wytężyłem wzrok i zobaczyłem dwie świetliste kule na niebie. 

- Tak. Chyba widzę. 

- Uwielbiam kosmos. Jako syrena powinnam interesować się przede wszystkim podwodnym światem, ale w kosmosie jest coś magicznego. Nieodkrytego. Mimo, że to ludzie zaczęli podróżować w kosmos jako pierwsi, to nie sądzę, aby inne gatunki nie mogły robić tego samego. Wyobrażasz sobie syrenę w kosmosie? Albo smoka? Może demona? 

Zaśmiałem się, potakując. 

- To byłoby ciekawe, ale sądzę, że dla nas podróż w kosmos zakończyłaby się śmiercią. 

Bree odwróciła się do mnie przodem. Znowu położyła dłonie na mojej piersi. Ograniczona przestrzeń nie pozwalała nam na wiele ruchów, ale nie miałem z tego powodu problemu. Szybko przyzwyczajałem się do bliskości Bree i cieszyłem się z tego, że mnie dotykała. Choć wiedziałem, że prędzej czy później stracę nad sobą panowanie i żadne zaklęcia na kutasa nie pomogą. 

- Każdego dnia myślę o rodzicach, Diluce i reszcie rodzeństwa. 

Zamarłem. Wspomnienia z dnia, w którym Diluka umarła na moich oczach wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Bałem się, że za moment dostanę ataku paniki. 

- Mercury, nie odpływaj. Proszę, zostań ze mną, dobrze? 

Potaknąłem. Nie byłem pewien, czy aby na pewno zostanę z nią myślami, ale musiałem sprawiać wrażenie, że panowałem nad sytuacją. 

- Nie mam ci za złe tego, że nie uratowałeś wtedy Diluki. Chciałabym, abyś to wiedział. Któreś z was musiało zginąć. Twój ogon utknął w szczelinie. Nie dałbyś rady jej ocalić. Dobrze, że zginęła tylko ona, a nie wasza dwójka. 

- Nie mów tak, Bree. To była twoja siostra. 

- Wiem, kochanie - odpowiedziała, a moje kolana się ugięły, gdy nazwała mnie w taki sposób. - Diluka była moją siostrą. Mimo, że mnie od ciebie odciągała, i tak ją kochałam. Chcę jednak, żebyś w końcu pogodził się z tym, że jej nie ma. Żyjesz w poczuciu winy, Mercury. Oboje byliście tylko dziećmi. Nie mieliście szans z rekinem. Wiem, że moi rodzice cię na ciebie obrazili, ale uważam, że postąpili niesłusznie. Gdy chciałam do ciebie popłynąć, aby z tobą porozmawiać, tata kazał mi zostać w pokoju. Powiedział, że jeśli pewnego dnia dowie się, że zobaczyłam się z tobą bez jego zgody, dostanę bolesną karę. 

Nienawidziłem jej ojca. Ten syren był potworem. Mogłem zrozumieć, że uważał mnie za winnego śmierci jej córki, ale byłem tylko dzieckiem. Przerażonym siedmioletnim chłopcem, który próbował ostrzec Dilukę, że zbliża się do niej rekin. Nie mogłem jednak nic zrobić, aby jej pomóc. Wiedziałem, że Diluka umrze. 

- Nigdy nie przestałam cię kochać, Mercury. Wiem, że możesz uznać dziecięcą miłość za coś żałosnego. Wiem jednak, co czułam. Nigdy nie pokochałam nikogo tak, jak pokochałam ciebie. Miałam przyjaciela, Jaspera, ale nigdy nie czułam do niego romantycznych uczuć. Byliśmy przyjaciółmi, ale to wszystko. Jasper zginął w ataku na Yord, podobnie jak cała reszta. Zostałam sama. Myślisz, że nie obwiniałam się o to, że tylko ja przeżyłam? Sądzisz, że tak łatwo zaakceptowałam fakt, że moja rodzina zginęła, a ja trafiłam do pięknego pałacu, w którym traktowano mnie jak złotą niewolnicę? 

Na bogów. Nie mogłem tego dłużej słuchać.

- Bree, proszę...

- Każdego dnia obwiniałam się o to, że to nie ja zginęłam zamiast ich. Uważałam, że niewola to kara za to, że moi rodzice umarli, a ja przeżyłam. Zrobiłam z siebie cierpiętnicę. Dopiero po latach zrozumiałam, że to nie była moja wina. Nie mogłam zapobiec śmierci rodziców. Odeszli, a ja zostałam sama, ale wciąż o siebie walczyłam. Nie zastanowiło cię, dlaczego przez tych pięć lat niewoli nie popełniłam samobójstwa?

Kolana się pode mną uginały tak, że dłużej nie ufałem swoim nogom. Czułem, że lada moment miałem upaść. Bree jednak więziła mnie za pomocą swoich rąk i swojego spojrzenia. Była taka silna. O wiele silniejsza ode mnie. 

Dziewczyna oparła swoje czoło o moje czoło. Była tak blisko. Tak cholernie blisko, że moje serce szalało. Nie sądziłem, że moje uczucia do tej dziewczyny tak odżyją. Nie widziałem jej przez kilkanaście lat, a wciąż kochałem ją tak samo, jak wtedy. 

Nie, kurwa. 

Nie tak samo.

O wiele mocniej. 

- Nie zabiłam się, bo miałam nadzieję, że pewnego dnia poznam księcia, który mnie uratuje. Nie wierzyłam w bajeczki, a jednak po mnie przybyłeś. Czekałam na ciebie przez lata, Mercury. To oczekiwanie było okropne, ale gdybym miała przeżyć kolejnych pięć lat z Eryxem tylko po to, aby spędzić życie z tobą, zrobiłabym to bez wahania. Jesteś moim bohaterem i chciałam ci wyznać, że czuję dumę. Stałeś się wspaniałym młodym mężczyzną, który z godnością reprezentuje Quandrum. Jesteś księciem i nikt ci tego nie odbierze. Czy możesz już zabrać mnie do sypialni? Tą przemową chyba zasłużyłam na to, abyś o mnie zadbał, prawda, książę? 

Oszalałem. Nie myślałem logicznie, ale nie od tego tu byłem. 

Chwyciłem Bree i uniosłem. Dziewczyna oplotła mnie nogami w pasie. Zarzuciła mi ręce na szyję i trzymała mnie mocno. Całowała mnie bezwstydnie, a ja odwdzięczałem jej się tym samym. Palcami zakończonymi demonicznymi szponami przeczesywałem jej włosy. Bree jęczała, choć robiła to na tyle cicho, że byłem pewien, iż nikogo nie obudzi. 

Szybko przetransportowałem ją do swojej sypialni, która od dziś miała stać się także sypialnią Bree. Za pomocą ogona otworzyłem, po czym zamknąłem drzwi. Nie czekając dłużej, położyłem dziewczynę na łóżku. 

- Kiedy pstryknę palcami, nasze ubrania znikną.

Zaśmiała się, radośnie przebierając nogami. 

- Zrób to! Chcę to zobaczyć!

Może za bardzo się śpieszyliśmy. Może oszaleliśmy, ale niech mnie piorun trafi, jeśli przez całe życie nie czekałem na ten moment. 

Kiedy pstryknąłem palcami, nasze ubrania naprawdę zniknęły. Spodziewałem się, że Bree zakryje swoje ciało rękoma, ale ona bezwstydnie przyglądała się mojemu penisowi, którego dłużej nie trzymałem w niewoli zaklęcia. 

- Jesteś taki duży. Rajuśku. 

Spełzła z łóżka i na czworakach podeszła do mnie. Nie wiedziałem, co robić. Nie ruszałem się z miejsca, podczas gdy Bree wzięła do ręki mojego fiuta i zacisnęła na nim palce. 

- Mogę cię polizać? Nie, nie będę o to pytać. Po prostu cię sobie wezmę. 

Wplotłem palce w jej różowe włosy. Bree spojrzała na mnie z dołu, a ja zacząłem szybko oddychać. Nie spodziewałem się takiego ataku z jej strony, ale niech mnie szlak trafi, jeśli nie był to najprzyjemniejszy traf w moim życiu. 

Bree poruszała głową jak profesjonalistka. Starałem się nie myśleć o tym, że nabyła tych umiejętności w czasie niewoli u króla syren. Była absolutnie wyjątkowa i choć czułem się trochę winny temu, że tak szybko doszło między nami do tak lubieżnych czynów, to nie chciałem dłużej czekać.

- Bree? 

Dziewczyna wysunęła mojego wciąż twardego penisa ze swoich ust. Jeszcze nie doszedłem, ale mieliśmy przed sobą całą noc. 

- Tak, książę? 

Owinąłem sobie jej włosy wokół pięści, wywołując tym pokazem dominacji uśmiech na jej twarzy. 

- Doprowadź mnie do orgazmu, a potem pokażę ci, jak to robią książęta. 

Wystarczył mi jej śmiech. Jeden, niewinny dźwięk, a moje serce pękło. 

Zakochałem się w niej na nowo i obiecałem sobie, że nigdy jej nie opuszczę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top