❦Zróbcie coś!❦

Udało się! W końcu! Mam tak ogromne opóźnienie. 😰
Przed wami już przedostatni rozdział tej historii.
I to najdłuższy z dotychczasowych, bo ma aż 7252 słowa! 😄
Mam nadzieje, że nie zanudzicie się, czytając go i się spodoba. 😂
Następny będzie już tym ostatnim.

Joanna

- Take cover! - ryknął Eliot w momencie, gdy coś z pełną parą uderzyło w prawy bok naszego pick up'a. Ktoś czym prędzej zdążył złapać mnie za kark i prawie brutalnie pochylił mnie ku moim kolanom.
Poczułam tylko mocne uderzenie, trzask pękających szyb po prawej stronie i jak ktoś ciągnie mnie z samochodu, krzycząc coś niespokojnie. Przyłożyłam dłoń do swojej skroni i z przerażeniem dostrzegłam, że ciekła z niej niewielka stróżka krwi. Najwyraźniej odłamek z szyb musiał mnie drasnąć.
Stanęłam na miękkich nogach na trzeszczących odłamkach i wilgotnym piachu. Spojrzałam niezrozumiale na otaczających mnie przerażonych ludzi, jakby na chwilę tracąc świadomość.
Ze strachem dojrzałam, że samochód, którym przed chwilą jechałam, był z jednej strony zmiażdżony przez olbrzymi kawał betonu.
Poczułam, jak żółć podchodzi mi do gardła, gdy zobaczyłam człowieka, który jeszcze niedawno siedział obok mnie.
Teraz opierał się bezwładnie o tylne siedzenie z połową głowy. Ponownie silne dłonie złapały mnie za nadgarstki i wylądowałam kolanami na ziemi.

- Was war es? - krzyknęła w panice niewielka brunetka obok mnie, ściskając kurczowo w dłoni karabin.
Obejrzałam się za siebie, wydobywając zza pasa swoją broń. Osobą, która popchnęła mnie na ziemię, był mój chłopak.
Dawid skinął mi głową i ruszył przed siebie, trzymając się blisko podłoża w kierunku małej dziewczynki, która z przerażeniem ściskała skrwawionymi dłońmi malutkiego pluszaka w kształcie zebry. Brązowowłosy szepnął jej coś do ucha i chwycił kurczowo w ramiona, przyciągając dziecko do szerokiej piersi.
Spojrzałam na towarzyszących mi łowców i sąsiednie samochody jadące za nami w korowodzie. Wszyscy łowcy chwycili za broń, a ja kalkulując swoje szanse, z wahaniem ruszyłam do brązowookiego. Przejęłam od niego dziecko i spojrzałam na resztę dzieci, które mięliśmy przetransportować stąd jak najszybciej.
Nie udało się nam.

Starsze dzieci chwycił naszym przykładem za broń, tak samo, jak starcy i ranni, których odebraliśmy ze szpitala w instytucie.
To miał być początek ich emerytury.
Najwyraźniej łowca nie może mieć wolnego aż do czasu swojej śmierci. Osoby, dzieci, które jeszcze nie umiały chwycić dobrze broni, muszą się w tej chwili obronić. Ranni i starzy, który mieli odstąpić od służby, muszą stoczyć jeszcze jeden, możliwe, że ostatni bój.
Jeszcze tylko ten jeden raz pójść w wir wojny ramię w ramię z innymi łowcami.

- How do I know?! - warknął Eliot, wyglądając uważnie zza samochodu.
Trzydziestolatek wychylał się, starając się dowiedzieć, skąd przypuszczano na nas atak. Chłodna kalkulacja naszej sytuacji pomieszała się na jego twarzy ze strachem.
- Ktokolwiek to zrobił, strzelać. - nakazał niepewną polszczyzną.
- Tak jest. - odpowiedział Dawid zgodnie z Niemką.
Bez zbędnych słów ustawili się za samochodami, ściskając broń. Rozkaz szybko został przekazany łowcom z dalszych pojazdów przez krótkofalówki.
- Gdy tylko dowiemy się, co nas zaatakowało, zapakujecie się do samochodów i ruszymy dalej. Nasze zdanie jest priorytetem. - kontynuował Eliot, zerkając znad czarnej grzywki.

Nagle przed nami rozniosły się tumany kurzu, jakby ktoś zrzucił z najwyższych pięter budynku worki pełne mąki i piachu.
W kłębach tej przeszkody dostrzegłam szybki ruch i olbrzymi ogon falujący nerwowo na wszystkie strony.
- Tam coś jest! - krzyknęłam w panice, ku przerażeniu małej dziewczynki w moich objęciach. Jeden krzyk Eliota i w powietrze poszybował deszcz kul prosto w kryjącą się bestię.
Spróbowałam wychylić się zza samochodu, chcąc zerknąć, czy udało im się to coś trafić, lecz zawahałam się, czując ciepłą łapkę dziewczynki na swoim nadgarstku. Przytuliłam ją mocniej i podbiegłam ku innym dzieciom, które w panice zbiły się w grupkę rannych łowców, jakby szukając wśród nich otuchy.
- Trzymajcie się razem! - przekrzyczałam ciągle trwający ostrzał. Spojrzałam na swojego chłopaka, który właśnie w tym momencie oddał kolejne kilkanaście strzałów w kierunku bestii.

- I reload! - wrzasnął Eliot, wyciągając nowy magazynek. Wszędzie słychać było krzyki, strzały, wrzaski potworów, które śmiały zaatakować polski instytut. Wokół łowców przede mną walały się łuski po nabojach i puste magazynki. Rozdygotana obserwowałam nasze tyły, nie chcąc dopuścić, by ktoś zaszedł nas od naszych pleców. To byłby ostatni ruch. Na tym by się skończyło. Z rozdygotanym sercem strzeliłam pięć razy do pędzącego nieopodal wampira prosto w jego czaszkę.
Dłonie Dawida co chwilę zaciskały się na broni, a palec na spuście niebezpiecznie drgał.
- Kurwa, nie możemy trafić!
Szybko przeładował broń, patrząc na swoich towarzyszy.
- Julian, co z tą podczerwienią?! - ryknął tubalnie wysoki blondyn przy niedalekim samochodzie.
Informatyk wyrwał się pośpiesznie z odrętwienia. Oderwał wzrok od ekranu, patrząc na nas z trwogą.
- To ba...bazyliszek! - wrzasnął rozdygotanym wzrokiem.

- Shit! Dawid, Gretel, John, Wojtek, Julian, zostajecie ze mną. Reszta uciekać, ale już! - rozkazał czym prędzej Eliot, wyciągając własnymi rękoma zmiażdżone ciało naszego byłego towarzysza z samochodu.
Zwłoki uderzyły o chodnik, a dziewczynka, którą trzymałam została wsadzona z płaczem do samochodu.
Wszędzie krzyk, płacz, strzały.
Spojrzałam na Dawida, oddychając ciężko. Byłam rozerwana. Miałam rozkaz odjechać, a serce mówiło mi, bym została z Dawidem i drugim przyjacielem mojego brata.
- Idź do samochodu. - nakazał Rokita, widząc moje wahanie. - Poradzimy sobie. Złapał mnie silnie za ramię i pociągnął w kierunku pojazdu, gdzie sadzane było kolejne dziecko.
- Ale...- zaprotestowałam, lecz brązowooki mnie już nie słuchał. Usłyszałam tylko trzask drzwi, nerwowe uderzenie dłonią w blachę samochodu i donośny krzyk: Odjeżdżaj!

....
Damian✽

Przedzierałem się przez ulicę, torując sobie przejście wzdłuż drogi. Szybkie uniki, chęć walki o kolejne, choćby krótkie minuty, a nawet sekundy tego życia. Gorączkowo przeszukiwałem wzrokiem walczącą dookoła mnie masę ciał, poszukując tych znajomych, jasnych skrzydeł Fabiana, lecz zamiast tego musiałem uchylić się przed kolejnym ostrzem lecącym w moim kierunku przez łowcę, który chyba zapomniał, po której stronie jestem w tej bitwie. Odskoczyłem i pobiegłem dalej, szukając znajomych twarzy w ferworze walki.
Oby nic im nie było. - myśl nawiedziła szybko mój umysł.
Nie mogło być.

Wszędzie otaczał mnie tylko chaos.
Fabian od pół godziny nie odpowiadał przez krótkofalówkę.
Zaczęło się tak powoli, niby niegroźnie.
Wszystko było zaplanowane, lecz nikt nie przewidział tego, co tak naprawdę stanie się na tych ulicach, gdy opadnie bariera.
Wszędzie były napierające tłumy.
Łowcy z okrzykami chwytali mnie, odpychali, biegli dalej, wymachując swoimi ostrzami w moich pobratymców, którzy dopiero niedawno włączyli się do walki, pozostawiając początek rzezi demonom, które spowodowały tylko popłoch, pojawiając się przed łowcami skrytymi za rogami budynków. Demony, gdy pojawiłem się na ulicy z dachu budynku były wszędzie.
Wszędzie wbijające się w uszy wrzaski, wycie, skowyt, klekotanie przy rozrywaniu delikatniej skóry towarzyszące ludzkim wrzaskom, płaczem, i ciągłym ostrzałem.

Wpadłem w inną uliczkę bliżej instytutu.
Wszędzie leżały ciała.
Nawet te należące do kilkorga dzieci. Obok nich na noszach z bronią w ręku leżał czarnowłosy mężczyzna, jakby został porzucony przy obronie najmłodszych.
Jednak nie wykrwawienie było powodem jego śmierci.
Nie było na jego ciele żadnych ran.
Niedaleko tego miejsca na chodniku spoczywało kolejne ciało ze zmiażdżoną czaszką, części samochodowe, kilka rozwalonych aut.
Z przerażeniem uświadomiłem sobie, że to te, którymi miała być przeprowadzona ewakuacja.
Z ulgą odkryłem, że żadne z ciał nie jest mi znajome.
Jakbym mógł spojrzeć Fabianowi w oczy...

Ruszyłem dalej, przebiegając przez rozbitą szybę wystawy sklepowej.
Na białej sukni perliły się świeże smugi czerwonej posoki.
Chmury zakryły Słońce. Ciemność powoli wkraczała do miasta.
Pazury, kły, rozbłyski broni palnej i huk wystrzału.
Wielka, śliska od krwi jaszczurka wyskoczyła mi prosto na twarz, szczerząc na mnie kły tygrysa szablozębnego. Zaryczała i skoczyła, przyciskając mnie do betonu. Wbiłem pazury w jej szyję, myśląc tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć Fabiana.

...
Amelia

Wpadłam na ulicę pełną bestii.
Niegdyś było to niewyobrażalne. Były ich dziesiątki, a może i nawet setki. Z przerażeniem dostrzegłam piętnastolatka, który jako nieliczny z młodzików zgodził się brać w tym wszystkim udział.
Teraz uciekał, przewracając się o nieruchome ciała, uciekając przez tak dobrze znanymi mi demonem, jakim była baba żytnia.
To niemożliwe.
Ona powinna być na polach!

Rzuciłam się w jej kierunku, lecz na próżno. Chwyciła czarnowłosego za nogi i pociągnęła go w kierunku niewielkiego płotu urokliwego ogródka przy domku jednorodzinnym. Z głośnym rechotem południca chwyciła płaczącego chłopaka inaczej i z impetem złamała mu nogi. Wrzaski zagłuszyły wycia demonów, brzdęk tłuczonego szkła i dźwięk upadających ciał. Gdy nie mógł już uciekać, zrobiła to samo z jego dłońmi.

Biegłam co sił, by go uratować. Wyszarpałam broń jednak zbyt późno. Demonica wbiła olbrzymie szpony w tchawicę chłopca, a jego twarz stężała w płaczu.
Tak szybko gaśnie ogień życia młodych łowców.
Wyjęła z szyi szpony i oblizała je z uwielbieniem, patrząc mi w oczy, jakby ze mnie kpiąc. Sięgnęła po sierp spoczywający przy jej białej, poszarpanej sukni i ruszyła w moją stronę.
Jeden potężny zamach srebrnym ostrzem kosy w jej kark i cicho wymruczane słowa, upiór zniknął. Szefowa egzorcystów wyszarpała ostrze i skoczyła ku kolejnej bestii, nawet nie patrząc na zwłoki nastolatka pod jej stopami.

Z zaciśniętym gardłem pobiegłam dalej. Zatrzymałam się, dopiero gdy zobaczyłam znajome, rude kudły pod wąpierzem. Przez moje plecy przeszedł dreszcz przerażenia, gdy z całych sił uderzyłam biczem, który ze strzałem oplótł się wokół nabrzmiałego nadgarstka upiora.
Pociągnęłam z całych sił, a nabrzmiała od krwi ręka oderwała się od ciała, lądując tuż przy butach zaatakowanego chłopaka. Zabrałam moją broń i smagnęłam bestię jeszcze raz przez plecy. Beznosy stwór ryknął i zszedł z szarpiącego się łowcy, który od razu poderwał się na równe nogi.

Wąpierz zaatakował od razu.
Odskoczyłam w tył, ponownie uderzając biczem przez twarz wyposażoną w ogromne kły. Miejsca, w których wylądowała broń, ociekały bordową krwią z szarpanych pręgów.
Poruszyłam nadgarstkiem w odpowiednim momencie.
Skręcone zwoje oplotły toporny kark czerwonookiego krwiopijcy. Upiór wrzasnął, gdy pociągnęłam, a łowca za jego plecami z całych sił wbił mu szable prosto w czaszkę. Stwór runął z drgawkami na drogę, a rudowłosy wyszarpał ostrze.

Wyrwałam swoją broń i parsknęłam do zielonookiego.
- Serio? Pokonał cię wąpierz?
- Spierdalaj. - odwarknął mój brat, wycierając broń w spodnie.
- Też cię kocham, braciszku. - Cmoknęłam w powietrze.
- Jak wyjdziemy z tego cało, to obiecuję, cały dzień przesiedzę w Superno, będę chlać tyle, ile będę chciał i tańczyć do techno aż mi nogi nie odpadną, a w domu po pijaku urządzę maraton horrorów i będziesz musiała to znosić! - wykrzyknął z triumfem swój plan.
- Czemu mam tak patologicznego brata? - westchnęłam, ponownie biorąc do ręki broń.
Trzy wampiry szły prosto w naszą stronę.
- Ty się najpierw dzieckiem zajmij. Tak się kończy twoje chlanie. - warknęłam i ruszyłam w kierunku krwiopijców.

...
Alan

- Helsing!
Usłyszałem znajomy krzyk po swojej prawej i odruchowo uniosłem włócznie w momencie, w którym olbrzymi wężowy demon skoczył w moją stronę. Zamarkowałem kilka pchnięć ostrzem, starając się wybadać bestię.
Kątem oka zobaczyłem, jak jakiś nisko klasowy wampir stara się na oślep walić pięściami w Vlada. Dracula jedną ręką zablokował uderzenie szponów. Błyskawicznie oddał cios prosto w odsłonięty brzuch. Czarnooki wampir schylił się, czując ból i od razu dostał potężnie kolanem w splot słoneczny. Usłyszałem tylko łupnięcie ciała o ziemię i natychmiastowe rozerwanie gardła.

Helga pojawiła się błyskawicznie zza moich pleców, lecąc z głośnym okrzykiem w kierunku gada ze znalezionymi widłami w ręku. Demon odskoczył jednak sprawnie, przez co Niemka straciła równowagę. W ostatniej chwili zdołała się zatrzymać, obrócić i wbić ostrza prosto w jeden z trzech ogonów.
Demon wrzasnął i szarpnął się, odrzucając ją daleko.
Piotr chciał trafić w brzuch bestii, lecz przez jej gwałtowny ruch broń wbiła się tylko w łapę. Rokita zaklął głośno, nie mogąc wyszarpać swojej broni.
Puścił ją i odskoczył.
Krzyknąłem głośno do demona, starając się odwrócić uwagę od nieuzbrojonego Piotrka.
Bestia od razu przeniosła na mnie wąskie ślepia, skacząc do przodu. Chwyciłem włócznię poziomo i pchnąłem.
Ostrze włóczni wbiło się ze zgrzytem tuż nad łopatką gada.
Z całej siły naparłem w przód, stawiając mocno kroki. Bestia w bólu zaczęła się cofać, rzężąc nieprzyjemnie. Krzyknąłem w złości, mając już dość. Wszystkie mięśnie zaczęły mi drgać, siły zaczęły niknąć, a ból pleców wydawał się nie do zniesienia.

Helga pojawiła się szybko obok i z gniewnym okrzykiem wbiła widły w miękki brzuch, gdy demon, wymachując krótkimi łapami, starał mnie zranić.
Piotr chwycił trzon tuż przed jej dłońmi i zaczął pchać.
Z całej siły pchnąłem bestię i jaszczur wylądował z rykiem na plecach. Tepesh od razu wykorzystał to, że demon został przyszpilony do bruku. Stanął przy białej szyi i biorąc mocny zamach, z całej siły wbił powiększone pazury prosto w miękkie kręgi mięśni.

- Hurensohn! - rzuciła w swoim ojczystym języku blondynka, wyciągając ostrza z truchła. - Ja, schau. - warknęła w moim kierunku, wskazując na swoją prowizoryczną broń. - To ty powinieneś nimi oberwać. To przez ciebie moja Anna utraciła zaręczyny z twoim bachorem i przez ciebie i twój kretynizm kuzyn Eduard stracił dowództwo!
- Urocza kobieta. - parsknął Vlad, wycierając dłonie w czarne spodnie. - Tyle gracji i uroku w delikatnym ciele.
- Halt die Klappe, Blutsauger! - złapała się pod boki. Na pulchnej twarzy pojawiły się pąsy czerwieni. - Wiem, że to przez twój pomiot! Zawrócił w głowie temu głupiemu pacholęciu, Fabianowi!
- Możesz obrażać mnie, ale nie członków mojej rodziny! - obnażył w akcie agresji czerwone od krwi kły.

- Ach, jaki rodzinny dramat. Aż szkoda mi przeszkadzać.
Melodyjny, przyjemny dla ucha głos wydawał się współczujący. Wszyscy natychmiast odwróciliśmy się w kierunku intruza.
Biały, poplamiony krwią garnitur gryzł się z okolicznym krajobrazem, tak samo, jak biała czupryna. Dimitriu uśmiechał się szaleńczo otoczony trójką swoich pobratymców. Kobieta o jasnych oczach, chłopak świecący różem włosów i oczywiście Nita z psychopatycznym błyskiem w oczach.

- W końcu żmija wyszła z jamy. - rzucił Tepesh, mrużąc oczy.
- Też się cieszę, że cię widzę, bracie. - Uśmiech na twarzy Carola jeszcze bardziej się poszerzył, słysząc nienawiść w jego głosie. - Skąd ta agresja? Dawno się nie widzieliśmy.
- Jeszcze masz czelność pytać?! - Vlad z całych sił zaciskał pięści, by nie rzucić się na grupkę wampirów. - To przez ciebie zginęła moja rodzina!
Zobaczyłem, jak białowłosy parska w czerwony od krwi rękaw. Jego postawa od razu się zmieniła. Ze zwyczajnej kpiny przeszła na błogie zadowolenie.
- Ach, twoja rodzina tak wrzeszczała, gdy pozwoliłem się nimi zabawić Anastazji. - westchnął z uwielbieniem. - Najlepszym przedstawieniem i tak było, gdy wygrywaliśmy pazury i kły twojej żonie. - Na jego twarz wpłynęło uwielbienie, a mi do gardła napłynęła od razu żółć. Tepesh patrzył na drugiego z wampirów z nieskazitelną nienawiścią, oddychając coraz szybciej i ciężej.
- Takie piękne upokorzenie. Żałuję, że tego nie ujrzałeś. Szkoda, że nie zrobiłem tego z twoimi dziećmi. - dodał przywódca buntowników i szala się przelała.
Vlad z rykiem bólu rzucił się w ich kierunku.
Od razu nakazałem moim ludziom zrobić to samo.
Na nieszczęście różowowłosy i Nikolas rozpierzchli się błyskawicznie.

....
Michał

Roztrzaskałem kopniakiem głowę kolejnego upiora. Usłyszałem za sobą hałas i odór palonego mięsa pomieszanego z wyraźnym zapachem siarki. Obejrzałem się i zobaczyłem zgarbiony cień osuszonego człowieka.
Spaleniec!
Rzuciłem się czym prędzej w kierunku budynków, nie mając zamiaru witać się z tym upiorem.
Ogień był żywiołem mego brata, lecz na pewno nie moim.
Wbiegłem tak szybko za budynek, że upadłem plackiem na dupę. Wstałem czym prędzej i otrzepałem dłonie z piachu.
Wszędzie kręciły się te pieprzone demony jak zaraza, zbierająca swoje żniwo.
Z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej.
Za niedługo z nieba runie deszcz jak łzy matki opłakujące poległych dziś wojowników. Obejrzałem się z niepokojem, gdy wiatr przyniósł ponownie krzyki, płacz i zawodzenie bestii zebranych tu przez mój gatunek. Gatunek, którego zacząłem się wstydzić. Każdy cień mógłby mnie w tej chwili zabić. Pozostawanie zbyt długo w jednym miejscu nie było rozsądne.

Wszędzie nieprzerwanie unosił się dym.
Gdzie nie spojrzeć sięgał ból i śmierć.
Biegłem ile sił w nogach, aż nie dostrzegłem czegoś między dwoma uliczkami. Jasne, zielone ślepia zaświeciły w ciemności. Zrobiłem krok w tył i w tym momencie olbrzymi, szary wilk skoczył na mnie.
Uskoczyłem ze strachem w bok.
Wilkołak przebiegł obok mnie i trafił z pełnią sił w wampira za moimi plecami.
Powalił go na ziemię i zaczął szarpać jego szyję. Wampir wrzeszczał, zatapiając pazury w sierści. Patrzyłem w tę scenę jak otępiały. Kły wilka zatopiły się w szyi, rozrywając ją jednym ruchem. Zielone ślepia przez chwilę spoczęły na mnie, jakby wilkokrwisty zmienił swój cel i zerwał się do dalszego biegu.

Dopiero wtedy mogłem w spokoju oddychać. Nie na długo.
Wyskoczył przede mnie paskudny demon, wymachując szaleńczo łapami. Nie zastanawiałem się ani minuty dłużej. Spojrzałem na ciało leżące nieopodal.
Dopadłem do niego szybko, wyszarpując ostrze zza pasa.
Obróciłem się do pędzącej bestii, rzucając broń z całej siły. Paskuda wrzasnęła, dostając ostrzem prosto w głowę. Obślizgłe, otyłe cielsko zatrzęsło się jak galareta i padło na ziemię. Stwór wydał z siebie jeszcze dźwięk podobny do zagotowanej wody w czajniku i zdechł.
Usłyszałem klekot za swoimi plecami i zanim zdążyłem choćby się obrócić, w powietrzu usłyszałem świst i strzała wbiła się z harpie z taką siłą, że zniknęła w ciele do połowy drzewca.
Ciało gruchnęło na ziemię.

Wilki nagle jak fala wybiegły ze wszystkich stron, rzucając się w wir walki. Rozbiegły się na wszystkie strony, tam, gdzie słyszały walkę. Z przerażeniem stałem pośród biegnącej sfory wilkołaków. Stworzenia wpadły w szeregi łowców, oddzielając ich od przeciwników.
Pomagają. - westchnąłem z ulgą, uśmiechając się szeroko.
- Jesteś od Draculi? - warknął zwierzęco mężczyzna, który nagle wyrósł w uliczce, z której wybiegły likantropy.
Zrobiłem krok w tył, lecz mimo to, skinąłem mu głową.
Z szoku gwałtownie wyrwał mnie psi skowyt. Obejrzałem się w momencie, gdy martwy wilk z rozpłatanym brzuchem runął o ścianę szarego bloku. Nie minęła chwila, a zamiast ciemnej sierści na martwym ciele zobaczyłem, jak zmienia się w ledwie siedemnastoletniego chłopaka.
Wzdrygnąłem się.
Zewsząd otaczał nas aż duszący zapach krwi i zbliżający się smród siarki.

Wampir, który zabił szczeniaka sfory, podniósł się z zadowolonym uśmiechem i skoczył w naszym kierunku. Wilkołak za moimi plecami zmienił się w wielką bestię o błękitnych oczach. Przeciwnik był w trakcie biegu w naszą stronę, kiedy strzała przeszyła tył jego głowy. Upadł na kolana, a drugi pocisk wbił się w szyję.
Przeniosłem spojrzenie na miejsce, skąd nadszedł strzał. Czerwonowłosy chłopak kucał na dachu z łukiem w ręku.
Skinął nam głową, sięgnął za plecy do kołczanu i ponownie z obojętną maską na twarzy ponownie nałożył strzałę na cięciwę, posyłając ją gdzieś daleko w powietrze.
Uniosłem głowę w tamtą stronę, widząc, jak demon o skrzydłach nietoperza leci w dół ugodzony pociskiem.

Zamarłem, widząc inną latającą istotę. Tak znany czarny strój bojowy łowców, jasne, splątane blond włosy i potężne, pierzaste skrzydła. Fabian manewrował w powietrzu z wprawą w ruchach, tnąc przeciwników długim ostrzem. Spojrzał w naszą stronę, gdy kolejna strzała wbiła się w jego niedoszły cel. Na jego twarz wstąpiło niedowierzanie, a po chwili szeroki uśmiech, jakby cieszył się, że nas widzi.
Zwolnił, skinął nam głową i poleciał dalej między budynki.
- Żyje. - sapnąłem z ulgi.
Brat będzie szczęśliwy.

...
Dariusz

Złapałem szybki oddech, uchylając się przed kolejnym atakiem. W ostatniej sekundzie zobaczyłem, że mężczyzna złapał Arsena za gardło, podnosząc go nad ziemię. Czartoryski zaczął wierzgać w żelaznym uścisku. Nim zdołałem mu pomóc, w jego kierunku już pędził jeden z jego braci. Anioł z całych sił wbił jedno ze swoich ostrzy prosto w nadgarstek wampira. Krwiopijca w szoku wypuścił zielonowłosego z rykiem, odwracając się w stronę drugiego przeciwnika. Arsen chwytając łapczywe oddechy, upadł na trawę pośladkami.
Czym prędzej zaczął się odczołgiwać od niebezpieczeństwa, doskonale wykorzystując okazję, którą dał mu jego starszy brat.
Wampir całkowicie skupił się na drugim z chłopców, blokując kolejne cięcia niewielkich, niezwykle ostrych ostrzy przymocowanych do nadgarstków.

Białowłosy chłopak natarł na napastnika ponownie, lecz nie minęła sekunda, a znów musiał uchylać się przed pędzącą w jego stronę łapą.
Złapałem się za ramię, czując potworny, pulsujący ból.
Z rozciętej skóry ciekła spora ilość krwi, a ja nie miałem sposobność, by w jakiś sposób zatamować krwawienie.
Musiałem przez chwilę pozostawić wszystko w rękach dzieci Gertrudy.
Na nieszczęście nas wszystkich łowca drugiego ciosu nie ominął.
Mocnym uderzeniem zbitej pięści dostał prosto w twarz. Dzieciak zatoczył się mocno do tyłu i z syknięciem przyłożył przedramię do swojego nosa, z którego z wolna zaczęła płynąć krew. Byłem pod wrażeniem, że w ogóle po tak potężnym uderzeniu dalej stoi na nogach.
Z przestrachem obejrzałem się za niebieskimi włosami trzeciego z braci, lecz nigdzie go nie było. Musiał zostać spowolniony z Remusem w ostatniej uliczce, w której byliśmy.
Oby trafili do nas jak najszybciej, bo będzie z nami krucho.

Anioł stęknął, lecz zaatakował znów wytrwale.
Zabrakło dosłownie odrobinę, by srebrne ostrze wbiło się w prawy policzek wampira.
- Tylko na to cię stać? - wysapał czarnowłosy, chwytając broń szponiastą łapą. Nie zważał na to, że ząbkowane ostrza wbijały mu się aż do krwi w dłoń.
Z całej siły pociągnął niespodziewającego się tego chłopaka i z całych sił uderzył go prosto w zakrwawioną twarz.
Po tym uderzeniu jęk bólu uleciał z ust chłopaka.
Gdyby nie był trzymany, zapewne wylądowałby kolanami prosto na betonie.
Arsen, który jeszcze niedawno wyglądał, jakby chciał uciec stąd jak najszybciej, wrócił. Spanikowany najwyraźniej złapał pierwszą lepszą potencjalną broń, jaka wpadła mu w ręce. Z całych sił zdartymi do krwi rękoma wbił stalowy pręt prosto w plecy naszego przeciwnika. Czarnooki wampir wrzasnął z bólu, upuścił jasnowłosego i starał się wyciągnąć z pleców sterczący kawał metalu. Ryknął z irytacji, nie mogąc tego zrobić. Szarpnął się i z nienawiścią ruszył w stronę rozbrojonego chłopaka, który rzucił się do ucieczki.

Podbiegłem szybko do rannego nastolatka i pociągnąłem go na nogi, lecz ponownie upadł. Chyba ostatnie uderzenie było mocniejsze od tych poprzednich.
- Wstawaj, nie możesz tak siedzieć. - rzuciłem szybko. - Tu nie jest bezpiecznie.
- Nigdzie nie jest bezpiecznie. W całym tym pieprzonym mieście. - sapnął z trudem i splunął na ziemię krwią. Wyprostował się chwiejnie i mimo moich sprzeciwów, ruszył pomóc krewniakowi.
Co Czartoryscy mają z tymi dziećmi...

Czarnooka bestia chaotycznie biegła za szarookim, próbując go pochwycić.
Z przerażeniem zobaczyłem, że zielonowłosy potknął się o rozerwane szczątki jednego z naszych ludzi.
Wylądował prosto kolanami na metalową kratę studzienki, która zatrzeszczała niebezpiecznie pod jego ciężarem.
Jego przeciwnik zatrzymał się niespodziewanym obrotem spraw, uśmiechając się z radości. Już miał zagłębić w nim pazury, gdy wrzasnął rozdzierająco.
Za jego plecami stał Remus, który z całych sił wbił siekierę w plecy stwora. Chłopak zgiął się w pół, gdy czarnooka bestia pięścią uderzyła go w bok, lądując z jękiem na ziemi. Arsen od razu podniósł się na nogi i wyrwał wbitą w ciało siekierę. Na jego szczęście wampir nie zwracał na niego uwagi. Rzucił się w kierunku Otrosa, chwycił go za kołnierz kurtki. Wystarczyło jedno szarpnięcie za materiał, a Rumun stał prawie na równych nogach. Jego przeciwnik warczał jak zdziczały pies i odsłonił pokaźne kły.
Zielonowłosy za jego plecami mocniej chwycił drzewce nowej broni całkiem niezauważony. Stanął pewniej na ugiętych nogach i z całej siły ostrze poszybowało w kark wampira. Zimny odgłos uderzenia, cichego upadania i głowa potoczyła się wzdłuż krawężnika.
Odetchnąłem z ulgą.

- Remus, gdzie Medard? - sapnąłem, czym prędzej podchodząc do młodego łowcy.
- Nie wiem. - wysapał, rozglądając się dookoła. - Był tuż za mną.
W okolicy nagle rozniósł wrzask wyrwany z licznych gardeł.
Nie tylko tych należących do łowców. Wiatr zerwał się gwałtownie, wyrywając pobliskie gałęzie z pni drzew.
Ziemia zatrzęsła się w posadach niespodziewanie, zmuszając nas do utrzymania równowagi.
- Co się dzieje!? - krzyknął Anioł, podtrzymując się żywopłotu.
Uniosłem szybko głowę.
Demony siejące postrach w niebie rozproszyły się gwałtownie ze skowytem.
Bały się. Demony się bały.
Czego mogły się bać? - pomyślałem z przerażeniem.

Niespodziewanie przypięta do mojej nogi krótkofalówka zatrzeszczała przejmująco, a potem odezwał się z niej mocny, pewny, lecz zmęczony głos Alana.
- Kochani, dzisiaj żaden Bóg nas nie ocali. Modlitwy nic nie wskórają. To dzisiaj może być nasze zwycięstwo. Czas w końcu odwrócić rolę. Cały ból przełożyć w nasze pięści. Dajcie im dziś smak tego, co umiemy robić najlepiej. Czas zapolować.
To tylko od nas zależy przebieg tej bitwy. Tylko od naszej woli walki, która kwitła jak róża w naszych sercach, by w końcu pokazać swoje kolce. Każdy z nas chce, by to piekło w końcu się skończyło, lecz ten koszmar i wrogowie nie odejdą, póki nic nie zrobimy. Własnymi rękoma musimy zmienić tę historię i sprawić, by nasza przyszłość była lepsza. Dzisiejszego dnia odeszło wiele dusz z tego świata, lecz jedno jest pewne. Walczyć będę dla naszej sprawy do ostatniej kropli mojej krwi, by ich oddanie nie poszło na marne. To moja obietnica dla was. Choćbym miał poświęcić własną duszę. - wziął nagle urywany, trochę charczący oddech. - Każde z was zauważyło pewnie te trzęsienie ziemi przed chwilą.
Nie musicie się o nie martwić.
Tak jak już Piekło powiedziało na początku tej wojny. Nie będą tolerować niesubordynacji swoich demonów, które przystąpiły do wampirów. Nie ma dla nich litości ze strony demonów wyższych i tak też się dzieje. Sami książęta Piekła dziś poprowadzą swe zastępy, walcząc po raz pierwszy przy naszym boku. Zostawcie im demony. Oni zabiorą je tam, gdzie być powinny.
Wy zajmijcie się innymi.
I krótkofalówka zamilkła.

- I wszystko jasne. - mruknął Remus, pocierając w nerwach swój kark. - Nie jest dobrze, skoro Piekło postanowiło nam pomóc.
- Skupcie się na wampirach, lecz jeśli coś innego się napatoczy, też to zabijcie. - rozkazałem, szarpiąc się z materiałem, by zrobić prowizoryczny opatrunek.
Nagle wieszczy wyskoczył zza rogu sklepu monopolowego i z rykiem ruszył na naszą grupę. Medard, który pojawił się tuż za nim, błyskawicznie uderzył go prosto w odsłonięte plecy ukradzionym skądś szpadlem. Upiór ryknął przy uderzeniu i z furią złapał niebieskookiego za rękaw kurtki i szarpnął nim dziko, odrzucając go metr od siebie. Chłopak od razu pozbierał się, wstał i chwycił broń, która mu wypadła.
Trzymał się znacznie lepiej niż jego dwaj bracia. Serce waliło mi mocno w piersi za każdym razem, gdy chłopcom działa się krzywda.
Strach był potwornym uczuciem, lecz ich matka była gorsza niż armia, którą mieliśmy dziś powstrzymać.

Demon już miał się rzucić na leżącego Czartoryskiego, lecz Otros ruszył w jego stronę. Mocnym uderzeniem zdzielił potwora trzonem broni.
Potężny wrzask i ponowna próba uderzenia. Stwór przy kolejnym uderzeniu był jednak już przygotowany. Pochwycił drewniany trzonek i ryknął tubalnie prosto w twarz brązowowłosego. Przyciągnął go do siebie i kłapnął ociekającymi czarną mazią zębami tuż przy szyi Remusa, starając się go ugryźć i zatruć trupim jadem.
Przestraszony Rumun rzucił siekierę, chcąc się odsunąć od napastnika, lecz ten ponownie chwycił go za poły porozrywanej w kilku miejscach kurtki. Rzuciłem się szybko w ich stronę. Podniosłem porzuconą siekierę z trudem i wbiłem ją pomimo trudności między żebra stwora. Wieszczy ryknął, odrzucając swoją niedoszłą ofiarę. Zaparłem się, starając się ją wyciągnąć. Bezskutecznie. Jednym ruchem zostałem powalony na ziemię. Upiór stanął nade mną z szerokim uśmiechem, pokazując sczerniałe kły. Zobaczyłem kątem oka, jak Anioł biegnie w moim kierunku.
Białowłosy wbił trupowi jedno ze swoich ostrzy prosto w miękkie tkanki szyi, lecz nie zrobiło to na bestii żadnego wrażenia. Kolejna rana tylko go rozwścieczyła. Zanim demon rzucił się na szarookiego, Medard już był przy bracie i go osłaniał, wymachując szaleńczo szpadlem. Wieszczy szybko zrezygnował z ataku na nich na rzecz prawie bezbronnego Arsena. Ku mojej radości wiedziałem, że chłopak sobie poradzi. Był zbyt dobrze wyszkolony.

Chłopak miał dobry czas realizacji. Padł na ziemię w idealnym momencie, unikając wyciągniętych w jego stronę łap. Jakimś dziwnym, szybkim ruchem kopnął stwora w krocze. Bestia nawet nie zwróciła na to uwagi.
- Kurwa, zapomniałem, że oni czucia tam nie mają! - krzyknął chłopak i poderwał się czym prędzej z ziemi. Wieszczy skoczył na zielonowłosego prosto z zębiskami ku wątłej szyi. Remus dopadł się do demona i chwytając go za nogę, odciągnął go od młodszego łowcy. Upiór wyrwał agresywnie kostkę, odciągany od swojej ofiary.
Otros z całych sił próbował go pochwycić ponownie, na próżno. Chwycił łowcę za przedramię, ciągnąc go ku betonowym płytom drogi. Głuche łupnięcie towarzyszyło upadkowi dwóch ciał. Zobaczyłem na oczach rumuńskiego łowcy strach, jak z wysiłkiem blokował dłońmi potężne, gnijące szczęki nieumarłego.
Śmierć przez szczęki upiorów jest bolesna.
Widziałem, jak ludzie umierali przez gorączkę trawiącą ich ciała jak żywe płomienie. Tylko niektórzy mieszańcy wykazywali odporność na ich jad.

Ledwo spostrzegłem, jak Medard podbiega do towarzysza z porzuconą siekierą w dłoni i z okrzykiem nienawiści wbija ostrze prosto w kark demona. Niewyraźny charkot z gardła bestii, kilka uderzeń, aż w końcu na wpół zgniła głowa potoczyła się na kratę piwnicową przy beżowym bloku.
Remus zrzucił z siebie już na pewno martwe zwłoki z czystą ulgą na zakrwawionej twarzy.
- Dekapitacja jest dobra na wszystko. - zarechotał niebieskowłosy, obracając swoją broń z taką nonszalancją, że nie mogłem się nie uśmiechnąć.
Usłyszałem za swoimi plecami cichy szmer. Jakby coś jeździło długimi pazurami o ściany pobliskiej Żabki. Wyszarpałem kindżał zza paska moich spodni, co nie zostało niezauważone przez towarzyszących mi młodzieńców.
- Prawie wszystko. - mruknąłem. - Wyłaź, łajzo! - wrzasnąłem.

Prawie na zawołanie zza rogu wyszedł wysoki mężczyzna.
Siwe włosy pokryły połacie krwi, lecz czarnych oczu nie dało się nie rozpoznać.
Wampiry klasy E były najliczniejsze podczas tej walki.
Od razu rzucił się w kierunku najbliżej stojącego chłopaka, którym na nieszczęście okazał się Anioł. Obity chłopak wylądował prosto plecami na krawężnik. Usłyszałem tylko cichy trzask i krzyk białowłosego.
Wampir wysunął pazury na całą ich długość i przysunął rękę tuż przy mostku chłopaka, a drugą ściskał żebra Czartoryskiego. White krzyczał w głos. Białowłosy zaczął się jakoś nieporadnie rzucać pod krwiopijcą, starając się oswobodzić swoje dłonie spod ciała starszego mężczyzny.
Gdy tylko to zrobił, wysunął ostrze, co nie zostało niezauważone. Jego ręka szybko została pochwycona i wykręcona. Łowca krzyknął z bólu, a na jego jasnym czole zaperliły się krople potu. Wampir skierował z olbrzymią siłą ostrze ku szyi chłopaka.

- Brat! - krzyknął Arsen z przerażeniem.
- Arsen, łap! - krzyknąłem i rzuciłem płynnym ruchem w jego stronę jednym z ostatnich moich sztyletów. Dzieciak Gertrudy złapał do sprawnie i dopadł do walczących. Szarpnął wampira z całych sił za kołnierz porwanej koszulki. Siwowłosy zasyczał, ukazując kły. Zielonowłosy zacisnął dłonie na bladej szyi i poderwał go z ciała swojego starszego brata.
- Tutaj! - wrzasnął Remus, podnosząc z trudem klapę studzienki. Kilka szybkich kroków, potężne kopnięcie i wampir zatoczył się jak pijany w tył. Otros nie czekając na kolejny krok naszego przeciwnika, chwycił go za włosy i szarpnął w stronę otworu w ziemi.
- Giń wreszcie, skurwysynu!
Szarpnął mocniej i czarnooki spadł z krzykiem do brudnej wody. Rumun czym prędzej zatrzasnął studzienkę, oddychając ciężko.
- Cholera, trzeba go spalić. - wysapałem, podbiegając do miejsca, gdzie wylądował siwowłosy. Wampir z rykiem na ustach próbował się wspinać. Nagle na moich oczach w wodzie błysnęła iskra, a potem cały ściek zajął się ogniem.
- Chyba pomogłem. - Usłyszałem za sobą. Z przerażeniem odwróciłem się w tamtym kierunku i stanąłem twarzą w twarz z Damianem.

Wydawał się wyglądać znacznie lepiej niż my wszyscy. Stał pewnie wśród podążających za nim płomieni. Jeden płynny ruch ręką, a ogień zniknął, jakby nigdy go tam nie było.
- Tak, dziękujemy. - podbiegłem szybko do Anioła, który wciąż leżał na chodniku, oddychając ciężko. Jego twarz natychmiast w pewnym momencie zbladła, a do oczu napłynęły łzy. Syknął parę razy, starając się podnieść, lecz bez skutku.
- Co się dzieje? - spytałem, klękając leży nim. - Daj mi rękę, pomogę ci. - wyciągnąłem przed siebie dłoń, lecz chłopak nie zareagował. Patrzył tylko otępiały na swoje nogi.
- Nie mogę.
- Jak to nie możesz?
- Nie czuję nóg. - załkał. - Nie mogę nimi poruszać. - pojedyncza łza spłynęła po bladym policzku, gdy spojrzał mi w oczy.

...
Fabian

Krew trysnęła mi prosto w twarz. Wytarłem ją szybkim ruchem i pobiegłem dalej, przeskakując nad kolejnym porzuconym jak zwykły śmieć na ulicę ciałem. Wciągnąłem szybko powietrze i zebrało mi się na wymioty. Cały przesiąknąłem już krwią. Ubrania wręcz nasiąkły czerwoną i czarną cieczą, stając się cięższe.
Syknąłem, czując poraz kolejny rwący ból w prawym skrzydle. Przyłożyłem zdrętwiałą dłoń do poszarpanego rozcięcia.
Bardzo jasna krew spływała po  piórach przy każdym moim ruchu. Najgorsze było to, że nie mogłem przez to teraz latać.
Musiałem lądować.
Znalazłem się tym samym w miejscu gorszym w tym momencie od Piekła.

Uniosłem głowę, słysząc niedaleki grzmot.
Burza nadeszła wraz z wielkimi demonami. Ulice stały się ciemne, oświetlane tylko przez mordercze języki ognia.
W powietrzu unosił się zatęchły smród dymu, od którego dostawałem mdłości.
Trzymałem się jak najdalej ognia. Przez tę pieprzoną fobię nie mogłem być całkowicie skuteczny. Mało brakowało, a przy moim wylądowaniu na bruku dostałbym ataku paniki, stojąc pośród płomieni.
Na całe szczęście miałem na tyle rozumu, by zapobiegawczo strzelić sobie z liścia w twarz i wyjść z tego na zimno. Potłuczone szkło z okien domów trzeszczało mi pod podeszwami, z każdym krokiem.
Chciałbym być gdzieś indziej. Gdziekolwiek.
Strząsnąłem ostrze miecza szybkim ruchem, a ciemna jucha z nieznacznym plaśnięciem chlapnęła w ścianę, mieszając się jak improwizacja samozwańczego artysty z jednym z mrągowskich murali.

Wybiegłem z osiedli tuż przy jeziorze Magistrackim.
Od razu zrobiło mi się niedobrze. Mieszkałem tu dwa lata. Przez ten czas to miejsce wydawało mi się przytulne. Idealne to przeczekania godziny, czy dwóch przed pójściem na szkolne apele. To była nasza rutyna. Amelia miała z nas wszystkich najbliżej, ale to ona najszybciej opuszczała nasze obserwacje kaczek, nie chcąc się spóźnić do swojego technikum. Teraz zamiast kaczek na tafli lekko zielonkawej wody pływały ciała. Żołądek szarpnął mi się w odruchu wymiotnym. Pobiegłem dalej. Wpadłem na ulicę Warszawską usłaną ciałami. Było cicho. Zbyt cicho. Czyżby wszystkie bestie zebrały się pod instytutem?

Wznowiłem bieg. Mięśnie zaczęły mnie palić, aż w końcu po kilku minutach usłyszałem wściekłe ryki. Kilka pomniejszych demonów wyjąc, przedzierała się przez fontannę i barierki starała się dorwać jakiegoś dzieciaka przy Centrum Kultury.
Drobny chłopaczek wbiegł po schodach, chcąc skryć się za kolumnami, a został przyparty do drzwi białego budynku.
Z przerażeniem zobaczyłem, że nastolatek miał na sobie strój łowcy, a nie mógł mieć więcej niż czternaście lat.
Kto pozwolił mu tu być?! Jak ja dorwę tę osobę!
Puściłem się biegiem, drąc się jak najgłośniej.
- Uciekaj, gówniarzu! Nie dasz rady!

Chwyciłem mocnej swój miecz, pędząc temu idiocie na ratunek. Demony ryknęły i obróciły się natychmiast ku mnie. Wszystkie od razu wiedziały, czyja krew we mnie płynie. Wiedziały, kim się stałem. Nienawiść demonów do aniołów była niewyobrażalna, a nefilim nie stanowił dla nich żadnej różnicy. Dla nich byłem tym samym, czym był Razjel, Gabriel czy choćby Uriel... Celem do eliminacji. Pomiotem Nieba.

Chłopak nagle wytrzeszczył oczy w przerażeniu i wskazał palcem coś za mną.
- Uważaj! - zdążył tylko krzyknąć, a ja poczułem, jakby ktoś trzasnął mi obuchem w łeb. Z bólu aż krzyknąłem, lądując twardo na kolanach. W głowie mi wręcz huczało i paliło, jakby ktoś gorącym prętem, próbował rozbić mi czaszkę.
Kolory aur, które widziałem tak wyraźnie dzisiaj, zaczęły zlewać mi się w jedno. W jedną bezkształtną masę. Ściskałem głowę jedną ręką, starając się z całych sił, przełamać ból.

Krzyknąłem, podnosząc się z całych sił z kolan. Wciąż dławiony bólem zamrugałem szybko, szukając napastnika.
Cofnąłem się z krzykiem, prawie stając w ogniu. Dookoła mnie toczyła się bitwa.
Rozszarpane ciała były wszędzie. Krzyk i wrzawa zatykały mi wręcz uszy. Szczęk ostrzy, skrobanie pazurami, mlaskanie.
Stałem pośród walki, której jeszcze przed chwilą nie było. Wszędzie były wampiry, garstka demonów i odziani w czerń łowcy. Spojrzałem skołatany na wejście do Centrum Kultury, przy którym powinien stać tamten dzieciak, lecz go tam nie było. A raczej był po części. Leżały tam tylko jego sine zwłoki. Dłonie zaczęły mi się trząść, tak samo, jak nogi.
Co tu się kurwa dzieje!?

- Och, to nic trudnego. - usłyszałem dziwnie znajomy, wesoły głos za swoimi plecami.
Szybko się obróciłem, stając twarzą w twarz z Emanuelem. Pół wampir przeczesał palcami umazanymi w krwi swoje różowe włosy, a coś jakby ponownie uderzyło w moją skroń.
- To była iluzja, Christianie. - parsknął, akcentując moje drugie imię, które im podałem. - Tak łatwo oszukać ludzki umysł, a już szczególnie w chwilach silnego stresu i rozkojarzenia. Pokazać ci pustą ulicę nie było ciężko. - szepnął z uśmiechem i zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu.
- Pieprzone sztuczki. Wyłaź! - wrzasnąłem, rozglądając się panicznie.
Jeśli zajdzie mnie od tyłu...
- Nie masz czasu się za nim oglądać, wierz mi.

Zesztywniałem, słysząc inny, syczący głos po mojej prawej stronie. Nim zdążyłem się obrócić, potężne szpony zakleszczyły się mi na zranionym skrzydle. Wrzasnąłem przeciągle i szarpnąłem się.
Nie zważałem na to, że rana otwiera się jeszcze mocniej.
Czym jest ranne skrzydło w porównaniu ze śmiercią?
Krew pociekła ciurkiem, lecz ja byłem już trzy metry od napastnika.
Nikolas stał tam z zadowoleniem na kanciastej twarzy. Parsknął na moją przerażoną minę i wsadził obscenicznie zakrwawione palce do ust, smakując mojej krwi.

- Smakujesz równie dobrze, jak kłamiesz. - rzucił w przestrzeń, nawet na mnie nie patrząc. Nie zwracał uwagi nawet na rozgrywający się wokół nas wir walki.
- Zachowaliśmy się jak nieznające życia małolaty wraz z Dimitriu. Tak łatwo wniknęliście ze swoim przyjacielem na nasze pierwsze zebranie. To hańba dla nas. - Zrobił dwa kroki do przodu, a ja tylko mocniej ścisnąłem miecz. Nie dam rady uciec. Nie bez skrzydeł. Dorwie mnie od razu, gdy odwrócę się do niego plecami.
- Od razu było widać, że jest coś z wami nie tak, ale byłeś zbyt niezwykły, by pozwolić ci tak szybko odejść bez rozmowy. Teraz już wiem dlaczego. - uśmiechnął się drapieżnie.- A właśnie...Gdzie twój znajomy? Byliście dość blisko. Czyżby cię zostawił, Fabianie van Hellsing? - przełknąłem głośno ślinę, a wampir z zadowoleniem śledził ruch mojego jabłka Adama.
- Oj, nie myślałeś, chyba że twoja prawdziwa tożsamość będzie przez nas nieznana aż tak długo? - parsknął. - Wierz mi, jak chcemy, potrafimy dobrze zbierać informacje. Tak jak te o twoich bliskich. - Zacisnąłem pięści, czując rosnący strach.
- Pozbędziemy się każdego, kogo kochasz. Tym razem nie popełnimy takiego błędu jak z Draculami. Wszyscy, z którymi jesteś jakkolwiek związany, zarżniemy jak świnie!

Żółć podeszła mi do gardła, a w sercu zapłonęła wściekłość. Rzuciłem się bezmyślnie w kierunku wampira, czując tylko nienawiść. Brązowowłosy nawet nie nie usunął z drogi. Pchany uczuciami, popełniłem błąd. Chwycił mnie za nadgarstek prawej ręki, zaciskając na niej kościste palce.
- I to jest to, co prowadzi do zguby podczas walki. Uczucia, które was trawią jak nowotwór, który trzeba wyciąć. Tak samo, jak waszą rasę! - ryknął i z całej siły pchnął mnie na sąsiedni budynek. Runąłem na zimną ścianę tak, że aż zaparło mi dech.

Spróbowałem się podnieść i wtedy usłyszałem trzask. Trzask moich pękających skrzydeł.
Zdławiłem szloch i poderwałem się w momencie, w którym mój przeciwnik zaszarżował na mnie. Usłyszałem tylko świst powietrza przy moim policzku. Pazury minęły o centymetry moją twarz.
Poczułem nagle dławiący, czysty ból, jakby przez moje ciało przeszła wiązka prądu.
Spojrzałem w dół. Wampir nie odsunął się po pierwszym nieudanym ataku. Od razu wbił mi pazury drugiej łapy w biodro. Ból jak grom z nieba znów mnie dotknął. Wszystkie mięśnie napięły się, a obolałe plecy ze zwisającymi z nich martwo skrzydłami wygięły się w łuk.
Poczułem, jakby ktoś palił mnie od środka. Poczułem ucisk wzdłuż kręgosłupa, a wampir pośpiesznie się ode mnie odsunął. W głowie huczał mi tylko ogień i ból.

Upadłem na kolana i z trudem spojrzałem na swoje przedramiona. Moje znaki na skórze rozbłysły. Teraz każdy mógłby zobaczyć je tak wyraźnie.
- Pierzaste dupki. - syknął Nita, obnażając kły agresywnie. - Błogosławieństwo ognia. Kiedy widziałeś się z anielskim rodzicem?! - ryknął wściekły.
- O czym ty pierdolisz? - wydusiłem z siebie, wstając na nogi. Żar przestał mi przeszkadzać. Wręcz zaczął powoli napędzać.
Co to jest błogosławieństwo ognia? O czym ja jeszcze nie wiem? Co stało się w tamtym kościele, gdy zemdlałem? Co Razjel uczynił tamtego dnia?
- Nie ważne, ile masz w sobie cząstki tego anioła, nie pozwolę ci wygrać!

Nicolas zarwał się ze swojego miejsca jak błyskawica. Najszybciej jak umiałem, podniosłem miecz. W jednej chwili zapomniałem o odpowiednim chwycie, zasadach szermierki... Myślałem tylko o tym, by się osłonić. Tylko o tym, by szpony mnie nie dosięgnęły.
Równowaga i precyzja zniknęły. Chcąc ratować dzieciaka, wplątałem się w tak ogromne gówno.
Jak mogłem się dać podejść jak jakiś nowicjusz? Lecz ta iluzja była zbyt rzeczywista. Naprawdę myślałem, że ten chłopak jest w niebezpieczeństwie... I był, jakieś dwie godziny wcześniej.
Odepchnąłem z całych sił wampira, przez co znaki pojaśniały jeszcze bardziej.
Ten ruch nie przyniósł jednak oczekiwanego efektu. Mężczyzna z gracją wykonał salto w tył, wytrącając mi czubkiem butów źle trzymany miecz z dłoni. Z lekkością złapał moją broń i przyjrzał jej się uważnie. Z przerażeniem szarpnąłem do pasa, wyciągając wakizashi.
- Piękna robota. - mruknął, oglądając trzymany japoński miecz i ciął prosto w mój brzuch. Szarpnąłem się w tył. Moja kurtka rozdarła się po lewej stronie.
- Nie przepadam za ludzką bronią, ale skoro się nawinęła...- zarechotał i ponownie ruszył do ataku.

Odskoczyłem jak najszybciej w tył, rzucając przy okazji krótką bronią. Nie oglądając się za siebie, odbiegłem. Ruszyłem skrótem ponownie do jeziora Magistrackiego, mając nadzieję, że zgubię wampira. Za sobą usłyszałem głuchy jęk bólu. Nie zaprzestałem biegu. Nawet nie oglądałem się za siebie, tylko przedzierałem się przez to piekło wokół mnie. Większość demonów po pojawieniu się Najstarszych, po prostu zniknęła w ogniu. Było ich znacznie mniej, lecz zastąpiły je przybyłe wampiry. Sytuacja łowców była w tym momencie krucha.

Wyprostowałem się, wypadając z tłumu i stanąłem. Nita stał naprzeciw mnie, wykrzywiony karykaturalnie gniewem, ściskając się za ranny bark.
- Pierdolony dzieciak. - warknął jak zdziczały pies i twardym krokiem ruszył w moim kierunku. - Powiem jedno. Nie lubię biegać, a ty mnie do tego zmuszasz. - Przechylił głowę na bok jak szczeniak. - Dla własnego dobra, stój, jak próbuję cię zabić.
- Pierdol się. - rzuciłem i zacząłem się rozglądać za jakąś nieszczęsną bronią.
Jedyne, co zauważyłem, to karabin...bez magazynku.
- Nie stać cię na coś inteligentniejszego?
Gdy nie odpowiedziałem, zacisnął pięści.
Na moje szczęście wyrzucił gdzieś po drodze mój miecz.
- Wystarczy tego wszystkiego.

Rzucił się na mnie, chwycił w pasie i runął ze mną na trawę. Przygwoździł mnie siłą do ziemi, a ja czułem, jak moje skrzydła łamią się jeszcze bardziej. Ból był potworny. Ogień, który ponownie rozlał się po moim ciele, tylko go potęgował. Czymkolwiek było to błogosławieństwo, nie tylko sprawiało ból, ale i mnie wzmacniało. Jakbym był bliżej anielskiej łaski. Nawet nie zauważyłem, kiedy sturlaliśmy się na nieprzyjemny żwir. Usłyszałem ryk i twarda pięść zderzyła się z moją twarzą. Trzask i poczułem w ustach obrzydliwy smak krwi.
Gwałtownie zaczerpnąłem oddechu, na co odpowiedź przyszła od razu. Wampir z premedytacją zacisnął palce na mojej szyi.
Starałem się wyrwać, lecz zacząłem się dławić. Nie wiedząc już, co robić, wbiłem z całych sił palce w ranny bark krwiopijcy. Krew wypłynęła z cichym plaśnięciem, a ryk opuścił usta bestii. Wampir wstał, puszczając moją szyję, jednak dalej przyciskał kolano do mojej piersi. Ponowny ból od znaków. Ogromny ból.
Sapiąc nerwowo, używając siły wszystkich moich mięśni, odrzuciłem go z siebie.
Poderwałem się szybko z kamieni.
Musiałem uciec.
Natychmiast.

Na mojej twarzy rozlał się uśmiech, gdy wpadając w znaną mi ulicę, rozpoznałem sforę Sebastiana, a na szczycie jednej z kawiarni zobaczyłem tak znajomą, czerwoną czuprynę Aleksa.
- Fabian! - ryknął szczęśliwy, gdy mnie zobaczył. Piwne oczy zalśniły, gdy ponownie wrócił do strzelania w przeciwników. Poczułem, jak coś zaciska mi się na nadgarstku, jak imadło. Coś szarpnęło mój nadgarstek w tył, doszczętnie go łamiąc. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy niewidzialny wróg w końcu się ukazał. Różowe włosy połaskotały mi twarz.
- Już nigdzie nam nie uciekniesz. - warknął zwierzęco i wykręcił moją złamaną rękę jeszcze bardziej. Opadłem na kolana, pod ciężarem jego uścisku.

Usłyszałem nagłe poruszenie, mimo dyskomfortu uderzającego raz po raz w moją głowę. Podniosłem się trochę, walcząc z trawiącym uczuciem. Nita wybiegł zza grupki walczących, a jego oczy skrzyły się w krwistej czerwieni. Jakiś wilkołak, widząc go, skoczył w jego kierunku.
Po chwili leżał już z rozerwanym brzuchem dwa metry od starego wampira. Zacząłem się wyrywać, doskonale wiedząc, w jakim kierunku są skierowane jego kroki. Mocne szarpnięcie za złamaną kończynę i moje ciało ponownie wygięło się w tył.
Kurwa, nie mogę się poddać. Nie po tym wszystkim. Nie po tych setkach pieprzonych polowań. Nie po tych wszystkich eksperymentach na mnie!

- Myślisz, że jak poświecisz tymi tatuażami i złotymi ślepiami, to twój anielski ojciec ci pomoże? - warknął brązowowłosy, łapiąc mnie za brodę, bym spojrzał w te pełne nienawiści oczy. Skamieniałem, słysząc to pytanie.
Złote oczy?
Poczułem, jak przez moje ciało przeszedł palący prąd. Zagryzłem zęby. Przy dłoni mojego oprawcy skakały iskry.
- Chciałeś ratować jakiegoś gówniarza, a wpadłeś w moje szpony. - Uśmiech, który zobaczyłem na jego twarzy, wprawił mnie w drżenie. To okrucieństwo... Pochylił się ku mnie i szepnął mi do ucha.- Czas je wykorzystać.
Zanim zorientowałem się, co zamierza, jasnoczerwona ciecz zaczęła mi spływać po szyi.
- Nie!

Ktoś krzyczał. Nie słuchałem. Wampiry mnie puściły. Z przerażeniem przyłożyłem dłoń do gardła. Łzy zaczęły mi napływać do oczu. Krew. Nie wiedziałem, jak się poruszać. W panice zacząłem przyciskać dłonią szyję. Z całych sił, starałem się poruszyć tą złamaną. Bezskutecznie. Wciąż zwisała bezwładnie jak moje skrzydła. Zacząłem szaleńczo walczyć o oddech, wciąż ściskając ranę. Coraz trudniej było mi się utrzymać na kolanach.
Poczułem czyjś dotyk. Obraz zaczął mi się rozmywać. Próbowałem coś powiedzieć. Wymówić imię. Zamiast tego z ust wyleciała krew. Przymknąłem oczy.
Zimno. Mokro.
Czemu jest mokro?
- Zróbcie coś! - ryknął głos tuż przy mnie.
Damian?
Zamknąłem bezsilny oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top