❦Wilkołaki❦
✽ Fabian ✽
Usiadłem na ławce przy fontannie pod centrum kultury, gdy wracałem z kina, słysząc przychodzącą wiadomość. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni, odblokowałem ją i kliknąłem nową wiadomość.
Na początku zmarszczyłem brwi w zamyśleniu, widząc, że SMS jest od Damiana, ale potem nieznacznie się uśmiechnąłem.
"Masz teraz czas? Gdzie jesteś?"
" Mam czas. Coś się stało? Jestem pod Centrum kultury." - odpisałem szybko.
Nie czekałem długo.
Od razu dostałem odpowiedź.
"Poczekaj tam. Zaraz przyjadę."
Co się dzieje?
Wyłączyłem komórkę i z powrotem włożyłem ją do kieszeni. Z westchnieniem usiadłem wygodniej na ławce i zacząłem z dziwnym wyrazem twarzy wpatrywać się w fontannę, przy której biegały dzieciaki, co chwila się ochlapując zimną wodą.
Podniosłem głowę do góry i od razu poczułem przyjemne ciepło na twarzy.
Czerwiec w tym roku zapowiada się niezwykle ciepło.
Jak na razie jest przyjemnie, a potem na polowaniach będę zdychać w czarnym kombizonie przy prawie czterdziestu stopniach.
Z niezadowoleniem ściągnąłem z siebie czarną bluzę i położyłem ja sobie na kolanie.
Eh, chciałbym, żeby były już wakacje. Miałbym w końcu chwilę odpoczynku. Chociaż nie... Łowca odpoczywa dopiero po śmierci. A moją śmierć raczej nie przyjdzie tak szybko... No chyba, że ktoś albo coś mnie zabije.
Nasz Doktorek spekuluje, że skoro moja mutacja nic tylko postępuje, to mogę osiągnąć całkiem niezły wiek w przyszłości. Nasi historycy od dobrego tygodnia przeszukali wiadomości o pierwszych zmienionych przez anioła nefilimach.
Podobno Abragmham van Helsing przeżył dobre trzysta lat, ale najstarszym z nich był Sanjo Korenobu.
Ten Japończyk od szesnastego wieku dożył aż do dziewiętnastego.
Moja przyszłość zapowiada się dosyć ciekawie.
Opuściłem głowę i spojrzałem przed siebie.
Z zaskoczeniem zobaczyłem, że spogląda na mnie mała, sześcioletnia dziewczynka, która przestała biegać za przyjaciółmi i pobiegła do mamy, mówiąc coś do niej gorączkowo.
Skupiłem się na nich, by usłyszeć, o czym rozmawiają.
- Mamo, mamo! Ten pan jest aniołem! - wypiszczała podekscytowana, na co wstrzymałem oddech.
Kobieta także na mnie spojrzała i po chwili uśmiechnęła się, widząc moje spojrzenie.
- Kochanie, on nie jest aniołkiem. - Pokręciła głową rozbawiona, gładząc jasną główkę córeczki. - Skąd ci coś takiego przyszło do głowy?
Z mocno bijącym sercem oczekiwałem na odpowiedź dziecka.
Jakim cudem zobaczyła we mnie anioła?
- Mamo, on ma takie ładne znaczki na skórze i skrzydełka! - Zaśmiała się, a ja prawie poczułem, jakbym miał zaraz zemdleć.
Kobieta ponownie na nie zerknęła, a potem uśmiechnęła się do córki, przytakując mimo że tego nie widziała.
- Tak, Cukiereczku, ma piękne skrzydełka. Może chodźmy na lody, co? - zapytała i chwyciła małą łapkę dziecka, prowadząc ją ku schodom, zostawiając mnie samego z myślami.
Schowałem twarz w dłoniach, ciężko oddychając.
Jakie skrzydła? To nie jest możliwe! Nic mi nie wyrasta z pleców!
Kręciłem gorączkowo głową.
Od jakiegoś czasu moje plecy może trochę bolą albo swędzą, ale nie mam żadnych skrzydeł!
Nie mogę ich mieć! Nie chcę!
- Fabian, coś się stało? - poczułem ciepły dotyk na swoim kolanie. Podniosłem głowę i spojrzałem na zmartwione, fiołkowe oczy wampira. Nie dużo myśląc zacisnąłem moje pięści na białej koszulce chłopaka, patrząc na niego błagająco. Ten nie spodziewając się tego ruchu, wciąż kucał przede mną zaskoczony.
- Błagam, powiedz, że nie mam żadnych skrzydeł! Proszę. - ostatnie słowo prawie szepnąłem i schowałem twarz w jego szyi. Brunet z początku był jak skamieniały, ale potem poczułem dłoń na swoich plecach.
- Nie masz skrzydeł. - odpowiedział spokojnie. - Co się stało? Hej, spójrz na mnie. - poczułem delikatny dotyk na moich włosach.
Podniosłem głowę i zacząłem szybko mówić o tym, co usłyszałem.
- Nie masz żadnych skrzydeł, spokojnie. - uśmiechnął się ciepło, dotykając mojego policzka. Poczułem jak moje policzki powoli zaczynają piec, więc szybko wstałem z ławki, a Tepesh razem ze mną.
- Damian, czemu tu jesteś? - zapytałem, będąc już spokojniejszym.
Skoro wampir nie widzi żadnych skrzydeł, to znaczy że ich nie ma, prawda?
- Mam plan, gdzie zdobyć potrzebne nam informacje. Chciałbyś ze mną jechać? Twoja pomoc będzie dla mnie niezastąpiona.
...
Długo nie musiał mnie namawiać, bo już po czterdziestu minutach byliśmy pod Łuknajnem.
I to spowodowało, że spojrzałem na niego przerażony.
- Damian, czy ty wiesz, gdzie nas wieziesz? - zapytałem, wciąż patrząc na drogę.
- Do watahy wilkołaków. - odpowiedział, zerkając na mnie.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym na początku!? - fuknąłem zły, zaczynając się wiercić na fotelu.
- Zmieniłoby to coś? - zapytał, wciąż uważając na drogę.
- Tak, nie pojechałbym!
- Dlaczego? - zatrzymał samochód na skraju rezerwatu, w którym poluje okoliczna wataha zmiennych, której członkowie mieszczą w wioskach dookoła.
- Wybacz, ale to moja sprawa. - sapnąłem, odpinając pasy i sięgając do klamki. Nacisnąłem ją i mocno pchnąłem drzwi. Na szczęście wampir zaparkował w odpowiednim miejscu, bo nie wdepnąłem w żadne błoto, wychodząc z samochodu. Zamknąłem drzwi i usłyszałem, że Damian robi to samo, a potem zaczął obchodzić pojazd, idąc do mnie z kamienną miną.
- Słyszałeś, co oni wczoraj mówili. To idealne miejsce, by dowiedzieć się, co planuje ten Klan wampirów. W takiej sytuacji nie ma czegoś takiego jak "sprawy prywatne". - mówił spokojnie i rzeczowo.
Co jak co, ale muszę mu to przyznać. Mówił z sensem.
- Wiem, wybacz, ale ja nie mogę tu być. Proszę, odwieź mnie do domu. - spojrzałem ba niego błagalnie.
- Na to chyba już za późno. - odpowiedział dziwnie sztywno, na co gwałtownie obróciłem się w kierunku gąszczu krzaków, zza którego patrzyła na nas pięć par błyszczących oczu. Przełknąłem głośno ślinę, robiąc krok w tył.
- Fabian, to ty dzieciaku? - Usłyszałem miękki, męski i zdecydowanie znajomy mi głos.
Nie minęło nawet parę sekund, a zza splątanych gałęzi wyszedł wysoki, barczysty mężczyzna z ciemnymi lokami aż do ramion odziany w czerwoną, kraciastą koszulę. Duże, piwne, a właściwie w tym momencie złote oczy wydawały się uśmiechać, tak samo, jak usta, wokół których rósł bujny zarost.
- Witaj, Adam. - odpowiedziałem, w gruncie rzeczy ciesząc się, że go zobaczyłem po tylu miesiącach.
- Dobrze cię widzieć. - Podszedł do mnie i wesoło klepnął dłonią w moje plecy, przez co syknąłem cicho pod nosem z bólu. Tepesh z wyraźnym zatroskaniem chciał do mnie podejść, ale chyba zrezygnował z powodu sporego likantropa stojącego obok mnie.
- Sorry, za takie przywitanie z naszej strony... - spojrzał po nielicznej części watahy. -... Ale wiesz, usłyszeliśmy samochód, a potem obcy zapach wampira i czegoś, czego jeszcze żadne z nas nie czuło. Byliśmy zaniepokojeni. Oprócz nas są dzisiaj z nami tylko szczeniaki, więc...
- Spokojnie. - przerwałem mu. - Nic takiego się nie stało.
- Od kiedy to nasi wspaniali łowcy podróżują z wampirami, hm? - Usłyszałem kpiący głos od mojej prawej strony.
Jak najszybciej odwróciłem się w tamtą stronę, stając twarzą w twarz z facetem, którego nie chciałem spotkać już nigdy. Szatyn prawie wcale się nie zmienił od naszego ostatniego spotkania.
Wciąż był wysoki i potężny. Może nie tak jak Adam, ale mimo to wciąż był pewnie silnym wilkiem, mimo, że ewidentnie zmizerniał. Jego szare oczy były podkrążone, a po policzku przebiegała świeża, jeszcze oblepiona krwią rana. Nie tylko twarz była pokiereszowana. Na całym tułowiu miał pełno blizn, co było łatwo zobaczyć, bo miał na sobie tylko spodnie.
Zapewne szykował się do przemiany albo się odmienił.
Stałem, milcząc i uważnie przyglądając się ruchom mężczyzny. Kątem oka zobaczyłem, że Damian robi dokładnie to samo ze zdenerwowaną miną.
Jego obecność mnie uspokajała.
To było dobre wsparcie w takie miejsce, zważywszy na to, że nie mam przy sobie broni.
- Radek, uspokój się. - warknął gardłowo Adam, a jego oczy zaświeciły się dziko.
- Nie masz prawa mi rozkazywać! - odkrzyknął szarooki, patrząc na mnie z nienawiścią. - Jeśli sądzisz, że zapomnę, co on mi zrobił, to się kurwa grubo mylisz! - spojrzał na mnie z mordem w oczach, na co wampir od razu zareagował i znalazł się przy mnie.
- Nie broń go krwiopijco! - rzucił wyzywająco. - Zapytaj go, ile z was zabił? Ile zaszlachtował jak psy?
- Ona na to zasłużyła. - powiedziałem spokojnie, doskonale wiedząc, do czego on zmierza.
Wciąż buzowała w nim gniew. Rozumiem to.
To nie było tak dawno temu.
Minął tylko rok.
- Zabiła troje ludzi. - Kontynuowałem. - Gdy zjawili się łowcy, pożerała swoją ostatnią ofiarę. Dziecko. Sześcioletnie dziecko! Rzuciła się na nich i zabiła dwoje z nich, a trzeciego ugryzła. Doskonale wiesz, że za zabicie piątki ludzi musiała zostać ukarana. - dokończyłem pewnym głosem.
- To była moja mate! - warknął, a jego pazury urosły, tak samo, jak i kły. - Ona była ciężarna! Czym zawiniły moje szczeniaki?! - krzyczał i już chciał się na mnie rzucić, gdy powstrzymała go jedna wilczyca i Adam, mocno go trzymając za ramiona.
- Zabiłeś ich z zimną krwią!
- Zrobiłem to, co musiałem. - odpowiedziałem, wciąż pewnie patrząc na rzucającego się wilkołaka. - Gdyby nie robiła to umyślnie i gdyby okazała skruchę, mogłaby mieć łagodniejszą karę, ale zaatakowała naszego negocjatora. Ugryzła go, a jego przybocznych rozszarpała na strzępy, ciesząc się z tego. Na jej nieszczęście moja grupa była z tamtą trójką na szkoleniu. Nie mogłem pozwolić na to, by jeszcze ktoś niewinny zginął.
Szatyn jeszcze raz się szarpnął w moim kierunku, by się uwolnić.
I udało mu się.
Gdyby nie silne ramiona, które złapały mnie w tym samym momencie, odciągając mnie w bok i olbrzymi szaro-brązowy wilk leżałbym na ziemi, broniąc się przed likantropem.
Usłyszałem tylko głuche uderzenie ciał i agresywne warczenie. Spojrzałem w tamtą stronę zza ramienia Damiana i zobaczyłem olbrzymie, warczące na siebie bestie.
Jeden z nich był znacznie większy od drugiego.
Miał czarno-brązowe futro wzdłuż grzbietu i ogona, ale wokół jego pyska i na podbrzuszu miała barwę nieskazitelnej bieli. Jednak największe wrażenie robiła właśnie jego wielkość, potężna budowa mięśni i niesamowicie lodowo błękitne oczy.
Druga bestia była także duża o ciemnobrązowej, wręcz kakaowej sierści z białym paskiem na szyi.
Łapy i pysk były znacznie ciemniejsze, przez co jego żółte oczy niezwykle mocno rzucały się w oczy. Stał na silnych, ugiętych nogach i odchylał uszy, mocno ukazując uzębienie w stronę drugiego członka watahy, lecz tamten się nie wycofywał. Parł naprzód, coraz bardziej unosząc pysk, mocno przy tym warcząc.
Wszystkie wilkołaki dookoła opuściły nieznacznie głowy i wsłuchiwały się w zdenerwowane warczenie.
Ciemny wilczur coraz bardziej opuszczał pysk, zaczynając, układać uczy po sobie. Niebieskooki basior przestał na niego napierać dopiero wtedy, gdy zaczął skamleć, prawie leżąc na ziemi, ukazując szyję.
Drugi tylko coś warknął jeszcze, a tamten już zaczynał biec w stronę lasu i pobliskiego jeziora.
Gdy już go nie było, jasnooki powoli zaczął przybierać postać człowieka. Po trzydziestu sekundach przed nami stał wysoki, dobrze zbudowany, dwudziestopięciolatek.
Zanim zdążyłem choćby się trochę speszyć tym, że stał przed nami nago, już podbiegła do niego jedna z kobiet, podając mu długi do kolan płaszcz. Uśmiechnął się do mnie, obrócił i szybko zarzucił na siebie odzienie, ukrywając ogromny, czarno-złoty tatuaż smoka. Przewiązał się w pasie paskiem i ponownie stanął ze mną twarzą w twarz. Jego pierś mimo że prawie okryta, wciąż dało się na niej dostrzec olbrzymią bliznę po ogromnych pazurach.
- Cześć, Fabian. - mruknął, uśmiechając się do mnie promienie, prawie świdrując mnie swoimi niebieskimi ślepiami.
- Hej, Sebastian. - odpowiedziałem, podchodząc bliżej, przy okazji kiwając głową Damianie, że wszystko jest teraz jak najbardziej w porządku i nie musi się martwić. Starszy blondyn z entuzjazmem poklepał mnie po przyjacielsku po plecach, a potem roztrzepał włosy, śmiejąc się przy tym, jak dziecko.
- Nawet nie wiesz, jaki zawał przeżyłem, gdy Aleks przybiegł do mnie cały zapłakany, mówiąc, że umierasz w lazarecie. - Pokręcił głową z poważną miną, ściskając moje ramię, jak na mnie odrobinkę za mocno. - Cieszę się, że jednak wygrałeś. Najwyraźniej to kruche ciało skrywa więcej siły, niż każdy mógłby się spodziewać. No i jak widzę, masz całkiem ciekawego kolegę. - uśmiechnął się szeroko, bez krępacji patrząc na Damiana, który stał lekko sztywno z założonymi na piersi rękoma, lecz gdy usłyszał, że o nim rozmawiamy, podszedł do nas i wyciągnął dłoń w kierunku blondyna. Wszyscy wilkokrwiści poruszyli się na ten ruch niespokojnie, nie wiedząc, czego się spodziewać po wampirze.
- Damian Tepesh. - powiedział, mrużąc oczy, jakby starał się odczytać coś na twarzy niebieskookiego.
Wilk nie pozostał mu dłużny i mocno ścisnął jego dłoń, uspokajając tym swój klan.
- Sebastian Aliszewski. Obecny alfa watahy i były łowca na stanowisku Cienia. - przywitał się przyjaźnie i wskazał dwa ukryte duże samochody
kilkanaście metrów dalej w krzakach. - Usiądźmy i pogadamy, dobrze? Reszta wróci do polowania. Dzisiaj uczą się szczeniaki, więc raczej nie sądzę, żeby szybko coś złapali. - zaśmiał się i ruszył we wskazanym kierunku, a my razem z nim.
- Byłeś łowcą? - zapytał fioletowooki, gdy wszyscy się rozeszli, szybko się przemieniając.
- Jeszcze rok temu. - odpowiedział, cicho stąpając po leśnej ściółce. - Byłem negocjatorem, którego tu wysłano w sprawie zdziczałego wilkołaka. I proszę, tak skończyłem. - rozłożył ramiona, uśmiechając się szeroko. - Ugryzła mnie, a ja przy pierwszej kolejnej pełni przeszedłem przemianę we własnym domu. Dobrze, że nie pilnowałem tamtego dnia dzieci mojej siostry. - pokiwał głową z bólem w oczach. - Nie wybaczyłbym sobie, gdybym tamtego dnia zrobił krzywdę Agnieszce i Irkowi. W ogóle słyszałem, że ostatnio miałeś z nimi zastępstwo. Mam nadzieję, że dałeś im w kość. - zaśmiał się i paroma susami znalazł się przy samochodzie, by swobodnie się o niego oprzeć.
- Już zdążyli się poskarżyć? - parsknąłem i usiadłem na przyczepce Jeepa Adama.
- Kiedy ostatnio był u ciebie Aleksander? - zapytałem, zaraz po tym, jak Damian usiadł obok mnie, z uwagą przysłuchując się naszej rozmowie.
- Wczoraj odebrałem go z waszej imprezy. Nieźle go wtedy podpiliście.- zachichotał, szczelniej zakrywając swoje ciało płaszczem.
- Gdyby to jeszcze ci przeszkadzało, że twój mate nie może po pijaku się od ciebie odkleić. - uśmiechnąłem się złośliwie, a siedzący obok mnie wampir, spojrzał na mnie zaskoczony.
- Aleksander jest jego bratnią duszą?
-Tak. - odpowiedział mu przywódca sfory, uśmiechając się niezwykle zadowolony. - Z początku niezbyt mu się to spodobało, ale z czasem zmienił zdanie. Powoli zaczął się we mnie zakochiwać i odczuwać skutki naszej niedopełnionej więzi. Od pół roku jesteśmy razem, a moja wataha i rodzina wręcz go uwielbia.
- Nie przeszkadzało mu, że jesteś... - zaczął, ale nie wiedział chyba jak dokończyć.
- Mężczyzną? - rzucił alfa. - Żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Wilkołaki nigdy nie wybierają sobie partnerów. To los nam ich wybiera. A to, że Aleks jest pan, to tylko ułatwiło sprawę. - zaśmiał się wesoło. - A właśnie, a propos partnerstwa...- rzucił nagle. - Mate Alicji niedługo urodzi. Jeśli dobrze pamiętam, termin jest za tydzień.
Spojrzałem na niego w kompletnym szoku, o mało brakowało, abym wstał z samochodu.
- Jakim cudem?
Mina Sebastiana od razu się zmieniła na niezwykle wkurzoną i pełną agresji.
- Jakiś sukinsyn z sąsiedniej watahy ją skrzywdził. Alicja wraz z Adamem rozszarpali go potem na strzępy. Jeśli oni by tego nie zrobili, sam bym to zrobił. - warknął, a jego oczy mocno się zaświeciły. - Ala jest moją przyjaciółką i trzecim wilkiem, nie mógłbym znieść tego, że ktoś skrzywdził jej ukochaną. Na szczęście obie są silne i stwierdziły, że wspólnie wychowają to młode.
Po ostatnim zdaniu uspokoiłem się i nieznacznie uniosłem kąciki ust.
- To dobrze. A jak Adam radzi sobie na stanowisku bety? - zapytałem. Już dawno się z nimi nie widziałem i chciałem się dowiedzieć jak najwięcej.
Szczególnie że Sebastian planuje połączyć się z Aleksem już na stałe i jeśli się zgodzi, to go przemienić, tym samym czyniąc go członkiem tej grupy.
- Wręcz świetnie. Dobrze jest mieć w nim oparcie. A co was do mnie sprowadza? Bo nie sądzę, żebyś przyszedł tu, narażając się na spotkanie z Radkiem, tylko aby ze mną porozmawiać.
- Prawda. - Przytaknąłem mu i spojrzałem na bruneta. - To głównie przez niego tu jestem. Wczoraj podsłuchaliśmy rozmowę wilków z twojego stada. Rozmawiali o tym, że były u was wampiry z pewną propozycją, której podobno nie przyjąłeś.
- Jak mógłbym przystąpić do czegoś, na co nawet demony nie chcą przystać? - oburzył się, odbijając od drzwi samochodu. Zaczął nerwowo chodzić dookoła, coś do siebie mamrocząc. - To prawda, dwa dni temu przyszły do nas dwa wampiry. Nie wiem, jak bardzo musiały zgłupieć, żeby przyjść na nasze terytorium. - urwał, patrząc na Draculę.- Bez obrazy. - chłopak tylko ze śmiechem pokazał, że to go nie uraziło.- Nawet utopce nie wychodzą z jeziora, gdy polujemy. Młode wilki w razie niebezpieczeństwa, zagryzą wszystko, a ci jak gdyby nigdy nic, pojawili się w trakcie pełni przy pierwszych zmianach trójki szczeniaków. Powiedzieli, że chcą porozmawiać z alfą. Zgodziłem się. Nie miałem zbytnio innego wyjścia. Naciskaliby na mnie, a okazanie strachu w mojej sforze byłoby niebezpieczne. Adam i mój gamma Szymon, zgłosili się, aby mi towarzyszyć. Odeszliśmy kawałek, a ani już zaczęli nas przekonywać, abyśmy poparli ich ideę. Chcieli walki z łowcami. Na szczęście nie dowiedzieli się, że ja też nim byłem, bo miałbym raczej problemy z tą dwójką. Byli silni. Obaj klasy A i ewidentnie dwustu, trzystuletni. Od razu im powiedziałem, że to nie leży w moich intencjach, a poza tym, nawet nie miałbym osób do walki. Doskonale wiesz, Fabianie, że moja wataha to tylko dwadzieścia siedem wilków z tego sześcioro to jeszcze nieprzemienione młode i trzy brzemienne wilczyce. Chyba z pół godziny próbowałem im wytłumaczyć, że ta walka nie leży w moich interesach, że połowa mojej watahy była kiedyś ludźmi i nie da żadnej z ras korzyści, że rozpętamy Piekło na ziemi. Ale jakbym mówił do słupa. Wciąż mówili o tym, że jesteśmy traktowani jak zwierzęta, jak niewolnicy, w naszym istnieniu nie ma niczego prócz nakazów. Że nawet posilić nie możemy się w spokoju. Oni chcą z ludzi zrobić bydło. - westchnął, kręcąc załamany głową. - Mają im robić tylko za pokarm, a wszyscy łowcy mają zostać eksterminowani. Mieszance będą mogły żyć w zależności od stopnia zmieszania krwi. Jednak nie sądzę, że to byłaby prawda. Każdy, kto wystąpiłby przeciwko nim, zginąłby w katuszach. Nie chcę tego dla nikogo, a szczególnie dla moich bliskich. Cała moja rodzina i moja miłość to łowcy. - dokończył ze smutkiem.
Na jego miejscu czułbym się tak samo, jakby ważne dla mnie osoby były w zagrożeniu. I były. Dlatego nie mogę pozwolić, aby ten klan wampirów wygrał.
- Mówili coś ważnego. Coś gdzie się gromadzą? Kim jest ich przywódca? - uprzedził moje pytania Damian, wstając ze swojego miejsca.
Wilkołak z początku zmarszczył brwi i opuścił głowę, patrząc na swoje nagie nogi w zamyśleniu.
- Jedyne co mi powiedzieli to to, że przewodzi im stary, legendarny wampir. Szczerze to pomyślałbym, że chodzi o twojego ojca... - zwrócił się do Damiana, patrząc mu w oczy. -... ale wiedziałem, że współpracuje z Venatores. Jedyne co udało mi się od nich posłuchać co do ich miejsca pobytu, to to, że jechali tamtego dnia do Olsztyna. Przepraszam. To jedyne co wiem.
- To i tak dużo. - powiedziałem szybko, wstając z niewygodnej klapy samochodu. - Jeśli zjawiliby się jeszcze raz albo dowiedziałbyś się czegoś istotnego, daj nam znać, dobrze?
- Jasne. Od razu to zrobię. - odpowiedział z niewielkim, smutnym uśmiechem. - A teraz wybaczcie, ale muszę iść do stada. Chyba sobie nie radzą. - parsknął i ponownie w jednej sekundzie stał przed nami olbrzymi wilk.
- Nie ma sprawy. My i tak musimy się już zbierać, prawda? - spojrzałem na czarnowłosego, który w odpowiedzi skinął mi powoli głową, jakby zamyślony.- Jeszcze się niedługo zobaczymy. Wpadnij niedługo do Mrągowa. Wyskoczymy we trójkę z Aleksem na miasto. Dzisiaj muszę jechać, by się przygotować. Moja rodzinka planuje, oczywiście bez mojej zgody, jakiś wypad na weekend, więc do zobaczenia. - uśmiechnąłem się do leśnej bestii, która po chwili zniknęła z głośnym wyciem za krzewami.
Z lekkim zmęczeniem i delikatnym przytłoczeniem nowymi informacjami, uśmiechnąłem się do fioletowookiego, ruszając razem z nim do samochodu. Westchnąłem boleśnie, czując ostre kłucie w okolicy moich łopatek. Szybko, tak jak się skrzywiłem, tak szybko przybrałem na twarz uśmiech. Nie chciałem jeszcze bardziej martwić dzisiaj Tepesha. Ostatnio i tak robił to za często i to z mojego powodu. Gdyby dowiedział się, że bolą mnie w dziwny sposób plecy, to nie sądzę, żeby zawiózł mnie do domu, tylko prosto do gabinetu Kalki na badania. Dzisiaj już i tak widziałem jego przerażony wzrok po tym, co mu powiedziałem i o tym, co zobaczyło tamto dziecko.
- Fabian, zaczekaj. - odwróciłem się, czując, jak wampir chwyta mój nadgarstek w mocnym uścisku.
- Coś nie tak? - zapytałem, patrząc mu w oczy, które w tym momencie miały jakiś dziwny wyraz.
- To ja powinienem o to spytać. Powiedz mi, co się dzieje? - poprosił, wciąż mocno trzymając moją rękę, jakby się bał, że ucieknę. I szczerze powiedziawszy, miałem na to ochotę.
Czy on coś zauważył?
Proszę, oby nie chodziło o to.
- Jest wszystko dobrze. - odpowiedziałem, wymuszając na swoich ustach szeroki uśmiech.
Mam nadzieję, że wyszło mi to choć trochę naturalnie. Nie, moje błagania chyba nic nie dały, bo brunet spojrzał na mnie z jeszcze większą troską niż przedtem. Z całych sił powstrzymałem się, aby nie odwrócić od niego głowy. Wtedy już w ogóle poznałby, że kłamię. Tak więc stałem z mocno bijącym sercem przed chłopakiem, patrząc na jego zasępioną twarz. Nagle pokręcił głową z żalem i podniósł moją rękę wyżej, przybliżając się do mnie.
- Fabian, mnie nie oszukasz i dobrze o tym wiesz. - szepnął, pochylając się nade mną. - Doskonale wiedzę, jak od rana się krzywisz, przy choćby najmniejszym dotknięciu twoich łopatek. A jak ten wilk cię tam klepnął, myślałem, że krzykniesz. Dodatkowo to, co powiedziałeś rano o tej dziewczynce... To jest niepokojące. Proszę, możesz mi o wszystkim powiedzieć. - zachęcał melodyjnym, przyjemnym dla ucha głosem.
- Po prostu bolą mnie plecy. To nic takiego. - Pokręciłem głową i chciałem zabrać rękę, ale w odpowiedzi wampir złapał ją tylko mocniej.
- To nie jest nic takiego. Przy twoim niedawnym stanie to nie będzie nic takiego. Podwiń koszulkę. - rzucił jak na mój gust zbyt swobodnie.
- Ty sobie chyba żartujesz! - od razu poczułem, jak na moich policzkach zaczynają rozkwitać rumieńce.
- Nie. Nie musisz się krępować. - westchnął i mnie puścił.
Jak najszybciej obróciłem się do niego plecami, aby nie zobaczył moich purpurowych policzków. Złapałem brzeg koszulki i ją podciągnąłem aż pod same pachy. Na całe szczęście zostawiłem wcześniej bluzę w aucie Damiana, bo bym sobie teraz pluł w brodę, starając się podciągnąć obie te rzeczy. Wstrzymałem oddech, gdy poczułem, jak silna dłoń mocniej podciąga moją odzież i dotyka delikatnie moich pleców. Delikatne muśnięcia przeszły ze środka pleców na moje łopatki. Wzdrygnąłem się, gdy zimne palce dotknęły jednego punktu na moich plecach.
- Aua. - jęknąłem, gdy zamiast palców poczułem w tamtym miejscu całą dłoń.
- Wybacz. - Usłyszałem jego głos i poczułem delikatny podmuch powietrza na swojej skórze, co od razu spowodowało dreszcz przechodzący przez mój kręgosłup.
- Gdzie zrobiłeś sobie takiego siniaka? Wymknąłeś się na polowanie? - zapytał poważnym głosem. Wytrzeszczyłem oczy na to pytanie i opuściłem obranie, odwracając się do fioletowookiego.
- Co? Jaki siniak? I nie, nie wymknąłem się. Ojciec chyba urządziłby mi piekło, gdyby dowiedział się, że chociażby pomyślałbym o polowaniu! - Pokręciłem głową szybko, roztrzepując i tak już strasznie ułożone włosy.
- Dobrze, przepraszam za moje podejrzenia. Po prostu się martwię. - odpowiedział, mocno wzdychając. - To odpowiesz na moje pytanie? Skąd u ciebie ten krwiak?
- Nie wiem. - odpowiedziałem szczerze. - Jestem pewien, że nawet o nic się nie uderzyłem. Jedyne, kiedy dostałem mocno w plecy, to przy tej sprawie z bezkostem.- Myślałem gorączkowo.
- Kalka powiedział, że przecież po mutacji nie masz żadnych obrażeń z tamtego dnia. Na następny dzień nie miałeś nawet rozerwanej nogi, a co dopiero, abyś po tygodniu dostał olbrzymiego, szaro-fioletowego siniaka na plecach. Fabian, wasz doktor musi cię zbadać. Proszę, obiecaj mi, że do niego pójdziesz. - spojrzał na mnie twardo, ale jednak z troską w oczach, przez którą miałem wrażenie, że zaraz dostanę palpitacji serca. Długo nie wytrzymałem tego wzroku i zgodziłem się, na co zostałem nagrodzony promiennym uśmiechem.
Teraz już tylko pozostało wrócić do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top