❦Szkolenie i Narzeczona❦
✽ Fabian ✽
Trzy tygodnie później.
Wyszedłem niezbyt chętnie do instytutu, naprawdę wolno maszerując do tej diabelnej windy. Po minucie wygramoliłem się na piętro naszych informatyków. Gdy otworzyłem drzwi, uderzył we mnie od razu olbrzymi gwar rozmów.
W około mnie i między biurkami latała masa łowców w pełnym rynsztunku. Nasi informatorzy prawie tonęli w swoich urządzeniach i porozrzucanych po biurkach papierach. Jakimś cudem wypatrzyłem w tłumie blond grzywę Juliana, który z nie mniejszym pośpiechem od reszty instruował jakiegoś wysokiego brodacza ze strzelbą przeznaczoną do odstrzału utopców.
Nagle poczułem bolesne uderzenie w bark. Oblepiony od stóp do głów w krwi łowca przepchnął się do wnętrza olbrzymiego pokoju i warknął pod nosem coś o osobach blokujących przejście.
Uniosłem kpiąco brew, ale na szczęście nic nie powiedziałem.
Ruszyłem tylko do znajomego mi chłopaka, starając się manewrować tak, aby na nikogo nie wpaść, a zważywszy na tę ilość broni... Nie byłby miło.
- Jules! - Pomachałem do niego energetycznie by zwrócić na siebie jego uwagę.
Pierwszy zobaczył mnie ten olbrzymi facet, coś powiedział do Orłowskiego i odszedł.
Dopiero wtedy jasnowłosy uniósł na mnie spojrzenie. Uśmiechnąłem się, widząc, co ma na nosie. Już dawno nie nosił swoich okularów, przez co prawie zapomniałem, że ma ciemne, brązowe oczy.
Skinął na mnie tylko palcem, bym prędko podszedł i znowu zatopił się w swoim telefonie.
Gdy stanąłem obok niego, dopiero teraz zauważyłem, że mój technik siedzi z komputerem, tabletem i telefonem.
Parsknąłem.
Jeszcze mu tylko laptopa brak.
- To, co to za moje zadanie, które miało mi się nie spodobać? Dostałem maila, ale nie za bardzo chciało mi się go czytać. - mruknąłem, opierając się łokciem o jasny blat biurka, przez co przeszedł przez moje ciało nieprzyjemny "prąd" .
Chłopak nawet nie uniósł na mnie swoich oczu, gorączkowo czegoś szukając w swoim kompie.
- Juuuleees. - jęknąłem, dźgając go palcem w plecy między łopatki.
Dopiero wtedy się tak jakby "przebudził".
Wyrwał mechanicznie ze swojego notatnika kartkę, nabazgrał coś szybko swoim krzywym pismem na niej i mi ją podał z przepraszającym wzrokiem.
- Sorry, Fabian, ale ja kompletnie nie wiem, za co się zabrać. Właściwie... To nikt nie wie.
Odebrałem od niego kawałek papieru i wytrzeszczyłem oczy po przeczytaniu jego zawartości.
Nie...
Zmarszczyłem brwi, patrząc zdenerwowany na Orłowskiego.
- Julian, to są chyba jakieś żarty! - Pomachałem mu przed twarzą papierem, czując, jak mnie krew zalewa. - Zamiast zajmować się przydzieloną mi jakąś sensowną sprawą, mam niańczyć uczniaków!? To jest bez sensu!
Blondyn tylko wywrócił zirytowany oczami i spojrzał na mnie nad wyraz twardo jak nad niego znad czarnych oprawek.
- Mówiłem, że ci się to nie spodoba, ale to nie ja wybieram ci zadania. Najwyraźniej twój ojciec uznał, że lepiej sprawdzisz się jako instruktor, a nie w polu. I może miał rację. Od tygodnia nie masz chwili wytchnienia. Będziesz miał możliwość chociaż dzisiaj odreagować.
- Chyba że dostanę pierdolca podczas ich uczenia. - Skrzyżowałem ręce na piersi, przygryzając mocno wargę.
- Nie przerywaj mi, jak mówię. - syknął. - Sądzę, że ma rację. Jesteś na tyle dobrze wytrenowany, że dobrze pójdzie ci ich nauka. Przecież to tylko jeden dzień. To nie praca na pełen etat. - Znowu chciałem odpowiedzieć, ale ponownie mi stanowczo przerwał. - Ja wiem, że tacy jak ty wolą zadania w terenie, więc nic nie mów. Co ci szkodzi, to tylko jedno zadanie.
Westchnąłem niezadowolony, przygryzając policzek od wewnątrz.
- Dobra. - sapnąłem ciężko. - O której godzinie?
Brązowooki tylko się skrzywił w niedowierzaniu i spojrzał szybko na zegar w wyświetlaczu telefonu.
- Jak to o której? Teraz. Już czekają na ciebie w sali numer 3.
Palnąłem się tylko otwartą ręką w czoło i przejechałem nią po całej długości mojej twarzy.
Esu, z kim ja muszę pracować...
Odchrząknąłem, pożegnałem się i z nieukrywany ociąganiem zacząłem zmierzać do wyjścia z zatłoczonego pomieszczenia. Ziewnąłem solidnie i przetarłem wilgotne powieki.
Mimo że wczoraj Damian odwiózł mnie do domu dość wcześnie i walnąłem się od razu do miękkiego łóżka, to i tak nie zasnąłem aż do drugiej, a jak udało mi się zapaść w sen, szybko się z niego wybudzałem jak na złość dręczony już dawno niepojawiającymi się koszmarami.
Do kitu takie spanie.
I jeszcze musiałem do szkoły.
Nic tylko umierać.
Poklepałem się dość mocno po policzku, by choć odrobinę się ocucić, a mój wzrok tak samoistnie padł na dość stary już ekspres do kawy, stojący w rogu na wejściu.
Przechyliłem trochę głowę w bok i wzruszyłem ramionami.
Czemu nie...
I tak oto do sali schodziłem (po schodach, ni cholery nie chciałem wchodzić do tej windy) z parującym kubkiem tak potrzebnej mi kofeiny.
Siorbnąłem łyka, wchodząc do sali numer trzy i skrzywiłem się, czując aż taką dawkę goryczy.
Mocna cholera.
Mlasnąłem, przyglądając się czarnej cieczy.
Mogłem dodać do tej "siekiery" więcej cukru.
Hm... Teraz to już raczej za późno na odwrót.
Otaksowałem spojrzeniem moich dzisiejszych uczniów, którzy nawet nie zauważyli mojego wejścia, będąc zajętymi naprawdę głośnymi i żywymi rozmowami między sobą.
Znad głów w większości gimnazjalistów wystawiała jedna głowa całkiem sporego, barczystego mężczyzny. Jako jedyny z tu obecnych obserwował uważnie wejście, będąc opartym o bladoniebieski filar z czarną gąbką. Gdy nasze oczy się spotkały, chyba zorientował się, kim jestem, bo skinął mi głową na powitanie, odbijając się od swojego miejsca nogą.
W tłumie wypatrzyłem przez całkowity przypadek dwie takie same, znajome, jasnobrązowe czupryny i po cichu do nich podszedłem. Już z daleka było słychać, o czym gadali.
A raczej o kim.
- Nie no, Milena, nie rób sobie jaj. To nie może być prawda. - parsknął brązowowłosy chłopak, ale głos mu się trochę przyłamał. - Helsing nie może mieć z nami zastępstwa. Podsłuchałem, jak ojciec mówił do ciotki, że ma jakieś ważne zadanie, ba, nawet nie ma go dzisiaj w organizacji.
Wścibskie gnidy, nie ładnie to tak obgadywać kogoś za plecami. - skrzywiłem się i znowu zatopiłem wargi w kubku.- Ale posłuchajmy jeszcze trochę. Może dowiem się, co o mnie myślą? Jak coś, to się nad nimi poznęcam. Czasami dobrze być tak niskim, chociaż mnie nie widzą.
- Ale to prawda Irek. - kontynuowała blondynka nazwana Mileną, mocno wymachując rękoma w irytacji.
- Jeśli tak, to mamy przejebane. On nas wykończy fizycznie i psychicznie, a i jeszcze obleje z dzisiejszego zadania. - szepnął wystraszony odrobinkę czarnowłosy chłopak z dziwnym wzorkiem na łbie, jakby ktoś po nim przejechał kosiarką.
- Weźcie, kretyni, Fabian nie jest taki zły. Jest naprawdę spoko. - siostra bliźniaczka Irka popukała się palcem w czoło.
Uśmiechnąłem się, słysząc to i dopiero wtedy wyłoniłem się z mojego ukrycia, tarmosząc wolną ręką włosy Agnieszki, która wręcz skamieniała z zaskoczenia, a jej znajomi wraz z bratem zbledli o kilka odcieni.
Poczułem na ten widok naprawdę wielką satysfakcję.
- Dzięki, Aga. - Parsknąłem. - To miło, że tak mnie bronisz, ale wolałbym, żebyś sama nauczyła się bronić przed na przykład południcą.
Policzki dziewczyny zrobiły się purpurowe na moją uwagę, a jej ramiona jakby się skurczyły.
Zabrałem dłoń z jej głowy z delikatnym uśmiechem.
- Skoro się już wszyscy nagadaliście, czas na lekcje. - stwierdziłem i włożyłem dwa palce do ust, gwiżdżąc najgłośniej, jak umiałem.
Głowy wszystkich jak jeden mąż zwróciły się w moim kierunku. Niektórzy stanęli spokojnie, rozpoznając we mnie swojego dzisiejszego trenera, a niektórzy obserwowali mnie ciekawsko, w ogóle nie orientując się, kim jestem. Najpewniej myśleli, że jestem jednym z nich i przyszedłem się tu podszkolić.
Postanowiłem rozwiać ich mylny tok myślenia.
- Witam wszystkich. - powiedziałem mocnym głosem, starając się, aby wszyscy mnie dobrze usłyszeli. - Dla tych, co nie wiedzą, jestem Fabian Helsing. Na wasze szczęście albo nieszczęście, będę zastępować dzisiaj waszego "ukochanego" nauczyciela, pana Filipa Kaczmarczyka.
Po sali ponownie rozniósł się rozgorączkowany szmer rozmów. Szybko to przerwałem.
- Mam choć trochę nadziei, że jakkolwiek się dogadamy, bo nie sądzę, żebyście mnie słuchali. - siorbnąłem z kubka. - Dzisiejszego dnia, jak dostałem informację, mieliście uczyć się korzystania z miecz, bo walką tego nie nazwę. - Mlasnąłem, czując, że podrażniłem sobie język gorącym płynem. - W składziku czekają na was użytkowane przez pana Filipa miecze jednoręczne. Idźcie sobie jeden wybrać. Tylko zróbcie to mądrze, dobrze? - Zerknąłem na nich spod grzywki. - Może Doktorek jest świetny, ale ręki wam ponownie nie przyszyje. -Zmarszczyłem brwi, chwilę się zastanawiając. -... Chociaż...
Na szczęście nikt mnie już nie słuchał, tylko pchali się do małego pomieszczenia, aby zgarnąć dla siebie jak najlepszą broń i zaszpanować.
Gdyby to była jeszcze normalna broń.
Uniosłem ciepłe naczynie ku swoim ustom, przykładając naczynie do swoich warg.
To po prostu zwykłe miecze treningowe.
One nawet nie są ostre, ale coś musiałem powiedzieć, by zachęcić ich do lekcji.
Bylibyśmy głupcami, gdyby dostali na swoją pierwszą lekcję normalny oręż.
Ruszyłem do niebieskiej, już nieźle obdrapanej barierki stojącej wzdłuż pomieszczenia i na niej ciężko usiadłem.
Skrzywiłem się, odstawiając pusty kubek na podłogę.
Mogłem wziąć sobie poduszkę, a tak to ta rura będzie mi się wbijać w dupę przez półtorej godziny.
A może mógłbym się przejść po jakieś krzesło?
Spojrzałem z nadzieją na białe drzwi po drugiej stronie.
Moje szczęście jak zwykle obróciło się do mnie plecami, bo jak nigdy wszyscy uporali się ze znalezieniem sobie broni niezwykle jak na nich szybko.
No po prostu pięknie. - sarknąłem.
Dwadzieścia siedem par oczu patrzyło na mnie wyczekująco z dziwnymi minami, co jakiś czas przekładając niepewnie miecz z ręki do ręki.
- Dobra, wszystko już macie? - Upewniłem się. - To dobrze. - westchnąłem, widząc, jak po kolei kiwają mi głowami. - Za waszymi plecami przy ścianach czekają manekiny, które macie "pokonać" - Zrobiłem w powietrzu cudzysłów palcami.
Większość zaczęła zmierzać powoli do wspomnianych lalek, ale na środku sali zostali trzej mężczyźni.
Od razu było widać, że nie pochodzą z wieloletnich łowieckich klanów, tylko trafili tu z jakiegoś powodu.
Byli znacznie starsi od większości.
Gdzieś tak w moim wieku.
Nie pasowali tutaj tak samo, jak ten wielki facet z tyłu sali trochę przypominający z wyglądu drwala. Cała czwórka miała rozbiegane, podekscytowane, ale i pełne chęci zemsty spojrzenie i z daleka było widać, że źle się czuli, trzymając trzon swoich ostrzy.
Tak nieswojo.
Mimo że dla innych to także była pierwsza lekcja, to pewniej trzymali rękojeść. Ich chwyt był mocny, a spojrzenie na tyle opanowane, na ile pozwalał ich wiek. Od najmłodszych lat byli ku temu szkoleni. Wiem z autopsji, że co drugi z nich miał już kiedyś w ręku broń i godziny nauki opanowywania swoich emocji za sobą.
Ciekaw jestem, dlaczego tu są?
- O co chodzi? - zapytałem, unosząc brew.
- Czegoś tutaj nie łapiemy. - odezwał się jeden z nich, dość wysoki, ale kanciasty brunet.
Przekrzywiłem głowę, zaciskając usta w wąską kreskę i chwyciłem palcami mocniej barierkę.
- Słucham. Postaram się wytłumaczyć. - Skinąłem im głową, aby kontynuowali.
Ciekawe, czego nie rozumieją?
- Dlaczego mamy uczyć się walczyć czymś takim!?-prawie krzyknął wytatuowany na rękach blondyn, pokazując znacząco miecz. - Mamy dwudziesty pierwszy wiek! Czemu mamy korzystać z czegoś takiego?! To jest przestarzałe! Dlaczego nie możemy używać pistoletów bądź karabinów? Nawet nie musielibyśmy podchodzić do swoich celów. Nie narażalibyśmy się na obrażenia, gdybyśmy używali snajperki.
Uśmiechnąłem się nieznacznie.
Sądząc po jego reakcji i sposobie, w jaki gestykulował miał już doczynienie z bronią.
Raczej bardzo bliskie z nią spotkanie.
Rzuciłem okiem na jego starą już ranę na ramieniu, która ewidentnie została zrobiona od kuli.
Najwyraźniej ta trójka nie była taka niewinna.
Jacyś młodociani gangsterzy?
Kto wie?
- Tak, to jest dobre pytanie i odpowiem ci na nie tak jak mój mistrz w Rumunii, okej? Broń palna dla łowcy może być tylko dodatkiem i to na coś słabego. Na takiego wampira klasy E. Na ostrzu takim jak ten możemy umieścić runy przeciw demonom czy na przykład jakieś celtyckie, co jest wręcz niezbędne w naszym zawodzie. W mieczu czy nożu nie zabraknie nagle amunicji, co spowoduje, że będziemy bezbronni. Nie zatnie się od piachu czy błota, w którym przychodzi nie raz się nam babrać. Pociski nie zawsze przebiją skórę niektórych bestii, a zamachnięcie się klingą jest prawie bezgłośne, nie to co wystrzał takiego zwykłego, powszechnie używanego pistoletu. Hałas tylko zaalarmuje wszystkich w okolicy. I to zazwyczaj wrogów. Stwory polują nie tylko dzięki wzrokowi i węchowi, ale i mają doskonały słuch. Na przykład takie wilkołaki czy wampiry, które swoje ofiary potrafią wyczuć od kilkunastu metrów do paru kilometrów. Jak obronisz się strzelbą, gdy zajdzie cię od tyłu Cmentarna Baba? Nie sparujesz nią jej mocnego uderzenia uzbrojonej w olbrzymie pazury łapy, a jak już to z trudem i możliwym niepowodzeniem. Łatwiej jest ją jednym, pewnym uderzeniem pozbawić tego łapska. Najpewniej wtedy ucieknie z krzykiem za pobliskie nagrobki. - Z niewielkim zadowoleniem zauważyłem, że wszyscy słuchali mnie uważnie, co jakiś czas przytakując mi. - Dobra. - Klasnąłem w dłonie. - Ja wam tu wykładzik strzeliłem, a wy ćwiczyć mieliście.
Kolejną godzinę spędziłem na pokazaniu im paru ruchów, poprawy ich postawy czy po prostu na zwykłej obserwacji, przerywanej przez okrzyki typu: "Nie, nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Nie rąb tym mieczem jak chłop! To nie jest cep, a ty nie młócisz zboża!" czy: "No i gdzie te łapy tam pchasz?! Już byś dłoni nie miał, gdyby ten miecz był ostry! Tam nie ma ricasso!"
Koniec lekcji przyjąłem z ulgą.
Teraz tylko do domciu i spokój na dzisiaj.
Szedłem powoli klatką schodową na górę, gdy poczułem natarczywe wibracje w spodniach.
Sięgnąłem do kieszeni i wydobyłem z niej telefon.
Na ekranie widniał tylko wielki napis: Siostra
Zmarszczyłem brwi zaskoczony.
A ona czego chce?
Bez zastanowienia kliknąłem zieloną słuchawkę.
- Hallo? - odezwała się cicho Asia.
- Tak, Aśka? Co chcesz? - Przystanąłem i oparłem się o szarą ścianę z jedną ręką w kieszeni.
W jednej chwili coś mi się przypomniało.
Zapomniałem, że zostawiłem kubek na dole... Eee tam, ktoś posprząta.
Nie chcę mi się tam iść.
- Fabian, mamy problem. - szepnęła.
Na to zdanie od razu moje serce zadudniło mocniej.
- Co się stało? Dlaczego szepczesz?
- Anna przyjechała.
Te dwa wyrazy wystarczyły mi, abym zbladł, a gardło ścisnęło się jak w imadle.
Nie, to jakiś żart. Proszę. - Myślałem histerycznie. --Nie dzisiaj.
Blagając wszystkich bogów od Boga słońca Ra, przez Thora, Allaha, Jahwe, Zeusa, Hadesa, Neptuna, Świętowida, Lokiego na Szatanie kończąc, aby to był tylko nieśmieszny żart.
- Powiedz, że żartujesz...
- Nie.
Przełknąłem głośno ślinę, odsuwając się od chłodnej ściany.
- Kiedy wyjeżdża?
Oby jak najszybciej, oby jak najszybciej. - powtarzałem jak mantrę.
- Jutro.
Chwilowa ulga.
O, jak dobrze. - przyłożyłem spoconą ze stresu rękę do piersi.
- Ona cię chce zobaczyć. Tak baaardzo. - przeciągnęła znacząco samogłoskę.
- Nie! - powiedziałem szybko. - Powiedz jej, że mam jakąś niecierpiącą zwłoki misję, że nie będzie mnie do późna.
- Ale ojciec wszystko wygada. Wie, że nie masz zadania.
- O ojca się nie martw. Zaraz dostanie wiadomość. Na pewno coś się dzieje. Uda mi się wysępić od Juliana zabójstwo jakiegoś stwora, tylko musisz to potwierdzić, proszę.
- Dobra. Masz u mnie dług. - I rozłączyła się, a ja pędem pobiegłem do pomieszczenia naszych techników, prawie spadając z ostatniego schodka.
Wpadłem tam jak z procy. Nawet minuta nie minęła od mojego przekroczenia progu, a już stałem przy zszokowanym Orłowskim.
- Jules, błagam, ratuj mnie! Powiedz, że masz jakąś misję! - Położyłem dłonie na drewnianym meblu, nachylając się nad komputerem i chłopakiem.
Blondyn rzucił mi tylko zaskoczone spojrzenie zza oprawek okularów, które zsunęły mu się z nosa. Gdy już się otrząsł, płynnym ruchem je poprawił i uniósł cienką brew.
- Co ty znowu zrobiłeś? - zapytał znudzonym głosem, mocno wzdychając.
- Ja?! Nic! - wykrzyknąłem i przeniosłem się do boku mojego przyjaciela. - Jules, musisz mi pomóc, Anna...
Chłopak na to imię tylko ryknął śmiechem, zginając się kurczowo w pół, prawie waląc łbem w klawiaturę. Śmiał się tak z dobrą minutę, aż w końcu nie mógł złapać oddechu. Pociągając nosem, otarł łzy z kącików oczu.
- Fabian, ty chcesz mi powiedzieć, że uciekasz przed swoją dziewczyną? - parsknął.
- Ona nie jest moją dziewczyną! - oburzyłem się.
Krzyknąłem chyba trochę za głośno, bo parę osób spojrzało w naszą stronę ciekawsko.
Mimowolnie zapiekły mnie policzki, ale wciąż twardo spojrzałem na mojego technika.
- Przecież dobrze wiesz, że nic mnie z nią nie łączy.- powiedziałem już tym razem trochę ciszej.
- No tak nie do końca. - mruknął rozbawiony. - Z tego, co pamiętam, to twoja daleka kuzynka i ewidentnie czuje do ciebie mięte. Czemu narzekasz? Ładna dziewczyna do ciebie zarywa, a ty wiejesz, gdzie pieprz rośnie. - Pokręcił głową.
Mimowolnie przed moimi oczami pokazał się jej wizerunek.
Anna Helsing jest naprawdę ładną, rudowłosą dziewczyną o delikatnej, piegowatej buzi. Jej migdałowe, brązowe oczy zawsze wydawały się uśmiechać.
Po prostu ładna i miła dziewczyna. Ma tylko jeden mankament psujący jej wizerunek, a mianowicie długą, mocno widoczną bliznę przechodzącą od czoła, przez lewe okoaż do kącika ust. Oko stało się niewidome i zaszło mleczną mgłą. Ale nie żebym to przez to od niej uciekał! Nie, nie. Każdy łowca ma jakieś blizny, to nie robi na nas wrażenia. Znamy się naprawdę długo, jest moją kuzynką, co prawda szóstego stopnia, ale jednak lubię ją jak siostrę, nie jak materiał na żonę. Do tego jej matka, Helga, stara się nas od dwóch lat ze sobą zeswatać, na co An zbytnio nie ma nic przeciwko. Ich zachowanie jest wręcz napastliwe, a ja nie mam zamiaru być z kimś z musu, a one wciąż nalegają, mówiąc, że to będzie najlepsze wyjście dla naszego rodu.
Nie jest jedyną, która jakby miała okazję, postawiłaby mnie przed kobiercem. Nie warto być Helsingiem w pierwszej lini. Dwaj synowie brata mojego ojca mają na tyle szczęścia, że są jeszcze dzieciakami. Więc zostaje im ja.
- Wiesz dlaczego. Więc masz coś dla mnie? - zapytałem z nadzieją.
Chłopak tylko zatopił swoje brązowe patrzałki w ekranie komputera, coś czytając.
- Właściwie to tak. - zaczął powoli. - Co prawda miałem zlecić to Markowi, ale czemu nie. Jakaś propozycja stawki?
- Nie. - Pokręciłem szybko głową. - Daj cokolwiek.
- Dobrze. W lesie niedaleko grasuje stwór nocą polujący na ludzi. Ostatnio znaleziono martwego mężczyznę w połowie zjedzonego. W rozszarpanym ciele z narządów wewnętrznych brakowało serca i wątroby. W ciele brakuje także krwi. Na dodatek podobno tamtej nocy słychać było pohukiwanie sowy. Coś ci to przypomina?
-Jak to co? Strzyga. Było więcej ofiar? - zapytałem, opierając się o biurko.
- Sześcioro ludzi. Tylko dwójka w tym tygodniu. To młoda bestia i zaczęła polować zadziwiająco często, nie tylko w pełnie. Może ma to związek z tymi atakami? Może ta bestia wyczuła zagrożenie i możliwość odbioru jej posiłku? - zasugerował.
Wzruszyłem ramionami.
- Możliwe. Kto mógł się w nią zmienić?
- Z osiem lat temu zamknięto pedofila, lecz nigdy nie znaleziono jego ostatniej ofiary. Możliwe, że ta nastolatka miała predyspozycje do zostania potworem i wróciła zza grobu, by się mścić. Krzywda za życia, zły pochówek, idealnie prawda?
- Tak. - mruknąłem cicho. Po chwili skinąłem mu głową. - Która godzina? Może jeszcze dorwę ją śpiącą.
- Emm... Chwila po dziewiętnastej. - Podniósł na mnie wzrok. - Ale zapewne wstanie gdzieś po dwudziestej drugiej jak nie później. Masz tak czy siak, dużo czasu. Powodzenia stary. Uważaj na siebie. Nie mam zamiaru chować twojego truchła, czy to jasne?
- Jak słońce.
Przybiłem z nim piątkę i ruszyłem do zbrojowni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top