❦Strzyga❦

Na moje szczęście jakiś uprzejmy kierowca, widząc mnie na ulicy, zgodził się mnie podwieźć za miasto i zostawić pod odpowiednim laskiem, bo raczej normalnym lasem tego nazwać nie można. - Rozejrzałem się dookoła.
Dobrze, że facet wolał nie pytać, dlaczego noszę na plecach katanę, kindżał i pistolet naładowany srebrnymi kulami w kaburze przy pasku.
Może to ze strachu albo uznał, że to atrapy?
Bardziej obstawiam tę pierwszą opcję. Nie ważne, ale i tak przez całą drogę czułem się bardzo... zestresowany? Mam cichą nadzieję, że nie zgłosi mnie na policję.
O czym ja mówię? Pewnie zgłosi. Ciekawe czy obecny komendant jest poinformowany o działalności Venatores, bo inaczej będę mieć przejebane.

Westchnąłem i spojrzałem w niebo widniejące między gałęziami drzew.
Powoli zaczyna się ściemniać.
Muszę się pospieszyć.
Tylko gdzie ją szukać?
Zazwyczaj wracają spać tam, gdzie zginęły.
Tylko to może być wszędzie, a poza tym, to ziemia. Pewnie zapadła się, po jej pierwszym wyjściu z dołu, w którym jej oprawca ją zakopał w pośpiechu.
Może wykopała sobie norę?
Nie zdziwiłoby mnie to.
Bestie zaczynają zachowywać się coraz dziwniej przez to zamieszanie. Im mniej teraz mamy czasu na normalne polowania, tym na więcej zaczynają sobie pozwalać.

Z zamyślenia gwałtownie wyrwała mnie wibracja telefonu.
W pierwszym momencie myślałem, że padnę na zawał. Szybko złapałem się za odpowiednią kieszeń, wyciągając z niej komórkę.
Rozejrzałem się dookoła, czy jest bezpiecznie, a potem nawet nie patrząc na numer, odebrałem niesamowicie wkurzony połączenie.
Co za kretyn dzwoni do mnie w trakcie polowania?!
Już miałem opieprzyć tę osobę jak najlepiej potrafiłem, ale usłyszałem głos, który wprawił mnie w kolejną palpitację serca.
- Hallo, Fabian? - odezwał się dziewczęcy głos z wyraźnym akcentem.
-Anna? Warum rufst du an? Ich sagte es meiner Schwester*...- zacząłem, ale mi szybko przerwała, na szczęście przechodząc na polski.
- Wiem. Przepraszam. Do twojego ojca dzwonił jakiś Julian i powiedział, że pojechałeś polować za miasto na strzygę. Alan pyta się, czy po ciebie przyjechać? - spytała ciszej, gdy usłyszałem cichą rozmowę w tle.
- Nie! Poradzę sobie. - powiedziałem głośniej, niż zamierzałem.
Zdaję sobie sprawę, że mogę traktować ją w ten sposób za ostro, ale gdyby tata po mnie przyjechał, to ona razem z nim. Przez to wszystko, co się dzieje, chodzę tylko rozdrażniony i niewyspany. Mógłby ją nieumyślnie skrzywdzić, gdyby się tu zjawiła. Może nie podoba mi się, jakim uczuciem mnie darzy, ale nie chcę zranić osoby, która nigdy nie zrobiła mi nic złego.
-Oh, gut**. - szepnęła wyraźnie zasmucona, nawet nie zwracając uwagi, że ponownie mówi w swoim ojczystym języku. - Pass auf dich auf. Ich lieb... ***
- Muszę kończyć. - przerwałem jej i się rozłączyłem, zdecydowanie czując, że coś poruszyło się w krzakach po mojej lewej stronie.

Jednym płynnym ruchem sięgnąłem ku swojemu paskowi i wyciągnąłem kindżał. W pełnej gotowości ruszyłem w tamtym kierunku. Skrzywiłem się, gdy pod moimi stopami złamała się mała gałązka, ale nie zaprzestałem powolnego kroku. Jednym szybkim ruchem dłoni odgarnąłem gałęzie odpowiedniego krzewu. Między nimi przywitała mnie pustka. Zmrużyłem oczy i się wyprostowałem, ale nie schowałem noża.
Jestem pewny, że coś tam było.
W tym samym momencie za moimi plecami ponownie coś przebiegło, ale teraz temu czemuś towarzyszył liczny śmiech i pociągnięcia mnie za nogawkę.
Po tym uspokoiłem się i schowałem broń.
Odetchnąłem i zaśmiałem się.
Widać grupce Bełtów zachciało się kawałów. Mogłem się spodziewać tych demonów tutaj. Na szczęście są niegroźne. Jedyne co mi mogą zrobić, to sprawić, że bym pomylił drogę i stracił orientację w terenie. Najgorsze, na co mogę wpaść chyba w tym miejscu, to właśnie poszukiwana przeze mnie strzyga. Szkoda, że nie można z tymi kawalarzami się dogadać, bo może wiedzą, gdzie jest to szkaradztwo.

Pokręciłem głową i naciągnąłem bardziej skórzaną rękawiczkę.
Wtem z dość niedaleka usłyszałem ciche pohukiwanie sowy. Uśmiechnąłem się półgębkiem, wydobywając japoński miecz.
A więc wyszła na żer.
Mocniej zacisnąłem rękę na rękojeści miecza i uważnie rozglądając się dookoła, zacząłem iść w tamtym kierunku.
Nie mogłem dać się zaskoczyć.
Jeśli zaszłaby mnie od tyłu czy z boku, a ja bym jej nie zobaczył, mógłbym szybko skończyć z rozerwaną tętnicą przez dwa pokaźne rzędy zębów.
Ostrożnie stawiałem stopy na chrzęszczącym podłożu, by zrobić jak najmniej hałasu.
Na moje szczęście słońce jeszcze nie zaszło do końca, co dało mi jako tako trochę lepszy wzrok i przewagę nad bestią. Strzygi i ich męskie wersje, strzygonie zawsze miały głęboko zakorzeniony światłowstręt. Większość nocnych bestii tak ma.
Jak moja siostra po nocnym maratonie anime. - Parsknąłem w myślach.

Mój dobry humor szybko został rozwiany i zastąpiony szybszym biciem serca.
Zastygłem w bezruchu, uważnie nasłuchując niebezpieczeństwa.
Zdecydowanie za blisko usłyszałem ciche, ale jednak podekscytowane pohukiwanie i masowy trzask łamanych gałęzi.
Później było tylko głuche uderzenie czegoś o ziemię i agonalny ryk jelenia.

Nie było dzisiaj tu ludzi, więc musiała zadowolić się zwierzęciem.

Ścisnąłem broń i ponowiłem krok na ugiętych nogach. Zakradłem się do jakiejś kępy krzaków i ostrożnie je odchyliłem.
Bestia z głośnym pomrukiem zatopiła kły w klatce piersiowej zwierzęcia, z głośnym mlaśnięciem wyrywając mocnym szarpnięciem serce. Mocne szczęki wgryzły się w miękki organ jak imadło, ochlapując krwią wszystko dookoła, a szczególnie szkaradny pysk. Stwór rozwarł mocniej, paszcze łykając kawały mięśnia.

Przełknąłem ślinę, czując żółć podchodzącą mi do gardła. Obserwowanie jak ona się pożywia, nigdy nie było moim marzeniem.

Mimo wszystko dalej obserwowałem demona, który już dawno przestał przypominać nastolatkę, którą była w dniu śmierci. Szczęka usiana zębami wydłużyła się. Głowa stała się nieproporcjonalnie duża do ciała i szyi, na której była osadzona. Ciało, mimo że zachowało swoje dawne rozmiary, stało się bardziej muskularne. Skóra nie miała normalnej barwy, tylko trupio szarą i gdzieniegdzie pokryta była drobną łuską. Wielkie szpony zagłębiły się w brzuchu ofiary, rozszarpując tkanki.

Nagle uniosła łeb do góry i zaczęła mocno węszyć.
Poczułem, jak serce podchodzi mi do gardła.
W tej samej chwili jej czerwone ślepia zwróciły się w moją stronę. Stanęła na dwóch łapach, by po chwili ponownie uderzyć kończynami o ziemię i zaszarżować w stronę moich krzaczków. Błyskawicznie rzuciłem się do ucieczki, z całych sił ściskając srebrną katanę. Biegłem tak szybko, jak tylko mogłem, co wcale mi nie pomagało, bo słyszałem jej ryk prawie tuż na plecach.
Starałem się biec jak największym slalomem między drzewami, by zmęczyć i spowolnić bestię, ale jedyne co udało mi się zrobić, sądząc po jej agresywnym ryku, to zdecydowanie ją wkurwić.

Rozglądałem się gorączkowo za w miarę wolną przestrzenią, która pozwoliłaby mi walczyć ze strzygą, a nie bawić się w ganianego.
A ja zdecydowanie nie chciałbym zostać złapany.
Gdy zobaczyłem blisko w miarę odpowiednie miejsce, prawie się uśmiechnąłem.
Już miałem przyspieszyć, ale potwór ponownie ryknął i dwoma susami zmniejszył dzielący nas odstęp. Zatrzymałem się zdębiały. Szary demon wyskoczył przede mnie, tarasując mi dalszą drogę.
Przemieliłem w ustach przekleństwo, dalej będąc w szoku.
Skubana, szybka jest. Znacznie szybsza niż te, na które wcześniej polowałem.

Jasne futro na karku zafalowało, gdy ponowiła bez ostrzeżenia szarżę w moją stronę.
Kierowany czystym odruchem wykonałem unik, okręcając się na pięcie. Usłyszałem tylko ciche uderzenie i pełne furii pohukiwanie. Długo nie musiałem czekać na kolejny atak z jej strony. Znów się obróciłem, unikając przelatującego obok mnie stwora, który rozsierdzony rzucił się w stronę mojej szyi. Syknąłem, mocno wciągając powietrze, gdy uzbrojona w olbrzymie szpony łapa o mało nie rozszarpała mi policzka.
Wyprostowałem się szybko i z pół obrotu kopnąłem stwora prosto w brzuch, gdy ponownie mnie zaatakował. Z głośnym skrzekiem strzyga upadła głucho na ziemię.
Na moje nieszczęście demon podniósł się szybciej, niż przypuszczałem.
Otrzepała tylko łeb i z rykiem wściekłości kolejny raz rzuciła się pędem w moją stronę, otwierając szeroko pysk. Szykowałem się, by odskoczyć, ale ona była szybsza. Zamachnęła się potężnym łapskiem w kierunku mojej szyi. W ostatnim momencie prędko odchyliłem się w tył. Zanim odskoczyła, zdążyłem przejechać po jej barku ostrzem katany. Zapiszczała, ale nie odbiegła, mimo mocno krwawiącej rany. Stanęła tylko tuż przy mnie. Zanim choćby zrobiłem krok w tył, nie zważając na wyciągniętą, srebrną broń, chwyciła mnie na kurtkę i podniosła nad ziemię, mimo że była ode mnie niższa. Spojrzała w moje wystraszone oczy i zaryczała mi prosto w twarz. Smród z jej paszczy spowodował, że mój obiad bardzo szybko starał się opuścić mój żołądek. Odchyliłem głowę jak najdalej. Ponowny ryk i zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, zostałem posłany z ogromną siłą na pobliskie drzewo. To była sekunda. Najpierw czułem wiatr, a potem niewyobrażalny ból pleców. Musiałem ostro grzmotnąć, bo obraz niebezpiecznie zamazał mi się przed oczami, a ciało odmówiło mi posłuszeństwa.
Jakby w oddali usłyszałem zadowolone pohukiwanie strzygi. Resztkami świadomość zarejestrowałem, że zaczęła się do mnie zbliżać. Z całych sił starałem się podnieść. Dłonią wyszukałem leżący obok mnie miecz. Bestia stanęła dwa metry ode mnie. Mocno wciągnęła powietrze do szerokich nozdrzy i błyskawicznie skoczyła. Pośpiesznie uniosłem przed siebie ostrze, wbijając je głęboko w szeroką klatkę piersiową. Stwór zastygł w bezruchu i bezwładanie na mnie opadł.

Odetchnąłem głęboko, przymykając z ulgi na chwilę oczy. Powoli się podźwignąłem z ziemi i zrzuciłem z siebie paskudne, ciężkie cielsko. Stanąłem chwiejnie na nogach, czując, jak powoli opuszcza mnie adrenalina. Złapałem się dłonią za nasadę nosa, a drugą wyszarpnąłem broń z potwora, rozchlapując czarną posokę dookoła. Spojrzałem po sobie i jęknąłem pod nosem na widok swoich ubrań.
- Kurwa! Nie dość, że nie czuję pleców, to jeszcze jestem cały ujebany w krwi! Jak nie urok to sraczka. - warknąłem i z niesmakiem podszedłem do martwej strzygi.

Już miałem sięgać do kieszeni spodni po zapalniczkę, by powoli zacząć spalać zwłoki, gdy nagle za moimi plecami rozległo się niespodziewane chrząknięcie.
Odwróciłem się gwałtownie w odpowiednim kierunku, wyciągając przed siebie miecz.
Między drzewami stał wysoki, chudy i raczej niepozorny szatyn w okularach i stroju leśniczego. Mógł być gdzieś w wieku mojego ojca.
Przez chwilę zastanawiałem się, co w takim miejscu może robić leśniczy, skoro tego nawet lasem nazwać nie można, lecz gdy spojrzałem w te nienaturalnie zielone oczy, wiedziałem już, kim jest.

Opuściłem broń i schowałem ją z cichym zgrzytem do pochwy na plecach.
- Nie spodziewałem się, że spotkam tu opiekuna lasu. - mruknąłem cicho, obserwując uważnie nowoprzybyłego demona.
Borownik, znany bardziej pod nazwą leszy, na moje słowa tylko się delikatnie uśmiechnął.
- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie, młody łowco. Rzadko to polujecie.
Jego głos był spokojny i przyjemny. Trochę przypominał szum koron drzew pod wpływem wiatru.
Gdy zobaczył, że mnie mam złych zamiarów w stosunku do niego, zaczął powoli kierować się w moją stronę. Każdy jego krok był niezwykle cichy. Wręcz bezszelestny. Nigdy, choćbym się nie wiadomo jak starał, nie osiągnąłbym tak cichego sposób poruszania się.

Gdy był metr ode mnie, stanął i zaczął uważnie przyglądać się szarym zwłokom, leżącym obok mnie. Zmarszczył brwi, westchnął i przeniósł spojrzenie na moją twarz.
- Nie sądziłem, że samochód, którym, zobaczyłem na poboczu w drodze do domu, będzie należał do agenta Venatores.
Zamrugałem szybko, kompletnie nie wiedząc, o co mu chodzi.
Jaki samochód?
- Wybacz, ale nie wiem, o co ci chodzi.- Pokręciłem głową.
- Ta czarna terenówka nie jest twoja? - Gdy dostrzegł, że ponownie zaprzeczam, spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. - Kto o tej porze wędruje w takie miejsca?
- Oj, może ktoś miał potrzebę i poszedł szukać sobie krzaczka... - wzruszyłem ramionami.
Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale uświadomiłem sobie, że czarnowłosy powiedział, że jechał do domu. - Od kiedy demony moją domy? Szczególnie leszy. - mruknąłem, krzyżując ręce na piersi.
Strażnik leśny tylko zaśmiał się chicho.
- Zrezygnowałem z bycia demonem już lata temu, chłopcze. Postanowiłem zacząć nowe, ludzkie życie. Przybrałem nazwisko Lech Huszcza, znalazłem idealną pracę, by nie zaniedbywać mojej prawdziwej natury, kupiłem dom, kobieta, którą pokochałem, od sześciu lat jest moją żoną, a trzy lata temu na świat przyszedł mój syn. Żyć nie umierać. To zdecydowanie lepsze niż panowanie jako leśne bóstwo, w które nikt już nie wierzy. - mówił rozmarzony, szeroko się uśmiechając.
- Syn? Jego matka jest człowiekiem, prawda? - Uśmiech zielonookiego się poszerzył w odpowiedzi. - Powinieneś wiedzieć, że takie hybrydy są niebezpieczne. - stwierdziłem mocnym, karcącym tonem. - Nie zawsze umieją nad sobą zapanować. Mogą zacząć zabijać okolicznych ludzi, nie wiedząc, czym są. A wtedy zainteresują się nimi łowcy.
Lech tylko parsknął śmiechem i pokręcił głową.
- Gdyby ci właśnie łowcy byli czystokrwistymi ludźmi.

Demon nagle rozpłynął się w powietrzu, zmieniając się w kupkę pożółkłych liści, które powoli opadały na ziemię. Prawie od razu po tym poczułem na ramieniu smukłe palce. Mimowolnie zesztywniałem.
Może i borowy był od wieków demonem neutralnym, to nie znaczy, że nie mógł zrobić mi krzywdy. Te stworzenia od zawsze traktowały ludzi tak, jak oni traktowali las. Jeśli go niszczyli, zabijali stworzenia, będące pod jego opieką, zaśmiecali otoczenie, czy nie okazali leśne u bogowi należytego szacunku, demon mścił się. Plątał drogi, straszył jako leśne bestie i dosłownie podkładał kłody pod nogi. Czasami zdarzały się przypadki, że znajdowano zwłoki na leśnych ścieżkach. Jeśli tylko się zgubiłeś albo traktowałeś jego dom z należytym szacunkiem, pokazywał ci drogę powrotną, ba nawet mógł ci wręczyć trochę jagód czy grzybów. Ale ich humor zmieniał się jak w kalejdoskopie. Przez to, zawsze trzeba być przy nich ostrożnym.

- Z paru metrów umiem wyczuć, że w twoich żyłach nie płynie tylko ludzka krew. - odezwał się szeptem. Zdecydowanie inaczej. Jego głos się zmienił. Stał się wręcz lodowaty.
- Co piąty łowca nie jest w pełni człowiekiem. Inaczej nie moglibyście pochwycić w swoje ręce zmor czy innych duchów. Może i używacie teraz do tego sznurów wisielców, ale wciąż stare rodziny jak twoja mają w swoim rodowodzie kogoś takiego jak ja. Kogoś, kogo byście się teraz wstydzili. Jestem pewny, że znasz potomków najbardziej znanych polskich diabłów, Rokity i Boruty.
Skinąłem mu ostrożnie głową, przypominając sobie moich przyjaciół.
- Kiedyś coś takiego było na porządku dziennym. Łowcy by walczyć z demonami, sami musieli się nimi po części stać, zyskać ich moce. - Huszcza zaśmiał się gardłowo. - Tylko sześć potężnych rodów porozrzucanych po kontynentach zyskało potężniejszą moc od tych, które posiadają choćby i sami elektorzy Piekła. Sześcioro ubłagało Niebo, by zyskać siłę i zdolności nefilim, aby walczyć ze złem. Sześcioro Archaniołów zstąpiło z Nieba i przelało swą krew do złotych kielichów. Jestem ciekaw... Który kielich otrzymali Helsingowie? Którego anioła macie za przodka?

Przy ostatnim zdaniu wstrzymałem oddech skamieniały ze strachu, a moje serce znacznie przyśpieszyło. Mimo to, mój głos nawet o odrobinę nie ukazał mojego zdenerwowania.
- Niby czemu sądzisz, że udzielę ci odpowiedzi? Skoro znasz tą historię, to wiesz, jakie byłyby tego konsekwencje. - odsunąłem się od demona, by spojrzeć mu już pewniej w zielone, świecące w ciemności oczy.
- Można by było znaleźć tego boskiego posłańca, zabić go, a wy stracilibyście swoje magiczne pochodzenie. Trudniej byłoby wam polować. Bądź co bądź, nie ma na świecie aż tyle samobójców, by użyć ich sznura. - Leszy ponownie spojrzał na strzygę, ponownie wracając do swojego spokojnego oblicza. - Mam nadzieję, że to posprzątasz.

Dopiero to zdanie przywróciło mnie do rzeczywistości i przypomniałem sobie, po co w ogóle tu się znajdowałem.
Zrobiłem parę kroków do truchła potwora i jednym zamaszystym ruchem pozbawiłem go głowy.
W innym wypadku spaliłbym zwłoki, tak jak chciałem na początku, ale przypomniało mi się, że nasz doktor poprosił łowów, by w razie wypadku polowania na strzygi, dostarczyć mu do nadań ich ciała.
A że na świecie jest coraz mniej strzyg...

Sięgnąłem do kieszeni kurtki, wydobywając z niej na szczęście cały telefon.
Myślałem, że po tym uderzeniu się rozpadnie.
Szybko go odblokowałem i wykręciłem odpowiedni numer, uważnie zerkając na leśnego demona.
Po czterech sygnałach usłyszałem czyiś głos, ale na pewno nie należał do Feliksa. Był zbyt miękki.
- Hallo?
- Mateusz? To ty? - zmarszczyłem brwi, starając się rozpoznać mojego rozmówcę.
- Fabian? Coś się stało? Dlaczego dzwonisz? - młody pomocnik naszego medyka zaczął mówić szybko, chyba zaczynając się martwić.
- Wszystko w porządku. Dlaczego to ty odebrałeś? Gdzie Kalka?
Usłyszałem tylko głośne prychniecie.
- Jak to gdzie? Chleje już drugą wódę z Supko dwa metry ode mnie. Pijusy zakichane. - syknął z obrzydzeniem i degustacją. - A czemu pytasz?
- Mam martwą strzygę. Pamiętam, że ją chciał do badań. Mam nadzieję, że nie takich jak dawniej. - westchnąłem ciężko, czując, jak po moich mokrych plecach przechodzi zimny dreszcz na wspomnienie starych ekspertów naszego lekarza.
- Ja też. Ja też mam nadzieję. - mogłem sobie łatwo wyobrazić, jak czarnowłosy kiwa głową, poprawiając swój krawat jak to miał w zwyczaju. - Jak wytrzeźwieje, to mu powiem.
- Czy jest ktoś, kto mógłby odebrać ciało?
-Pewnie. Tylko skąd?
Usłyszałem ciche szuranie przedmiotów zapewne na biurku, a potem chrzęst przewracanych kartek. Szybko podałem mu odpowiednie współrzędne i rozłączyłem się, ówczesnej mówiąc, żeby nie zdziwili się, że przy martwej bestii czekać będzie borowy, który zgłosił się o dziwo do popilnowania truposza, aż nie przyjadą po niego inni łowcy.

W momencie, gdy odłożyłem telefon, usłyszałem głośny huk i nastąpiło silne oberwanie chmury.
- Cholera, jeśli istnieje ten stary pryk na górze, o którym non stop gada nasz przecudowny katecheta, to chyba mnie nienawidzi. - jęknąłem, naciągając szeroki kaptur na głowę.
Fajnie będzie mi wracać teraz do domu.
- W twoim zawodzie nie wypada być ateistą Fabianie.- Usłyszałem za swoimi plecami cichy śmiech zielonookiego.
- Nie przypominam sobie, żebym ci się przedstawiał. Ptaszki ci wyćwierkały? - Zaśmiałem się, ale nie uzyskałem odpowiedzi. - To na co poluje, nie pozwala być także wierzącym. Łowcy polują na stwory, które pojawiają się w większości religii, które pochodzą z całego świata. Zabijamy od nordyckich potomków wielkiego węża, podobnież syna boga Lokiego, Jormunganda, przez celtyckie kelpie, które pod postacią koni, porywają ludzi z brzegów wód, greckie syreny, które wabią do siebie marynarzy swoim śpiewem, słowiańskie biesy czające się w lasach, do japońskich złośliwych kappa, topiących nic nie świadome dzieci, a moim przodkiem jest podobno anioł, którego istnienie podają między innymi Islam i Chrześcijaństwo. I której religii po latach polowań mamy wierzyć? Istnienie jednej religii przeczy tej drugiej, a dla łowcy każda z nich skrywa bestię, z którą się spotkał. Jedyne czego możemy być na tym świecie pewni to to, że dobro nie może istnieć bez zła, a zło bez dobra.

Demon skinął mi głową, przyznając mi w ciszy rację.

- Oho, ktoś idzie. - szepnął ni z tego, ni z owego i skrył się w cieniu.
Zanim zdążyłem choćby sięgnąć po pistolet, zza jednego dębu wyłonił znajomy mi już mężczyzna odziany w czarny płaszcz.
- Fabian? - mruknął zaskoczony, przystając na chwilę w szoku. Sekundę później stał już przy mnie, uważnie mi się przyglądając.
Gdy zobaczył stan moich ubrań, jego źrenice lekko się rozszerzyły.
- Jesteś cały w krwi, coś się stało?
Pokręciłem prędko głową, starając się uspokoić wampira, któremu prawie niezauważenie zadrgała lewa brew. Zawsze tak się dzieje, gdy się jakoś zdenerwuje, albo czymś się przejmie.
Potrząsnąłem głową najdelikatniej, jak potrafiłem, odganiając od siebie tę myśl.
Skąd ja to wiem?
Kiedy mu się tak uważnie przyglądałem?
- Nie, nie, wszystko w porządku. To pozostałości po polowaniu. Nawet nie jestem ranny. - Zaśmiałem się.- Czyżbyś się o mnie martwił? - Uniosłem brew, patrząc krwiopijcy prosto w te niezwykłe tęczówki z kpiącym uśmieszkiem.
- A co gdybym powiedział, że tak? - mruknął cicho, trochę się nade mną nachylając.
Przełknąłem głośno ślinę i poczułem, jak moje policzki zaczynają mnie delikatnie piec z powodu tej stosunkowo niewielkiej odległości między nami.

Ostatnimi czasy chłopak stał się w stosunku do mnie bardziej... przyjemny? Zniknęła między nami ta dziwna rasowa bariera, która miała miejsce na samym początku. Obaj zaczęliśmy czuć się między sobą bardziej swobodnie, ba szczerze powiedziawszy, to przez te nasze częste spotkania nasza znajomość bardziej przybrała przyjacielskie podłoże. Nawet reszta moich znajomych mimo wszystko zaakceptowała jego dość częste towarzystwo przy moim boku. Mimo że na większości spotkań z nimi siedział w całkowitej ciszy, sporadycznie odpowiadając na zadawane mu trochę niepewnie pytania, a jego twarz prawie nie wyrażała emocji, wąskie usta były zaciśnięte w wąziutką kreskę, to jakby mu się bardziej przyjrzeć, wampir uważnie słuchał naszych rozmów. Jego fiołkowe oczy prędko skakały to z jednego rozmówcy do drugiego, czasami marszczył brwi, jakby starając się coś zrozumieć.
Jego postawa zawsze przypominała sopel lodu, który tak licznie zwisał z dachów domów. Jednak gdy grono osób się przerzedzało, jego ustawione wokół siebie mury zanikały powoli. W takich chwilach udawało mi się naprawdę nieczęsto wychwycić jego uśmiech, nie ten kpiący i chłodny jak wczesno- zimowy śnieg, tylko ten prawdziwy, radosny, który najczęściej pojawiał się przy jego rodzeństwie. Szczerze... Polubiłem go. Tą jego bardziej ludzką stronę.

- Co ty tu właściwie robisz? - zapytałem, zgrabnie unikając zadanego pytania.
Na twarzy wampira przez chwilę zobaczyłem na ten zabieg uśmiech pełen rozbawienia.
- To samo co ty, tylko w innym celu. - Spojrzał na martwe ciało strzygi. Już chciałem się zapytać, na co polował w tym miejscu, ale jakby odczytując moje myśli, pokręcił głową, ściągając twardo brwi. - Nie chcesz wiedzieć na co.
Dość niechętnie pokiwałem głową, starając się powstrzymać swoją ciekawskość.
Mimo moich rękawiczek poczułem jak moje ręce, a dokładniej palce zaczynają mnie już szczypać z zimna mimo zbliżającego się czerwca, więc delikatnie potarłem dłonie, a potem schowałem je prędko do kieszeni spodni.
- Fabian, słyszałem drugi głos, zanim cię zobaczyłem. - Fioletowooki szybko zmienił temat, rozglądając się badawczo wokół. Szczególnie jego spojrzenia zatrzymywały się na krzewach i między konarami drzew. Jego oczy zaczęły delikatnie błyszczeć z powodu znacznie większej niż na początku polowania ciemności.
W takich momentach naprawdę przypominał te bestie, na które tak często przychodzi mi polować.
Tylko czy świadomość, że mój nowy przyjaciel, jeśli tak go mogę nazwać, jest niebezpiecznym stworem, nie odbije się na moich przyszłych polowaniach? Nie poczuje chwilowego zawahania przez to, że go lubię?

- Z kim roz... - Urwał gwałtownie, zatrzymując swoje spojrzenie dokładnie w tym samym miejscu, w którym ukrył się zielonooki strażnik leśny. Damian zdecydowanie wyczuł jego silny, zdecydowanie nieludzki zapach.
Podobno, jak mówił jego ojciec, gdy drugi raz zjawiłem się w domu Tepeshów z nowymi informacjami, istota ma swój charakterystyczny zapach. Krwiopijcy po zapachu swojej ofiary umieją rozpoznać także, jakiej rasy jest ich nowa zdobycz, ponieważ posoka w danym gatunku ma bardzo zbliżoną do siebie woń.

- Wyjdź. Wiem, że tam jesteś. - Cicho warknął, a jego postawa prawie niezauważalnie stężała.
Leśny demon z szerokim i dziwnie zadowolonym uśmiechem na twarzy opuścił swoją kryjówkę.
Nie wydawał się w żadnym celu zdenerwowany obecnością wampira. Szedł całkowicie spokojny, z rękami włożonymi do kieszeni w zgniło zielonym mundurze. Tym razem pozwolił ciężkim buciorom na odrobinę hałasu, przez co nawet ja słyszałem jego wciąż miękkie kroki. Mogłem zrozumieć, czemu się nie obawiał. To my weszliśmy na jego terytorium. Do jego królestwa, w którym każde zwierzę i roślina była gotowa spełnić jego życzenia tchnięta odrobiną jego magii. Jakby tylko chciał, mógłby nie wypuścić nas z tego lasku.

- Nie spodziewałem się, że syn legendy zawita w moje skromne progi. - Jego głos się zmienił. Stał się twardszy, głębszy i jeszcze bardziej szeleszczący. Teraz nawet nie starał się udawać tonu kochającego męża i tatusia, którego udawał wśród ludzi. Oczy zajarzyły się niepokojącą zielenią, ale wciąż miał jak najbardziej ludzkie ciało.
- Nie kłam. Doskonale wiesz, kto przebywa w tym miejscu. - mruknął Damian, podchodząc do niego bliżej. - Zanim wszedłem tutaj, leciała za mną zbyt natarczywie pewna ćma. Jestem pewny, że dała ci znać, że tutaj jestem.

Borowy zaśmiał się gardłowo i wyciągnął dłoń. Nie minęła nawet minuta, jak zza drzew wyleciała naprawdę wielka ćma, siadając mu na ręce. Wytężyłem wzrok, starając się jej przyjrzeć. Wytrzeszczyłem szeroko oczy, widząc charakterystyczną trupią czaszkę na jej grzbiecie.
Nie, to nie możliwe, przecież natknięcie się na zmierzchnice trupią główkę w Europie nie jest częste. Te motyle przylatują do nas tylko w okresie letnim i to tylko, gdy jest odpowiednio ciepło. Teraz ewidentnie nie jest aż tak ciepło i mamy dopiero końcówkę maja.

- Widzę twój szok Fabianie. - zaśmiał się demon. - Nie powinno mnie dziwić, skąd znasz tego owada. Jesteście niezwykle dobrze szkoleni, a niektóre robaczki łatwo mogą wam pomóc znaleźć na przykład czyjeś zwłoki, albo pasożytują także na bestiach. Tylko ten motyl nie należy ani do jednego, ani do drugiego. - zmrużył oczy, głaskając palcem skrzydełka ćmy.
- Jestem zbyt ciekawski, a zwierzęta są fascynujące.

Leszy uśmiechnął się ponownie znacznie weselej, ciesząc się z tego, co usłyszał z moich ust. Łatwo zaskarbić sobie aprobatę tego stwora. Wystarczy, że naprawdę interesujesz się zwierzętami, albo roślinami, a on wręcz z radością wciągnie cię w rozmowę o nich.

Mocniej zacisnąłem kaptur, czując, jak wiatr przyspieszył i zmienił swój kierunek, przez co deszcz zaczął nieprzyjemnie coraz mocniej siekać mi prosto w twarz. Pociągnąłem nosem, gdy poczułem, że zaczęło mi z niego lecieć, a dłonią, którą nie trzymałem kaptura, poprawiłem kompletnie mokre włosy, które spadły mi na oczy, zasłaniając doszczętnie widok.
Damian spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, spuszczając naszego towarzysza z oczu.
Cofnął się parę kroków w tył, równając się ze mną. Położył mi swoją dłoń na ramię, pochylając głowę.
- Chyba powinniśmy iść. Jeśli jeszcze trochę tu postoisz, to się przeziębisz, a na to nie możemy sobie pozwolić. - westchnął, a ja spojrzałem na niego w szoku.
- Damian, czy ty mi proponujesz podwiezienie do domu? - Uniosłem głowę, by łatwiej było mi spojrzeć w te ładne oczy chłopaka.
Jęknąłem na swoje myśli niezadowolony, ale nie mogłem się oszukiwać.
On był cholernie przystojny, a jego oczy wręcz hipnotyzowały.

- Tak. - odparł pewnie, na chwilę zerkając na przyglądającego się nam mężczyznę, który jakby coś szeptał do ogromnego motyla. Ćma wykorzystała nasz moment nieuwagi i przemieściła się z dłoni zielonookiego na jego ramię tuż przy uchu.
- Nawet jeśli jestem tak upierdzielony? - Spojrzałem po sobie, a oczy Tepesha podążyły w tym samym kierunku. Z niezadowoleniem zobaczyłem, że wcześniej czarna jucha, która zaczęła już wcześniej powoli zasychać, teraz ściekała mi małymi strużkami wraz z deszczem prosto z torsu na nogawki spodni. Skrzywiłem się zniesmaczony, widząc oczami wyobraźni, jak strasznie muszę wyglądać. A moja broń przy spodniach mimo osłony mam wrażenie, że zamokła, tak samo, jak telefon. Z jednej strony... Naprawdę cieszę się, że ubrałam czarny strój.
Niespodziewanie od strony czarnowłosego usłyszałem cichy, gardłowy rechot.

Podniosłem głowę zdezorientowany.
Jedyne co zobaczyłem to rozbawione oblicze chłopaka, który patrzył na mnie z politowaniem jak na jakiegoś dzieciaka.
- Z czego się śmiejesz? - fuknąłem, ledwo powstrzymując się, by samemu się nie uśmiechnąć. Jego szczery śmiech był strasznie zaraźliwy.
- Fabian, czy ty nie pamiętasz, z kim ty rozmawiasz? Jestem wampirem. Nie brzydzi mnie krew. To chyba byłaby z mojej strony hipokryzja, nie uważasz? - parsknął. - A mój samochód, którym tu przyjechałem to czysty rupieć specjalnie do polowań. Jestem zdania, że nic mu już nie zaszkodzi. - Pokręcił rozbawiony głową, krzyżując ręce na piersiach.
Teraz już nie wytrzymałem i zarechotałem już bez krępacji, słysząc ton, jakim to powiedział.
- Czemu nie. - wzruszyłem ramionami, uspokajając się.
- A co z ciałem? - zagadnął, wskazując na strzygę.
- Eh...Już zadzwoniłem do organizacji. Mają po nią niedługo przyjechać. A ten tam zgodził się ją przypilnować. - Skinąłem na Huszcze, który nie rozmawiał już ze swoim zwierzątkiem, tylko z dziwną miną nam się przysłuchiwał, jakby gorączkowo o czymś myślał.
Wampir tylko na moje słowa zmarszczył brwi w głębokim zastanowieniu.
- Czy to jest rozsądne, by zostawiać to z nim?
- Wierz mi, ludzie, którzy tu przyjadą, jeśliby musieli, przetrzepią całe to miejsce, by znaleźć tego trupa. - westchnąłem ciężko. - Będą szukać, choćby mnie oszukał i je ukrył. - Spojrzałem ponownie w kierunku zainteresowanego tą atencją bordowego. - Mamy bardzo dobrą siatkę wywiadowczą. Znaleźliby go.
Damian uniósł na chwilę głowę, by potem ją opuścić, mocno wydychając powietrze. Po jego luźniejszej postawie wywnioskowałem, że moje słowa choć trochę go uspokoiły. Spojrzał mi w oczy i jeden kącik jego ust powędrował w górę.
- W takim razie, chodźmy.

Szliśmy tak z dobre dziesięć minut przez te chaszcze w prawie całkowitej ciszy, gdyby nie chrzęst trawy i innych patyków pod naszymi butami. Szczerze, to przez całą tę wędrówkę zastanawiałem się, ile udało mi się załapać kleszczy, jak to w cudownych polskich lasach bywa. Chociaż może dzięki temu, że śmierdzę czarną posoką strzygi, może nic mnie nie użarło. Nawet komary przy mnie nie latają, a to już w ogóle szok, szczególnie, że niedaleko jest jezioro.
Ach, że też mojej mamie zachciało się wracać na Mazury...I to jeszcze do Mrągowa!
Jakbyśmy nie mogli, nie wiem... Zamieszkać w Olsztynie, ale nie, mama chciała być niedaleko swojej rodzinnej mieścinki.

Uniosłem wzrok znad nóg i ze szczęściem zobaczyłem, że drzewa zaczynają się przerzedzać i widać już jako tako asfalt.
Damian też to zauważył ( Pewnie nawet wcześniej) i przyspieszył kroku. Prędko wpadliśmy zza drzew prosto na pobocze, na którym stała trzynastoletnia, ubłocona jak nie wiem Toyota Land Cruiser. Tepesh szybko ruszył do drzwi od strony kierowcy i spojrzał na mnie, wskazując na samochód. Zanim zdążyłem się choćby ruszyć zobaczyłem jak jego głowa jak i reszta ciała płynnie znika we wnętrzu pojazdu.
Podbiegłem jak najszybciej do samochodu i złapałem za czarną, chropowatą klamkę, mocno ją ciągnąc. Bez zwłoki, widząc, że pogoda się pogarsza, załadowałem się do wozu. Z zadowoleniem usadowiłem się na dość miękkim, obitym w czarną tapicerkę fotelu, uprzednio ściągając pochwę wraz z kataną z pleców.
Damian, widząc, że jestem już na miejscu, ze spokojem, powoli odpalił pojazd, przez co miałem spokojnie czas na zapięcie pasów, nie to, co wtedy, gdy wiózł mnie pierwszy raz do swojego domu.
Sprawnie zjechał z pobocza na prawie pustą o tej porze drogę.

Oparłem plecy wygodniej o oparcie, czując nieprzyjemny, promieniujący ból. Skrzywiłem się nieznacznie. Dodatkowym utrapieniem, które zacząłem odczuwać dopiero po wejściu do maszyny, było nieznośne, wszechobecne mokro. I co za tym idzie mimo całkiem dobrej temperatury... chłód.
Nie odczuwałem tego tak, gdy byliśmy na dworze, ale teraz...
Sapnąłem, zabierając oklapłe, mokre włosy z czoła.
Najwyraźniej moje poruszenie i niezadowolenie zwróciło uwagę bruneta, bo oderwał swoje spojrzenie znad drogi i skupił je na mnie. Najpierw nieznacznie zmarszczył brwi, a potem prawy kącik jego ust powędrował odrobinę w górę. Trochę wyciągnął dłoń i coś przycisnął na desce rozdzielczej. Po tym, jak ponownie położył dłoń na czarnej kierownicy i puścił mi oczko, na twarzy poczułem przyjemny napływ ciepłego powietrza.
Posłałem mu wdzięczny uśmiech i oparłem głowę o zagłówek.

Po jakichś pięciu minutach w przyjemnej, zdecydowanie nieprzytłaczającej ciszy przerywanej tylko delikatną melodią lecącą z radia, poczułem, że robi mi się za ciepło i zdecydowanie za dobrze. Nim się zorientowałem, co robię, moje oczy już się kleiły, a głowa zamiast spoczywać na oparciu fotela, opiera się o w tej chwili całkiem niezły jako poduszka pas bezpieczeństwa. Niezbyt chcąc się temu opierać, westchnąłem i pozwoliłem moim oczom opaść.

Damian

Siedem minut drogi przed Mrągowem zorientowałem się, że w samochodzie jest aż nazbyt cicho.
Przyjrzałem się jeszcze raz drodze, a potem przeniosłem wzrok na fotel pasażera, a dokładniej na osobę, która go zajmowała.
Uśmiechnąłem się szeroko rozczulony, widząc stan, w jakim znajdował się młody łowca.

Z delikatnie otwartymi ustami z policzkiem opartym o pas spał sobie w najlepsze całkowicie zrelaksowany. Jego serce biło powoli i miarowo w jego piersi. Mimo wszystko dość mocno trzymał w dłoniach swoją katanę, aby przypadkiem nie spadła mu pod nogi. Jego twarz była tak spokojna i przyjemna do oglądania. Dopiero teraz można było zobaczyć, ile chłopak ma tak naprawdę lat. Twarde i chłodne spojrzenie dodawało mu całkiem sporo niepotrzebnych lat.
Nawet jego ciemniejsze niż zazwyczaj włosy zakręcały się wokół jego buzi w słodkie loczki jak u baranka.

Poczułem przyjemne ciepło w okolicach klatki piersiowej, uświadamiając sobie, jak musiał się czuć bezpiecznie, skoro zasnął sobie przy mnie jak małe dziecko bez najmniejszego strachu.
Naprawdę cieszyłem się, że Fabian zaczął mi ufać.
Chłopak był naprawdę niezwykły i rzadko kiedy znikał ostatnio z moich myśli.

Westchnąłem ciężko, wracając wzrokiem do drogi.
Zatrzymałem samochód na czerwonym świetle, kręcąc przy tym głową i na sekundkę przymykając oczy.
Zacząłem go za bardzo lubić. Choćbym chciał, nie mogę się tak do niego przywiązywać. Jak dobrze pójdzie, to wygramy wojnę i najpewniej nigdy się nie spotkamy, albo gorzej, jedno z nas umrze...
Oba te warianty dość mocno wbijają igiełki w moje serce.

Ponownie ruszyłem, skręcając po jakimś czasie w odpowiednią ulicę, na której jeśli się nie pomyliłem mieszka Fabian. Oglądałem się z uwagą dookoła, szukając odpowiedniego domu.
Gdy zobaczyłem szary budynek, jak najprędzej zatrzymałem auto tuż przed czarną furtką.
W żadnym oknie nie zobaczyłem włączonego światła albo chociaż jakiegokolwiek najmniejszego ruchu, więc po chwili zastanowienia wyłączyłem silnik i zaciągnąłem hamulec, nie za bardzo chcąc spotkać się ze wkurzony, niewyspanym łowcom.

Obróciłem się w kierunku wciąż śpiącego w najlepsze chłopaka.
Nawet nie zorientował się, że już się zatrzymaliśmy, tylko coś mruknął przez sen, jeszcze bardziej przytulając się do tapicerki.
Nie za bardzo chciałem go budzić, ale zbytnio nie miałem innego wyjścia. Poluzowałem bardziej pasy, obracając się w stronę blondyna.
- Fabian. - szepnąłem, dotykając ostrożnie jego ramienia. Odpowiedziała mi tylko głucha cisza, więc spróbowałem głośniej, potrząsając ręką.
-Fabian, obudź się.
-Yy... -chłopak mruknął tylko niewyraźnie, kręcąc głową jak paroletnie dziecko, wciąż będąc na jawie.
-Jesteśmy już pod twoim domem. Nie za bardzo mam ochotę stanąć twarzą w twarz z twoim ojcem, który ewidentnie będzie wściekły, gdy zobaczy, że zamiast być na polowaniu, szlajasz się ze mną po nocy i na nic będą moje tłumaczenia. -Pochyliłem się ku niemu bardziej, starając się niczego nie poprzyciskać w samochodzie.
Na te słowa młody łowca niezwykle szybko oprzytomniał, podrywając się gwałtownie z siedzenia, najwyraźniej zapominając, gdzie się znajduje. Skrzywiłem się, słysząc huk, gdy głowa Helsinga zderzyła się z dachem pojazdu.
Siedemnastolatek z głośnym sykiem usiadł ponownie na fotel, masując obolałe miejsce, mocno się krzywiąc.

-Wszystko dobrze? Jak mocno się uderzyłeś? -Ponownie moja dłoń znalazła się na ramieniu chłopaka, a zmartwione spojrzenie spotkało się z kolorowymi tęczówkami, których właściciel szeroko otwierał oczy, nie spodziewając się dotyku z mojej strony.
Może to być trochę dziwne, ale jeszcze nigdy, aż do tej pory, go nie dotknąłem. Choćby i nawet przypadkiem. Starałem się trzymać z nim jak najdalszy dystans. Co i tak mi nie wyszło. Spotkania naszego małego ,, śledztwa" powoli zaczęły coraz częściej zaczęło przybierać tło coraz bardziej... Przyjacielskie?
Spędzaliśmy je na zwykłej nic niezobowiązującej rozmowie, czy tak jak ostatnio, ponownie udało mi się namówić Fabiana na grę na fortepianie. Chłopak wydawał się przy instrumencie tak bardzo zrelaksowany... A i mi słuchanie granych przez niego melodii sprawiało wielką przyjemność. Chociaż może to jego szeroki, szczęśliwi uśmiech był przyczyną mojego zadowolenia?

- Nie bardzo. Nie bolało by tak, gdybym wcześniej nie uderzył się w głowę o pień drzewa, przez tą cholerną strzygę. -Jęknął zdenerwowany, ale po chwili jego wyraz twarzy, tak samo jak i ton jego głosu szybko uległ zmianie na znacznie delikatniejszy. -Dziękuję, że mnie odwiozłeś.- Nie ma za co. -odpowiedziałem, unosząc nieznacznie kąciki ust w prawie niewidocznym uśmiechu.

Blondyn uśmiechnął się, odpiął pasy przez chwilę nie mogąc znaleźć odpowiedniego przycisku w tej ciemnicy i miękkim dobranoc na ustach opuścił mój samochód, prawie biegnąc do swojego domu, a zrobił to tak szybko, że nawet nie zdążyłem mu odpowiedzieć. Odprowadziłem go wzrokiem aż pod same drzwi, a potem sam odpaliłem auto i ruszyłem do domu.

....

*Anna, czemu do mnie dzwonisz? Przecież mówiłem mojej siostrze...

** Och, dobrze. Uważaj na siebie. Kocha...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top