❦Klub "Superno"❦
2 dni później
Spojrzałem na godzinę w swoim telefonie, wciąż starając się znaleźć moje klucze w plecaku.
Na moje nieszczęście nagrzane od używania urządzenie wskazywało już dwudziestą pierwszą.
Warknąłem z niezadowoleniem, zostawiłem to i wbiegłem szybko ze swojego pokoju, mocno uderzając bosymi stopami o drewniane schody. Przebiegłem przez przyciemniony roletami salon, w którym na kanapie otoczona poduszkami siedziała moja mama z miską pełną chipsów, oglądając, z tego, co zdążyłem zauważyć, Anengers: Infinity war.
Wpadłem na korytarz, nawet nie kłopocząc się z zapalaniem światła i od razu sięgnąłem do szafy, w której były nasze wszystkie buty.
Przez tą cholerną mutację widziałem czasami aż za dobrze.
Wyjąłem szybko te, które chciałem i usiadłem na białym stoliczku stojącym pod wielkim lustrem.
Już miałem się schylić i zawiązać sznurówki, gdy do pomieszczenia weszła mama, zapalając jedną ręką światło, a w drugiej ściskając w ręce małą buteleczkę soku jabłkowego. Uniosłem na jej widok oczy, wciąż nie zaprzestając swojej czynności.
- Coś się stało? - zapytałem, wciągając na nogę drugi but, który raczej nie za bardzo chciał ze mną współpracować.
- Gdzie idziesz? - zapytała, zakładając ręce na piersi.
Raczej nie wyglądała na wściekłą, tylko na ciekawą.
- Do Superno.- odpowiedziałem natychmiastowo, doskonale wiedząc, że nie będzie mieć nic przeciwko, znając właścicieli tego miejsca.
- Będziesz...?
- Jak dobrze wiesz, żadne używki na mnie już nie działają. - wszedłem jej w słowo.
Wczoraj już to sprawdziłem.
Wypiłem dwie całe półtorej litrowe wódki i nawet mi się w głowie nie zakręciło.
Czułem się po tym, jakbym wypił tylko dwie butelki wody.
Dobrze, że ten skurczybyk, który mi to zrobił, został ukarany, ale dawnego życia mi to nie zwróci.
- Daj mi w spokoju dokończyć! - tupnęła nogą rozbawiona. - Nie o to mi chodziło. Chciałam ci przypomnieć tylko o zabezpieczeniach, bo doskonale wiem, że swój pierwszy raz masz już dawno za sobą. - śmiała się w najlepsze i puściła mi oczko, gdy zobaczyła, że zrobiłem się czerwony jak burak.
- Mamo! - syknąłem oburzony, wstając gwałtownie z twardego mebla.
- I co się burzysz? Dorosły jesteś, a to całkowicie normalna rzecz, ale babcią w tym wieku zostać nie chcę. Chociaż... - uniosła brew. - Patrząc po ostatnich wydarzeniach, to mi nie grozi. - uśmiechnęła się tajemniczo.
Drgnąłem na ten widok, niekoniecznie wiedząc, o co jej chodzi.
Ona chyba nie...
- Mamo, co ty insynuujesz? - zapytałem podejrzliwie.
- Nic, nic. - odparła niewinnie. - Pozdrów Damiana. - dodała na odchodnym, przez co zachłysnąłem się powietrzem.
Nie wierzę w nią.
Skąd jej to przyszło do głowy, że coś mnie z nim łączy?
Znaczy... Nie to żebym nie chciał, ale...
Pokręciłem głową, odganiając od siebie tę myśl i prędko wyszedłem z domu.
Mela już dawno stwierdziła, że jeśli się spóźnię, to ona mnie dojedzie. Znając ją, zrobiłaby to.
A że zostało mi dziesięć minut.
...
Na całe szczęście dotarłem do ogrodniczego na czas.
Może nie dostanę opierdolu.
Wskoczyłem na schodki, prawie przewracając jasnoniebieskie wrzosy, rosnące sobie spokojnie w doniczce. Podszedłem do drzwi z dużą szybką i zawieszką z napisem "Zamknięte", mocno w nie pukając.
Usłyszałem za drzwiami ciche kroki, a potem szczęk zamka przy przekręcaniu kluczyka.
Odsunąłem się od drzwi, gdy ktoś złapał za klamkę i mocno je pchnął.
W przejściu pojawił się wysoki, szczupły mężczyzna o lekko fioletowej skórze w niebieskiej koszuli i czarnych, obcisłych spodniach. Przeczesał wolnym ruchem czarne włosy, które bardzo przypominały mi spaloną trawę.
- Cześć, Fabian. Dobrze cię widzieć. - przywitał się miękkim, melodycznym głosem z szerokim uśmiechem na twarzy, mrużąc ciemnoniebieskie oczy w kształcie migdałów.
- Hej, Jean.
Feary podszedł do mnie i mocno mnie przytulił, wesoło poklepując mnie po przyjacielsku po plecach.
- Wszyscy już są? - zapytałem, gdy się ode mnie odsunął, wciąż mi się przyglądając.
Na pewno zobaczył moją zmianę, ale taktownie nic nie odpowiedział.
- Tak. - odparł Francuz i przepuścił mnie w drzwiach do swojego sklepu.
Gdy wszedłem do środka, od razu znalazłem się w ciepłych objęciach Sowy.
Gdy wyplątałem się z jej ramion, uśmiechnąłem się delikatnie do przyjaciółki z rozbawieniem.
- Kiedyś mnie zadusisz.
- Oj, nie denerwuj mnie. - posłała mi lekkiego kuksańca w żebra.
Uśmiechnąłem się konspiracyjnie do Dawida, gdy zobaczyłem, w co jest ubrana.
Chłopak odpowiedział mi z równym rozbawieniem, poruszając brwiami.
To, że ma na sobie wysokie, białe obcasy, to już mnie nie dziwi, bo to jest normalne, ale zdziwiło mnie to, że założyła lekką, fioletową sukienkę trochę przedłużaną z tyłu. Włosy zazwyczaj proste jak druty tym razem opadały jej na ramiona falami, a na twarzy znajdował się lekki makijaż, co wcale nie było u niej czymś na porządku dziennym.
- Dla kogo się tak wystroiłaś, co? - trąciłem ja ramieniem, uśmiechając się znacząco.
- Dla nikogo. - obruszyła się, fukając pod nosem jak pięciolatka.
- Fabian! - Usłyszałem zza siebie krzyk, a potem prawie leżałem na podłodze, pod ciężarem czyjegoś ciała. Gdyby nie moje poczucie równowagi już dawno całowałbym czarne kafelki na podłodze.
- Nikodem, złaź ze mnie. - warknąłem, ale i tak ledwo powstrzymywałem się od śmiechu.
Gdy duszące mnie ramiona zniknęły wraz z towarzyszącym temu cichym, niezadowolonym jękiem, odwróciłem się do chłopaka, chcąc się z nim należycie przywitać po miesiącu nieobecności chłopaka w kraju z powodu jego pracy w organizacji.
Był informatorem w Venatores od jakiś pięciu lat.
Za mną stał dwudziestotrzyletni, wysoki i naprawdę dobrze umięśniony, (ale tak nie przesadnie) po licznych treningach chłopak.
Kolor włosów miał prawie taki sam, jak ten należący do Aleksa, który obecnie przyglądał nam się rozbawiony zza jednego regału.
Oczy łowcy były o odcień ciemniejsze od tych należących do Amelii, która jest jego młodszą siostrą.
Jak zwykle przyszedł w swojej ukochanej skórze na ramionach i dwoma małymi kolczykami w prawej brwi. Zza kurtki zobaczyłem równie czarną bokserkę z kolorowym nadrukiem jakiegoś zespołu, którego nie kojarzyłem, a jego szczupłe nogi oplatały czarne, podarte rurki podobne do tych, które ja miałem dziś na sobie.
- Mi też miło cię widzieć, Fabian. - zaśmiał się i wtedy w jego ustach zobaczyłem delikatny błysk czegoś metalowego.
Najwyraźniej mój przyjaciel doczekał się nowej ozdoby w postaci przekłutego języka.
- Dobra, dzieciaki, sprawdzamy obecność! - zakrzyknął pełen entuzjazmu, klaszcząc w dłonie. - Fabian jest, Mela też, Dawid widzę tu kiśnie obok, Aleks udaje, że go nie ma tam z tyłu...trojaczki są? - mruknął, rozglądając się po pomieszczeniu, nie widząc kolorowych czupryn.
- Zwarci i gotowi. - przyszła odpowiedź od jednego z regałów.
Jeśli dobrze rozpoznałem, był to głos Medarda.
- A Julian? - zapytał, unosząc wysoko brew.
- Tam. - odpowiedział Rokita, pokazując na chłopaka, który siedział z telefonem w łapie na jednym z plastikowych krzeseł ogrodniczych.
- Jak zawsze. - zaśmiał się najstarszy łowca.
- Jak przekonaliście naszego nerda, żeby tu przyszedł? - parsknął i spojrzał na szatyna. - To twoja sprawka, co nie?
Brązowowłosy tylko mu przytaknął, uśmiechając się zwycięsko.
- Dobra, dzieciaki. Rozalia bardzo się ucieszy, gdy was zobaczy. - mruknął Jean, wspominając swoją żonę, która wraz z nim prowadziła ten sklep i klub.
Fioletowo skóry ruszył na zaplecze, a my razem z nim.
Gdy weszliśmy do małego pomieszczenia zapełnionego po brzegi różnymi rzeczami do pielęgnacji ogrodu, feary podszedł do drzwi, idealnie zlewających się z kolorem ściany. Gdyby nie klamka, którą można dość łatwo schować, mógłbym powiedzieć, że tu nie ma żadnego przejścia. Właściciele nauczyli się prawie perfekcyjnie ukrywać swoją drugą działalność. Niebieskooki elf wyciągnął rękę do drzwi i mocno je pociągnął, ukazując nam zadbane, czarne schody z równie czarnymi, połyskującymi poręczami i fioletowe ściany, których kolor pogłębiały kolorowe ledy.
Włożyłem ręce do kieszeni i ruszyłem w dół piwnicy.
Po nie całej minucie schodzenia, gdy Julian otworzył już ostatnie drzwi, uderzył we mnie zapach potu, alkoholu i szmer licznych rozmów zagłuszany przez głośną muzykę.
- Dobra, my zajmujemy jakiś wolny stolik, a Fabian leci do baru. - zadecydował Nikodem, brnąc do przodu w niezwykle dużym dziś tłumie.
Uniosłem tylko na to brew, ale nic nie powiedziałem, nie mając siły się z nim kłócić.
Westchnąłem ciężko, czując się niezwykle przytłoczony w tym miejscu jak nigdy dotąd.
Te zapachy i duchota z wyostrzonymi zmysłami były okropne.
Naprawdę zastanawiam się, jak na przykład wilkołaki mogą tu przesiadywać. - sapnąłem w myślach, starając się przebić przez małą grupkę tańczących ze sobą rusałek.
Tak, to nie był normalny klub.
To w tym miejscu kwitła nadnaturalna społeczność Mrągowa i okolic. Można tu było zobaczyć prawie każdy gatunek magicznych stworzeń. Od wielkiego centaura grającego w karty z goblinem w jednym z rogów, po maleńką wróżkę siorbiącą z trzema przyjaciółkami drinka przy jednym stoliku.
Tutaj różnice gatunkowe i wszystkie waśnie zanikały.
Tu nie można było ze sobą walczyć.
Nawet łowcy, którzy byli bardziej otwarci, tu przychodzili, ale nawet oni nie mieli prawa wnosić tu broni.
Zwykli ludzie, nie wiedzą o istnieniu tego miejsca.
Uśmiechnąłem się szeroko, gdy zobaczyłem przy ciemnym barze kolorową czuprynę mojej przyjaciółki. Ta na mój widok również się uśmiechnęła, ukazując delikatne dołeczki w policzkach. Podszedłem sprawnie do blatu i usiadłem na stołeczku.
Dziewczyna zaprzestała przecierać szklankę, odłożyła naczynie oraz ściereczkę z cichym brzdękiem na mebel. Nim zdążyłem się dobrze usadowić, poczułem ciepłe wargi na swoim policzku.
- Cześć Słońce. - mruknęła jak prawdziwy kot... Którym tak w sumie jest. Kozyra, bo tak ma na nazwisko ta kotołaczka, zmienia się w naprawdę niesamowitego jaguara.
- Witaj, Roza. - Zaśmiałem się, odsuwając się od kobiety, by lepiej jej się przyjrzeć. Od naszego spotkania w ogóle się nie zmieniła. Wciąż była tą samą dwudziestosiedmioletnią kobietą, o delikatnej, wręcz dziewczęcej urodzie i dużych, niebieskich oczach z pionową źrenicą. Nawet koloru włosów wciąż nie zmieniła. Wciąż miała je ciemnoróżowe z niebieskimi końcówkami, zza których wystawały czarne, kocie uszy.
- To, co zawsze? - Zaśmiała się, wskazując głową grupkę łowców, którzy już rozsiedli się na dwóch kanapach przy czarnym stoliku.
Przytaknąłem z uśmiechem, a ta od razu zaczęła szykować dla nas drinki.
Nie musiałem długo czekać, by przede mną na sporej, czarnej tacy pojawiło się dziewięć kolorowych, niesamowicie wyglądających drinków.
Już miałem wstać i je wziąć, lecz obok mnie nagle wyrósł Nikodem i jednym zgrabnym ruchem chwycił tacę, zabierając ją z baru.
- To ja to wezmę, a wy porozmawiajcie. - puścił mi oczko i postawił przede mną moje Mojito, szybko wracając do naszych przyjaciół, popijając z zadowoleniem swojego Long Island Ice Tea, przez co się zaśmiałem.
Znowu dostanie opierdol od Elizy za picie. Nigdy nie lubiła, gdy gdziekolwiek z nami wychodził. Na za bardzo za nami przepadają, tak samo, jak my za nią. Nikodem od dobrych pięciu miesięcy stara się z nią rozstać.
- Widzę, że interes kwitnie. - stwierdziłem, rozglądając się po pełnej sali. - Dziwię się, że przy takim ruchu Jean ci nie pomaga. - mruknąłem, obejmując zimną szklankę dłońmi.
- Eh, mój mąż jak zwykle siedzi przy tym swoim zielsku. - Zaśmiała się i podeszła do klienta obok, którym okazała się ładna Naga o całkiem jasnym ubarwieniu długiego ogona, którego postanowiła najwyraźniej tu nie chować. Gdy różowowłosa szykowała jej ulepszoną wersję jednego drinka, uśmiechnęła się do mnie, ale ja postanowiłem to zignorować o udawać, że niczego nie widziałem.
Nie w głowie mi teraz były żadne rozrywki tego typu.
W tej chwili moim największym problemem uczuciowym był nikt inny jak Damian i do czasu aż go nie rozwiąże, nie ma bata, bym z kimkolwiek się umawiał...
A szczególnie z pół-wężami.
- Powiedz mi, że on wciąż nie dorzuca do drinków swoich magicznych ziółek? - zapytałem, a w sumie prawie jęknąłem, gdy do mnie ponownie podeszła.
- Nie dla wszystkich. Tylko dla tych, którzy chcą. - wzruszyła ramionami. - Wiesz, że dla niektórych żaden nasz alkohol nie zrobiłby wrażenia, gdyby nie te "dodatki". Wilkołaki nawet nie poczułby, że coś piją, gdyby nie dwa listki tojadu w szklance. - spojrzała na niezwykle głośną grupę wilkokrwistch w rogu pomieszczenia, którzy ewidentnie byli już wcięci.
- Taa... - westchnąłem, biorąc łyk ze swojej szklanki. Przez moment siedziałem zaskoczony, czując smak drinka. Zawsze Rozalia robiła mi bezalkoholowe Mojito, a teraz było normalne i mógłbym powiedzieć, że mocne, gdyby nie ta cholerna mutacja. - Coś się stało? - zapytałem, odstawiając szklankę z cichym brzdękiem.
- Nie, a co? - odpowiedziała szybko, przestając sączyć swoją wodę z cytryną.
No właśnie, wodę z cytryną.
- Od kiedy dajesz mi do picia alkohol? - zaśmiałem się, a ona z cichym okrzykiem nałożyła na usta dłoń.
- O jeny, wybacz. To wszystko przez te cholerne hormony. Od kiedy jestem w ciąży, non stop jestem rozkojarzona. - Pokręciła głową, trochę się plącząc.
Zaśmiałem się wesoło, słysząc ostatnie zdanie, które powiedziała niebieskooka.
- W takim razie, gratuluję. - mruknąłem szczerze, szeroko uśmiechając się do przyszłej mamy.
- I ja też. - odezwał się zza niej delikatny, dziewczęcy głos Meli, która wręcz tanecznym krokiem podeszła do nas z pustym kieliszkiem, który postawiła przed zmiennym jaguarem. - Zrobisz Cosmopolitana? - zapytała słodko.
- Ty to lepiej pogratuluj swojemu bratu i jeśli ten drink ma być dla niego, to nic mu nie dam. -zarechotała wrednie kolorowowłosa.
- To nie dla tego idioty, tylko dla Aleksa. Od kiedy spotyka się z Sebastianem, ma lepszy spust. - Zaśmiała się zielonooka, a ja spojrzałem na nie, kompletnie nie rozumiejąc, o czym one gadają.
- Wytłumaczy mi któraś, co takiego narobił Niko?
Sowa tylko wywróciła oczami z uśmiechem.
- Kiedy ty byłeś zajęty swoim Damiankiem, to mój brat się napierdolił i przespał się ze śliczną rusałką bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, więc cała nasza rodzinka czeka, aż ktoś zapuka do drzwi i zostawi pod nimi dziecko w koszyczku. - parsknęła, rozbawiona. Ja też nie mogłem wytrzymać i poszedłem za jej przykładem.
Nie dziwię się, że rodzina Amelii nie ma nic przeciwko temu, by ten wodny demon jednak przyniósł dla nich wnuczkę, bądź wnuka. W obecnym czasie coraz bardziej jest ceniona mieszana krew w rodzinie. Wystarczy popatrzeć na mnie, Dawida, czy Aleksa.
A gdyby jego dziewczyna dowiedziała się o zdradzie, to wpadłaby w furię, ale mielibyśmy ją z głowy. Za bardzo miesza się w nasze życie i stara się zmienić Niko.
Kozyra po paru chwilach podała czerwonego drinka dla Meli, która z zadowolonym uśmiechem ruszyła do zajmowanego ówcześnie stolika.
Kątem oka zobaczyłem, że ktoś wyciągnął Medarda i niezbyt tym zadowolonego Juliana, który jeśli chodzi o taniec, jest kompletnym beztalenciem.
- O jakiego Damiana jej chodziło, hm? - mruknęła barmanka, opierając się łokciami o czarny blat i mrużąc oczy, których źrenica jeszcze bardziej się zwęziła.
Od razu spąsowiałem, słysząc jej zadowolony głos.
Nie do końca wiedząc, co powiedzieć, przywarłem ustami do zimnego od lodu szkła, biorąc solidny łyk napoju.
Kobieta na moje zachowanie pokręciła z rozbawieniem głową i bezwiednie spojrzała na wejście do klubu.
Gdy zorientowała się, kto wchodzi, jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- O tego Damiana? - mruknęła, a ja szybko się odwróciłem w odpowiednią stronę. Gdy rozpoznałem dwóch Tepeshów, o mało nie spadłem ze stołka.
To jest chyba jakiś żart!
...
✽ Damian ✽
- Michał, nie wkurwiaj mnie. - warknąłem, schodząc z ostatniego czarnego schodka do oświetlonego ledami klubu mojej znajomej.
- No weź! Nie bądź taki! Musisz się trochę rozerwać! - szczebiotał moim zdaniem zbyt entuzjastycznie. - Mamy ten czas tylko dla siebie. Zrobimy sobie męski wieczór, napijemy się, porozmawiamy, będzie fajnie.
Przetarłem oczy, będąc kompletnie zmęczonym.
Nie tyle, ile fizycznie, ale psychicznie.
Podniosłem wyżej głowę, czując mocny, orzeźwiający zapach. Zacząłem mocniej węszyć, co zaskoczyło mojego brata, który spojrzał na mnie jak na idiotę.
Ten zapach...
Ten zapach może należeć tylko do jednej osoby.
Zacząłem się rozglądać po lokalu i moje spojrzenie padło na roześmianą grupkę młody ludzi. W tej grupie rozpoznałem pare znajomych mi łowców, tym samym potwierdzając moje przypuszczenia.
Jeśli oni tu są, to on też.
Spojrzałem na bar, czując stamtąd na sobie natarczywe spojrzenie. Gdy rozpoznałem parę niebiesko-szarych oczu, uśmiechnąłem się szeroko do zszokowanego naszym widokiem chłopaka. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, zostałem złapany za rękaw mojej koszulki i pociągnięty przez brata do blondyna.
- Cześć Promyczku! - wykrzyknął mój brat, mocno ściskając ramieniem łowcę, który na to tylko spojrzał na niego spod byka.
Gdy nie otrzymał odpowiedzi, tylko zirytowane spojrzenie, usiadł po jego lewej stronie, zamawiając wampirzą Krwawą Mary, w której zamiast pomidorów jest prawdziwa, najczęściej ludzka krew. Jeśli dobrze pamiętam, to mój braciszek gustuje chyba w 0RH+.
- A dla ciebie? - Usłyszałem przyjemny dla ucha głos kotołaczki.
Zmarszczyłem brwi, rozglądając się po półce z alkoholami.
- Blueberry Hill. - odpowiedziałem po chwili namysłu.
- Normalny czy specjalny? - dopytała, szykując odpowiednie kieliszki dla naszego picia.
- Normalny. Jadłem już dzisiaj, nie to, co on. - Spojrzałem na mojego brata, który z zadowoleniem rozglądał się po sali ze świecącymi oczami, szczególnie zatrzymując wzrok na parkiecie, gdzie było całkiem sporo osób, więc nie sądzę, że dałbym radę wyszukać w tym tłumie kogoś, kto zaskarbił sobie uwagę Michała. Chociaż równie dobrze, to mogłaby być to przyczyna głodu. Ten dekiel nie jadł już trzeci dzień, tak samo, jak ojciec, jeżdżąc po całym województwie i dalej, wciąż starając się znaleźć miejsce, gdzie szykowny jest cały ten atak wampirów. Wczoraj byli aż w Warszawie, więc tego dnia stwierdził, że robi sobie wolne i idzie się zabawić. Na moje nieszczęście albo szczęście wziął też mnie.
- Co was tu sprowadza, hm? Nigdy was tu nie widziałem, a jestem tu dość często od tych dwudziestu lat. - zaśmiał się starszy wampir, patrząc znacząco na dobrze bawiących się łowców, którzy jednak co jakiś czas spoglądali także w ich stronę, gdy zobaczyli, kto się dosiadł do ich przyjaciela.
- Nie wiem, od kiedy tu przychodzą. Ja tu przychodzę dopiero od roku. - Odparł spokojnie Fabian, dotykając wargami ścianki kieliszka, chcąc się napić.
Gdy przyglądałem mu się, gdy powoli przełykał płyn, zobaczyłem, jak na jego szyi delikatnie pobłyskiwały delikatne, złote runy. Znacznie mocniejsze niż ostatnio. Bardziej wyraziste, ale tylko dla tych, którzy wiedzieli o drugiej stronie monety tego świata. Dla tych, którzy wciąż wierzyli w istoty paranormalne takie jak ja.
Ostrożnie wziąłem mocniejszy oddech, chcąc poczuć tę przyjemną nutkę zapachu charakterystyczną dla młodego Helsinga.
Pachniał niesamowicie.
Tak bardzo chciałbym zatopić w jego szyi kły i uczynić go moim, ale...
- Wszystko dobrze? - dotknąłem ostrożnie jego ramienia zmartwiony, gdy zobaczyłem, że walczy, aby nie zamknąć oczu.
Co się dzieje?
Minęło już dostatecznie dużo czasu, aby nie odczuwał ubocznych skutków zmiany.
Wciągnąłem jeszcze raz powietrze, starając się jeszcze bardziej skupić na zapachu chłopaka.
Gdy zorientowałem się, o co chodzi, aż cicho syknąłem, wypuszczając powietrze z ust.
On się jeszcze zmienia...
Jak bardzo ta mutacja jeszcze postąpi?
Przez pierwsze dwa dni aż płakał z bólu podczas snu, nie mogąc się nawet wybudzić.
Gdyby nie to, że cholernie się o niego wtedy bałem, nie dałbym rady patrzeć na jego cierpienie.
Nawet nie mogłem go dotknąć, bo najmniejsze nawet muśnięcie potęgowało ból.
A na dodatek jeszcze się to nie skończyło.
Jak wiele on musi jeszcze przez to przejść?
Jakim potworem trzeba być, by skazać swojego wnuka na coś takiego?
Jak wiele jeszcze musi stracić z człowieczeństwa?
- Tak, tak, wszystko dobrze. - odpowiedział szybko, przywdziewając na usta szeroki uśmiech.
Spojrzałem na niego smutno.
Nie oszukuj się.
Doskonale wiesz, co się dzieje.
Nie udawaj, że masz wyjebane, bo to nie prawda.
Westchnąłem i zabrałem rękę z jego ramienia i przeniosłem ją za lodowato zimną szklankę ciemnego alkoholu, którego od razu się napiłem.
- Hej, chłopaki! - odwróciłem się, słysząc wesoły okrzyk rudowłosej przyjaciółki Fabiana, która tym razem uwiesiła się na jego ramionach. - Porwę wam go na trochę, okej? - Nie czekając na naszą odpowiedź, siłą ściągnęła blondyna ze stołka, przez co o mało nie wylał swojego mojito i zaczęła go ciągnąć z uśmiechem na parkiet. Nim zniknęli mi pośród tłumu, usłyszałem tylko, jak się jeszcze wzywają.
Zaśmiałem się, ale gdzieś w głębi poczułem nienośne kucie serca.
I ku mojej irytacji doskonale wiedziałem, że to była zazdrość. Bardzo chciałbym znajdować się teraz na jej miejscu.
- Ziemia do Damiana. - zobaczyłem drobną dłoń o niebiesko-fioletowych paznokciach przed moją twarzą.
- Co jest? - zmarszczyłem brwi, spoglądając na dziwnie mi się przyglądającą kotołaczkę.
- Nie mów mi, że się zakochałeś. - sapnęła, a ja prawie wstrzymałem oddech.
Jak to możliwe, że zobaczyła coś takiego we mnie?
Zakochanie?
Czy to, co zaczynam czuć do Fabiana, można nazwać zakochaniem?
Z każdym dniem mam coraz większe wrażenie, że tak...
- Skąd ci coś takiego do łba przyszło? - parsknąłem, niezbyt przekonująco.
- Ponieważ to widać, matole. Jeszcze nigdy żadne z nas nie widziało cię zakochanego, a tu proszę. Wybrałeś sobie tego słodkiego łowcę. Dobrze wiesz, że prawdziwie wampir zakochuje się tylko raz. - szarooki pokręcił głową, krzywiąc się z politowaniem.
Westchnąłem, ponownie zatapiając usta w słodkim alkoholu, zamykając oczy na moment.
Doskonale wiedziałem, że miał rację.
- Nawet jeśli, to nie ma żadnego znaczenia. Nawet nie wiem, jaką płeć preferuje.
- Ten twój gej radar to jakiś zjebany jest, więc ktoś musi cię uświadomić. - zarechotała kolorowowłosa, gładząc powolnymi ruchami swój już delikatnie wypukły brzuch. - Na twoje szczęście, pijaweczko, twoje kochanie jest biseksualne, więc jak najbardziej masz szansę.
Spojrzałem na nią w szoku, nie do końca mogąc uwierzyć w to, co słyszę.
Jak to?
Mimo niedowierzania poczułem delikatne szczęście, rozchodzące się po moim ciele.
Siedziałem przez chwilę, prawie nie oddychając.
Czy to możliwe, że...?
- Skąd to wiesz?- zapytałem, siadając prosto, przyglądając się jej uważnie. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami z uśmiechem, jakby to było oczywiste.
- Gdy pewnego dnia przechodziłam po ulicy, zobaczyłam go z pewnym ciemnowłosym, cholernie przystojnym facetem. Ewidentnie byli parą, bo zwykli przyjaciele nie chodzą za ręce i nie całują się na pożegnanie. Moje przypuszczenia okazały się prawdą, bo gdzieś trzy miesiące później przyszedł tu Fabian z kumplami. Po moich naleganiach przyznał się, że to był jego były chłopak. - zmarszczyła nos, nad czymś się zastanawiając. - Jeśli dobrze pamiętam, miał na imię Remus i byli ze sobą chyba z dwa lata. - mruknęła po chwili, stukając paznokciami o twardy blat.
- Remus? - zarechotał Michał, w szklankę.
Kotołaczka rzuciła mu na to tylko litościwe spojrzenie i popukała się palcem w czoło.
- I z czego się lejesz? Gdybyście wy się lepiej nazywali, a Michał, z tego, co wiem, to ty się urodziłeś w Niemczech, co nie? - parsknęła. - Przypomnij mi, jak się czyta twoje imię tam? Misiael? - Zaśmiała się wrednie, no co mój brat tylko spąsowiał i ponownie zaczął sączyć Krwawą Mary, milknąc.
- Nigdy nie mówiłeś, gdzie ty się urodziłeś, bo wiem, że gdzieś indziej. - spojrzała na mnie, sięgając po sok porzeczkowy. Powoli zaczęła go odkorkowywać, uważnie mi się przyglądając.
Uśmiechnąłem się znacznie weselej niż wcześniej.
- Prawda. Cała nasza rodzina ma wielonarodowe korzenie. Ojciec z Rumunii, matka z Włoch, on z Niemiec...- wskazałem na brata. -... Gracja i Wiktoria urodziły się w Anglii, a ja we Francji. - Zaśmiałem się.
- I stąd imię Damon?
Przytaknąłem. Już dawno nie słyszałem mojego prawdziwego imienia. Przez pięćdziesiąt lat nie wyjeżdżaliśmy z Polski. Tu było nam dobrze. Bezpiecznie. Wręcz beztrosko.
- W ogóle to prawda, że Fabian ma na drugie Cristian? - zabrał ponownie głos szarooki, znad już pustej szklanki.
- Ta, jego imię tak sztywno brzmi w całości i jeszcze ten przyrostek. - mlasnęła, odczepiając się od szyjki butelki.
Parsknąłem w szklankę, chcąc wziąć łyka, ale w tym samym momencie poczułem czyjąś dłoń na ramieniu i czyjeś usta przy moim uchu.
Z zaskoczenia prawie wstrzymałem oddech. Jeszcze nikt od jakiegoś czasu się do mnie nie zakradł, a co dopiero z takim zapachem.
- Coś się stało Fabian? - zapytałem cicho, starając się wymazać z mojej twarzy tak jak i z głosu zaskoczenie.
- Chodź ze mną. Wilkołaki urządziły burdę na tyłach klubu. - Już chciałem zapytać, dlaczego ma mnie to interesować, gdy chłopak dodał coś, co zmieniło od razu moje zdanie. - Usłyszałem od nich coś o jakichś wampirach.
- Gdzie oni są? - zapytałem, szybko wstając ze swojego miejsca.
Poczułem na swoich plecach dwie pary zaskoczonych oczu.
Blondyn powiedział to na tyle cicho i dyskretnie, że oboje tego nie usłyszeli. Dla nich to pewnie wyglądało dziwnie, że podszedł do mnie i prawie dotknął wargami mojego ucha po naszej rozmowie.
Zamiast mi odpowiedzieć, kolorowooki chwycił mnie tylko za nadgarstek i ze znacznie większą siłą niż przeciętny człowiek zaczął ciągnąć mnie w kierunku grupy tańczących ludzi. Gdy przeszliśmy obok stolika jego kumpli, poczułem ich zszokowane spojrzenia na naszej dwójce.
Przemykając płynnie między masą ruszających się ciał, minęliśmy Amelie, która skinęła Helsingowi głową i zaczęła wracać do reszty łowców, mocno stukając obcasami. Dłoń zaciśnięta na mojej ręce była niezwykle ciepła, a jej właściciel był niezwykle zdeterminowany, by dostać się w wyznaczone sobie miejsce.
Będąc zaopatrzonym przez chwilę w Fabiana, prawie wpadłem po drodze na jakiegoś satyra, który zaczął coś za mną pokrzykiwać o ślepcach.
Gdy doszliśmy do miejsca, gdzie sala rozchodziła się na przejścia do toalet i palarni, łowca gwałtownie się zatrzymał.
Obrócił się w moją stronę z poważną miną i wskazał na otworzone na oścież drzwi do palarni.
Od razu zrozumiałem i razem z nim podszedłem do przejścia, cicho nasłuchując. Na nasze szczęście muzyka tutaj nie była już tak głośna i nie miałem problemów, by usłyszeć pięć głosów. Trzy męskie i dwa kobiece. Spojrzałem na jasnookiego, nie do końca będąc przekonanym, czy cokolwiek usłyszy, ale chłopak już stał bez ruchu, nasłuchując.
No tak, nefilim.
- Alfa chyba zwariował. - usłyszałem mocne warczenie.
Nie spodziewałem się tego, ale na to zdanie Fabian postąpił z nogi na nogę niespokojnie.
- O czym ty znowu pierdolisz? - westchnęła jedna wilczyca.
- Jak to o czym? Ten debil zesłał na nas wojnę z wampirami! - prawie zawył.
- Uspokój się.- warknął agresywnie inny wilki mocnym głosem. - Alfa dobrze zrobił. Wampiry by nas wykorzystały, by zdobyć władzę, a potem wyrżnęłyby nas w pień! Umowa z nimi nie była dla nas korzystna. Myślisz, że mielibyśmy spokojne życie, jeśli nie byłoby łowców? Powstałby chaos. Ludzie byliby jak bydło, słyszałeś tą pijawkę. Pamiętaj, większość nas, także była kiedyś ludźmi. Mamy ludzkich mate. - syknął.
- A co, wolisz, by ludzie na nas polowali? - odezwał się awanturnik, najprawdopodobniej kopiąc w ścianę.
- Dopóki nic nie zrobimy, nie złamiemy ustaleń, nikt nie zagrozi naszej sworze. - odpowiedział mu delikatny, dziewczęcy głos.
- Pierdoleni sympatycy ludzi. Tak samo, jak nasz alfa! On także był człowiekiem i łowcą na dodatek! Jego mate także nim jest! - warczał jak najprawdziwszy wilk.
Najpewniej był już bliski przemiany. Nie będzie dobrze, jeśli zmieni się w rozszalałego wilkołaka w tym miejscu.
Zanim zdążyłbym coś zrobić, usłyszałem tylko cichy skowyt i pisk. Najwyraźniej jego towarzysze sami stwierdzili, że muszą go uspokoić.
- Nie zmuszaj nas, byśmy powiedzieli o tym przywódcy. - ostrzegła go jedna z kobiet.
W odpowiedzi dostała tylko mocne, pełne złości sapanie.
Z przerażeniem odsunąłem się od drzwi, gdy usłyszałem kroki w naszym kierunku.
Szybko chwyciłem nadgarstek Fabiana, wciągając go do kibla, by nas nie zauważyli.
Wpadniecie na rozszalałego wilkołaka w tej chwili, nie byłoby najlepszą opcją.
Jak najszybciej zamknąłem za nami drzwi i oparłem się plecami o ścianę. Spojrzałem na łowcę, który z początku tuż przy mnie oddychał ciężko od spontanicznego biegu, a potem zaczął cicho chichotać, prawie opierając się o moje ramię.
Jego śmiech był okropnie zaraźliwy, bo po chwili śmiałem się wraz z nim jak dziecko, wręcz chłonąc jego nieznaczny dotyk.
- Wiesz co, oni już chyba sobie poszli. Może wracamy do naszych? - wysapał, uspokajając się odrobinę. Przytaknąłem mu i sięgnąłem po klamkę, by zaraz potem pchnąć drzwi.
Szedłem za chłopakiem powoli, by na nikogo nie wpaść, myśląc nad tym, co powiedziały te wilki.
Najwyraźniej wampiry nie poprzestały na demonach, ale postanowili zyskać innych sojuszników.
Na nasze szczęście nie udało im się. Spojrzałam na blondyna w zastanowieniu.
Chyba powinniśmy się spotkać z tym alfom.
Skoro był łowcą, to znaczy, że Fabian powinien go znać, więc dogadania się, nie powinno być takie trudne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top