❦Inkuby I fobia❦

Damian

- Starczy nam tyle? - zapytał Michał, podrzucając kołki drewna na ramionach, jasno prezentując swoje wampirze możliwości, co nie za bardzo spodobało się księdzu, który szedł tuż za nami, wiercąc nam spojrzeniem w plecach.
- Michał, nie robimy sobie ogniska, by piec kiełbasę, tylko by nie siedzieć w tym kościele. - Vlad wywrócił oczami na pytanie syna. - To miejsce nie szkodzi tylko Fabianowi oraz temu kambionowi, ale także i nas wprawia w dyskomfort. Zbyt blisko jesteśmy spokrewnieni z innymi demonami, by nas to obeszło. - dodał, obracając w ręce jeden z kołków, które niósł.
Nie zabraliśmy tego dużo z szopy przy plebanii. Raczej szybko się te dziesięć kołeczków wypali.

Zatrzymałem się gwałtownie, gdy do moich uszu doszedł rozdzierający krzyk bólu.
Znajomy krzyk, na którego dźwięk moje serce załomotało mocno w piersi.
Spojrzałem z trwogą, którą nie miałem już nawet siły ukryć, na moją rodzinę i Alana, by po chwili rzucić na ziemię palnik, który przypadło mi nieść bez żadnej ostrożności i popędzić w kierunku świątyni. Wpadłem przez furtkę w zastraszającym tempie, prawie potykając się o pierwszy schodek, kompletnie nie zwracając uwagi na to, jak biegnę. W tym momencie liczył się tylko Fabian.

Widząc przerażone miny Asi i jej mamy, stojących przy drzwiach z czystą paniką w zielonych oczach, wbiegłem po schodach w zastraszającym tempie i szarpnąłem mocno klamką, która o dziwo nie puściła, mimo mojej siły.
Spojrzałem pytająco na Wiktorie i Gracje stojące na podjeździe dla inwalidów. Te prędko pokręciły głową blade z szoku i strachu o chłopaka, jakby odgadując, o co pytam.
- Co się stało? Gdzie jest Otros? - krzyknąłem, a raczej zawarczałem.
To był jego były.
Kochał go jeszcze niedawno, a w sumie dalej kocha.
Pierwszy powinien tu być z obecnych, by mu pomóc!

Chłopak od razu pojawił się zdyszany z drugiej strony schodów, które prowadziły na tył tego miejsca. Od razu zaczął mówić rozgorączkowany.
- Nie wiem, co z Fabianem. Nagle zaczął krzyczeć. Twoje siostry próbowały wyważyć te drzwi, ale jakaś cholerna siła pcha je od drugiej strony. - mówił szybko, walcząc o oddech. - Pobiegłem na tył do drugich drzwi, ale są na tyle mocne, że nie mogę ich wyłamać z zawiasów. - wysapał z rozbieganym wzrokiem, wciąż nie mając tchu.

Otworzyłem szerzej oczy, czując, że jest nadzieja i mijając wszystkich, ruszyłem czym prędzej do miejsca, o którym powiedział łowca.
Im szybciej tam będę, tym szybciej będę w stanie pomóc blondynowi.
Zbiegłem na ciemnozieloną trawę i podbiegłem do bardzo starych, brązowych drzwi, za które szarpnąłem mocno.
- Kurwa. - syknąłem i odsunąłem się od nich gwałtownie.
Reszta sprzed kościoła szybko przybiegła do tego miejsca po chwili odrętwienia. Nawet zobaczyłem ojca, który porzucił gdzieś drewno i biegł tu od strony wjazdu dla samochodów. Przełknąłem głośno ślinę, czując nieprzyjemny uścisk w gardle i z całych moich sił uderzyłem barkiem w drzwi. Usłyszałem po tym tylko mocny głuchot, po którym drewniane przejście poleciało na podłogę, rozsypując się w drzazgi. Drzwi były mocniejsze, niż się zdawało, bo poczułem niewielki ból ramieniu, ale zignorowałem to.

Czym prędzej wbiegłem, do jak się okazało, ciemnej zachrystii.
W tym samym czasie krzyki Fabiana ucichły, pozostawiając za sobą głuchą, przerażającą ciszę, która zaczęła szarpać moim sercem.
Nie czekając na nic, rzuciłem się do miejsca, gdzie powinien być chłopak.
Stanąłem skamieniały, widząc słup niezwykle jasnego światła, który wręcz promieniował wszystkimi kolorami. Światło wydawało się mieć ludzkie kształty z aureolą włosów, które wyglądały jak przeplatane cienkie łańcuchy złota i srebra. Zobaczyłem, jakby to coś trzymało w dłoniach pokrytych jakąś cienką, złotą warstwą, dużą księgę.
Znaki na jego ciele, tak podobne do tych Fabiana, przemieszczały się po umięśnionym ciele jak iskry ognia. Wręcz uderzała od niego we mnie niesamowita, potężna energia, władczość, ale także i spokój przeplatany z pełną wiedzą, były wręcz uderzające. Gdy postać odwróciła się w moim kierunku, ukazując nienaturalnie piękną twarz o oczach bez źrenic, skąpaną w jasnym, lecz przerażającym zarazem uśmiechu i zniknęła z cichym trzepotem, ukazując olbrzymie, złote skrzydła już wiedziałem...
Anioł zstąpił na ziemię.

W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał skrzydlaty posłaniec, zobaczyłem drobne ciało na podłodze okryte czymś białym.
Zareagowałem od razu, podbiegając co chłopaka, który nawet się nie otworzył oczu, czując mój dotyk na swojej rozgrzanej dłoni.
- Fabian. - odezwałem się miękko, wciąż nie wiedząc, co robić zbyt roztrzęsiony tym wszystkim. W najśmielszych snach nie sądziłem, że coś takiego się stanie i będę tego świadkiem.
Helsing wciąż nie otworzył oczu, przez co moje serce biło mocno i szybko przez mój strach o chłopaka. Złapałem inaczej za jego dłoń i dotykając nadgarstek, spróbowałem zmierzyć mu puls. Przez moje własne przerażenie i osób za moimi plecami nie mogłem usłyszeć, czy blondyn oddycha i czy jego serce ciągle bije. Gdy wyczułem mocne, ale miarowe tętno, prawie chciało mi się płakać ze szczęścia. Uśmiechnąłem się szeroko szczęśliwy, bardzo chcąc go przyciągnąć do siebie.
Już myślałem, że go straciłem.

Jego mama po chwili osłupienia podbiegła w naszym kierunku, tak samo, jak roztrzęsiony Alan.
Remus z Asią podeszli niepewnie trochę bliżej, ale wydawali się wciąż nieobecni z powodu szoku.
Wraz z najstarszym z Helsingów delikatnie chwyciłem Fabiana tak, by nie zrobić mu więcej krzywdy i ostrożnie zaczęliśmy go przewracać na plecy.
Gdy już miał leżeć w nowej pozycji, zobaczyłem, że to, co z początku uznałem za jakiś materiał i nie zwracałem na niego uwagi, było tak naprawdę parą dużych, śnieżnobiałych skrzydeł. Prawie cały tył koszulki był przesiąknięty posoką, przez którą wstrzymałem oddech. Z przestrachem spojrzałem na szefa łowców, który patrzył na syna z bólem w niebieskich oczach. Pokręcił głową i złapał kolorowookiego pod pachami, chcąc go podnieść tak, by stanął na nogi, opierając się o nasze ciała. Nic nie mówiąc, pomogłem mu, unosząc szczupłego chłopaka. Skrzydła na tę czynność opadły bezwładnie wzdłuż pleców, delikatnie jeżdżąc po podłodze lotkami.

Nagle chłopak zaczął kaszleć, prawie się zanosząc.
Złapałem go mocniej, gdy od zawrotów głowy złapały go torsje, nie bardzo wiedząc, co mógłbym jeszcze uczynić, by mu pomóc. Na szczęście nic nie opuściło jego żołądka. Gdy było już po wszystkim, podniósł na nas zdezorientowane spojrzenie, jakby nie mógł się zorientować, co się tak naprawdę stało. Ostrożnie stanął pewniej na własnych nogach i załapał się za nasadę nosa, głęboko oddychając przez spękane usta.

- Fabian, co ty sobie myślałeś?! To było szalenie nieodpowiedzialne i niebezpieczne! - syknęła prawie zapłakana Eleonora, trzymając rękę córki. Była przerażona.
Doskonale wiedziałem, co czuje.
Miałem podobnie. Utrata osoby, którą się szalenie kocha, rozrywa serce, nie bacząc na przeszkody.
Blondyn tylko parsknął pod nosem trochę skołatany i oparł się ciężko o ławkę ręką, puszczając ojca. Trochę się zachwiał, ale nie stracił równowagi.
- Wiem. I tak już dostałem opierdol. - odpowiedział słabo.
- Co? Od kogo? - sapnął czarnowłosy posłaniec z Rumunii, wpatrując się w swoją dawną miłość.
- A kto tu przed chwilą był? - zaśmiał się blondyn, przenosząc spojrzenie po każdym z nas.
- Czy ty chcesz mi powiedzieć, że anioł... - zaczęła Asia, nie mogąc się w tym wszystkim połapać, ale jej brat jej przerwał.
- Tak. Zostałem zrugany i przy okazji dowiedziałem się, że mam wybór, gdzie chcę iść po śmierci. Niezbyt optymistycznie to zabrzmiało. - zaśmiał się gardłowo.
- Co? - mój ojciec zmarszczył brwi i potarł się ręką po nieogolonym policzku. - Oni nie dają wyboru...
- Mi dali przez wzgląd ile jego krwi płynie w moich żyłach. - odpowiedział młody Helsing i dotknął powoli i jakby z obawą delikatnych piór na swoim nowym nabytku.
- To był wasz anioł? - zapytała podekscytowana Wiktoria ze świecącymi oczami, prawie podskakując na miejscu.
Jak zwykle brak ogłady i taktu...

Proboszcz stojący przy drzwiach wyglądał na zarazem osłupiałego i rozpromienionego, że jako jedyny w obecnych czasach duchowny zobaczył boskiego posłańca, a jego potomek stoi w kościele, w którym pracuje.
- Tak, to ten. - westchnął jasnooki i poruszył odrobinę barkami, przez co skrzydła delikatnie zafalowały. - Zareagował od razu, gdy skrzydła przebiły mi się przez skórę pleców. Stwierdził, że nie pozwoli mi się wykrwawić, skoro już ofiarował mi tyle swojej mocy, a Niebo potrzebuje nowych żołnierzy po ostatniej bitwie.
Wstrzymałem oddech na ostatnie zdanie.
Czy to znaczy, że...
Jakby wiedząc, co myślę, Fabian zamknął oczy, ukrywając pojawiające się w oczach łzy.
- Oni po mojej śmierci, gdy nie podejmę decyzji, zabiorą mnie do Nieba i dokończą przemianę w anioła. Stanę się posłuszną marionetką w rękach Nieba. - mówił trochę urywanym głosem, jakby miał zacząć płakać.

Każdy skamieniał na to oświadczenie. Czegoś takiego żadne z nas się nie spodziewało. Spojrzałem trochę nieobecnym wzrokiem na swoje buty i ubrudzoną od piachu podłogę, by po chwili je zamknąć, odetchnąć i spojrzeć w kierunku Fabiana, który wciąż gładził delikatne lotki, nie wiedząc, co dalej począć.
- A jak się czujesz? - zapytałem zmartwiony, dotykając czule jego ramienia. Ciało pod moim dotykiem jakby trochę się rozluźniło.
- Całkiem nieźle. - wzruszył ramionami, ale jego kąciki ust uniosły się ku górze w szczerym uśmiechu, udowadniając mi, że mówi prawdę. - Trochę dziwnie mi, że coś wyrasta mi z pleców, ale da się to znieść. Czuję, że mogę nimi poruszać, czuję każdy, nawet najmniejszy dotyk co jest zarazem niesamowite i dziwne. - zaśmiał się, patrząc w kolorowy witraż naprzeciwko niego.

- A możesz nimi poruszać? - zapytała Gracja z błyskiem fascynacji w jej oczach.
W tym momencie idealnie przypominała swoją siostrę.
Podobała się jej ta biel piór i budowa skrzydeł. Na dodatek były znacznie większe, niż przypuszczałem, że będą. Myślałem, że będą tylko na razie przez pewien czas o trochę dłuższe od szerokości ramion, a one od razu zamiatały z łatwością podłogę, nie dając właścicielowi odetchnąć podczas ich rośnięcia.
Blondyn w odpowiedzi delikatnie zmarszczył brwi, skrzywił się i skrzydła rozłożyły się na całą szerokość.
Były niesamowite.
Przez światło wpadające przez okna wydawały się błyszczeć tak samo, jak runy na jasnej skórze. Może są i piękną ozdobą, ale w zbliżającej się walce mogą stać się przydatnym atutem dla nas.
Widziałem już wprawione w locie demony, które co rusz pozwalały w walce stojące na ziemi osoby, albo chwytały je w swoje szpony, niosły wysoko i wypuszczały, pozwalając im uderzyć głucho o ziemię z głośnym krzykiem. W powietrzu byłby także bardziej bezpieczny i mniej podatny na ataki wampirów. Rzadko umiemy zmieniać się w latające zwierzęta.
Nasze dodatkowe moce zawsze jakoś trafiają się nam losowo. Nie dziedziczymy tego. Jedne są rzadsze, drugie występują częściej. Jedynym wampirem, którego znam i potrafi się przemieniać w zwierzęta, jest właśnie Michał mimo, że zaraz dobiję niedługo trzystu lat. Skoro demony nie staną po stronie moich pobratymców, Fabian będzie bezpieczny, latając.
Już ją postaram się o to zadbać, by nie stała mu się krzywda.

Z zamyślenia wyrwał mnie chłodny powiew powietrza i lekkie muśnięcie na moim policzku czymś miękkim.
Uniosłem wzrok i zobaczyłem, że wszyscy uśmiechają się, patrząc na Fabiana, który z coraz większą łatwością poruszał skrzydłami z szerokim uśmiechem na ustach, mimo że jeszcze niedawno nie chciał ich mieć.
Widząc jego rozpromienioną twarz, nie mogłem się powstrzymać i sam ukazałem swoje zadowolenie. Od zmiany nie uśmiechał się tak szczerze i beztrosko jak w tym momencie.
Poczułem przyjemne ciepło, obejmujące moje serce i chciałbym, żeby to uczucie towarzyszyło mi już co dnia do końca moich dni.
Tylko czy mój obiekt westchnień chciałby je ze mną spędzić?
Nie dowiem się, póki nie spróbuję.

- Synu, nie masz ran? Cała koszulka była przesiąknięta krwią. - Alan przeglądał się swojemu pierworodnemu uważnie, szukając jakichkolwiek oznak bólu na młodej twarzy.
- Uleczył mnie. - wzruszył ramionami w odpowiedzi, opuszczając po sobie skrzydła. - Teraz już nawet nie czuje bólu związanego z tym miejscem. Przemiana już się dokonała, więc wszystko minęło. - mruknął.
- To dobrze, ale teraz mamy dość duży problem. - zabrała głos Eleonora, zerkając to na syna to na męża. -Jak teraz ukryjemy te skrzydła? Będą strasznie rzucać się w oczy, a na to nie możemy sobie pozwolić. Ludzie, którzy nigdy nie widzieli Fabiana, mogą to uznać po prostu za zwidy, ale ci, co go znają...- urwała, ale i tak wszyscy wiedzieli, o co jej chodzi. Mogą mieć przez to duże kłopoty nie tylko od strony bestii.
- Masz rację... - starszy łowca przeczesał palcami czarne włosy, na których można było się dopatrzyć więcej siwych włosów niż ostatnio.

Cała nadnaturalna cześć Europy pogrążyła się w chaosie i strachu przed nieuniknionym.
Każda ze stron zbiera sojuszników i broń... To nie będzie wojna, jaką opisuje się w wielu książkach czy filmach i on o tym wie. Wojna nie jest niczym szlachetnym. To będzie chaos. Chaos, za który wielu z nas zapłaci swoim życiem, albo życiem swoich najbliższych, których wielu możliwe, że poświęci w swojej sprawie, zapominając, co to miłość, niewinność i honor. Znikną pozytywne uczucia, zastąpione nienawiścią, bólem i niepohamowaną rządzą zabijania. Moralności znikną, gdy wszyscy rzucą się sobie do gardeł jak wygłodniałe zwierzęta. Na końcu zostanie tylko dławiony szloch i trauma po zobaczeniu tego wszystkiego. Coś takiego nigdy nie opuści kruchej psychiki.
Ludzie wracający z wojny, nie są już tacy sami.
Nie umieją być już tacy sami.
Widziałem już wiele wojen. Czasy, w których przyszedłem na świat były w nich usłane, lecz najgorszymi były obie Wojny Światowe.
Tak wielu ludzi straciło podczas nich człowieczeństwo i to za co?
Za nienawiść?
Za chęci władzy?
Na wojnie liczy się tylko śmierć i tylko ona zostaje w postaci masowych grobów i uczuciu straty.
Gdy choć raz ktoś to widział, nie zapomni tego, bo istnieje tylko ta potworna prawda.
Nawet podobno nieskazitelne anioły przybierają postać demonów podczas walki.
Anioły nie są łagodne, jak większość z nas sądzi. Sprawiedliwość aniołowie niosą szkarłatem krwi i niebiańskim ogniem, który im towarzyszy. Karzą pięścią i żelazem ich ostrza. Ich chwała zimna i okrutna wypala oczy potworom ukrytym pod ludzką skórą i nie mówię tu o prawdziwych demonach z Piekła. Podobno, aby przekonać się, jakim jesteś człowiekiem, trzeba spojrzeć aniołom w oczy. Oczy tak ciepłe i przerażające zarazem, które byłem świadkiem ujrzeć...

- Jak na razie zostawmy to tak, jak jest. - odezwał się racjonalnie po chwili ciszy mój ojciec. - Nich się chłopak najpierw do nich przyzwyczai. Jak wrócimy, to poszukamy jakiejś najskuteczniejszej metody. Jakbyśmy robili to dzisiaj, to mogłoby mu to tylko zaszkodzić. Ponownie rozerwałyby mu plecy, gdyby próbował je schować, tak, jak parę gatunków potrafi. A ten wasz anioł po tym nie byłby zadowolony. - parsknął.
- A właśnie, skoro to był wasz anioł, to czemu nie mówicie jego imienia? - zapytała Wiktoria, na co cała rodzina Helsing niespodziewanie stężała i spojrzała na nią z przerażeniem w jasnych oczach. Remus także wstrzymał gwałtownie oddech, a jego serce wyraźnie przyspieszyło swój rytm.
- Nie możemy. - odpowiedział Fabian, dotykając delikatnie swoich piór w czułym geście.
- To jest coś, czego nikt prócz rodziny nie powinien wiedzieć. - dodała Asia, przełykając gule w gardle. - Jeśli ktoś o złych zamiarach dowiedziałby się, jak anioł, który dał nam moc, ma na imię, mógłby go wezwać, co wcale nie jest takie trudne i mógłby go zabić, odbierając nam wszystkie nadnaturalne zdolności. - wzdrygnęła się.
- Dwa dni temu anioł Haniel został wezwany i zabity. - Dodał Alan. Usłyszałem, jak Fabian z przerażeniem wciąga powietrze przez usta, nie słysząc wcześniej tej informacji. - Do kogoś dotarła wiadomość, kto patronuje rodzinie łowieckiej w Ameryce Południowej. Wszyscy stracili swoje zdolności natychmiastowo po zabójstwie skrzydlatego.
- Jeśli usłyszysz od kogoś imię jego anioła, to będzie znak niesamowitego zaufania i miłości. - szepnął Fabian, przymykając kolorowe oczy. - Wśród starych rodzin łowców tę informację przekazuję się dopiero w dniu ślubu. Mówienie ich imion jest niebezpieczne dla nas. Nie wiem jednak, jakby to podziałało na mnie. - Pokręcił głową ze zrezygnowaniem w ślicznych oczach. - Równie dobrze mając tyle jego mocny, może mnie to zabić...- szepnął do siebie, a ja jako jedyny to słysząc, poczułem olbrzymi ciężar spadający na moją klatkę piersiową.

Zobaczyłem, jak przymyka oczy i oddycha głęboko, starając się ukryć swoje rozdygotane uczucia.
Dotknąłem ponownie jego ramienia, na co szybko się spłoszył, ale prawie od razu uspokoił.
- Może stąd wyjdziemy? Odetchniesz świeżym powietrzem. Poczekamy do zmierzchu. - zaproponowałem, kręcąc kółka kciukiem na ramieniu chłopaka.
Blondyn szybko potrząsnął głową.
- Tak, tak, to dobry pomysł. - sapnął i zaczął powoli iść w kierunku drzwi, lekko podpierając się o drewniane ławki.
Od razu podbiegłem i złapałem go za ramię. Do zajścia słońca mamy jeszcze z sześć godzin. Nie musimy się nigdzie śpieszyć. Może w spokoju odpocząć.

4 godziny później.

Uniosłem spojrzenie w niebo, widząc, że zrobiło się niezwykle ciemno, jak na tę porę dnia.
Jest przecież dopiero siedemnasta czterdzieści.
Latem powinno się ściemniać znacznie później.
Spojrzałem na ojca z pytaniem w oczach, na co ten powoli skinął mi głową, zgadzając się ze mną.
Coś tu jest nie tak.
To miejsce jest jakieś dziwne.
Nie było wahań temperatury ostatnio, a powoli zaczynała się formować gęsta mgła w oddali na nieużytkowanych polach od strony cmentarza.
Coś się niedługo stanie.
I to coś niezbyt dla nas przyjemnego.
Całe Woźnice mimo pięknej pogody wcześniej wydawały się opustoszałe. Przez całą wieś jak przejeżdżaliśmy, było widać tylko z troje ludzi. Gdyby nie wycie psów w okolicznych zagrodach pomyślałbym, że to miejsce jest niezamieszkane. Miejscowość miała też jakąś dziwną aurę, która przypominała trochę taką, jaką pozostawiają po sobie zmory albo wieszczy.

Spojrzałem na brata i skinąłem mu głową, gdy ten spojrzał pytająco na krąg z kamieni na ognisko. Bez żadnych więcej pytań rzucił do środka drewno i ruszył po palnik. Trochę dalej mój ojciec rozmawiał ze starszymi Helsingami trochę przyciszonym głosem. Alan patrzył na niego z lekkim oburzeniem, lecz jego żona kiwała głową z niezachwianym przekonaniem.
Najpewniej rozmawiali o strategii w sprawie sukkubów.
Zerknąłem w stronę moich sióstr, które próbowały zagadać do Ignacego i przeprowadzić z nim trochę dłuższą rozmowę, niż lakoniczne pomrukiwania z jego strony.

Dzieciak przez prawie cały ten czas siedział cicho oparty o mury kościoła i poruszał zwinnie ołówkiem po kartkach trochę już zniszczonego szkicownika.
Jedyną osobą, która znalazła z nim jakąkolwiek nić wspólnego języka, był Michał, który jak tylko zobaczył naprawdę wysokiej jakości pracę czarnowłosego, zaczął z nim omawiać techniki rysunku, którymi się bawił jeszcze nawet dwieście lat temu. Brązowe oczy chłopaka wręcz zaświeciły się na wszystkie nowe informacje i zaczął żywo odpowiadać na zadawane mu pytania. Ignacy był nieśmiałą osobą. W obecności proboszcza w ogóle się nie odzywał.
Może mi się zdaje, ale moim zdaniem był przez niego zastraszany i opiekun się nad nim znęcał.
Może nawet bił, zważywszy na to, że dzieciaki uchylał się przed każdym naszym dotykiem przez te ostatnie godziny?
Pokręciłem energicznie głową. Trzeba go jak najszybciej sąd wyciągnąć. Może trafi do rodziny, która da mu choć namiastkę dzieciństwa, które stracił w tym miejscu.
A skoro większość łowców ma w swoim gronie mieszańce rasowe...

A propos mieszańców rasowych.
Przeniosłem spojrzenie na trzy postaci siedzące trochę dalej na trawie.
Asia z zadowoleniem przegryzała kanapkę z serem i z zafascynowaniem spoglądała na Remusa, który z szerokim uśmiechem coś opowiadał, mocno gestykulując. Jakby się lepiej wsłuchać, chyba mówił o swoim ostatnim polowaniu w Barcelonie. Szare, błyszczące z ekscytacji oczy łowcy co jakiś czas zatrzymywały się na Fabianie siedzącym obok. Mimowolnie poczułem ukłucie zazdrości, widząc ten roziskrzony wzrok.
Lecz szybko mi minęło, widząc, że mój skarb nie odpowiada takim samym wyrazem twarzy, wręcz przeciwnie.

Uśmiechnąłem się na jego poczynania. Blondyn siedział na trawie, oplatając się skrzydłami, jak miękkim kokonem.
Jego głowa ledwie wystawała zza białych lotek.
Skrzydła stworzyły idealny, komfortowy bufor od świata zewnętrznego. Fabian, ku mojemu zadowoleniu, szybko zaakceptował skrzydła i od razu zaczął sprawdzać ich możliwości.
Z jednej strony cieszę się, że nie zachciało mu się jeszcze latać.
W obecnej sytuacji byłoby to niebezpieczne.
Lepiej by było, gdyby wybrał sobie bezpieczniejsze miejsce na swój pierwszy lot.

Usłyszałem cichy syk gazu z palnika, który po chwili przerodził się w mocny szum, a drzewo powoli zaczęło zajmować się ogniem za pomocą kawałka gazety.
Zadowolony Michał odsunął się od paleniska z szerokim uśmiechem, by odłożyć sprzęt. Jak na zawołanie Fabian opuścił odrobinę swoje skrzydła i spojrzał na trzaskający płomień dziwnym wzrokiem.

Zanim zdążyłem choćby zapytać, o co chodzi, chłopak już szybko obchodził kościół.
Zmarszczyłem brwi zaskoczony.
Zamrugałem szybko i zacząłem iść za nim, lecz zatrzymały mnie silne palce oplatające mój nadgarstek.
Odwróciłem się, lekko powarkując, doskonale wiedząc, kto mnie zatrzymał.
Szare oczy były zimne jak lód, który przypominały za każdym razem, gdy Otros patrzył w moją stronę.
Najwyraźniej zazdrość nie trawiła tylko mnie.
Fabian wciąż coś dla niego znaczył.
Coś?
Nie, to złe słowo, Remus wciąż go kochał.
- Nie skrzywdź go. - powiedział tylko bezbarwnym głosem i odszedł, uwalniając mnie z uścisku.
Nie chciałem w tym momencie analizować tego, o co mu chodziło, ale jednego jestem pewien.
Nigdy go nie skrzywdzę.

...
Fabian

Oparłem się o chropowatą ścianę kościoła, oddychając szybko. Zacząłem liczyć do dziesięciu, robiąc głębokie wdechy. Ledwo zdołałem stamtąd odejść przez nogi, które stały się jak z waty. Dłonie strasznie zaczęły mi się pocić, przez co sztywno zacząłem wycierać je o koszulkę.
Jestem kompletnym idiotą.
Jak mogłem tam wciąż siedzieć, przecież wiedziałem, że to się tak skończy!
Starałem się oddychać przez nos, ale czułem, jakbym oddychał przez słomkę.
Tak bardzo zaczęło mi brakować tchu.
Starałem się przełknąć ślinę, ale z każdą chwilą czułem, że jest mi coraz bardziej niedobrze. Najgorsze w tym wszystkim było serce, które wręcz waliło mi w piersi, powodując nieprzyjemny ból. Złapałem się za koszulkę w tamtym miejscu, jakby to miało w jakiś sposób mi pomóc.
Robiłem jeszcze kilka mocniejszych oddechów, starając się uspokoić, tak jak radziła mi pani Ajewska, lecz nic nie pomagało.

Opuściłem skrzydła po sobie, gdy niespodziewanie z przerażeniem poczułem, że ktoś mnie dotyka.
- Fabian, spokojnie. - Usłyszałem kojący, tak kochany przez mnie głos. - Oddychaj głęboko. Wszystko będzie dobrze. Jestem tu przy tobie. Przy mnie nic ci się nie stanie. - szeptał, delikatnie odgarniając moje mokre włosy z czoła, powolnymi ruchami.
Zamknąłem oczy jeszcze mocniej, starając się ustabilizować oddech.
Szło mi z tym naprawdę ciężko.
- Nie trać ze mną kontaktu. - przyciągnął mnie bliżej siebie, łapiąc za nadgarstki.
- Jesteś silny i możesz to pokonać. - przejechał kciukiem po moich knykciach. - Teraz spróbujemy pewnej metody, dobrze? Tylko proszę, rób to, o co się proszę. - gdy nie zobaczył ode mnie żadnego potwierdzenia, zaczął mówić. - Fabian, skup się. Proszę, znajdź pięć rzeczy, które możesz zobaczyć.

Co? Co on znowu wymyśla?
Jęknąłem w myślach, lecz posłuchałem zalecenia, wciąż walcząc z bolesnym łopotaniem serca. Wyprostowałem się mocniej i spojrzałem prosto na wampira. Pochylał się ku mnie, mając idealnie swoje oczy o idealnym kolorze fioletu na poziomie moich.
Jedna rzecz.
Sapnąłem, czując nieprzyjemne zawroty głowy, ale przeniosłem swoje spojrzenie wprost na moje białe skrzydła, szurające po soczyście zielonej trawie.
Dwa i trzy.
Poczułem, jakby zbierało mi się na wymioty, ale powstrzymywałem to.
Zerknąłem na moją kurtkę, która wciąż była poplamiona czerwoną posoką.
Cztery i pięć.

Czułem, że wampir podąża swoimi oczami tuż za moim wzrokiem, doskonale orientując się, na jakim etapie jestem.
- Dobrze, a teraz cztery rzeczy, które możesz dotknąć.
Odetchnąłem mocniej, czując, jak metoda Tepesha powoli zaczyna działać. Serce zdecydowanie zwalniało, tak samo, jak i oddech.

Cztery rzeczy, które muszę dotknąć.
Spojrzałem na nasze wciąż splecione dłonie i skrzydła wciąż leżące na przyjemnie zimnej trawie. Ostrożnie oparłem się o zimny mur budynku, skupiając się na jego fakturze. Wciąż się bałem, ale to pomagało, więc nie przestawałem.
Podniosłem jedną, wolną rękę i ostrożnie musnąłem palcami delikatną fakturę piór na moich nowych kończynach. Czarnowłosy uśmiechnął się szeroko, najpewniej wyraźnie słysząc, że mi się poprawia.
Ba, nie musiałbym już robić tego dziwnego ćwiczenia. Wystarczyłaby mi sama jego obecność.
To on mnie tu "uziemił", wyrywając z tego koszmaru sprzed lat.

- Dzięki. - wychrypiałem, odbijając się od ściany. - Już mi lepiej. Przepraszam za kłopot. - spojrzałem niepewnie na wampira spod grzywki.
Proszę, nie zadawaj pytań. Nie zadawaj pytań. - błagałem w myślach. - Nie chcę do tego wracać. Nie chcę. Jestem tak słaby.
- Na pewno? - mruknął. Delikatnym ruchem dotknął mojego podbródka i naprał na niego, bym spojrzał mu w oczy normalnie.
Mimowolnie się zarumieniłem.
Był tak cholernie blisko, że czułem jego oddech na swoich ustach.
Gdyby trochę się przybliżyć...
Tylko te parę centymetrów.
To tak niewiele.
Mógłbym to zrobić.
Tylko jestem kurwa ciotą i się boję, że mógłby mnie odepchnąć mimo delikatnych, czułych gestów, które otrzymuję. Powiedzieć, że jestem obrzydliwy i mnie nie chce.
Że mamy się już nie widywać.
A to rozerwałoby w tym momencie moje serce na drobne kawałeczki.

Odsunąłem się odrobinę, gdy poczułem, że moje skrzydła wyczuwając moje intencje, prawie oplotły wampira czule.
Czemu to jest takie trudne?
Pokręciłem głową, roztrzepując moje włosy już całkowicie.
W tym momencie musiałem wyglądać tragicznie.
Szopa na głowie, napuchniętą twarz, czerwone oczy, krew na ubraniach...Lecz to moja dusza, moje myśli, serce były w gorszym stanie. Z każdym dniem czuję, jakbym się rozpadał od środka. Stres, ciągła walka, teraz ta wojna i przemiana, to wszystko mnie wyniszcza jak nowotwór, odbierając chęci życia. Tylko niewielkie światełka w postaci osób, które kocham, utrzymują mnie na tym świecie. To dla nich chce żyć.
Dla nich jestem w stanie znosić wszystko, czym poczęstuje mnie los.

- Tak. - spróbowałem unieść kąciki ust, co zostało nagrodzone przez Damiana rozbawionym parsknięciem.
- Uznajmy, że ci wierzę. - zaśmiał się, ale prawie od razu spoważniał, przez co zacząłem strzelać palcami u rąk.
- To na ogień tak zareagowałeś, prawda?
I jest.
Pytanie, którego nie chciałem usłyszeć.
Wiem, że nie muszę mu odpowiadać, ale czuję, że jestem mu to winnym. To on wyciągnął mnie z tego ataku paniki. Dzisiejszy był okropny. Nie miałem już takiego od trzech lat.
Potrafiłem widzieć mocniejsze płomienie. Potrafiłem spalać zwłoki... Lecz dzisiaj... To wróciło. Jeszcze parę dni temu potrafiłbym stać przy palącym się lesie, ale dzisiaj było to dla mnie za wiele. Wszystkie wspomnienia wróciły, a wymęczony umysł powrócił do czegoś, co zna... Do strachu.

- Tak...- sapnąłem. - To ognia się bałem. - zacząłem powoli, nie wiedząc, jak ubrać to wszystko w odpowiednie słowa. Z radością spostrzegłem, że kruczowłosy nie ponaglał mnie. Przyglądał mi się tylko z miękkim wyrazem twarzy. - Kiedyś, gdy miałem szczęść lat, mój dom w Rumunii zaczął płonąć. Ogień rozprzestrzeniał się niezwykle szybko. W domu byłem tylko ja i babcia w drugiej części budynku. Reszta miała jakąś naradę w sąsiedztwie. Zanim się spostrzegłem pokój, w którym się bawiłem, zaczęły trawić płomienie. Wpadłem w panikę. Zacząłem krzyczeć, płakać. Gdy już zaczynało mi brakować tchu i czułem ból od ciepła, do pomieszczenia wbiegł mój ojciec zaalarmowany pożarem, wracając ze spotkania. Chwycił mnie na ręce, skrył pod swoją kurtką i nie zważając na płomienie, wybiegł stamtąd, ratując mi życie. - westchnąłem. - Do tej pory nosi na sobie znak ceny za uratowanie mnie. Jego prawie całe plecy uległy wysokim poparzeniom. Długo leżał w lazarecie, gdy lekarze próbowali mu pomóc. - Pokręciłem głową. - Udało im się, ale tego dnia nie tylko straciliśmy przez spaleńca dom, ale i członka rodziny. - Przełknąłem gule w zaciśniętym gardle. - Moja babcia spłonęła żywcem w innej części budynku. Nie zdążyli jej uratować. - poczułem, jak łzy zaczynają spływać mi po policzkach. - Straciłem jedyną osobę, która prócz rodziców szczerze mnie kochała! Osobę, dzięki której pokochałem grę na pianinie.
Osobę, z którą mogłem rozmawiać, o czym tylko chciałem, a ona nie patrzyła na mnie, jak na jakieś głupie dziecko. - pociągnąłem nosem i poczułem ponownie ciepłą dłoń na mojej. To było bardzo przyjemne. - Od tamtego czasu jakiejkolwiek spotkanie z ogniem przyprawiało mnie o ataki paniki. Zacząłem chodzić do psychologa. Od razu stwierdziła zespół stresu pourazowego. Przechodziłem terapię mającą pozbyć się mojej pirofobii. Z czasem zaczęło być lepiej. Lecz i tak w świecie łowców byłem bezużyteczny. Co to za łowca, który boi się ognia? Jak ktoś taki ma polować? - Zaśmiałem się, lecz bez grama wesołości. - Od dwóch lat to zniknęło. Widok ognia wywoływał u mnie tylko złe skojarzenia i dyskomfort, aż do dzisiaj.

Zamiast bezsensownych słów typu: "Przykro mi" , czy "Współczuję Ci" , poczułem silne ramiona, mocno oplatające moje ciało w czułym uścisku. Westchnąłem w ubranie Damiana i upuściłem skrzydła, by móc jeszcze mocniej wczepić się w ciepłe ciało.
To tego rodzaju ciepła właśnie było mi potrzeba.
Ciepła innego ciała.
- Fabian, może to nie najlepszy czas, aby ci o tym mówić po tym, co się stało, ale... - westchnął w moje włosy. - Mówiłem ci, że każdy wampir ma swoją własną moc, prawda?
Odsunąłem się odrobinę i przytaknąłem, uważnie przyglądając się czarnowłosemu.
- Prędzej czy później byś się dowiedział, więc proszę... Nie przestrasz się. - spojrzał na mnie błagalnie.
Nagle zamilkł i zaczął mocno wciągać powietrze, węsząc.
- Czujesz to? - zapytał znacznie ciszej.
Tego zapachu nie dało się przeoczyć. Mocny, orientalny, słodki zapach mający na celu odurzyć ofiary i przebijający się przez to swąd siarki.
Tak pachniały tylko demony nierządu.
- Są szybciej, niż myślałem. Najwyraźniej chłopak musi być dla nich ważny. - sapnąłem i wyplątałem się z objęć fioletowookiego.
Skinąłem głową w kierunku frontu kościoła i zacząłem tam biec, a za mną Tepesh.

Przy bramie stało dziesięcioro demonów, lecz tylko jeden zdecydowanie bardziej przyciągał uwagę. Reszta, w porównaniu do niego, starała się wręcz wtopić w tło i zainterweniować tylko w odpowiednim momencie. Mężczyzna stojący na przedzie grupy miał długie, rdzawe włosy i mocno czerwone oczy przypominające trochę te należące to najstarszego Draculi. Zza potężnych ramion wystawały solidne, nietoperze skrzydła pokryte prawie niewidoczną łuską. Ogon z niewielkim kłębem futra na końcu rytmicznie uderzał w łydkę inkuba, a duże, czarne szpony stukały o dużą sprzączkę przy pasku od spodni. Demon wyglądał niezwykle dumnie w czarnej koszuli i równie ciemnych spodniach od garnituru. Gdyby nie potworne dodatki można by go uznać za zwykłego biznesmena, a nie bestię z legend.

- Vlad Palownik...- Demon uśmiechnął się szeroko, ukazując mocno zaostrzone kły. - Nie sądziłem, że się kiedyś spotkamy.
- Lakesz, syn Agrat bat Machlat... - wampir zmarszczył brwi. - Akurat ciebie się tu nie spodziewałem. Dzieciak ma niesamowity rodowód.
Demon, jeśli to możliwe, uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale nagle spoważniał i przeniósł spojrzenie prosto na mnie.
- Co tu robi Skrzydla...- zaczął rozzłoszczony, ale po chwili parsknął jakby na swoją głupotę. - Nie, nie jesteś aniołem. Jeszcze nie. Jak na razie jesteś tylko nefilimem.
- Nie mam zamiaru stać się aniołem. - odpowiedziałem twardo, podchodząc bliżej mojej rodziny.
- Niebo prędzej czy później cię dopadnie, śliczny, czy tego chcesz, czy nie. Twój ojciec sam po ciebie zejdzie. - uśmiechnął się cynicznie.
- On nie jest moim ojcem. - warknąłem, zaciskając pięść, mimo niedawnego roztrzęsienia.
- Och, wiem o tym, lecz masz w sobie więcej jego krwi, niż tego mężczyzny. - wskazał z kpiną na mojego ojca, który stał z wręcz lodowatym wyrazem twarzy, patrząc prosto na rudowłosego demona.
- A krew do czegoś zobowiązuje. - dodał i przejechał pazurem po swoim policzku.

- To nie prawda. - prychnął zniesmaczony Michał, z uporem patrząc prosto w szkarłatne oczy demona. - Nie pozwolimy zmusić do czegoś Fabiana, tak samo, jak tobie nie pozwolimy zabrać twojego dziecka wbrew jego woli!
Demon uniósł wyżej podbródek, jakby o czymś myśląc i aby pokazać swoją wyższość nad nami.
- W jaki sposób niby mnie powstrzymacie? - niski pomruk wydobył się z jego gardła. - To mój syn i mam do niego pełne prawo. Skoro jego matka nie umiała się nim zająć i oddała go w ręce tej łachudry, to na mnie spływa obowiązek zajęcia się nim. - mówiąc to, z obrzydzeniem patrzył na siwowłosego proboszcza, który zbladł na tę jawną nienawiść w jego kierunku.
- Rozumiem to. - zaczęła moja mama niezwykle łagodnie jak na okoliczności. - Lecz Ignacy nie chce iść z wami. Nie chcę stać się jednym z was.
- Nonsens. - syknął Lakesz, a jego podwładni zaśmiali się. - Każde z naszych pół krwi dzieci tak mówi. Ten strach jest naturalny, lecz po rytuale od razu przechodzi. - uśmiechnął się nagle i wyciągnął rękę w kierunku swojego potomka. - Chodźmy do domu.
Dzieciak szybko ze ściśniętym gardłem zaczął kręcić głową, cofając się jeszcze bardziej.
Moi rodzice musieli mu wyjaśnić, na czym będzie polegał rytuał. Jest przerażony, a jego serce wali jak szalone.
Ten delikatny, nieśmiały chłopak nie nadaje się na zwykłego demona, a co dopiero demona pożądania.

- Jest za młody. Ma dopiero szesnaście lat. To dla niego za wcześnie. - warknęła Wiktoria, delikatnie obejmując ramieniem czarnowłosego chłopaka, który wciąż dygotał.
- Nie jest za wcześnie. I tak przyszedłem po niego znacznie później. - wywrócił oczami. - Niedługo zacznie odczuwać głód. Jeszcze nikt mu się nie oparł. Sam Merlin miał z tym niezwykły trud. Wytrzymał tylko jeszcze dziesięć lat po swojej przemianie. - zarechotał nieprzyjemnie. - A mój drogi syn na swoje nieszczęście jest słabszy i nie rozumie swojej natury. To tylko kwestia czasu.

Zobaczyłem, że w brązowych oczach Ignacego zaczynają pojawiać się łzy.
Zacisnąłem pięści.
Ten dzieciak nie przetrwa w ich świecie.
Piekło go zniszczy!
- Chłopak zostaje z nami. - zdecydowałem. - Jeśli z czasem zmieni zdanie, będzie mógł odejść. - spojrzałem na Kaltackiego jak najbardziej przyjaznym wzrokiem, chcąc mu pokazać, że to od niego w przyszłości będzie zależeć jego życie. Że żadne z nas nie będzie go więzić. Chłopak, mieszkając w zagorzale katolickiej rodzinie, nie miał najlepszego życia, patrząc na stosunek księdza Celestyna do niego. Jeśli mogę mu pomóc i znaleźć rodzinę, w której będzie się czuć dobrze i będzie kochany, to zrobię to.
- Zdejmij z niego pieczęć. - Nakazałem twardym tonem.
- Mocne słowa dzieciaku. - dostałem w zamian tylko kpiące prychnięcie. - Zabieram go, czy tego chcecie, czy nie. - warknął i wyciągnął bat zza pleców, rozkładając go z głuchym świstem.
Za jego plecami reszta klanu także wyciągnęła swoją broń. Siłą woli nie wyciągnąłem zza paska sztyletu...jedynej broni, którą miałem pod ręką.
Moja mama od razu, nie czając się, wyciągnęła przerobionego Glocka, mierząc w naszych przeciwników.

- Porozmawiajmy. - Alan wyszedł szybko przed nas wszystkich bez broni w ręku, co było dość ryzykowne. - Nie chcę niepotrzebnego rozlewu krwi. Nie jest on nam na rękę. - mówił spokojnie, opanowanym, racjonalnym tonem. - Wiem, że nie chcecie stracić żadnych członków klanu. Ja także nie chce krzywdy mojej rodziny, a to się stanie, jeśli w ruch pójdzie broń.
Demony patrzyły na niego z pogardą, ale jednak się uspokoiły.
W tych czasach każdy członek grupy się liczył. Każdy był zagrożony przyszłą wojną.
Demony rozumne jawnie przeciwstawiły się działaniom wampirów, lecz to uczyniło ich wrogami, odmawiając przy okazji mam wsparcia w walce.
Jeśli wąpierze wygrają, zaatakują tych, którzy nie padli przed nimi na kolana.
Sukkuby i Inkuby z trudem dochowują się nowych osobników, dlatego teraz na gwałt starają się zyskać Ignacego. Chcą mieć pewność, że będą mieć dużą siłę liczebną, by przeciwstawić się oprawcom.

- Co sugerujesz w takim razie, łowco? - mruknął gardłowo Lakesz.
- Ściągnij z chłopaka pieczęć. - zaproponował niebieskooki spokojnie. - Chłopak jest młody. Boi się swojej natury. Nic o niej nie wie, a wy chcecie go wrzucić na głęboką wodę i wciągnąć go w rytuał. - ściszył trochę głos, podchodząc bliżej inkuba. - On jest na niego za słaby. Zniszczą go wyrzuty sumienia. Przecież wiesz, że pierwsze karmienie kończy się śmiercią żywiciela. Młody demon wysysa wszystko. Dzieciak i tak już jest zaszczuty. Ma delikatną duszę. Widziałem jego blizny na nadgarstkach. - szepnął ojciec, ale i tak go usłyszałem.

Spojrzałem z przerażeniem najpierw na Damiana, który także zbladł, a potem na soczyście rumieniącego się ze wstydu i poczucia winy Ignacego, który nie mogąc wytrzymać z nerwów, wyłamywał sobie palce.
- Kolejne?- Demon na to oświadczenie jakby został zbity z pantałyku. Jego wrogość nagle odrobinę zgasła, zastąpiona szokiem. Złapał się nagle za nasadę nosa, wciągając mocno powietrze. - Cholera jasna, myślałem, że wszystkie wyleczyłem. - warknął do siebie, a ja otworzyłem szerzej oczy z zaskoczenia.
Czyżby Lakesz martwił się o syna?
Leczył go?
Skoro wiedział, co się dzieje z Ignacym, czemu go nie zabrał stąd szybciej?

- Zostaw dzieciaka. - ponowił rozmowę czarnowłosy po chwili ciszy. - Zdejmij z niego znak. Pozwól mu stąd odejść. Jeśli chcesz jego dobra i chcesz, by się do was dołączył, daj mu czas. - przekonywał Alan.- Sam powiedziałeś, prędzej czy później, jego prawdziwe ja się odezwie. Do tego czasu, daj mu jeszcze pożyć tak, jak będzie tego chciał. To odbuduje jego psychikę. Pozwoli mu stać się silniejszym. Może nauczy się kontrolować to, co dopiero odkrył na spokojnie. Bez wojny dyszącej w kark.
Zobaczyłem, jak brązowooki przestał bawić się swoimi palcami i w ciszy oraz skupieniu słuchał słów mojego ojca. W jego oczach zobaczyłem nieśmiałe błyski aprobaty.

- Znajdziemy mu rodzinę. Dobrą rodzinę, która mu pomoże. - Dopowiedział Vlad. - Wiem, że skoro do tej pory byłeś przy nim i nawet nie próbuj zaprzeczyć... - upomniał go, gdy zobaczył, że rudowłosy chciał coś powiedzieć.- ... nie opuścisz go, gdy stąd odejdzie. Jeśli dzieciak zmieni zdanie i ci zaufa, postąpisz tak, jak będziesz uważał, lecz teraz daj mu dorosnąć. Obiecuję też, że pociągnę proboszcza do odpowiedzialności za to, że znęcał się nad twoim synem.
Lakesz spojrzał czerwonymi ślepiami w te szkliste od łez brązowe należące do jego syna, których ostrość nagle się zmieniła.
Została jakby przygłuszona.
Poddał się?
Odetchnąłem z ulgą i uśmiechnąłem się.
Może jednak demon, który wydawał się szorstki i nieprzyjemny troszczył się o swoje dziecko.
Inkub przeniósł spojrzenie na swoją grupę, która uważnie obserwowała przebieg rozmowy. Gdy zobaczyli wzrok swojego przywódca, mieli różne miny.
Jedni oburzone, niepewne, ale i także spokojne, aprobujące. Większość z nich prawie niezauważenie skinęła głową, cicho się komunikując ze swoim liderem.

- Jaką mam pewność, że dotrzymacie swojej obietnicy? - zwrócił się ponownie do nas, krzyżując ręce na szerokiej piersi.
- W sumie żadnej. Możesz nam tylko zaufać. Masz nasze słowo. - odpowiedziała Eleonora ze spokojem i pewnością w głosie.
- Wasze słowo niczego nie zagwarantuje...!- zawahał się na moment i spojrzał prosto w moje oczy. - Lecz twoje tak. - jego uśmiech wydawał się niebezpieczny.
Ledwie powstrzymałem się, by nie zrobić kroku w tył.
Takie okazanie słabości wśród najlepszych osób byłoby dla mnie bardzo żenujące.
- Niby dlaczego moja obietnica miałaby być wyjątkowa? - zapytałem z lekkim wahaniem w głosie i poczułem czyjąś obecność za moimi plecami jednym z piór na skrzydłach.
Ktoś starał się mnie uspokoić, delikatnie ich dotykając.
Od razu rozpoznałem, do kogo należy ta delikatna dłoń.
Damian ponownie starał się ukierunkować moje uczucia, bym nie zrobił niczego głupiego, czego bym kiedyś żałował.

Demon na moje słowa uśmiechnął się, będąc z siebie zadowolonym.
- Bo możesz obiecać na coś, na co oni nie mogą i co będzie odpowiednio wiążące. - odpowiedział. - Przysięgnij na swoją krew. Przysięgnij na anioła.
Wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem, o co mnie prosi. Wiedziałem, dlaczego to robi.
Jeśli nie spełniłbym przysięgi, ona by mnie zniszczyła. To byłby olbrzymi ból. Raziel, mimo że nie jest aniołem sprawiedliwości, nie pozwoliłby mi jej złamać, bo to byłoby równoznaczne z obrazą jego imienia.
Jeśli bym to obiecał, a ktoś z mojej rodziny choćby niechcący skrzywdzi tego dzieciaka, zostanę surowo ukarany.
Demony także moją swój odpowiednik tej przysięgi. Wszyscy przyrzekają na najwyższych upadłych. Może i demony nie znają litości, ale to podobno jest niczym w porównaniu do rozchodzącego się po twoim organizmie niebiańskiego ognia, którym posługują się skrzydlaci.

- Ty chcesz go zabić?! - ryknął Vlad, uprzedzając mojego ojca i ukazując długie kły.
- Tylko w przypadku, gdybyście nie dochowali swojej obietnicy.
- Dobrze, zrobię to. Wszystko jest w porządku. - westchnąłem i spojrzałem pewniej na Lakesza. - Przysięgam na swoją krew, że Ignacemu nie stanie się krzywda ze strony mojej rodziny i że znajdziemy mu nową rodzinę, która się nim zaopiekuje. - Znaki na mojej skórze zabłysły magią, pieczętując umowę.

Rdzawowłosy zmrużył niebezpiecznie oczy, przypatrując mi się z minimalnym szacunkiem w oczach.
- Ważyłeś słowa, prawda chłopcze?
Moje kąciki ust delikatnie uniósł się ku górze w maleńkiej dozie satysfakcji.
Zauważył.
A czego mogłem się spodziewać po demonie, skoro dla każdego z nich przysięgi są sprawą honoru.
Jeśli demon da ci przyrzeczenie, to można być pewnym, że go dotrzyma. Lecz jest z nimi, jak z dżinami, trzeba odpowiednio mówić, czego się chce, albo tak kręcić, by to on nie mógł znaleźć dla siebie fortelu.

- Dobrze. - mruknął zamyślony. - Do zobaczenia wkrótce, synu. - Spojrzał na Ignacego, który stał skamieniały z szoku i zniknął tak szybko, jak się pojawił we mgle ze swoim oddziałem.
Odetchnąłem z ulgą, odchylając głowę do tyłu.
- Coś łatwo poszło. - Usłyszałem zaskoczony głos Remusa i poczułem jego dłoń na swoim ramieniu.
- Jak dla kogo. - Syknąłem z bólu i dotknąłem piekącego, iskrzącego się znaku na swojej dłoni.
W momencie wypowiadania słów umowy runy na mojej skórze zaczęły palić, jakby ktoś przykładał do nich rozżarzony węgiel.
Nie było to zbyt przyjemne, ale nie mogłem pokazać tego, jak się czułem, bo to mogło sprowokować moich bliskich. Lepiej było to załatwić dyplomacyjnie.

- Cieszę się, że to się w ten sposób rozegrało, ale rozumiem, dlaczego Remus jest w szoku. - Westchnął Alan, nerwowo przeczesując czarne włosy. - Poszło zbyt prosto. Lakesz działał zbyt ugodowo jak na demony, które znam. Albo tak zależy mu na dziecku...
- Albo jakiś konflikt trawi okoliczne demony. - dodał Dracula, zamykając na chwilę swoje szkarłatne oczy. - Że też musiał zamknąć swój umysł na czytanie w myślach! - warknął gardłowo jak dzika bestia.

- To nie czas na takie rozważania. - przerwała im moja mama, chowając swoją broń. - Jedźmy stąd. Mam dość tego miejsca. Cała ta wieś przyprawia mnie o dreszcze. Jest tu coś, co mnie niepokoi. Szczególnie ta pustka zewsząd. To nie może być możliwe, by na dworze o tej porze były tylko rozdrażnione psy.
- Mama ma rację. - szepnęła Asia, przyciszonym głosem. - Gdy ten demon zdjął pieczęć z Ignacego, zrobiło się tu jakoś inaczej. Zimniej.
- Jedźmy do Gosi. Zabierzemy nasze rzeczy i pojedziemy do domu. Podobno mamy coś ciekawego na temat buntu. - spojrzałem na Damiana, który z pewną miną skinął mi głową. Przeniosłem wzrok na cichego szesnastolatka, który obserwował nas niepewnie. - I musimy znaleźć chłopakowi nowy dom.

....

Cześć!

Jestem tu ponownie po baaardzo długiej nieobecności. Bardzo Was za to przepraszam, ale jestem strasznie przytłoczona nauką, od kiedy zaczęło się nowe półrocze. Chyba wszyscy nauczyciele się zmówili przeciwko nam hahaha. Będzie tak jeszcze co najmniej przez kolejny tydzień, więc rozdział pojawi się najpewniej w następny weekend. A tak na moje urodzinki ( ^ - ^)

Mam nadzieję, że ten bardzo długi rozdział ( ponad 6700 słów) wam wynagrodzi to, że nie było mnie dość długo i mam nadzieję, że się Wam spodoba.

Tak więc, do zobaczenia wkrótce!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top