04 | Topielec, kawa i dobre rady

Florence siedziała na skarpie przy brzegu jeziora, wpatrując się w lustro wody. Nad jej głową kłębiły się białe chmury, spomiędzy których przebijały się promienie słoneczne. Tafla błyszczała od słońca, a Florie pomyślała, że wygląda jak płynne złoto. Wiatr poruszał roślinami rosnącymi na brzegu i dolatywał aż do niej, delikatnie otulając jej twarz i włosy.

W takich chwilach czuła się spokojna. Zapominała o wszystkim i cieszyła się czasem spędzonym na łonie natury. Najchętniej zostałaby w tej beztrosce już zawsze. Położyła się na plecach, wyciągając ręce nad głowę i przymknęła oczy, całkowicie zatapiając się w przyrodzie. Czuła ciepłe powiewy wiatru na całym ciele, a trawa, na której leżała, kłuła ją w gołe ramiona. Nie martwiła się niczym, nawet tym, że biała sukienka, którą miała na sobie, odbarwi się od roślin.

Z błogostanu wyrwał ją plusk wody niedaleko niej. Otworzyła oczy i podniosła się do siadu, żeby dostrzec, co jest źródłem tego hałasu. Niczego szczególnego nie zauważyła. Wciągnęła głęboko powietrze do płuc i uśmiechnęła się lekko sama do siebie. Promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały jej twarz. Już miała znów kłaść się na trawie, jednak w oddali dostrzegła czyjąś sylwetkę. Ktoś kąpał się w jeziorze. Florie wstała i przyłożyła dłoń do czoła, by osłonić się od słońca i lepiej widzieć.

— Hej! — zawołała głośno. — Nie wypływaj tak głęboko, to niebezpieczne!

Florence naprawdę nie lubiła, kiedy ktoś tak daleko zapuszczał się do wody. Postać w wodzie chyba ją usłyszała, bo pomachała w jej kierunku. Nieznajomy zaczął płynąć w jej stronę. W pewnej chwili jednak zupełnie zniknął jej z oczu. Serce aż podeszło jej do gardła.

— Halo! Wszystko w porządku? — Austin podeszła bliżej brzegu, starając się dojrzeć postać pływaka. Nigdzie go nie było.

W pewnej chwili znów go ujrzała, jednak dostrzegła, że z trudem utrzymuje się na powierzchni. Wyciągał ręce ku górze, próbując złapać się czegoś, co pozwoli mu wziąć oddech. Florence nie zastanawiała się dwa razy i od razu weszła do wody. Gdy tylko zamoczyła stopy, poczuła przeraźliwy chłód. Woda była lodowata, choć wcale na taką nie wyglądała, było w końcu lato. Austin nie lubiła pływać, ale nie miała wyjścia, gdy na szali było czyjeś życie. Z trudem pokonywała każdy kolejny krok, ale zacisnęła mocno zęby i odepchnęła się od piaszczystego gruntu. W oddali wciąż widziała szamoczącego się pływaka. Miała jednak wrażenie, że jest za wolna albo że wcale nie posuwa się naprzód. Skóra szczypała ją od zimna, a mięśnie nie dawały rady pracować szybciej. W pewnej chwili była przekonana, że tonący oddala się od niej zamiast być bliżej. Nie mogła jednak się poddać.

— Już zaraz będę! Wytrzymaj jeszcze trochę! — krzyknęła Florence.

Postać pływaka zupełnie zniknęła jej z oczu. Nie wiedziała nawet, czy płynie w dobrą stronę. Nawet wiatr, który przed momentem delikatnie otulał jej ciało, teraz złowrogo dmuchał jej w twarz. Fale uderzały ją w twarz, a woda wlewała się do ust i nosa. Jezioro stało się burzliwe, ciemne i niebezpieczne. Kobieta zatrzymała się, rozglądając się na boki, jednak nigdzie nie widziała tonącego.

— Halo! — krzyknęła ponownie, jednak nie uzyskała odpowiedzi. Słyszała tylko szum wiatru i nieprzyjemne piszczenie w uszach.

W pewnej chwili poczuła, że coś otarło się jej o nogę. Florie była przerażona i postanowiła czym prędzej wrócić na brzeg. Ląd wydawał się jednak tak daleki, a ona czuła się wykończona. Potem poczuła, że coś złapało ją mocno za nogę i pociągnęło w mroczną toń. Chciała krzyczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Szamotała się na wszystkie strony, chcąc uwolnić się z uścisku.

Florence obudziła się z krzykiem na ustach. Była cała spocona, a jednocześnie było jej zimno. Przetarła twarz dłońmi, starając się unormować oddech.

— To tylko zły sen — wyszeptała do siebie.

Cienka kołdra, którą się przykrywała, owinęła się ciasnym splotem wokół jej nóg. W sypialni było jeszcze ciemno, a przez uchylone okno wpadało do środka ciepłe powietrze letniej nocy. Austin zapaliła lampkę, stojącą na stoliku nocnym i sprawdziła godzinę. Była trzecia trzydzieści. Kobieta wzięła kilka głębokich oddechów, starając się powstrzymać łzy, cisnące się jej do oczu. Wstała i szybkim krokiem przeszła do łazienki. Kilkakrotnie opłukała twarz zimną wodą i spojrzała na swoje odbicie w lustrze.

— To był tylko sen — powiedziała, patrząc sobie prosto w przekrwione oczy.

Racjonalnie myśląc, powinna wrócić do łóżka i spróbować ponownie zasnąć. Jednak Florie wcale nie chciała być w tym momencie racjonalna. Najchętniej już nigdy nie położyłaby się spać, żeby nie wrócić do tego koszmaru. Postanowiła więc przeczekać gdzieś do rana. Z łazienki poszła do kuchni, gdzie zaparzyła sobie mocną kawę. Gdy wróciła do sypialni, chwyciła za koc, przewieszony przez oparcie stojącego w rogu fotela i wyszła na taras. Zarzuciła sobie materiał na plecy i usiadła na jednym z wiklinowych foteli. Może to przypadek, ale wybrała akurat ten, na którym ostatnio siedział Rogers. Może po prostu chciała poczuć się pewniej. A może chciała, żeby przy niej był i żeby powiedział coś, co ją pocieszy. Był w końcu Kapitanem Ameryką, zawsze ratował ludzi z opresji. Tej nocy Florence potrzebowała ratunku. Podciągnęła nogi do klatki piersiowej i odchyliła głowę do tyłu, kładąc ją na oparcie.

Gdyby nie las, pewnie widziałaby już poranną łunę światła na horyzoncie. Mimo tak wczesnej lub późnej godziny nie było wcale zimno. Noc była spokojna, zupełnie bezwietrzna. Z każdej strony otaczała ją całkowita cisza. Wysoko na niebie połyskiwały gwiazdy, a ostry jak sierp księżyc patrzył z góry na ziemię. Florie pozwoliła sobie wtedy na kilka łez. W końcu i tak nikt nie patrzył, nikt o nic nie pytał. Nie ocierała ich nawet z policzków, tylko pozwoliła im płynąć. Jedna po drugiej. Niektóre spływały aż do brody, a inne zatrzymywały się na jej ustach. Tylko czasem pozwalała sobie na łzy. Tylko wtedy kiedy była sama. Chociaż Florie ostatnio w kółko czuła się sama, a może samotna. Ta cisza była taka kojąca.

— Florie? Co ty tu robisz? — Usłyszała w pewnej chwili.

Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą twarz Laury. Było już zupełnie jasno. Austin rozejrzała się skołowana.

— Która jest godzina? — zapytała zachrypniętym głosem.

— Jest po siódmej. Przyjechałam zobaczyć, czy wszystko w porządku po tym wczorajszym incydencie z Dannym — powiedziała Laura, siadając na drugim fotelu. — Dlaczego tu siedzisz?

— Nie chciałam spać u siebie — odparła Florie zupełnie szczerze.

Florence zsunęła z ramion koc i wyprostowała zesztywniałe kości. Oj, nie będzie łatwo dojść do siebie po nocce na fotelu. Na stoliku stała wystudzona, nietknięta kawa.

— Miałaś zły sen — bardziej stwierdziła, niż zapytała Laura.

Austin odpowiedziała skinieniem głowy.

— Znów ten sam? Ten z jeziorem?

Przytaknięcie.

— Jadłaś coś dzisiaj w ogóle?

Zaprzeczenie.

— Chodź, zrobię ci jakieś dobre śniadanie — powiedziała Laura, wyciągając do niej rękę.

Najpierw Florie poszła przebrać się w coś wygodnego, co nie było piżamą. Wcale nie miała ochoty wyglądać tego dnia ładnie. Chciała po prostu jakoś go przetrwać. Kiedy wyszła z łazienki, poczuła pyszny zapach jajecznicy. W kuchni ujrzała krzątającą się Laurę. Florie musiała przyznać, że jej przyjaciółka była aniołem.

— Usiądź i jedz — poleciła Laura głosem nieznoszącym sprzeciwu. Tego samego używała względem swoich dzieci i Florie uśmiechnęła się na to pod nosem. Barton była czasem dla wszystkich jak mama, szczególnie dla niej. — Chcesz o tym porozmawiać? — zapytała, kiedy Florence zaczęła jeść.

Kobieta wzruszyła ramionami w odpowiedzi.

— Czy jest jeszcze o czym rozmawiać? — odparła Austin bez grama entuzjazmu w głosie.

— Dopóki masz te sny, dopóty jest o czym rozmawiać, Florie — stwierdziła Laura.

— To na pewno przez ten alkohol, który wczoraj wypiłam. Wiesz, że mam słabą głowę i kiepsko potem śpię.

— Florence, ty wypiłaś jedno piwo — odparła Barton, patrząc na nią zmartwionym wzrokiem. — Nawet jak na ciebie to mało.

Laura miała rację i Florie doskonale o tym wiedziała.

— Posłuchaj — zaczęła Barton, łapiąc ją za rękę. — Minęło tyle lat. Może już czas, żeby otworzyć się na innych ludzi?

Florie przerwała jedzenie i spojrzała na nią zaskoczona.

— Dobrze wiesz, dlaczego taka jestem — odparła. — Nie chcę, żeby ktokolwiek więcej przeze mnie cierpiał.

— Ale, kochanie, w ten sposób sama skazujesz się na cierpienie! Poza tym nie wszyscy są tacy sami, niektórzy są w stanie znieść znacznie więcej.

— Masz na myśli Steve'a? — zapytała Florie, chcąc brzmieć na jak najbardziej zaskoczoną.

Laura pokiwała twierdząco głową.

— Steve cię lubi i dobrze wiem, że ty go też. Widzę to po tobie. Nie mówię od razu, że masz iść i się na niego rzucić, ale daj mu chociaż szansę. Nie odpychaj wszystkich od siebie.

— Ciebie i Clinta wcale nie odpycham — stwierdziła Florence, grzebiąc widelcem w jajecznicy. Jakoś przeszła jej ochota na śniadanie.

— Wiesz, co mam na myśli — powiedziała Barton łagodnie. — Chcę tylko, żebyś tym razem nie zamknęła się w sobie. Pozwól rzeczom się dziać.

— Nie wiem, czy to jest taki dobry pomysł, Laura — odpowiedziała Austin, odkładając widelec na bok. — Wiesz przecież, że moje dobre chęci nie kończą się zawsze tak dobrze dla wszystkich. Nie bez przyczyny mówią, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. To przysłowie idealnie mnie podsumowuje.

— Zdarzyło się, no trudno. Nie oznacza to, że ciąży nad tobą jakieś fatum. — Barton zdecydowanie nie dawała za wygraną i Florence wiedziała, że w gruncie rzeczy przyjaciółka miała rację. Nie chciała jednak przyznawać tego przed nią, a już na pewno nie przed sobą. Odpychanie wszystkich było po prostu takie łatwe, nie zmuszało do pracy nad sobą i wychodzenia ze strefy komfortu. — Proszę cię tylko, żebyś mi obiecała, że nie zamkniesz się w sobie tak, jak to zwykle robisz.

— To całkiem duża prośba — stwierdziła Florie. — A poza tym to moje, jak to stwierdziłaś, zamykanie się w sobie wcale tak dobrze nie działa, jak widać. Jones jest nieustraszony.

— Och, to jest niezwykły przypadek upartego osła — odpowiedziała Laura. — Ale nie o tym mowa. Nie wykręcisz się teraz, Austin.

— Dobrze już, dobrze! — zawołała Florence. — Obiecuję.

— Świetnie! Jestem z ciebie naprawdę dumna, a teraz jedz, bo ci wystygnie — powiedziała Laura tym swoim matkującym tonem. — Ja będę się zbierać, bo muszę jeszcze wjechać do sklepu. Potrzebujesz czegoś?

— Chęci do życia — odparła ponuro Florie, kładąc głowę na stole.

Barton skomentowała to jedynie wywróceniem oczami.

— Steve ma zamiar odświeżyć swój dom. Nie bardzo wierzę w jego zmysł dekoratora, może wpadłabyś do niego na dniach i trochę mu pomogła, co? — powiedziała Laura, stojąc już w kuchennych drzwiach.

Barton dobrze wiedziała, że Florence nie umie odmawiać. Florie oczywiście się zgodziła. Z jednej strony była obrażona na Laurę za to, że była taka bezpośrednia wobec jej uczuć i lęków. Z drugiej zaś strony była jej wdzięczna, bo wiedziała, że sama niczego nie zmieni. Florie nie była jednak pewna, czy jest jeszcze zdolna do takich zmian, jakich wymagała od niej przyjaciółka.

⊹         ⊹         ⊹

Dzisiaj małe wejście w głowę Florie, a w przyszłym tygodniu rozdział, którego szczerze nie mogę się doczekać!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top