03 | Ciasto, intruz i buty w ognisku

„Co powiesz na ognisko dziś wieczorem?" — Florence wystukała wiadomość do Laury.

Stała właśnie przy regale z nabiałem w sklepie Paula. Już od dawna planowała urządzić jakieś spotkanie u siebie, bo ostatnio w kółko spotykali się u Bartonów. Na kanale meteorologicznym zapowiadali naprawdę przyjemny wieczór, więc grzechem byłoby z tego nie skorzystać.

Austin włożyła telefon do małej plecionej torebki, którą przewiesiła przez ramię, po czym sięgnęła po kilka jogurtów z lodówki. W sklepie jak zwykle nie było tłumów, jedynie jednostki spacerujące między regałami, jak ona. Powolnym krokiem przeszła na dział z pieczywem.

— Florence! — Usłyszała za sobą i obróciła się, by spojrzeć na ciemnowłosego mężczyznę, który wbijał w nią spojrzenie. — Dawno cię nie widziałem. Zaczynałem się zastanawiać, czy nie zdziczałaś na tym pustkowiu.

— Część, Danny — powiedziała Austin, siląc się na uprzejmy uśmiech. — Wszystko ze mną w porządku, jak widać.

Florie miała ochotę wywrócić oczami na jego komentarz. Danny Jones nie przepuścił okazji, żeby nie powiedzieć jej jakiejś uszczypliwej uwagi. Daniel był od niej o dwa lata starszy i znacznie wyższy. Znali się kiedyś, kiedy Florence przyjeżdżała na wakacje do cioci Elaine. Od tamtego czasu nieco się zmienił — trochę przytył, zapuścił gęstą brodę, a i fryzjera nie odwiedzał tak często, jak kiedyś. Stał teraz przed nią w czerwonej flanelowej koszuli w kratę, wpuszczonej w ciemne jeansy. W dłoniach dzierżył butelkę jakiegoś trunku, który najpewniej miał zamiar kupić. Danny pasował do tego miasteczka. Co się dziwić, w końcu tu się wychował.

Florence nie skomentowała w żaden sposób jego wcześniejszych słów, tylko ruszyła w dalszą drogę po sklepie.

— Słyszałem, że zadajesz się z tym facetem, który przeprowadził się do chałupy po Clementine — powiedział Danny, ruszając za nią.

Austin przystanęła na moment i spojrzała na niego obojętnym wzrokiem.

— Spotkałam go kilka razy — odparła, wrzucając produkty do koszyka.

— Podobno jest przystojny — dodał, bacznie obserwując jej reakcję.

— Skoro tak twierdzisz — powiedziała Florie, wzruszając ramionami. Ostatnie, o czym marzyła, było zwierzanie się z takich rzeczy Danny'emu.

— Na pewno to jakiś podejrzany typ, skoro przeprowadził się z Nowego Jorku na taką prowincję — stwierdził mężczyzna z wyraźną pogardą w głosie.

— Masz do mnie jakąś sprawę, Danny? — zapytała Florence, będąc już zniecierpliwiona tą paplaniną.

Jones założył ręce na piersi i oparł się biodrem o najbliższy regał. Florie z obrzydzeniem obserwowała, jak jego wzrok sunie po całej jej sylwetce. Zaczęła żałować, że tego dnia zdecydowała się założyła sukienkę.

— Ładnie wyglądasz — powiedział po dłuższej chwili. — Nie tęskniłaś za mną?

— Już to przerabialiśmy — odpowiedziała Austin, starając się go ominąć, by w końcu przejść do kasy. — I dobrze znasz moją odpowiedź.

— Myślałem, że może zmieniłaś zdanie i dasz się namówić na drinka.

Florence westchnęła ciężko. Naprawdę nie chciała być dla niego niemiła, ale stawał się coraz bardziej natrętny. Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, rozbrzmiał dzwonek jej komórki. Kobieta wyjęła urządzenie z torebki i odblokowała ekran.

— Szykujesz ognisko wieczorem? — zapytał mężczyzna, zerkając jej przez ramię.

— To tylko spotkanie w najbliższym gronie, a po drugie nie wiesz, że nieładnie jest podglądać czyjąś korespondencję? — odparła Florie, wyraźnie zirytowana.

— Spokojnie, księżniczko — powiedział Daniel, unosząc dłonie w obronnym geście. — I tak mam inne plany, nie musisz się obawiać.

Florence nie odpowiedziała, a zamiast tego zajęła się wykładaniem towaru z koszyka na ladę. Laura właśnie odpisała na jej wiadomość, informując, że chętnie przyłączą się do ogniska. Austin zastanawiała się, czy powinna zaprosić też Steve'a. Zaczynała naprawdę go lubić. Na tę myśl poczuła przyjemne ciepło wewnątrz organizmu, które usilnie starała się stłumić.

— Słuchaj, mimo wszystko miło cię znów widzieć, Danny — powiedziała, kiedy wyszła już ze sklepu i stanęła przy swoim samochodzie. — Weź też to i daj twojej mamie. Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że niedługo przyjadę ją odwiedzić — dodała, wyciągając z samochodu kilka słoików z powidłami, które sama zrobiła zeszłej jesieni. Co prawda miała zamiar dać je Paulowi dla jego żony, ale równie dobrze mogła je dostać pani Jones.

— Dzięki, Florie — powiedział Danny, uśmiechając się tym razem normalnie. — Mama na pewno się ucieszy, pytała o ciebie ostatnio.

Daniel potrafił być naprawdę miły, kiedy nie próbował na siłę się podchlebić. Florence szczerze przepadała za jego mamą, która była przyjaciółką cioci Elaine. Austin często przesiadywała w domu rodziny Jones, kiedy przyjeżdżała do cioci na wakacje, przez co kiedyś byli z Dannym naprawdę blisko. Teraz raczej go unikała, bo bywał nachalny. Wciąż jednak starała się odwiedzać jego mamę, która ostatnimi czasy podupadła na zdrowiu.

— Jakbyś jednak zmieniła zdanie co do tego drinka, to wiesz, gdzie mnie szukać — powiedział, puszczając do niej oko.

Florence wywróciła oczami w odpowiedzi.

— Jasne, jasne, zrozumiałem — zaśmiał się, wsiadając do swojego samochodu. — Uważaj na siebie w tej dziczy — dodał, po czym wyjechał z parkingu.

Florie wróciła do siebie i zajęła się przygotowywaniem wszystkiego na wieczór. Zaprosiła też Steve'a, który w odpowiedzi zaoferował, że przyjedzie wcześniej i jej pomoże. I rzeczywiście, warkot motocykla usłyszała już około piątej, chociaż wszyscy mieli pojawić się o ósmej.

— Dzień dobry — powiedział Rogers, kiedy wszedł do kuchni.

Miał na sobie jasną koszulkę i ciemne spodnie. Wyglądał dokładnie tak, jakby właśnie zszedł z motocykla — widać było na nim powiew wiatru, który zmierzwił lekko jego blond włosy. Florie miała ochotę przeczesać je palcami i przywrócić im właściwy bieg. Stop! Wcale nie miała takiej ochoty.

— Cześć, Steve — powiedziała Austin, wycierając dłonie w ręcznik kuchenny.

— Przywiozłem ubrania, które mi ostatnio pożyczyłaś — powiedział, wręczając jej złożone w kostkę ubrania.

Były wyprane, wyprasowane i złożone w idealną kostkę. Florence naprawdę zdziwiła się na ten widok.

— Zostało mi tak po wojsku — zaśmiał się Rogers, widząc jej minę. — Niektóre rzeczy z człowieka nie wychodzą.

— Najwyraźniej — odparła Florie, wcale nie kryjąc zdziwienia. Czasami zapominała, że Steve nie jest człowiekiem ich czasów. W latach czterdziestych świat wyglądał przecież zupełnie inaczej. Od zawsze podziwiała go za to, jak dobrze zaaklimatyzował się w dwudziestym pierwszym wieku, a ten podziw wzrósł tylko, odkąd poznała Rogersa osobiście.

Steve zajął się przygotowywaniem drewna do ogniska. Florence obserwowała go przez kuchenne okno, kiedy sprawnie rozłupywał kolejne kawałki. Kobieta była przekonana, że poradziłby sobie nawet bez siekiery. Co tu dużo ukrywać, jej zajmowało to dużo czasu, więc była zadowolona z takiego obrotu spraw. Austin w tym czasie ugniatała ciasto na bułeczki cynamonowe. Nie byłaby sobą, gdyby nie upiekła czegoś pysznego. Odkąd mieszkała sama, nie miała dla kogo gotować i piec, więc korzystała z każdej okazji, żeby wyżyć się kulinarnie.

Nie mogła jednak oprzeć się pokusie, żeby co chwilę nie zerkać przez okno na Steve'a. Było coś magnetycznego w jego ruchach, kiedy raz za razem rozcinał drewno. Wyglądał, jakby zupełnie się nie męczył. Było to dość logiczne, skoro był superżołnierzem, jednak na Florie robiło to wrażenie. Jeszcze większe wrażenie robiły na niej jego umięśnione ramiona i plecy, tak dobrze widoczne w opiętej koszulce. Jednak kiedy Steve chwycił za kraniec koszulki i otarł nią czoło, odsłaniając przy tym umięśniony brzuch, Florie zupełnie zapomniała o drożdżowym cieście, które ugniatała.

Z osłupienia wyrwało ją przeciągłe miauknięcie Benny'ego, który niepostrzeżenie wszedł do kuchni i przysiadł na siedzeniu jednego z krzeseł. Florence odwróciła wzrok w stronę kota, czując, jak jej policzki płoną. To głupie, ale poczuła się, jakby robiła coś zakazanego i została przyłapana na gorącym uczynku.

— Nawet tak na mnie nie patrz! — powiedziała do Benny'ego, kiedy ten posłał jej jedno ze swoich niezadowolonych spojrzeń. — To zupełnie nic nie znaczy — dodała bardziej do siebie niż do kota, skupiając się znów na cieście.

Laura i Clint przybyli na miejsce o czasie. Florence i Steve czekali już na nich przy rozpalonym ognisku niedaleko jeziora. Florie przebrała się w luźne beżowe spodnie i lekką białą bluzkę oraz spięła górne partie włosów małą klamrą, żeby za bardzo jej nie przeszkadzały. Wieczory i noce były ostatnio naprawdę ciepłe, więc wcale nie obawiała się, że zmarznie.

Wszyscy rozsiedli się wygodnie wokół ogniska, ciesząc się ładną pogodą i miłym towarzystwem. Nawet Benny się pojawił, by położyć się niedaleko siedzenia Florence. Austin była zrelaksowana i rozpromieniona, co nie uszło uwadze Steve'a. Rogers zerkał na nią co jakiś czas i podziwiał jej piękną twarz oświetloną przez płomienie ogniska. Jej ciemne oczy błyszczały chyba bardziej niż gwiazdy na niebie, których tej nocy było naprawdę mnóstwo. Najpiękniej wyglądała, kiedy się śmiała, co tego wieczora robiła często. Steve czuł się odurzony jej urodą. Kiedyś zrzuciłby winę na alkohol, który spożywał, jednak teraz nie miał on na niego żadnego wpływu.

— I tak nigdy, przenigdy nie zapomnę ci tego, że zostawiłeś mnie samą w głębokim polu w ulewie, Clint — zaśmiała się Florie, kiedy zebrało im się na wspominki. — Musiałam wracać przemoczona pieszo chyba z dziesięć mil, dopóki jakaś miła pani nie zaproponowała mi podwózki.

— Florie, słońce najdroższe, przecież przeprosiłem cię za to chyba z milion razy — odpowiedział Clint z głupim uśmieszkiem na twarzy.

— To jeszcze nic — wtrąciła Laura. — Raz zapomniał, że pojechaliśmy razem na zakupy do Chicago i wrócił beze mnie! Skapnął się, że mnie nie ma dopiero w domu.

Florence śmiała się w głos, słuchając o wyczynach swojego przyjaciela.

— Tak? A zapomniałaś, jak wylądowałaś naszym pierwszym samochodem w ogrodzie pani Jones? Biedaczka prawie zawału przez ciebie dostała — odparł Clint, odbijając piłeczkę w swoją żonę.

— Boże, było mi tak głupio — zaśmiała się Laura, chowając twarz w dłoniach. — Przez miesiąc zanosiłam jej drobne podarki, żeby odkupić tę winę.

— I tak nic nie przebije Rogersa, kiedy na jednej misji pomylił pokoje w motelu i wszedł jednej staruszce do sypialni. Przysięgam, że była zachwycona! — rzucił Clint, pokładając się ze śmiechu.

— No, ostatnio, kiedy Steve zrobił sobie wycieczkę krajoznawczą nad jezioro, runął razem z pomostem do wody — powiedziała Florence, przypominając sobie incydent sprzed kilku dni.

— A ja się zastanawiałem, co się stało z tym pomostem — odparł Clint, obracając się, by spojrzeć na kikuty, które pozostały z pomostu. — Brawo, Rogers, to tobie przypadł zaszczyt wykończenia go. Nikt z nas nie miał odwagi.

— Atak z dwóch stron? To niesprawiedliwe! — stwierdził Steve, próbując stłumić śmiech.

— Nie martw się, Steve, bo kiedy byliśmy ostatnio na biwaku, była taka ulewa, że Florie w środku nocy wypłynęła z namiotu na materacu na sam środek obozowiska — dodała Laura, puszczając oko do przyjaciółki.

Florie aż opluła się piwem, które popijała, słysząc te słowa.

— To była naprawdę wielka ulewa, a ja nie miałam dobrego namiotu. Wszystko przeciekało! — zawołała Austin na swoją obronę. — A poza tym to czy nie na tym samym biwaku Clint był tak pijany, że wrzucił twoje buty do ogniska?

— To były moje ulubione buty — odparła Laura, patrząc na męża z wyrzutem. — Do tej pory mi ich nie odkupił, chociaż tyle obiecywał.

— Kupię ci lepsze, kochanie — powiedział Clint, uśmiechając się do Laury.

— Lepiej nie, bo szkoda, żeby miały znowu wylądować w ognisku — zaśmiała się Austin.

Kiedy jeszcze to mówiła, doszedł do ich uszu warkot nadjeżdżającego auta. Chwilę później oślepiło ich światło z reflektorów samochodowych. Florence zmarszczyła brwi, zastanawiając się, kto postanowił odwiedzić ją o tak późnej porze. W końcu dochodziła już północ.

— Zaraz wrócę — powiedziała kobieta, wstając.

— Pójdę z tobą — odpowiedział Steve, który w okamgnieniu przełączył się na tryb „Kapitan Ameryka — obrońca narodu".

— Nie, nie — odpowiedziała łagodnie Florie, posyłając mu lekki uśmiech. — Zostań tutaj. Dam sobie radę.

Nim zdążyła dojść do swojego domu, rozpoznała, czyj był samochód, który zakłócił ich przyjemny wieczór.

— Danny, co ty tu robisz? — zapytała Austin, zakładając ręce na piersi, gdy tylko zbliżyła się do samochodu. Z dala od ogniska było naprawdę chłodno, a może to jej niechętna postawa wobec Jonesa spowodowała, że na jej rękach pojawiła się gęsia skórka.

— Ah, Florie, cieszę się, że cię widzę — odparł mężczyzna, uśmiechając się do niej szeroko. Odepchnął się od swojego samochodu, o który uprzednio się opierał i podszedł bliżej Austin.

— Jesteś kompletnie pijany — stwierdziła kobieta, krzywiąc się na obrzydliwy odór, który unosił się wokół Danny'ego. — Przyjechałeś tu w takim stanie? Przecież wiesz, że to niebezpieczne.

— Słodka, słodka Florie, ty zawsze o wszystkich się martwisz — wybełkotał Daniel, kiedy był już bardzo blisko. — Chyba właśnie to w tobie najbardziej lubię. A może twoje piękne oczy — dodał, próbując dotknąć jej twarzy.

Austin odsunęła się gwałtownie, by uniknąć kontaktu.

— Po co tu przyjechałeś? — zapytała.

— Żeby jeszcze raz złożyć moją propozycję — odparł, wykrzywiając twarz w pijackim uśmiechu.

— Już ci mówiłam, że nie jestem zainteresowana.

— Nie mogę patrzeć, jak się tak marnujesz — odparł, łapiąc ją mocno w talii i przyciągając do siebie.

— Nie dotykaj mnie — powiedziała Florie, starając się odepchnąć go od siebie. Danny był jednak znacznie silniejszy od niej, a jego ramiona utworzyły wokół niej żelazną klatkę. Serce zaczęło bić jej jak szalone.

— Kiedyś nie miałaś takich oporów, kochanie.

— Powiedziała, żebyś się odczepił — usłyszała gdzieś za sobą głos Steve'a.

Danny puścił Florence i zmierzył Rogersa wrogim spojrzeniem, kiedy ten stanął pomiędzy nimi, skutecznie zasłaniając kobietę. Steve przewyższał go ponad pół głowy, co wyraźnie zniechęciło Jonesa do dalszych agresywnych zachowań. Nietrudno było się domyślić, kto wygrałby to starcie.

— Może i jestem trochę nietrzeźwy, ale nie jestem na tyle głupi, żeby bić się z pieprzonym Kapitanem Ameryką — wycedził Danny. Po jego minie było widać, że był zaskoczony obecnością Steve'a.

Mężczyzna wycofał się do samochodu i szybko wyjechał z podwórka.

— Wszystko w porządku? — zapytał Steve, odwracając się do Florence. — Kto to był?

— To Danny Jones, stary znajomy — odparła Florie, starając się unormować szalejące serce.

— Nieprzyjemny stary znajomy — stwierdził Rogers, patrząc w miejsce, gdzie przed chwilą zniknął Jones.

— Zwykle jest niegroźny, nie wiem co się dzisiaj stało — przyznała Florence, łapiąc się za ramiona.

— Na pewno wszystko w porządku? — zapytał ponownie Rogers, uważnie przyglądając się Florie. — Był dość agresywny.

— Tak — odparła Austin, starając się brzmieć pewnie. — Lepiej chodźmy do Clinta i Laury.

Po tym incydencie spotkanie dość szybko dobiegło końca, choć Florence zapewniała, że wszystko w porządku. Szkoda jej było tak przyjemnego wieczoru, ale ta cała sytuacja z Dannym sprawiła, że odechciało jej się wszystkiego. Goście pomogli jej posprzątać po ognisku, żeby nie musiała robić tego sama, a Steve uparł się, że zostanie z nią do samego końca, choć zapewniała, że da sobie radę.

Było już po pierwszej w nocy, kiedy oboje stali w kuchni w domu Florie i wycierali mokre naczynia.

— Danny zwykle nie jest taki — zaczęła nagle Austin, wbijając wzrok w talerz, który właśnie wycierała. — Ma dużo na głowie i to niekoniecznie przyjemnych rzeczy.

— To, że ma dużo problemów, nie oznacza, że może być wobec ciebie agresywny — stwierdził Steve, zerkając na nią z ukosa.

— Wiem. Jednak nie chce wpisywać go na czarną listę — westchnęła kobieta, sięgając po kolejne naczynie. — Wiesz, kiedyś byliśmy razem — dodała, uśmiechając się lekko. — To pewnie dlatego Danny nie daje mi teraz spokoju. Cały czas ma nadzieję na powrót do dawnych czasów.

Steve nic nie mówił. Zerkał tylko na Florence, obserwując jej mimikę.

— Było to dawno temu, miałam wtedy może siedemnaście lat, a on był naprawdę miłym chłopakiem. W dodatku jego mama była najlepszą przyjaciółką cioci Elaine, więc, chcąc nie chcąc, spędzałam u nich dużo czasu. Zawsze nas ze sobą swatały i w końcu jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy się spotykać. — Florence zrobiła przerwę i spojrzała na Steve'a. — To była typowa wakacyjna miłość, trwała tylko wtedy, kiedy przyjeżdżałam tu na wakacje. Potem jakoś tak przestałam i ta relacja sama się rozpadła. A potem ciocia zmarła i przeniosłam się tutaj. Jakiś czas później Danny stwierdził, że to dobry moment na odnowienie znajomości, ale nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi co wtedy.

— Danny chyba nie za bardzo to rozumie — stwierdził Rogers.

— Zgadza się — odparła Florie. — Jego mama ciężko zachorowała i ostatnio jest z nią gorzej. To naprawdę złota kobieta i serce mi się kraje, kiedy widzę, jak cierpi. Ona i jej syn. Dlatego nie bądź surowy dla Danny'ego. Każdy z nas ma swój ciężar do dźwigania.

Steve nic nie odpowiedział. Jak miał puścić Danny'emu płazem takie zachowanie, skoro widział, jaka przerażona była przez niego Florence? Postanowił jednak nie mieszać się w sprawy między nimi, skoro takie było życzenie Florie. Oczywiście, dopóki nie działa jej się krzywda.

— Wypłynęłaś na materacu z namiotu? — zapytał Steve, gdy odłożył ostatni talerz na stos.

— To był szalony biwak — odparła Florie, śmiejąc się cicho. — Następnego dnia musiałam szukać moich rzeczy w trawie, bo wszystko wypłynęło. Ale Clint miał ze mnie ubaw! — Florence przewiesiła mokry ręcznik o oparcie krzesła. — Jestem wykończona. Dziękuję, że mi dzisiaj pomogłeś — dodała, podchodząc bliżej Steve'a. Położyła dłoń na jego ramieniu i uśmiechnęła się lekko. — Jeśli chcesz, możesz zostać tu na noc. Możesz przespać się w salonie, żeby nie wracać samemu w tej ciemności.

— Dziękuję, ale wrócę do siebie — odpowiedział Steve, choć naprawdę pragnął zostać. Wiedział jednak, że Florie potrzebuje zostać sama.

— W takim razie dobranoc — powiedziała Florie.

Tak naprawdę to chciała, żeby został. Choć wstyd było się przyznać, to bała się zostać tego wieczora sama. Nie powiedziała mu jednak o tym. Stanęła tylko w progu domu i patrzyła, jak Rogers wsiada na motocykl i odjeżdża. 

⊹     ⊹     ⊹

To jeden z najdłuższych rozdziałów, jakie do tej pory napisałam do tego opowiadania. Ostatnio preferuję pisanie i czytanie nieco krótszych rozdziałów, ale akurat w MH trzymam się tej magicznej granicy 2 tysięcy słów.

Dajcie znać, co myślicie o tej części  ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top