- 𝟝𝟠 -
Pov. Jisung
Powoli uchyliłem powieki, gdy poczułem, że jest dobry moment na obudzenie się. Otaczało mnie przyjemne ciepło, a moje policzki delikatnie owiewiał równomierny oddech Minho, który dalej spał w najlepsze z lekkim uśmiechem.
Czułem, jak szczelnie obejmuje mnie ramionami w pasie, chroniąc mnie tym samym przed zjechaniem z niego w trakcie snu. Dzięki niemu było mi wyjątkowo wygodnie i ciepło, nie chciałem opuszczać jego ramion nigdy.
Z uśmiechem ziewnąłem i wtuliłem się w niego, by zerkać w stronę okna, za którym powoli opadły ogromne płatki śniegu. Kochałem zimę z całego serca za takie widoki, za chłód, dzięki któremu mogłem ubrać najcieplejszą bluzę i pić gorącą czekoladę pod milusim kocem.
Lubiłem wieczorami siadać na parapecie i po prostu oglądać powoli opadający śnieg. Świat pokryty białym puchem wyglądał wręcz magicznie i nigdy nie potrafiłem się napatrzeć na zaśnieżone drzewa oraz ulice.
- Wyspałeś się? - nagle usłyszałem tak delikatny i miękki głos, że po moim ciele rozeszło się słodkie ciepło.
- Tak, a ty? - odszepnąłem, skupiając swoje spojrzenie na Minho, który z łagodnym uśmiechem przeczesywał moją grzywkę.
- Oczywiście, przy tobie zawsze. - odparł cicho, przenosząc dłoń na mój policzek. - Wiesz, że jesteś piękny? - zaskoczył mnie.
- Tak myślisz? - uniosłem nieśmiało kącik ust.
- Myślę, że jesteś najpiękniejszy na świecie. - kiwnął głową, a ja nie mogłem powstrzymać rumieńców. - Wiesz co? - zaczął wesoło.
- Hm? - mruknąłem zawstydzony.
- Kocham cię, jak wariat. - przyznał z szerokim uśmiechem, przez co mnie na chwilę zatkało.
- Ja ciebie też, Minho. - wydukałem nieśmiało, rumieniąc się mocniej, na co zareagował cichym śmiechem.
- Ale z ciebie wstydzioch. - zmusił mnie, bym spojrzał mu w oczy.
- Przymknij się. - mruknąłem urażony.
- Ale to bardzo uroczy. - dodał, jakby ignorując mnie, a po chwili poczułem jego usta na moich, przez co odleciałem.
Mógłbym się z nim cały czas całować i wcale bym nie narzekał, bo czułem się, jak w niebie. Tak delikatnie muskał moje wargi, że miałem wrażenie, jakby muskały je skrzydełka motyli. Podczas pocałunku przenosiłem się do zupełnie innego świata przez rozkosz, którą za sobą niósł.
Trzeba było przyznać, że Minho potrafił świetnie całować w przeciwieństwie do mnie. Sprawiał, że czułem się, jakbym miał zacząć się unosić, a jedyne co mnie utrzymywało w miejscu to jego silne ramiona. Wiedziałem, że przy nim jestem bezpieczny i mogę być sobą, nie martwiąc się o nic.
Niechętnie odsunąłem się od niego i westchnąłem z rozkoszą, gdy delikatnie przygryzł na koniec moją wargę, by zerknąć w jego oczy z uśmiechem. Kochałem to, że widziałem w nich swoje odbicie oraz radosne iskierki, które tańczyły, gdy na mnie patrzył. Czułem się kochany i ważny dzięki niemu.
- Która godzina? - spytał łagodnie, powoli pieszcząc mój policzek opuszkami palców, na co mruczałem zadowolony.
- Coś koło ósmej rano. - wymruczałem, chcąc skupić się na pieszczocie.
- Jesteś głodny? - kontynuował rozbawiony.
- Nie, chyba że chodzi o pieszczoty, to tak. - zachichotałem pod nosem.
- Którejś konkretnie potrzebujesz? - uniósł brew.
- Tak, tulenia! - nadymałem policzki obrażony, ale starszy mocniej oplótł mnie ramionami i wtulił w siebie, cmokając w czubek głowy. - Dziękuję. - szepnąłem.
- Nie masz za co. - znowu czułem, że delikatnie głaszcze mnie po plecach, przez co rozluźniałem się.
Leżeliśmy tak godzinkę wtuleni w siebie i zasypywaliśmy się kolejnymi czułościami, jednak w końcu przyszła do nas moja mama, żeby zawołać nas na śniadanie. Nie chciałem odrywać się od starszego, ale nam obu już zaczęło porządnie burczeć w brzuchach, więc nie mieliśmy wyjścia.
- Co to za pierścionki? - spytał zaciekawiony tata przy śniadaniu, a ja prawie zakrusztiłem się naleśnikami.
- To prezent ode mnie. - przyznał Minho, a ja z podziwem spojrzałem na niego. Nie bał się!
- Dosyć nietypowy prezent, jak na przyjaciół. - uniósł brew.
Widziałem, że Minho się zestresował i lekko zbladł, ale zaraz wziął głęboki wdech, by uśmiechnąć się nieśmiało do mojego taty, który wpatrywał się w niego wyczekująco. W myślach kibicowałem mu.
- Bo widzi pan... Ja i Sungie jesteśmy parą. - wreszcie wykrztusił, a ja chyba nigdy nie byłem z niego tak dumny.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem. - wywrócił oczami rozbawiony i wrócił do picia kawy.
- Wiedziałeś? - spytałem zdziwiony.
- A co, masz mnie za głupka? Mam swoje lata, jednak jeszcze ślepy nie jestem. - wzruszył ramionami, a kąciki jego ust drgnęły ku górze.
Nie poznawałem własnego taty, ale z szerokim uśmiechem zająłem się jedzeniem. Pod stołem cały czas trzymałem dłoń mojego chłopaka, który gładził wierzch tej mojej kciukiem.
Czy mogłem trafić lepiej?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top