- 𝟞𝟜 -
Usiadłem powoli na łóżku w swoim pokoju i rozbawiony patrzyłem na Jisunga, który dosłownie biegał w tę i z powrotem, pytając czy czegoś potrzebuję. Był naprawdę uroczy, ale z drugiej strony za bardzo się o mnie martwił. Nic mi nie dolegało, a on zachowywał się, jakbym umierał.
Pozwoliłem mu na tę bieganinę, ale wreszcie złapałem go za nadgarstek i pociągnąłem ostrożnie do siebie, by wylądował na moich kolanach. Wiedziałem, że to go speszy, więc zadowolony uśmiechnąłem się do niego, gdy jego policzki pokrywał stopniowo rumieniec.
- Spokojnie, nic mi nie jest i niczego oprócz ciebie nie potrzebuję. - szepnąłem łagodnie, zataczając kółeczka na jego biodrach.
- Martwię się. - mruknął i nadymał policzki, na co ja cmoknąłem go czule w usta.
-Wiem, słoneczko, ale nie musisz. Wypuścili mnie ze szpitala, więc nic mi nie jest. - zapewniłem ciepło.
Po chwili po prostu leżeliśmy i wtulaliśmy się w siebie z ulgą, że mogliśmy na spokojnie cieszyć się swoją obecnością. Nikt nie mógł nam przeszkodzić ani rozdzielić. Mama wiedziała, że nie powinna zaglądać mi do pokoju, więc niczym się nie stresowałem i gładziłem plecy Sunga, który uroczo mruczał.
- Muszę ci coś powiedzieć... - zaczął cicho, podnosząc się nagle do siadu, więc poszedłem w jego ślady zaciekawiony.
- Więc powiedz. - uśmiechnąłem się łagodnie, by nie stresował się.
- Cały czas myślę o tym, co stało się między nami w Sylwestra. Nie mogę wyrzucić tego z głowy i na samo wspomnienie robi mi się gorąco, ale widzę, że od tamtej chwili zachowujesz się wobec mnie inaczej. Chciałem zapytać czy to coś zepsuło między nami? - spytał niepewnie, a ja na chwilę zamarłem, bo wydawał się być naprawdę smutny.
- Jejku, Sungie to nie tak! Nic się między nami nie zepsuło, nie mów tak. Po prostu ja też nie mogę przestać o tym myśleć i źle mi z tym, ale ciągnie mnie do ciebie. To w jakim wtedy byłeś stanie... Po prostu mocno na mnie zadziałało i spodobało mi się, przez co mi wstyd. - westchnąłem ciężko, głaszcząc jego policzki.
- Ty też się wtedy podnieciłeś, prawda? Widziałem to w twoich oczach. - uniósł nieśmiało kąciki ust.
- Tak. - mruknąłem, opuszczając wzrok. - Od tamtego momentu staram się hamować, bo po prostu chciałbym cię znowu zobaczyć w takim stanie, ale to jeszcze nie ten moment. - szeptałem zestresowany.
- Kto wyznacza kiedy jest ten moment? - spytał, a ja zdziwiony uniosłem głowę, by na niego spojrzeć. - Nigdzie nie jest napisane kiedy jest odpowiedni moment na to. - zaśmiał się radośnie, a ja zamrugałem dwukrotnie.
Nie wiedziałem, co miałbym mu na to odpowiedzieć, bo nie spodziewałem się, że z jego ust padną takie słowa. Myślałem, że będzie miał mi to wszystko za złe, tymczasem on sam dawał mi do zrozumienia, że nie miałby nic przeciwko, gdyby się to powtórzyło.
- Zrób mi kolejną malinkę. - poprosił nagle, przez co przestałem na chwilę oddychać.
- Jesteś pewny? - uniosłem na niego zmieszany wzrok.
- Chyba że nie chcesz, to nie. - wzruszył ramionami z uśmiechem, ale w odpowiedzi delikatnie odkryłem jego ramię, by zacząć je czule całować.
Znalazłem odpowiednie miejsce na jego szyi i wsłuchiwałem się w jego westchnięcia, które chciałem zapamiętać na zawsze. To chyba były najpiękniejsze dźwięki, jakie kiedykolwiek słyszałem.
W pewnej chwili młodszy wsunął dłonie w moje włosy i zaczął pociągać delikatnie za ciemne kosmyki, gdy ja zassałem się na jego skórze. Słyszałem, że gwałtownie wciągnął powietrze, a później wyczułem jego szybki puls. Podobały mi się jego reakcje, ale przez nie było ciężko mi się kontrolować.
Nie chciałem przekroczyć granicy, którą sam sobie ustawiłem. Mogłoby zrobić się niebezpiecznie i zdecydowanie wtedy zaszłoby to za daleko. Nie chciałem, by nasza relacja tak szybko i dynamicznie się rozwinęła. Wolałem, żeby wszystko działo się w swoim czasie, powoli, naturalnie.
Odsunąłem się powoli od jego szyi, by obejrzeć swoje dzieło, na którego widok uśmiechnąłem się niekontrolowanie. Byłem z siebie zadowolony i wiedziałem, że każdy będzie widział, że jest zajęty. Jisungie był mój i tylko mój, a dowodem tego były dwie malinki oraz pierścionek z moim imieniem.
- Podobało mi się. - uśmiechnął się radośnie do mnie.
- Cieszę się. - odszepnąłem i mocno go do siebie przytuliłem, by zasypywać go drobnymi czułościami.
- Kocham cię, wiesz? - zamruczał zadowolony, zamykając oczy. - Nie musisz się bać, przecież i tak kiedyś dojdzie do czegoś więcej niż malinki. - zaśmiał się.
- Ja ciebie też kocham, ale nie chcę cię skrzywdzić albo zniechęcić. Spodziewam się, że i taki moment przyjdzie, ale chcę nacieszyć się tym, jak teraz wygląda nasz związek. - uśmiechnąłem się ciepło, zgarniając włosy z jego czółka, by je cmoknąć czule.
- Jesteś najlepszym chłopakiem na świecie. - zachichotał.
- Nie jestem, ale staram się taki być, bo ty na to zasługujesz i tyle. - szczypnąłem go w policzek ze śmiechem, jednak zaraz dostałem poduszką w twarz.
- Zacząłeś wojnę. - zawołał i po chwili nawzajem uderzaliśmy się moimi poduszkami, podczas gdy kociaki spoglądały na nas z politowaniem.
- Ja zacząłem i ja ją zakończę. - zaśmiałem się, ale wcale nie przestawałem atakować młodszego, który śmiał się na cały pokój, uciekając i atakując mnie jednocześnie.
Ostatecznie i tak wylądował w moich ramionach, co nie dziwiło chyba nikogo, bo zawsze to się tak kończyło. Czego byśmy nie robili to i tak na koniec tuliliśmy się i całowaliśmy, nie dając się nikomu rozdzielić.
- Sungie... - zacząłem niepewnie, powoli gładząc jego włosy i wpatrując się w sufit.
- Hm? O co chodzi? - zamruczał i podniósł głowę, by na mnie spojrzeć ciekawsko.
- Jesteś spełnieniem wszystkich moich marzeń. - uśmiechnąłem się ciepło i również skierowałem na niego swój wzrok. - Jesteś moim małym, uroczym aniołkiem. - cmoknąłem go w nosek.
- Min... - szepnął, a w następnej sekundzie poczułem, jak mocniej zaciska wokół mnie swoje kończyny. - Mówiłem ci już, że kocham cię najbardziej na calutkim świecie? - mruknął mi do ucha.
- Hm... Chyba tak, ale możesz powtórzyć. - zaśmiałem się i wsunąłem dłonie pod jego bluzę, by delikatnie gładzić jego nagie plecy. - Przyjemnie? - trąciłem jego policzek nosem, gdy zaczął mruczeć.
- I to jak. - westchnął rozanielony, co tylko utwierdziło mnie w tym, że nie powinienem przestawać.
- Słodziak. - parsknąłem cicho, na co zarumienił się. - Znowu się rumienisz. - zaćwierkotałem.
- Zamknij się, bo cię uduszę. - fuknął urażony, przez co zacząłem się śmiać głośno.
- Co ty taki agresywny? - wyszczerzyłem się radośnie.
- Od ciebie się uczę, masz na mnie zły wpływ. - odparł złośliwie, na co wybałuszyłem oczy.
- Zdecydowanie mam. - potwierdziłem zdziwiony.
- Ale i tak cię kocham. - zachichotał nagle, dając mi buziaka w policzek.
- Głupek. - westchnąłem z lekkim uśmiechem i kontynuowałem mizianie jego pleców.
- Twój. - mruknął ciszej.
- Tylko i wyłącznie. - zamknąłem powoli oczy, by móc się nim nacieszyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top