- 𝟝𝟞 -
Byłem co najmniej zestresowany wigilią, którą miałem spędzić w domu państwa Han. Wiedziałem, że mnie lubią i sami mnie zaprosili, ale chciałem też wypaść, jak najlepiej. Ostatecznie to rodzice mojego chłopaka.
Miałem problem w co się ubrać, ale wybrałem luźną, chabrową koszulę i dopasowane spodnie, żeby nie wyjść na sztywniaka, ale też nie iść w dresach. Miałem nadzieję, że nie przesadziłem i wyglądałem w miarę dobrze.
- Coś mi nie pasuje. - westchnąłem, patrząc w lustro. - Jak myślisz, Doongie? - zerknąłem na kota, który tylko głośno miauknął i położył się spać.
No tak, czego ja się mogłem spodziewać?
Zaśmiałem się pod nosem i jeszcze chwilę oglądałem się w odbiciu, by odsłonić czoło. Na ogół tego nie robiłem, bo po prostu czułem się niepewnie, ale tym razem postanowiłem zrobić mini wyjątek. Tak ubrany ruszyłem do wyjścia z prezentem.
- Gdzie ty idziesz? - spytała zdziwiona mama, gdy zauważyła, że ubieram buty.
- Do Jisunga. - odparłem bez wahania, bo chociaż ona się nie czepiała tego.
- Minho... Łączy was coś? - niepewnie dotknęła mojego ramienia.
- Tak, Jisung to mój chłopak i go kocham. - spojrzałem jej w oczy, czekając na jakieś wrzaski i wyzwiska, ale ona mnie tylko przytuliła.
- Cieszę się, że znalazłeś sobie kogoś. - szepnęła, a ja niepewnie ją objąłem. - Idź do niego. - spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
- Wszystko w porządku? - spytałem niepewnie, wpatrując się w nią.
- Tak. Idź już, na pewno na ciebie czeka. - posłała mi lekki uśmiech, a ja nieco skołowany pożegnałem się i wyszedłem z domu.
Musiałem przyznać, że zima była naprawdę piękna, mimo ogromnej wady, którą był chłód. Wszędzie leżał biały puch, w którym bawiły się dzieci z sąsiedztwa, robiąc aniołki albo lepiąc bałwany. W pewnym momencie nawet urządziły sobie wojnę na śnieżki, więc szybko się wyewakuowałem, aby nie oberwać.
Z lekkim uśmiechem ruszyłem przed siebie, myśląc o prezencie, który miałem dla Jisunga i szczerze nie mogłem się doczekać, by mu go dać na osobności. Chciałem już zobaczyć jego reakcję i miałem nadzieję, że będzie zadowolony.
Po drodze mijali mnie ludzie, którzy widocznie gdzieś się spieszyli i prawie na mnie wlatywali, by zdążyć. Nie wiedziałem, gdzie wszyscy zmierzali i nie interesowało mnie to, bo mój cel był coraz bliżej. Wręcz w zasięgu wzroku.
Drzwi otworzyła mi uśmiechnięta mama Jisunga, która na powitanie mnie wyściskała i wycałowała. Wiedziałem, że mnie lubiła i od jakiegoś czasu już w ten sposób mnie witała w ich domu, co sprawiało, że robiło mi się ciepło na sercu. Czułem się u nich tak swobodnie, że nie miałem ochoty wracać do siebie.
- Jisungie w pokoju? - spytałem wesoło, gdy zdjąłem buty oraz odzież wierzchnią.
- Tak, tak. Leć na górę, zrobić wam kakao? - zaśmiała się radośnie, czochrając moje pięknie ułożone włosy.
I kwadrans wyjęty z życia szlag trafił.
- Jeśli to nie problem. - kiwnąłem głową, po czym ruszyłem do młodszego, który leżał na brzuchu i oglądał jakąś bajkę w telewizji. - Sungie. - zaćwierkotałem, zamykając za sobą drzwi.
-Hm? O! Minho! - zawołał zdziwiony i zerwał się na równe nogi, by skoczyć mi na szyję.
- Słodziak. - mruknąłem, wtulając go w siebie z całej siły. - Tęskniłem, wiesz? - szepnąłem mu do ucha.
- Ja też i to bardzo. -- poskarżył się i zrobił podkówkę z ust.
- Rozchmurz się, już jestem. - cmoknąłem go czule i wywróciłem się z nim na łóżko, by tulić się.
- Chłopcy, przyniosłam kakao. - nagle do pokoju weszła jego mama i szeroko uśmiechnęła się, widząc, że się tulimy. - Bądźcie ze mną szczerzy, dobrze? Jesteście razem? - spytała ze śmiechem i odłożyła kubki na biurko.
- Tak. - odparł od razu Jisung, a ja z uśmiechem pokiwałem głową.
- Nawet nie wiecie, jak się cieszę! Dobrze, że się kochacie. - klasnęła w dłonie. - Cieszę się, że się nim opiekujesz. - spojrzała na mnie łagodnie.
- Taka moja rola. - opuściłem wzrok z szerokim uśmiechem.
- Dobra, nie przeszkadzam wam. Zawołam was potem, jak wszystko będzie gotowe. - wyszła z pokoju, a my spojrzeliśmy na siebie.
- Dziękuję, że jesteś. - szepnął nieśmiało.
- Dziękuję, że pozwalasz mi być. - odszepnąłem i krótko ucałowałem jego słodkie wargi.
Przesiedzieliśmy kilka godzin przy bajkach i świątecznych piosenkach, które śpiewaliśmy z wyraźnym rozbawieniem. Udało nam się nawet poganiać po pokoju i pomiziać, co obaj chyba kochaliśmy najbardziej. Bawiliśmy się tak dobrze, że straciliśmy poczucie czasu w swoich ramionach.
- Chłopcy, już czas. - dosyć mocno zdziwił nas głos pani Han, ale poprawiliśmy się i potulnie zeszliśmy na dół, by złożyć sobie życzenia i zasiąść do kolacji.
Już wcześniej uprzedzali mnie, że nie mają w zwyczaju dawać sobie prezentów, bo o wiele bardziej cenią sobie swoje towarzystwo i obecność, więc tę część ominęliśmy. Nie miałem pojęcia, co miałbym kupić jego rodzicom, więc oni sami uratowali mnie z opresji.
- Obowiązkowo oglądamy razem Kevina samego w Nowym Jorku, potem możecie iść do siebie. - zakomunikował pan Han z subtelnym uśmiechem, a my rozsiedliśmy się na jednej z kanap i zajadaliśmy pyszne pierniczki, które podobno robił sam Jisungie.
- Smakują ci? - szepnął nieśmiało, widząc, że nie mogę przestać jeść.
- To najlepsze pierniczki jakie kiedykolwiek jadłem. - odparłem bez chwili wahania, co sprawiło, że młodszy się zarumienił i uśmiechnął szeroko.
Atmosfera panująca w tym domu była po prostu tak cudowna i luźna, że miałem ochotę się rozpłakać, bo u mnie tak nie było. Wreszcie poczułem ducha świąt i to przyjemne ciepło, którego brakowało u nas. Byli rodziną idealną, mimo że państwo Han sporo czasu spędzali w pracy, i tego im zazdrościłem.
- Wszystko w porządku? - szepnął blondyn, gdy opuściłem wzrok pod koniec filmu.
- Tak, nie martw się. - zapewniłem go i ukradkiem zostawiłem delikatnego buziaka na jego skroni.
- Zawsze bawi tak samo. - skwitował ze śmiechem pan Han, gdy film się skończył, a my wstaliśmy, by iść do młodszego, wcześniej życząc rodzicom Sunga miłej nocy.
Musiałem zebrać w sobie całą odwagę, by nie stchórzyć.
Teraz albo nigdy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top