II


Feli usiadła na łóżku. Machając krótkimi nóżkami wychyliła się do tyłu, aby sprawdzić czy jej ukochany braciszek jeszcze śpi. Na szczęście był jeszcze hen, hen, głęboko w krainie tęczy, pomidorów i przystojnych bibliotekarzy. Tak przynajmniej sądziła. Szybko cmoknęła go w policzek, szepcząc „Może wyśpisz się wreszcie, Lovisiu". Wyjęła z szafy swoją ulubioną białą sukienkę, a potem ubrała się, przewiązując się jeszcze różową wstążką w pasie.

Zabrała po drodze jednego pomidora z małego ogródka warzywnego przed ich trójizbowym domem i to nim zastąpiła sobie tego dnia śniadanie. Wstała wcześniej, bo chciała pójść w jedno miejsce zanim uda się w umówione z Lizą miejsce na czytanie. „Tam gdzie zawsze, o tej godzinie co zawsze". Wielka wierzba po środku łąki była wszystkim czego potrzebowały. Dawała nie tylko cień i ochronę przed wiatrem wśród otwartej przestrzeni, ale i miejsce zabaw, kryjówkę przed światem, ich własny, mały zamek, którego nikt nie potrafił odnaleźć.

***

Przechodząc między domkami podniosła z ziemi kawałek gipsu, który włożyła do prowizorycznej kieszonki z fałd sukienki. Lubiła zbierać przeróżne skarby, w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy coś się przyda, prawda? Jej brat tego nie pochwalał, ale chyba już się przyzwyczaił, że jego siostra codziennie przynosiła do domu coś nowego.

***

Klęczała na jednej z półokrągłych płyt otaczających fontannę na głównym placu miasta i przyglądała się swojemu zniekształconemu odbiciu w drgającej tafli wody. W pewnym momencie to jej nos stawał się smuklejszy, to oczy większe, buzię miała mniej pyzatą albo mniej odstające uszy. Czy to tak widzą się ludzie zakochani? Patrzą na zniekształcony obraz, ignorując wszystkie niedoskonałości? Jej brat pewnie by wiedział. Antonio sprowadziłby wszystkie skarby świata by zobaczyć jeden z uśmiechów, które Lovino rezerwował tylko dla swojej młodszej siostry. Felicita chciała kiedyś spotkać kogoś, kto by ją pokochał. Taki książę... Wziąłby ją do swojego zamku, zostałaby piękną księżniczką, miałaby własną komnatę i służbę, a wieczorem urządzałaby bale. Żyłaby długo i szczęśliwie, jak w każdej bajce, baśni i dramacie, które czytała z Elizą. Książę, książę, książę. Książę. Ładne słowo. Jeszcze raz je wypowiedziała, szeptem, do siebie. Lubiła jego brzmienie.

Przypomniała sobie o gipsie. Delikatnie wyciągnęła ten kawałek i przejechała końcem po płycie, na której siedziała. Szybko nakreśliła kilka kółek i linii. Uśmiechnęła się. Rysowała dalej, kiedy nagle usłyszała ciche skrzypienie i odwróciła się. Przed nią stał chłopiec o krótkich, zaczesanych do tyłu, blond włosach i przeszywających niebieskich oczach. Patrzył na nią z góry zadzierając dodatkowo głowę. Zupełnie jak prawdziwy książę. Feli nie mogła być gorsza więc stanęła przed nim wyprostowana i wygładziła sukienkę. Zadowolona z siebie głośno zapytała chłopaka.

- Kim jesteś? – przekrzywiła lekko głowę spoglądając uważniej na niego. Chłopiec nie odpowiedział. – Ja jestem Feli. – wyciągnęła z uśmiechem rączkę jak prawdziwa dama, ale niebieskooki chyba nie był księciem, bo nie wiedział, że dziewczyny całuje się w dłoń. A szkoda. Byłby ładnym księciem.

Dziewczynka zabrała rękę rozglądając się dokoła. Zauważyła Elizę na końcu uliczki, więc zostawiając chłopaka podbiegła do niej.

- Jesteś wreszcie! Czekałam na ciebie Eliziu. – odwróciła się, żeby pożegnać się z bezimiennym nie-księciem, ale on zniknął. Felicità nie zdziwiła się tym zbytnio, może po prostu był magiczny. Wzruszyła wątłymi ramionkami i obiecała sobie, że następnym razem kiedy go spotka zapyta go jakim typem wróżki jest.

***

Siedziały na łące, jak zwykle. Eliza czytała ich książkę z baśniami, którą znały obie praktycznie na pamięć. Dzisiaj przyszła pora opowieści o dwóch braciach, następnej po legendzie o księciu.

Działo się to dawno temu...

Felicità zrywała kwiaty, które zaraz potem wplatała do białych wianków.

... W czasach Wielkiej Wojny, kiedy jeden drugiemu władzę z rąk wyrywał.

Czytanie było dla nich tylko symboliczne, obie znały całą książkę na pamięć.

Żyło dwóch braci. Starszy i młodszy, obaj jednak byli ambitni jak nikt inny.

Mała z zapałem łączyła kwiaty w coraz to nowsze kombinacje... Jeden z wianków, ten pierwszy, założyła sobie na głowę i z pięknym, szerokim uśmiechem zaczęła robić większy dla Elizy.

Wyruszyli do pewnego miasta w poszukiwaniu sławy, którą później zdobyli.

Feli specjalnie pomijała kolorowe kwiaty, skupiając się na tych białych. Kto wie, może któryś z nich doprowadzi je do księcia?

Dołączyli do armii.

Była już wprawiona w splataniu roślinek, szybko sobie radziła.

Wyróżniali się, jeden inteligencją, drugi naiwną odwagą, poniekąd pomocną.

Kiedy mała skończyła i włożyła wianek na głowę Elizy stało się coś, czego nie da się opisać żadnymi słowami. Nagle zawiał ciepły, letni wietrzyk, który wzbił w powietrze pyłki i płatki kwiatów. Wydawałoby się, jakoby kwiaty unosiły się z pomocą małych elfów, ustawionych w długim rzędzie. Eliza zamknęła książkę i jak zaczarowana razem z Felicitą wpatrywała się w rozgrywającą się przed nimi scenę. Płatki mieniły się jak poranna rosa na listkach, jak woda w fontannie na środku miasteczka, jak... Jak nic, co widziały do tej pory. Pyłki jakby emanowały magią, nie dało się oderwać od nich oczu.

Felicità zamrugała i spojrzała w bok, następnie na Elizę, która wstała, nie wiadomo kiedy. Patrzyła na unoszące się płatki, a jej oczy co chwila błyskały jasnymi iskierkami. Feli podniosła się szybko i podeszła do przyjaciółki. Złapała ją za rękę i pociągnęła lekko.

- Eliziu? Co się dzieje? – potrząsnęła jej dłonią wyrywając ją z transu. Nie wiedziała, ile czasu trwało to dziwne zamieszanie.

- Spokojnie, nic się przecież nie dzieje... – zerknęła znowu na kwiaty – Znaczy... Rośliny latają, ale przecież to nie znaczy... To niemożliwe, prawda? – uśmiechnęła się do Felicity – Niemożliwe?

- Myślisz, że to te...? O Boże, Eliziu, jesteś księżniczką! – przytuliła ją mocno zaciskając małe rączki na materiale jej sukienki – Musisz szybko jechać uratować tego księcia! – prawie krzyknęła odsuwając się i zaczynając biec w kierunku ich miasteczka, ciągnąc Elizę za sobą.

***

Wyprowadziły konia ze skromnej stajenki i wróciły na łączkę, żeby sprawdzić, czy kwiaty dalej tam były. Na szczęście nie przewidziało im się wtedy.

- Jak już znajdziesz swojego księcia, wróć tu Eliziu. Najlepiej z nim! – uśmiechnęła się szeroko – Będziesz księżniczką, będziesz księżniczką, będziesz księżniczką! – śpiewnie wykrzykiwała.

Eliza tylko uniosła kącik ust, kiedy tuliła małą. Normalnie nic by nie zrobiła, nie uwierzyłaby, gdyby ktoś powiedział, że spotkało go coś takiego, a właśnie stała tu, gotowa do drogi. Pożegnała się z Felicitą i wsiadła na konia. Ostatni raz się obejrzała i pojechała przed siebie, śladem białych kwiatów.

***

Ścieżka się kończyła, a kwiaty prowadziły dalej, do lasu. Po chwili wahania wjechała stępem do lasu. Rozglądała się co chwila, sprawdzała czy niczego za nią nie ma, czy nic nie leci z boku. Przy każdym szeleście prawie podskakiwała w siodle. Bała się, w końcu jedzie sama, w miejscu, w którym nigdy jeszcze nie była, podążając za magicznymi, lewitującymi kwiatami. To chyba nie był dobry pomysł... Jeszcze się zgubi... Może zawróci? Jeszcze da radę przed zachodem. Wróci. Już zaczęła odwracać konia, gdy kątem oka zauważyła małą chatkę. Zeskoczyła z konia i prowadząc go za sobą udała się w stronę domku. Stanęła pod małymi drzwiczkami i zapukała cicho. Kiedy się otworzyły Eliza ujrzała małą istotkę spoglądającą na nią z dołu. Kucnęła i uśmiechnęła się do niej miło. Już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale wróżka jej przerwała.

- Jesteś wreszcie. – westchnęła – Czekałam na ciebie, myślałam, że nigdy nie przyjedziesz. – ujęła w słoje drobne rączki dłoń Elizy. – Mam dla ciebie herbatę, wejdziesz?

Ona pokiwała tylko bez słowa głową i przekroczyła próg rozglądając się przy tym po izdebce. Zauważyła w rogu wielką szafę na książki z opasłymi tomiszczami, od których aż uginały się półki. Na środku zaś stał drewniany stół pełen przeróżnych ziół, kwiatów polnych i owoców leśnych. Buteleczek, pojemniczków i kolorowych szkiełek. Ostrożnie usiadła na krzesełku przy stole uważając, aby nie strącić niczego sukienką.

- Skąd... – przyjęła od wróżki drewniany kubeczek z herbatą – Skąd wiedziałaś, że przyjadę?

- Och, to przecież oczywiste. Poczułam, kiedy uaktywniłaś zaklęcie. – istotka uśmiechnęła się i podniosła małe lusterko z blatu stołu. Patrzyła w nie intensywnie przez jakiś czas, aż Eliza zaczęła się zastanawiać czy czegoś nie powiedzieć i jej przerwać. Na szczęście nie musiała interweniować, bo zanim nawet zdążyła dopić herbatę, wróżka ocknęła się i spojrzała na nią przeszywającym wzrokiem. – Pora wychodzić.

- Słucham? Co? Ale ja... - wróżka zabrała jej kubek i zaczęła siłować się z nią, żeby zaciągnąć Elizę do wyjścia. – ... Nawet nie skończyłam herbaty.

- Wychodź teraz. Musisz. – zaczęła mamrotać pod nosem jakieś, zapewne, zaklęcia, których słów dziewczyna nie mogła zrozumieć – Idź w tę stronę i nie skręcaj pod żadnym pozorem. – wykonała ruch ręką sygnalizujący kierunek podróży. Nawet się nie pożegnała, nagle po prostu rozpłynęła się w powietrzu, a drzwi chatki zatrzasnęły się, kiedy tylko Eliza przekroczyła próg, wychodząc.

Odwróciła się zaskoczona. Zawołała małą istotkę, ale odpowiedziała jej tylko cisza. Westchnęła spoglądając w niebo. Miała dwie opcje. Mogła teraz wrócić do domu albo pójść w kierunku wskazanym przez wróżkę. Właściwie czemu miałaby to zrobić? Nie znała jej, może to była jakaś zła... Kogo ona oszukuje. Przecież i tak nie ma innego wyjścia, gdyż nie zdąży wrócić do domu przed zachodem, a po zmroku nie powinna sama jeździć. Rozejrzała się. Jej koń zniknął. Ale przecież... Przecież był przywiązany do tego drzewa. Sprawdziła jeszcze raz, obchodząc je ze wszystkich stron. Nie ma go. Jak? No tak... Wróżka. Teraz już na pewno nie wróci do domu. Spojrzała z nieskrywanym lękiem w stronę wąskiej ścieżki, którą kazano jej iść.

Powoli ruszyła, ale tylko ruszyła, gdyż z każdym kolejnym krokiem szła coraz szybciej i szybciej. Lawirowała między drzewami coraz pewniej. Przeskakiwała zręcznie nad wystającymi korzeniami i omijała drzewa oraz krzaki. Jej ekscytacja nowym doświadczeniem rosła coraz bardziej. Nawet nie podziwiała otoczenia, po prostu prawie biegła przed siebie dopóki nie wpadła na zarośniętą furtkę. Spojrzała bluszcz porastający zamek i spróbowała go oderwać. Ciągnęła tak mocno, że kiedy w końcu ustąpił, Eliza upadła na ziemię zdzierając sobie skórę na dłoniach, na których w ostatniej chwili się podparła. Wstała otrzepując sukienkę z suchych liści i ziemi. Ostrożnie przeszła na drugą stronę i aż dech jej w piersi zaparło, kiedy zobaczyła cudowny ogród otaczający cudowny zamek. Spacerowała wytyczonymi przez żywopłoty dróżkami podziwiając kwiaty i drzewa rosnące tam. Zachwycała się każdym krzakiem różanym i każdym hiacyntem, jednak najbardziej jej uwagę przyciągały cudowne, białe kwiaty rosnące niemal wszędzie. Dopiero wtedy zauważyła, że na jej głowie brakuje wianka od Felicity, więc zerwała kilka z nich i uplotła sobie na głowę nowy, również biały. W oddali zauważyła wielkie, żelazne drzwi z cudownymi ornamentami. Przypomniała sobie, po co właściwie tam przyszła, dlatego też postanowiła tam podejść.

Szła krętymi dróżkami w kierunku wejścia, aż w końcu tam dotarła. Weszła po kilku schodkach i rozejrzała się po raz ostatni, zanim zastukała kołatką wielkich drzwi wejściowych.





  ~~~~
Przybywam z nowym rozdziałem~!
Jestem z niego strasznie dumna, jak na razie to najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam (1715 słów w wordzie) 

  Jestem ciekawa Waszej opinii, no i odczuć po wprowadzeniu nowej postaci >,<
(mam nadzieję, że go nie zepsułam... chociaż... czy jego da się zepsuć?)


ps
Tak, jestem Polsatem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top