Rozdział VII


— Hej, brzydactwo? Obudziłaś się? — zaskrzeczał nad uchem znajomy głos.

Uchyliłam powieki i od razu zauważyłam, że znajdowałam się w obcym miejscu, na łóżku z materacem, zamiast siennika i przykryta nie szorstkim kocem, a mięciutką pościelą, obleczoną piękną, kwiatową powłoką.

— Gdzie ja jestem? Skąd się tu wzięłam? — spytałam z jękiem, czując pulsujący ból na całych dłoniach.

— Pan... — zaczął Mars.

— Przenieśliśmy cię do nowej kwatery — wszedł mu w słowo, Jonas. — Nastąpiły niespodziewane okoliczności, dlatego resztę kwarantanny spędzisz tutaj. Mamy nadzieję, że to rozumiesz? — wyjaśnił, zbliżając do mnie swój garbaty nos.

— Pamiętaj o naszej umowie... — Odchrząknął Mars.

— Jakiej umowie? — Jonas strzelił oczami w jego kierunku, po czym zaczął przebierać nogami ze zdenerwowania.

Zerknęłam w dół, napotykając jego nowe buty ze szpiczastymi czubkami i omal nie parsknęłam na głos.

— Tylko proszę o inny fason niż ten... — Wskazałam na nie i, nie mogąc się powstrzymać, mimo bólu, cicho zachichotałam

— Zobaczymy, czy będzie ci równie wesoło, jak po kolacji zostaniesz wezwana do naszego Pana — odciął się zgryźliwie Jonas.

— Wezwana? Dzisiaj? — Wzdrygnęłam się i momentalnie moja wesołość stopniała.

— Cóż, chyba... Chyba powinnaś się tego spodziewać w każdej chwili, prawda? — zająknął się Mars.

— Musimy wracać, a skoro już wydobrzałaś, bierz się do roboty i trochę tutaj posprzątaj, żeby zdążyć przed kolacją — wtrącił Jonas.

— A co z ogrodem? — zaniepokoiłam się.

— Już się tym zajęliśmy, więc wisisz nam nie jedną, a wielo-przysługę — dodał na odchodnym złośliwiec, na to Mars posłał mi jedynie współczujące spojrzenie i ruszył za nim.

Kiedy tylko zostałam sama, wyskoczyłam z miękkiego łóżka i podeszłam do okna, które przesłaniała lekka jak mgiełka firana. Na widok pogrążającego się w mroku ogrodu oraz oświetlonego pałacu, coś ścisnęło mnie w środku. Tak bardzo tęskniłam za rodziną, Lorenem i ukochaną, urodzajną ziemią. Za naszym sadem pełnym rumianych i pachnących jabłek, za pieczonymi w ogniu ziemniakami...

Niespodziewany ruch na tylnym dziedzińcu przyciągnął moją uwagę. Najpierw ujrzałam białe, rogate stworzenia, a tuż za nimi wynurzył się czarny powóz. Na samą myśl, że będę musiała ponownie stanąć przed tym zimnym elfem, miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Pokój, do którego mnie przeniesiono, znajdował się na parterze. Ku mojej uciesze miałam tu dostęp do łazienki z ubikacją, małej kuchni, spiżarni oraz suszarni. Na pierwsze piętro prowadziły schody, ale drzwi na górę okazały się zamknięte. Domyśliłam się, że był to domek jednego z karzełków, ale jeszcze nie wiedziałam którego. Nie chcąc tracić czasu, wzięłam się za sprzątanie, a tego, w sumie było tutaj niewiele. Z sufitu czy ścian nie zwisały grube kożuchy pajęczyn, a na podłogach nie walał się piasek i błoto. Ogólnie było czysto, a drewniane deski już wcześniej wypolerowano na błysk. W kuchni znalazłam tylko kilka martwych much na parapecie, które szybko zebrałam i wrzuciłam do doniczki z dziwnie pachnącym kwiatem. Sam jego wygląd zachwycał i oczu oderwać nie mogłam, ale zapach... zupełnie jak... Powąchałam go ponownie i wyczułam woń jakby nadpsutego mięsa. Ohydztwo, fuj! Skrzywiłam się i wzdrygnęłam na szarpnięcie w żołądku.

— Toż to jakaś padlina — stwierdziłam pod nosem, po czym wyszłam z kuchni na dalsze poszukiwanie bałaganu.

Zajrzałam do łazienki, ale tam też nie było nic do sprzątania. Kamienna wanna, stojąca pod oknem, była czyściutka, kran lśniący, a w jasnych kafelkach na ścianie, w kolorze pudrowego różu, można było się przejrzeć.

Następna była spiżarnia, gdzie było to samo, czyli porządek. Na koniec, zanim udałam się z powrotem do sypialni, zaszłam do suszarni obok łazienki. W pomieszczeniu wielkości mojej poprzedniej izby, pięknie pachniało lawendą. Zamiast bielizny i ubrań, na rozciągniętych sznurkach, wisiały rozmaite zioła, suszone kwiaty, owoce i bliżej mi nieznane badyle. Na drewnianej półce zaś stały słoiczki z tajemniczymi medykamentami i wszelkiego rodzaju pachnące mydełka. Nadal żadnego bałaganu. Znużona, w końcu wróciłam do kuchni i czekałam na kolację.


https://youtu.be/bOaAAqzMB9c

– No widzisz? Mówiłem, że będzie uparta jak oślica! – wzburzył się Jonas, odstawiony jak na bal.

– Nie rób scen, tylko prędko zakładaj tę suknię, zanim Pan straci cierpliwość! – wrzasnął Mars, próbując mnie przestraszyć.

– Mowy nie ma. To nawet nie jest suknia, tylko... jakieś... Nie założę tego i koniec! Przynieście mi natychmiast moją albo nigdzie nie idę! – zaprotestowałam.

– No masz! Chcesz, by Pan posłał po świtę i żeby złożyli wizytę twojej rodzinie? – wypalił Jonas.

Byłam tak poddenerwowana i zażenowana, że zupełnie o tym zapomniałam. Ci mali złośliwcy byli doskonale zorientowani i dobrze wiedzieli jak mnie podejść... Spojrzałam jeszcze raz na czerwoną półprzeźroczystą halkę i czerwone błyszczące pantofelki. Obie rzeczy wyglądały nieprzyzwoicie, ale chyba nie miałam wyboru. Za znieważenie elfa mogłam słono zapłacić, ale obiecałam sobie, że za znieważenie mnie w ten sposób, też postaram się mu odpłacić, jeśli tylko nadarzy się okazja.

– Zostawcie mnie i wyjdźcie – rzuciłam w ich stronę.

– I pomyśleć, że nie tak dawno miałaś pretensje, że Pan nie przyjął cię osobiście... – Cmoknął Mars, kiwając srebrzystą czupryną.

– Wyjdźcie, zanim się rozmyślę – powtórzyłam z naciskiem.

– W p o r z ą d k u – mruknęli jednocześnie, po czym Jonas opuścił sypialnię i trzaskając drzwiami, wyszedł z domku, a Mars udał się na górę.


'Dante musi być niezłym świntuchem, może nawet gorszym, niż Sinthel, skoro kazał mi się tak ubrać' — stwierdziłam z zażenowaniem. Przełknęłam dumę oraz wstyd, ostatni raz zerknęłam w stojące na podłodze lustro, po czym wyszłam z domku i pod osłoną nocy, skierowałam się do pałacu. Po drodze, z nerwów zerwałam i zjadłam kilka malin, przyglądając się mgiełce, snującej się między klombami. Nie wiedziałam, czego się spodziewać i dlaczego tak nagle zostałam wezwana.

Czując dokuczliwy ból na pięcie, zakołysałam się na obcasach i omal się nie przewróciłam na schodach. Jak można w czymś takim chodzić? Miałam ochotę zrzucić te fikuśne pantofle i wparować do pałacu boso.

Zastukałam do drzwi i od razu dziwny wydał mi się pogłos, jakby były wewnątrz puste, a nie z litego drewna. Czekałam, zastanawiając się, kto mi otworzy. Ciekawiło mnie też, jak wytworna była tutejsza służba, bo jak dotąd nikogo oprócz Marsa i Jonasa nie miałam okazji poznać. Kiedy wreszcie drzwi otworzyły się, nie przywitał mnie rosły odźwierny, tylko tuż poniżej klamki, dostrzegłam dumnie uniesioną głowę Jonasa.

— No tak, mogłam się tego domyślić — mruknęłam, po czym weszłam do środka i znalazłam się w eleganckim, oświetlonym holu, wyłożonym czarno białymi płytkami na podłodze i szarobiałym marmurem na ścianach. Już od progu uderzyła mnie ta sama, jakby cmentarna woń jaśminu i panujący tutaj chłód. Dante był gdzieś niedaleko...

— Chodź za mną i postaraj się odpowiednio zachowywać. Pan miał ciężki dzień, więc miej na uwadze to, by go przypadkiem czymś nie zdenerwować — poinformował, normalnym głosem, pozbawionym skrzeczącej maniery.

Ciężki dzień? A ja niby, jaki miałam? Wylegiwałam się na łące i z nudów plotłam wianki? — zakpiłam w myślach. Musiałam się opanować, bo dużo nie brakowało, a i Jonasowi przydzwoniłabym w ten jego kudłaty łeb.

Przeszliśmy prawie do połowy holu, a gdy zatrzymał się przed czarnymi drzwiami, gdzie zamiast klamek, wystawały złowieszczo czarne ręce, na ich widok poczułam dreszcz i nie miałam najmniejszej ochoty nawet ich dotykać. Na szczęście elf uczynił to za mnie, a następnie wepchnął mnie do środka.

— Usiądź i czekaj — nakazał, po czym piekielne wrota zamknęły się za mną z cichym kliknięciem.

Salon, w którym się znalazłam, nie wyglądał tak, jak go sobie wcześniej z zewnątrz wyobrażałam. Był prosty, bez przepychu, ponury i prawie pusty. 'Jeśli miał odzwierciedlać właściciela pałacu, to powinnam stąd czmychnąć i to czym prędzej — pomyślałam z obawą.

Chwiejąc się na obcasach, podeszłam do bordowej kanapy i niewielkiego stolika, które ustawione były w sąsiedztwie kominka, po czym przycupnęłam na brzegu siedzenia. Przynajmniej mogłam się trochę ogrzać, bo w tej marnej podróbce sukienki, zaczynałam powoli marznąć. Ściany również były puste, ale widać było gdzieniegdzie odbicia po wiszących na nich wcześniej obrazach. Na podłodze nie było żadnego dywanu, tylko czysty marmur, ten sam co na ścianach w holu. Tuż pod oknami, które, w tej chwili były szczelnie zasłonięte grubymi, czarnymi kotarami, stał duży, podłużny stół na grubych rzeźbionych nogach. Przy nim, tyłem do okien ustawione było krzesło z wysokim oparciem, przypominające tron, a po przeciwnej stronie dwa mniejsze. Wszystkie meble były drewniane i w tym samym, czarnym kolorze. Oprócz wielkiego lustra nad kominkiem, nie było tu nic więcej. Bogato zdobionych świeczników wiszących na ścianach i u sufitu, czy lamp rozstawionych na podłodze nie liczyłam.


https://youtu.be/ZL1LBle8rTI

Klik, klik — usłyszałam i od razu poderwałam się na nogi, stając na baczność, aczkolwiek w tych butach nie było to takie łatwe. Pierwsze, co dostrzegłam, kiedy wszedł do środka, to wyraźnie blada twarz. Reszta prawie nie odróżniała się na tle wysokich, czarnych drzwi.

— Nie wstawaj — nakazał, po czym ruszył w moją stronę, zabierając po drodze z podłogi jedną z lamp.

Dopiero wtedy zauważyłam, że był ubrany do konnej jazdy. To również mnie zastanowiło, bo oprócz rogatych stworzeń, nie uświadczyłam do tej pory ani jednego konia. Podszedł do kanapy i postawił lampę na stoliku. W ręku trzymał szpicrutę, na której widok mimowolnie się wzdrygnęłam. Kiedy zajął miejsce na drugim końcu, ogień w kominku dziwnie zawirował, a cmentarna, kwiatowa woń wymieszała się ze swędem nadpalonego polana. Nagle, kanapa wydała mi się zbyt ciasna dla nas dwojga, a powietrza wokół zbyt mało...

— Możesz już odejść, Jonasie — zwrócił się w stronę drzwi, uderzając lekko szpicrutą o bok wysokiej cholewki.

Nie miałam pojęcia, skąd wiedział, że tamten nadal za nimi stał. Kątem oka obserwowałam, jak szeroko rozstawia nogi, rozciąga je, a potem prostuje przed sobą.

— A ty, usiądź wreszcie — ponaglił.

Usiadłam na samiutkim brzegu i w tym samym momencie, w którym na niego spojrzałam, jego głowa również obróciła się w moją stronę i pochwycił mnie odblask, iskrzący się w jego oczach. Coś zakotłowało się w moim żołądku, a potem zakuło. Następnie poczułam, jak łydki napinają się, nogi na obcasach odpychają się od marmurowej podłogi i mój tyłek przesuwa się... wyżej, na kanapę, a plecy zderzają się z oparciem! Babciu kochana, co się działo?

— Od razu wygodniej, prawda? — mruknął, po czym skrzyżował nogi w kostkach. — Przejdźmy zatem do sedna. Zapytam wprost i radzę ci odpowiadać zgodnie z prawdą, bo i tak wyczuję kłamstwo — kontynuował głębokim głosem. — Jesteś wiedźmą? — wypalił, na co od razu chciałam zaprzeczyć, ale znowu poczułam to dziwne ukłucie w żołądku.

— Masz problemy z mową, czy po prostu boisz się mojej reakcji na swoją odpowiedź?

— T...tak panie, boję się, ale nie jestem wiedźmą — wydukałam zgodnie z prawdą, przenosząc wzrok na jego skroń, a potem na ciemną, zmarszczoną brew.

— W takim razie, skąd masz to... — Sięgnął do kieszeni czarnych spodni i wyciągnął z niej zaciśniętą pięść.

Obserwowałam, jak jego palce, jeden po drugim, odginają się i na dłoni pojawia się moja błyskotka. Mój podarunek od babci, który wyglądał jeszcze piękniej i był cały!

— To prezent od mojej babci, dała mi go przed Szafirową Nocą — odpowiedziałam, ledwo hamując się przed tym, żeby mu go nie odebrać.

— Babci? A kimże jest TA twoja babcia? Wiedźmą? — zapytał.

— Na świętą ziemię Zalem, klnę się, że nie! To poczciwa staruszka, a w Zalem nie ma już wiedźm, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo — odparłam gorączkowo, jeszcze bardziej poddenerwowana.

Tylko tego brakowało, żeby mojej kochanej babci, stało się coś złego przez te fałszywe oszczerstwa! — zadrżałam. Jeśli władca nas słyszy, niech ma ją w opiece! — modliłam się w myślach.

— Więc mam rozumieć, że mówisz prawdę i nie masz pojęcia, że ten biały kamień pochodzi z Wielkiej Góry? — zapytał jakby sam siebie, po czym, ku mojemu zaskoczeniu, zacisnął w pięści pierścionek i z powrotem schował do kieszeni.

— Wielkiej...? — powtórzyłam i momentalnie zgięłam się w pół, czując, jak w żołądku zaczyna mi coś wyrastać!

Raz, dwa, trzy... — liczyłam, opuszczając wzrok na jego buty. Skaczące w kominku płomyki, odbijały się i tańczyły na wypolerowanych cholewkach. Przełknęłam głośno i momentalnie obraz przed oczami zaczął niepokojąco falować.

— Ja... nie czuję się dobrze... — wydusiłam i moja głowa bezwiednie opadła na oparcie kanapy...

— Jonas! — krzyknął Dante i po chwili usłyszałam za plecami ciche kliknięcie, a następnie szybkie tąpnięcia.

— Tak panie...

— Sprawdź co z nią... — rozkazał lodowato, wyraźnie zdenerwowany.

Drobne palce Jonasa chwyciły za moją głowę i ustawiły ją w pionie. Czułam się jak lalka, zupełnie bezwolna i coraz bardziej obolała...

— Nie zamykaj oczu i otwórz buzię... Prędko! — polecił Jonas.

Gdy tylko to zrobiłam, mały złośliwiec wstrzymał oddech i z niepokojem spojrzał na Dantego.

— Ma czerwony język, panie. Mogła zjeść jakiś owoc z ogrodu — wyjaśnił ponuro, na co Dante głośno mlasnął i zerwał się z kanapy...

— Co tym razem?

— Nie jestem pewien, panie, może czerwony topaz albo rubin?

Nie pojmowałam, o czym mówili. Ból dosłownie rozrywał mnie od środka i zaczęłam się pocić...

— Maliny... — jęknęłam, czując, jak coś twardego i ostrego przesuwa się w moich wnętrznościach. — Zjadłam ich kilka... — zdołałam dodać, zanim ponownie zwinęłam się w pół.

Wbijające się w palce ciernie, były niczym, w porównaniu z bólem, jaki we mnie uderzył.

— Przeklęty Sinthel! — ryknął Dante, po czym prędko ruszył do wyjścia, przecinając szpicrutą powietrze. — Biegnij po Marsa, musimy jak najprędzej je z niej wyciągnąć! — rozkazał na odchodnym.

Po tych słowach zesztywniałam, a następnie wygięłam się w drugą stronę. Krzyk wyrwał mi się z gardła, a przed oczami pojawiła się czerwień. Dużo... zbyt dużo czerwieni...

— Oddychaj, nic ci nie będzie. Ja też kiedyś jadłem z tego ogrodu — wyjaśnił Jonas, po czym popędził do drzwi.

— Nie... zostawiajcie... mnie... — wyjęczałam, kurczowo zaciskając palce na cienkim materiale sukienki.

Przewracając oczami, z czerwieni, powoli zatapiałam się w ciemność.


Cdn...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top