Rozdział VI
Zanim nastał świt, zerwałam się zziębnięta i obolała. Mięśnie pulsowały przy każdym ruchu, a ciernie w dłoniach zdążyły przez noc oropieć. 'Muszę je szybko powyciągać, inaczej nie będę mogła pracować' — zmartwiłam się. W dodatku po żenującym spotkaniu z Panem, przez pół nocy nie zmrużyłam oka. W myślach mogłam przeklinać elfy do woli, lecz dobrze wiedziałam, że nie powinnam dłużej skrywać urazy, inaczej znowu popełnię błąd i kto wie, jaka następnym razem spotka mnie kara. Postanowiłam być uważniejsza podczas wykonywania zajęć i nie popadać w skrajne nastroje takie jak płacz. Jeszcze nie wiedziałam, na co było stać tego elfa, ale nie wydawał się ani agresywny, ani wybuchowy. 'Nie to, co Sinthel' — westchnęłam w duchu. 'I jeszcze ten kwiat... Skąd się w ogóle wziął?' — zachodziłam w głowę, po czym sięgnęłam pod poduszkę, ale okazało się, że zniknął. Dziwne. Oprócz Sinthela pojawiło się też inne zmartwienie. Po tym, jak ujrzałam swojego Pana, bałam się, co ze mną będzie, gdy skończy się kwarantanna. W tej chwili nie wyobrażałam sobie, jak mogłabym przenieść swoją brzydotę do tamtego pięknego pałacu i tam mu usługiwać. Poczułam gorąco na wspomnienie pobytu u Sinthela, bo wówczas dużo nie brakowało, a ten nikczemny świntuch, poza urodą, odebrałby mi coś jeszcze... Potrząsnęłam głową, wyskakując z łóżka i popędziłam do miednicy, żeby opłukać twarz zimną wodą. Ktoś przynajmniej zadbał o to, bym ją miała. Następnie wytarłam się i już miałam sięgać po robocze odzienie, gdy drzwi od izby nagle uderzyły o ścianę, a ja podskoczyłam i omal nie rozlałam wody.
— Czy ty rozumu nie masz?! — zawył Mars, łapiąc się za głowę.
Jego srebrzyste pukle były w nieładzie, zielone oczy wytrzeszczone, a szpiczaste uszy w porannym słońcu, wyglądały jak dwie połówki muchomora.
— Co tak wpadłeś, jak burza? Coś się stało? — zapytałam, wyciągając rękaw z miednicy.
— Prosiłem cię, uprzedzałem, ostrzegałem, żebyś nie mąciła wody, a teraz co? Strumień jest suchy, a Dzwoneczka nie ma! — wyrzucił, załamany.
Na te słowa przeraziłam się i zadrżały pode mną nogi, ale zaraz potem niespodziewanie uderzyła mnie złość...
— To wasza wina, bo gdybyście mi wczoraj przypomnieli o konewce, którą przez nieuwagę zostawiłam w ogrodzie, do niczego by nie doszło! To był wypadek, poślizgnęłam się! — odparłam, wkurzona.
— Nasza? — zaskrzeczał i, aż podskoczył ze złości.
— N a s z a!? — usłyszałam po raz drugi, gdy w drzwiach pojawił się Jonas, trzymając w rękach tacę z moim śniadaniem. — Jak śmiesz nas obwiniać? — zirytował się. — Przez kilka lat zajmowaliśmy się ogrodem, czekając na...
— Zamilcz! — powstrzymał go Mars, przykładając mu rękę do ust, co od razu wydało mi się podejrzane. Po chwili Jonas odsunął się i spojrzał na mnie spod byka.
— Ogród każdej nocy wyglądał nienagannie, nawet zeschniętego listka byś nie uświadczyła, a ty byłaś taką łamagą, że zostawiłaś konewkę? — zdziwił się oburzony Jonas, po czym wszedł do środka, pacnął tacę na stół i z impetem uderzył kubkiem, aż herbata chlusnęła do góry i rozlała się dookoła.
— Idziemy Mars, nic tu po nas. — Szarpnął go za rękaw i zostawili mnie samą.
Co za małe, złośliwe przykurcze! — zacisnęłam pięści na tę niesłuszną obelgę i poczułam kłucie prawie we wszystkich palcach. Pracowałam do utraty tchu i byłam pewna, że żadna lepiej by tego ode mnie nie zrobiła. Ledwo żywa przetrwałam pierwszy dzień i o to, co dostałam w podzięce. Na dodatek Mars coś przede mną ukrywał.
Markotna i wyjątkowo wygłodniała, przysiadłam wreszcie do posiłku, który przełykałam ze łzami i bólem w sercu. Nie miałam pojęcia, ile wiedzą te małe potwory. 'A może słyszeli już o mnie i Sinthelu, i chcieli tylko zastraszyć?' — zaświtało mi. Nie chciało mi się wierzyć, że ten łajdak był sąsiadem tego... Oszaleję, jak nie poznam jego imienia!
Dokończyłam śniadanie, przebrałam się i, nie znając jeszcze dzisiejszych zajęć, wyszłam na zewnątrz. Słońce jeszcze chowalo się za drzewami, ale od razu coś mi nie pasowało, gdy dotarł do mnie wyraźny zapach świeżej ziemi. Minęłam kolumnę ostrokrzewu i nagle stanęłam jak wryta...
— A niech mi dzięcioł oczy wykole... — mruknęłam pod nosem na widok zdemolowanego ogrodu.
Załamałam ręce i omal się nie rozpłakałam. Jeśli tak miało być co świt, to równie dobrze mogłam już umrzeć, co — jak się domyślałam — i tak pewnie wkrótce nastąpi. Wiedziałam, że nie podołam temu po raz kolejny, na dodatek musiałabym nosić wodę z tak daleka... Przeniosłam wzrok na okazały pałac i na samą myśl, że ten elfi gbur smacznie sobie jeszcze spał, dostałam napadu furii. Ledwo zginałam pokłute od cierni palce, a dziś miałam wbijać kolejne drzazgi? O nie, co to, to nie! Wkurzona, ruszyłam pewnym krokiem do pałacu, przecinając zniszczony ogród i zatrzymałam się przed schodami. W oknach nie zauważyłam poruszenia, a niektóre z nich były zasłonięte. Zaślepiona złością, wspięłam się po stopniach i stanęłam przed wysokimi, misternie zdobionymi drzwiami. Dotarł do mnie zapach pieczonego mięsa, więc domyśliłam się, że gdzieś niedaleko znajdowała się też kuchnia. Już sięgałam do kołatki, kiedy niespodziewanie za moimi plecami rozległ się jakiś charkot...
Odwróciłam się i dostrzegłam srebrzystą czuprynę Marsa, wystającą zza suchego krzewu przy dole schodów.
— Złaź natychmiast — rozkazał konspiracyjnie, machając ręką.
— O co chodzi? — spytałam, skołowana.
— Złaź w tej chwili! — wycharczał ponownie, rzucając głową na boki.
Jego zachowanie mnie zaniepokoiło, więc zeszłam.
— Nasz Pan ma gościa, ty głupia dziewucho. Chcesz, żebyśmy wszyscy zapłacili za twoje wścibstwo? Co ci wczoraj powiedziałem? Nie wolno wchodzić do pałacu podczas kwarantanny! — zrugał mnie, podrygując w miejscu, jak rozjuszony konik.
— Gościa o tej porze? — zdziwiłam się. — Nie dam rady robić w kółko tego samego, spójrz. — Obróciłam ręce tak, by widział zaognione zadrapania. — Znajdź mi inne zajęcie, skoro Pan nie raczy wydawać poleceń — dodałam stanowczo.
— Ależ jesteś głupia... To jest twoje zajęcie! To i tylko to! Nie dotarło to do ciebie?! — pisnął, oburzony. — Masz co ranek zajmować się ogrodem, dopóki nie minie twoja kwarantanna. Zrozum... — zniżył głos i zadarł głowę, żeby na mnie spojrzeć — jeśli dzisiaj temu nie podołasz, jutro będziesz miała jeszcze więcej tego samego — wyjaśnił z kwaśną miną.
Nie wierzyłam własnym uszom. To musiał być jakiś koszmar! Nawet u Sinthela nie miałam takiej harówki, aczkolwiek znęcał się nade mną na wiele innych sposobów.
— Wolne żarty — prychnęłam. — Chcę o tym porozmawiać z naszym Panem — oświadczyłam, mając zamiar wrócić na górę, ale zdążył pociągnąć mnie za rękaw.
— Tak bardzo chcesz się spotkać ze swoim byłym Panem? — wypalił, po czym wskazał na drzwi do pałacu. — No to proszę, życzę ci powodzenia — dodał, po czym zniknął za następnym krzewem.
Na te słowa spięłam się i, nie oglądając za siebie, czmychnęłam za nim.
— Jest...tu...? P...po...co...? — zająknęłam się, czując dreszcze na plecach.
https://youtu.be/2nhIMKxzOjc
— Nie powinienem o tym z tobą rozmawiać, ale jesteś tak nierozsądna i uparta, że pewnie sama będziesz chciała to drążyć i wpakujesz nas w jeszcze większe tarapaty — zaczął, a następnie przycupnął bliżej mnie, przyglądając się z obrzydzeniem, połamanym krzewom. — Pan Dante jest bezsilny. Kilka lat temu Sinthel rzucił zły urok na nasz ogród i Dzwoneczka...
— Ma na imię Dante?
Mars pokiwał tylko srebrzystą czupryną.
— Dlaczego jest bezsilny? Przecież też jest elfem — zdziwiłam się.
— Ponieważ tak, jak kiedyś ludziom, jemu również odebrano Magię, a bez niej nie może się bronić poza pałacem.
Pierwszy raz słyszałam o czymś takim i prawdą było, że Sinthel lubił wykorzystywać bezbronnych, ale żeby robił to swoim?
— A kim jest Dzwoneczek? — ciągnęłam z zainteresowaniem.
— Dziewczyną jak i ty — odpowiedział, po czym obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem, mrużąc oczy. — Pojawiła się tutaj zaraz po tym, jak odprawiono cię z Meduzalem. Podobno Sinthel próbował na niej swoich uroków, ale gdy Matka Natura się o tym dowiedziała, zaraz pokrzyżowała mu plany.
— Jak to? — zapytałam zdziwiona i jednocześnie zaskoczona, że jednak wiedzą o moim niefortunnym pobycie u tego tyrana.
— O tym opowiem ci innym razem. Ach... — Westchnął, robiąc maślane oczy. — Była piękna jak księżniczka i nasz Pan darzył ją wielką przyjaźnią do czasu, aż wypatrzył ją Sinthel i zapragnął dla siebie. Był wściekły, ponieważ traktowała go obojętnie i nie chciała na niego spojrzeć. Którejś nocy... — zniżył głos, rozglądając się czujnie — Dzwoneczek zanęcona przez niego blaskiem w strumieniu, weszła do wody i... wtedy to się stało. Matka Natura przemieniła biedaczkę w oślizgłe ohydztwo. Od tamtego czasu, nim nastanie świt, wychodzi ze strumienia i wszystko niszczy. Na własne oczy widzieliśmy, jak buszuje i wściekle ryje po trawnikach, wyrywa wszystkie kwiaty, a nawet... — urwał i na jego twarz wypełzło obrzydzenie.
— Co, nawet? — dopytywałam.
— Nawet na nie sika i przez to wszystko usycha! — wyjaśnił piskliwie.
— To straszne, fuj... — Wzdrygnęłam się. — Nie pamiętam jednak tego pałacu, a już na pewno nie kojarzę żadnego z was. Skąd zatem wiecie o mnie i Sinthelu? — zapytałam, pomijając fakt, że też kiedyś byłam urodziwa.
— Nie mogę powiedzieć. — Pokręcił głową i nadymał policzki.
— Gadaj, skoro już zacząłeś, nikomu nie powiem — zapewniłam.
— Dobrze, ale ani słowa Jonasowi, bo to on ich podsłuchał. A więc tak. Zacznę od początku. Tydzień po polowaniu na dzikich, Sinthel odwiedził nasz pałac...
— Dzikich? Jakich dzikich? — weszłam mu w słowo.
— O nich opowiem kiedy indziej, nie przerywaj. Tak więc po polowaniu Sinthel zaczął przechwalać się swoją pracowitą służącą oraz nowym stawem. Wspomniał jednak, że była strasznie szpetna, aż nie mógł na nią patrzeć, więc musiał ją odprawić do Zalem.
Zadrżałam na te słowa, zacisnęłam pięści i zerknęłam na pałac. Czułam, jak pokaleczone palce zaczynają na nowo piec.
— Co za podły i bezduszny...
— Sz...sz...sz... Uspokój się i słuchaj dalej. Następnie zaprosił naszego Pana i Dzwoneczka do siebie, żeby pokazać im to cudo, ale mu odmówili. Dalej już wiesz, co się stało. W każdym razie, nasz Pan postanowił uratować Dzwoneczka i dogadać się z nim. Sinthel niechętnie, ale w końcu zgodził się mu ją zwrócić, pod warunkiem że znajdzie dziewczynę, która przez trzy noce będzie w stanie utrzymać ogród w nienagannym porządku — wyjaśnił i spojrzał na mnie ze współczuciem. — Dlatego nie możesz pokazywać się na oczy, bo kiedy się zorientuje, że to ciebie tutaj sprowadziliśmy, możemy stracić Dzwoneczka — dodał rozgorączkowany.
— A co, jeśli Sinthel już mnie zauważył? Mógł widzieć mnie przez okno albo...
— Uspokój się, na pewno cię nie widział, ale jeśli się tu pojawi, ukryjemy cię i...
Nie wytrzymałam, zamachnęłam się i trzasnęłam go po czuprynie, choć miałam zamiar wymierzyć policzek. — Ty podły kłamczuchu! — wrzasnęłam. — Dopiero co mówiłeś, że jest u naszego pana!
— Wy... wypraszam sobie! — wzburzył się. — Jeszcze nikt mnie nie uderzył! — poskarżył się ze łzami w oczach.
Zrobiło mi się przykro, ale nie mogłam ścierpieć takiego oszukiwania.
— Przepraszam, nie chciałam cię uderzyć — przyznałam i omal sama się nie rozpłakałam. — Nigdy więcej nie waż się mnie okłamywać. Ja też straciłam coś cennego i nic o mnie nie wiecie — dodałam.
Może teraz byłam w lepszej sytuacji, niż Dzwoneczek, ale znowu chciano mnie wykorzystać i dodatkowo narazić na gniew tamtego okrutnika, przez co prędko mogłam się znaleźć w o wiele gorszej...
— Chyba rozum straciłaś — rzucił, po czym pomasował się po głowie i spojrzał na mnie bykiem.
— Muszę pomyśleć, bo nie wiem, czy dam radę dzisiaj to powtórzyć, a co dopiero jutro — oświadczyłam smętnie.
Nie byłam w stanie się uspokoić. Jeśli Pan Dante odzyska Dzwoneczka, to co stanie się ze mną? Kto wynagrodzi moje krzywdy? Podejrzewałam, że gdy wykonam swoje zadanie, Dante również mnie odeśle i znowu wrócę do Zalem z niczym. Oczywiście bardzo pragnęłam powrotu, ale wpierw musiałam odzyskać, co moje. Nie przeżyłabym po raz kolejny takiego upokorzenia, a moja matka? Wolałam nawet o tym nie myśleć. Wiedziałam, do czego był zdolny Sinhtel, a ten tutaj nie mógł być od niego gorszy, prawda? Zastanawiałam się, co na to wszystko nasz władca? Byli jego wybrańcami, więc dlaczego Dante nie zwrócił się z tym do niego? Elfy nienawidziły nas, ludzi, i to nam wszystkiego zazdrościły. Nigdy nie słyszałam, by toczyły ze sobą spory i używały przeciwko sobie Magii.
— Jak myślisz, dlaczego władca Meduzalem pozwolił na to wszystko, skoro jesteście elfami? — zapytałam po chwili.
— I co z tego? — mruknął, nadal obrażony. — To nie jest czas elfów, dziewczyno. To czas ludzi, którzy muszą się wykazać. Władca nie wtrąca się w nasze sprawy, więc sami musimy rozwiązywać problemy. Tak będzie, dopóki nie przyłączy was z powrotem, a jak na razie, Wielka Góra jest zamknięta i ani jeden kamień z niej nie wypadł.
— A przyłączy? — zainteresowałam się.
— Kiedyś na pewno — odparł, kiwając głową. — Radzę ci teraz zabrać się do pracy, zanim słońce jeszcze dobrze nie wzeszło. Nic ci tutaj nie grozi, póki będziesz trzymała się łąki i początku strumienia. Pamiętaj, tylko żeby pod żadnym pozorem nie przechodzić na drugą stronę — ostrzegł, po czym zerwał się i zaraz zniknął za kolczastym kotłowiskiem.
— Zaczekaj... — Ruszyłam za nim, doganiając go na rozkopanej ścieżce. — Dlaczego wcześniej o was nie wiedziałam ani o tym pałacu?
— Magia. Sinthel otoczył się nią z każdej strony i to, co znajduje się za granicami jego pałacu, jest niewidoczne — wyjaśnił naprędce.
Być może wciąż byłam naiwna, ale historia o Dzwoneczku i walce między elfami dała mi odrobinę nadziei. Kto wie, może istniał jakiś inny sposób na odwrócenie zaklęcia i odzyskanie naszej urody? Gdybym miała tego pewność, rzuciłabym tę mordęgę i wyruszyła nawet na koniec świata!
Najpierw doprowadziłam do porządku klomby i zabrałam się za naprawę ścieżek. Grabienie oraz podlewanie wyschniętych trawników, zostawiłam sobie na koniec. Od czasu do czasu śledziłam pałacowe wrota, a udając się na tyły po piasek, uważałam, żeby przypadkiem nie natknąć się na jakiegoś gościa. Wracając z ostatnim wiaderkiem, spotkała mnie przykra niespodzianka. Moje liche pantofelki zniszczyły się i w podeszwach zrobiły się dziury. Nie miałam wyjścia, na razie musiałam dokończyć pracę, ale po kolacji postanowiłam zagadać do Marsa o nowe obuwie, inaczej jutro będę zmuszona pracować boso.
Zamiotłam ostatni kawałek ścieżki, a potem starannie wygrabiłam trawniki. Pot lał się z czoła, zasłaniając widok zmęczonym oczom, zaś mięśnie pulsowały, a ręce piekły, lecz byłam nieugięta. Sama nawet nie wiedziałam, skąd jeszcze wzięłam na to siłę. Wreszcie upór odpuścił, mięśnie zaczęły przegrywać i ciało łaknęło już odpoczynku, jednak dzwonienie na przerwę obiadową, jak na złość się nie pojawiało. 'Czyżby ten złośliwy, mały karaluch Jonas, próbował się na mnie odegrać?' — przemknęło mi przez myśl.
Chwyciłam za konewkę i ledwo powłócząc nogami, wyruszyłam po wodę. Byłam mniej więcej w połowie łąki, gdy dobiegł mnie metaliczny pogłos. Z ulgą zawróciłam, lecz tak niefortunnie przekręciłam nogę, że gruby badyl wbił się w dziurawą podeszwę, przez co wyskoczyłam z pantofli, wypuściłam konewkę i zaryłam nosem po trawie.
— Auć... — jęknęłam, lądując w kępie ostów.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że na łąkę nie działała Magia Sinthela. Prędzej wykopałabym tu swój grób, niż doprowadziła to miejsce do porządku. Usiadłam i powyciągałam kolce, ile dałam rady łącznie z tymi wczorajszymi, po czym podniosłam się na nogi. Niespodziewanie zrobiło mi się ciemno przed oczami i zupełnie bezwładna, upadłam z powrotem.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top