Rozdział V
Byłam już tak wykończona, że słaniałam się na nogach, a zostały mi jeszcze do pozamiatania ścieżki, którymi miał wieczorem przechadzać się Pan. Najpierw jednak, w miejscach, gdzie prześwitywała czarna ziemia, musiałam pouzupełniać ubytki. Zaciskałam zęby pod ciężarem wypełnionego piaskiem wiaderka, a naniosłam ich aż dziesięć! A to dlatego, że piasek znajdował się za jednym z białych domków. W tym celu musiałam okrążyć pałac aż dwadzieścia razy! Nieprawdopodobne, jak plułam sobie w brodę ze zmęczenia. Co za gburowatyi wymagający był ten Pan. Nie dość, że nie powitał mnie w służbie, to już pierwszego dnia chciał, żebym umarła z przepracowania! Nawet nie wiem, jakim cudem udało mi się doprowadzić ścieżki do porządku. W końcu osunęłam się obok wiaderka i zasnęłam na różanym klombie.
— Dziewczyno, obudź się, nie możesz tu spać — usłyszałam nad uchem piskliwy głos.
— Ciepła woda czeka do mycia i zasłużona kolacja — odezwał się drugi, nieco łagodny, po którym rozpoznałam Marsa.
Otworzyłam jedno oko i szybko zorientowałam się, że zapadła już noc, a wokół mnie sunęła mgła. Zerwałam się, jak poparzona i jednocześnie jęknęłam, czując przejmujący ból na całym ciele. Ja, która nie bałam się bólu ani ciężkiej pracy, po jednym dniu zostałam złamana! To nie wróżyło najlepiej.
— Musiałam zasnąć... Jestem taka zmęczona — poskarżyłam się na głos, na co te dwa elfie wybryki natury wyszczerzyły się, wyraźnie zadowolone, jakby miło było im to słyszeć.
— Zanieś klamoty do składziku i zmykaj — polecił Mars i mrugnął do mnie, na co Jonas łypnął na niego zazdrosnym wzrokiem.
— Spoufalasz się z nią? — Szturchnął go w ramię, mrużąc złośliwie oczy.
— Odbiło ci, ja? — oburzył się Mars. — Przecież to tylko człowiek — dodał, otrzepując nieistniejący pyłek.
— Gadaj natychmiast! Ile jej powiedziałeś? — pisnął Jonas, strzygąc uszami, niczym osiołek.
Ich zmienność naprawdę mnie porażała. Zostawiłam kłócących się elfów i pozbierawszy narzędzia, poczłapałam do siebie.
Kiedy wróciłam ze składziku do izby, na widok wypełnionej parującą wodą wanienki, od razu zaczęłam się rozbierać... Jakaż ulga! Co za radość! A lawendowe mydełko? W życiu nie miałam bardziej pachnącego i delikatniejszego! Najpierw umyłam skołtunione włosy, a potem owinęłam głowę ręcznikiem, który przyniesiono razem z kapciami z cienkiej skórki, grubym szlafrokiem w kolorze mydełka i lampką oliwną. Na koniec sięgnęłam po stojący obok dzban z wodą, podniosłam się i spłukałam resztki mydła z ciała. Żal było marnować mydlaną wodę, więc po umyciu i ubraniu się w ciepły szlafrok, zmyłam jeszcze podłogę, a potem dokładnie wytarłam ją do sucha ścierkami. Na koniec pojawił się problem, kiedy chciałam wyciągnąć wanienkę na zewnątrz i ją wylać. Mimo że nie była duża i ledwo się w niej zmieściłam, to wypełniona, jednak okazała się tak ciężka, że ledwo mogłam ruszyć ją z miejsca. Wreszcie zostawiłam ją tak jak stała i przysiadłam do stolika. Już miałam zabrać się za posiłek, kiedy niespodziewanie rozbolał mnie brzuch i pojawił się kolejny dylemat. Chcąc czy nie musiałam opuścić swoje w miarę bezpieczne schronienie i wyjść na zewnątrz do przybudówki obok składziku. Odkąd mnie tu przywieziono ani razu, nie korzystałam z wychodka. Wszystko z nerwów.
Noc była wyjątkowo chłodna a sam szlafrok, mimo że gruby nie był wystarczającym okryciem. Powoli zaczęłam psioczyć na spartańskie warunki, czując na odkrytych nogach przeciągły chłód i tańczące dreszcze. Nawet w domu mieliśmy normalną, choć skromną myjnię z osobną ubikacją.
Zastanawiałam się, w jakim luksusie pławił się pan tego pałacu. Z pewnością posiadał niejedną łazienkę albo nawet łaźnię i cały orszak pięknych kąpielowych, które obmywały i masowały mu plecy. Byłam ciekawa, jakiego koloru miał włosy i oczy. Czy był miły dla oka, czy może równie szkaradny, jak ta dwójka? Na samą myśl, że będę musiała spędzić tu resztę życia, chciało mi się płakać. Ubolewałam też za zapasami, które zabrano mojej rodzinie. Nawet jeśli świta wzięła tylko połowę i nie było jeszcze zbiorów, to beze mnie i tak będą mieli ciężko, gdy nastanie zima. Ojciec chorował, babcia była już sędziwa, a matka brzydziła się pracą.
Tak. Pan od początku był dla mnie wielką zagadką. Obawiałam się go. To tajemnicze zachowanie nie dawało mi spokoju. Elfy zazwyczaj były dumne i ciekawskie, okrutne i złośliwe. Nie znałam ich wielu, a dobrych wcale, lecz do tej pory najgorszym, jakiego spotkałam był Sinthel. Kochał pławić się w przepychu, był perfidny i lubił się nade mną znęcać. Był też bardzo urodziwy, za to duszę miał tak szkaradną, że najpiękniejsze klejnoty na nim czerniały, najdelikatniejsze jedwabie zaraz płowiały. Tak bardzo zazdrościł wszystkiemu piękna, że zwróciło się przeciw niemu.
Zadrżałam na to wspomnienie, spoglądając w okienko wychodka, tak małe, że ledwo mogłam dostrzec przez nie księżyc. Jego blask przyjął zwyczajną barwę, by za trzy lata ponownie rozbłysnąć szafirem i skraść wolność jakiejś dziewczynie, albo nawet dwóm.
Wreszcie wymknęłam się z powrotem i zerknęłam na ogród. Nie miałam pojęcia, jaka Magia w nim działała, ale na pewno nie moja ciężka, całodniowa praca. Ogród wyglądał lepiej niż ubiegłej nocy, z tym że nie widziałam nigdzie brykających zwierząt, nie słyszałam ptaków, tylko róże i inne kwiaty w blasku księżyca, wydawały się jeszcze piękniejsze i żywsze, aczkolwiek... W jednym miejscu coś mi nie pasowało. Gdy przyjrzałam się dokładniej, zauważyłam pod klombem kupkę zrytej ziemi i... konewkę. Na wszystkich bogów! Jak mogłam być tak nieuważna i ją zostawić? Jeśli pan ją zobaczy, będzie po mnie, a na pewno mu to nie umknie, ponieważ wokół niej wciąż panował bałagan! Byłam wściekła na Marsa i Jonasa, że mi o niej nie przypomnieli i postanowiłam rano się z nimi rozliczyć. Drżałam z zimna oraz zdenerwowania, ale musiałam ją stamtąd zabrać. Rozejrzałam się uważnie po ogrodzie, ale nie zauważyłam żadnego ruchu. Nie mogłam oczywiście deptać po klombach ani ścieżkach. Przemknęłam więc za składzikiem wąską dróżką prowadzącą do strumienia, a następnie weszłam na łąkę i zgarbiona, podążyłam wzdłuż zaczynającego się na jej końcu klombu. Księżyc na moją niekorzyść świecił zbyt jasno, a mgła wcale mnie nie osłaniała. W jasnym szlafroku z pewnością za bardzo rzucałam się w oczy. W dodatku Pałac na zewnątrz był oświetlony pochodniami, a w dwóch oknach paliły się lampy. Byłam coraz bliżej i nie spuszczałam z oka konewki. Po chwili dopadłam do celu i zorientowawszy się, że ogród nadal jest pusty, odetchnęłam z ulgą, po czym uklękłam i zaczęłam zagarniać i wygładzać rękami ziemię. To tylko skrawek, więc szybko się z nim uporałam, chwyciłam konewkę i udałam się w drogę powrotną tą samą trasą.
Dotarłszy do strumienia, przystanęłam, zaintrygowana, gdy przy brzegu dostrzegłam dziwne migotanie, jakby ktoś uwięził pod wodą setki świetlików. 'Tu mieszka Dzwoneczek' — przypomniałam sobie i spodziewałam się, że może go poznam. Uśmiechnęłam się radośnie, kiedy pod wodą zaczął formować się podłużny lśniący kształt. Podeszłam bliżej, zapominając o śliskim nabrzeżu i oczywiście o tym, że na nogach mam tylko lekkie kapcie. To był moment, kiedy stały się naraz cztery rzeczy. Poślizgnęłam się, wypuściłam z ręki konewkę, zjechałam w dół i niefortunnie wpadłam do zimnego strumienia...
Myślałam, że zaraz umrę. Lodowata woda zakotłowała się, zabrakło mi tchu i spanikowana, poczęłam młócić rękami i nogami, żeby jak najprędzej się z niej wydostać. Niespodziewanie coś zimnego i oślizgłego wypchnęło mnie z powrotem na brzeg. Zakaszlałam, przetarłam oczy, a po chwili pisnęłam z zaskoczenia, widząc przed sobą ubłoconą twarz o szpiczastym podbródku i niewiarygodnie błękitnych, dużych oczach. Szybko zrozumiałam, że ziemia, którą miałam na rękach i kapciach zanieczyściła jego strumień.
— Prze...praszam najmo...cniej — wydusiłam, szczękając zębami. — Nie chciałam zabrudzić twojej wody, to był wy... wypadek, poślizgnęłam się i...
Patrzył na mnie z zaciekawieniem, ale także i smutkiem. Kolejny raz go zaniepokoiłam i poczułam z tego powodu wyrzuty sumienia. Gdyby się obraził, jak ostrzegał mnie Mars, musiałabym chodzić po wodę aż do granicy Sinthela, a to, byłby dla mnie koniec.
— Jestem... Indygo — przedstawiłam się, próbując dociec, czy rzeczywiście był nim, czy może 'nią'. Po bliższym przyjrzeniu się trudno mi było to określić, ponieważ istota wyglądała na jedno i drugie. — Obiecuję, że to już się nie powtórzy i... — urwałam, gdy otrzymałam potężne chlapnięcie, a potem do moich uszu dotarło narastające dzwonienie.
Odsunęłam się od nabrzeża, wpadając przy okazji na krzew jaśminu, po czym ponownie przetarłam twarz i już miałam na niego nakrzyczeć, że przecież przeprosiłam, a jego zachowanie jest niegrzeczne, ale Dzwoneczek zniknął, a moje dłonie...
https://youtu.be/mtH1xVB2gbw
Na świętą ziemię Zalem! Co się działo? Przyjrzałam się im uważnie; skóra stała się gładka niczym u niemowlęcia i emanowała dziwnym blaskiem, lecz gdy podciągnęłam rękaw, nagle wszystko zniknęło. Znowu miałam odciśnięte i pokaleczone ciężką pracą ręce. Czyżby Dzwoneczek...
Do oczu napłynęły mi łzy. Jeśli woda ze strumienia mieszała się w jakiś sposób ze stawem Sinthela albo na odwrót, to... Niespodziewanie usłyszałam za plecami szelest, a potem zgrzytanie piasku pod czyimiś butami. Zamarłam, wodząc oczami w poszukiwaniu konewki.
— Co tutaj robisz? — dobiegł mnie szorstki głos.
Bałam się poruszyć, ale nie mogłam wytrzymać z zimna i mimowolnie zaczęłam drżeć na całym ciele.
— Ja... — Obciągnęłam ubłocony szlafrok, który rozchylił się, odsłaniając kolana. Chciałam się podnieść, lecz zesztywniałe z zimna nogi, odmówiły posłuszeństwa. Jedyne co zdołałam zrobić, to obrócić się w jego stronę. Woda w strumieniu znowu zaiskrzyła, delikatnie oświetlając przybysza. Na jego widok zabrakło mi słów. — Ja... — wydukałam ponownie, czując się jak ofiara losu.
Ze śmiertelnie bladej i poważnej twarzy spoglądały na mnie niemniej poważne oczy, koloru przygaszonego złota, nad którymi groźnie marszczyły się ciemne brwi. Gładka skóra emanowała tajemniczym blaskiem i od samego patrzenia na niego zakręciło mi się w głowie. W życiu nie widziałam piękniejszej istoty, choć jego oblicze było zimne i sugerowało zdenerwowanie. Włosy miał czarne jak skrzydła kruka, zebrane przy skroniach i podwinięte na bokach, a z tyłu splecione w luźny warkocz, który przewiesił przez ramię.
— Wstań i podejdź — rozkazał tym samym tonem.
'Jeśli jest równie despotyczny i okrutny jak piękny, to wpadłaś z deszczu pod rynnę' — pomyślałam, opuszczając wzrok, a następnie, przytrzymując się gałęzi jaśminu, z trudem podniosłam się z grząskiej ziemi. Cała ubłocona, stanęłam zgarbiona, z nadzieją, że brud, może chociaż częściowo zakrył moją brzydotę. Na chwiejnych nogach postąpiłam krok i, zauważywszy konewkę, schyliłam się po nią. Nie śmiałam ponownie spojrzeć na elfa. Wyczuwałam jego napięcie, a patrzenie takiemu osobnikowi w oczy mogło tylko pogorszyć moją sytuację, co doskonale zapamiętałam z pobytu u Sinthela.
— Bliżej... — ponaglił.
Chcąc czy nie, musiałam wykonać polecenie. Opuściłam grząski teren i stanęłam na ścieżce. Odważyłam się tylko rzucić okiem na wysokie pod kolano i lśniące, czarne buty oraz eleganckie odzienie. Miał na sobie lekki, ciemny płaszcz, a pod nim rdzawą, misternie haftowaną koszulę. Spodnie również były czarne i podkreślały długie nogi. Przy nim poczułam się jak młodsza siostra Marsa i Jonasa.
— Spójrz na mnie i odpowiedz — naciskał.
Spojrzałam, a gdy to uczyniłam, założył ręce z tyłu, po czym w dwóch krokach zmniejszył dzielący nas dystans. 'Zbyt blisko' — pomyślałam, mając ochotę z powrotem czmychnąć w krzaki albo do strumienia. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Sinthel często znienacka okładał mnie czymkolwiek, co akurat znajdowało się w zasięgu jego ręki. Sama nie należałam do karzełków, ale dopiero teraz zorientowałam się, jak był wysoki.
— W oczy — polecił, gdy zawiesiłam wzrok na gładkim, bladym policzku.
Dlaczego mnie tak męczył? Czy nie mógł zmusić mnie siłą woli, skoro był elfem? — zastanawiałam się, ale posłusznie zrobiłam, co kazał, a wtedy on pochylił się do mnie, trzymając wciąż ręce za sobą, co nadal mnie niepokoiło. Przekrzywił głowę i zaczął uważnie przeszukiwać moją twarz. Jego spojrzenie kłuło w policzki i poczułam, jak krew zaczyna je rozpalać, spływając ogniem aż do szyi. Brzydka ja, co za wstyd!
— A teraz mów, co tu robisz? Czy nie poinformowano cię, że jesteś objęta kwarantanną? — oznajmił lodowato.
Przeniosłam wzrok na usta, z których doleciał do mnie chłodny oddech. Były gładkie i delikatnie różowe. Z pewnością był dumny ze swojej urody. Prawdziwy elf.
— Byłam nieuważna, panie i przez przypadek zostawiłam konewkę... — zaczęłam się w końcu tłumaczyć. — Chciałam ją zabrać, a wracając, ujrzałam kogoś w strumieniu, poślizgnęłam się i... — bełkotałam nieskładnie, a kiedy niespodziewanie wyciągnął zza pleców rękę, momentalnie zacisnęłam powieki i skuliłam się, oczekując spadającego na głowę ciosu.
— Co robisz? — zapytał, nie kryjąc zdziwienia.
Otworzyłam z powrotem oczy, nie mniej zdziwiona od niego. Dziwiło też to, że momentami przypominał człowieka, jakby chciał się do nas upodobnić.
— Czekam na karę...? — odpowiedziałam niepewnie.
— Chcesz zdenerwować mnie jeszcze bardziej? Z kim myślisz, że właśnie rozmawiasz? — Jasne oczy zaiskrzyły złośliwie i lekko się zmrużyły, budząc jego elfią naturę.
— Nie, panie ja... Jakże bym śmiała... — odparłam, opuszczając wzrok na odkryte gardło, a konkretnie, na ruchome zgrubienie na jego szyi.
— Wracaj do siebie — rozkazał zimnym głosem, który przeszył mnie na wylot, po czym odwrócił się na pięcie i oddalił sprężystym krokiem.
Patrzyłam za nim, na splecione za plecami ręce i wyprostowaną, smukłą sylwetkę. Odetchnęłam z ulgą, choć spłynęło też po mnie upokorzenie, jakiego dawno nie czułam. Gdy zniknął w różanej alejce, szybko otrzepałam się i dostrzegłam ciemność w strumieniu. W czarnej wodzie odbijał się już tylko księżyc. Westchnęłam i podreptałam w stronę izby. Zimno znowu zaatakowało, więc przyspieszyłam kroku, potykając się w mokrych i ubłoconych kapciach. Miałam ochotę przekląć tego wielkiego, napuszonego Pana, ale nie znałam nawet jego imienia. 'Co za brak wychowania!' — pomyślałam, oburzona, nie mogąc wyzbyć się z głowy iskrzącego spojrzenia. Miałam wrażenie, że wciąż spoczywa na moich plecach. Naigrawa się, drwi z mojej brzydoty. Jednak nie wiedzieć czemu, nie wspomniał ani słowem na temat mojego wyglądu. Jakby nie zwracał na to uwagi, a to z kolei było chyba jeszcze gorsze, bo czułam się przez to jak powietrze. Ani słowa o mojej pracy, żadnej pochwały. Nic.
Zaniosłam konewkę do składziku, a gdy weszłam do izby, zauważyłam, że wanienka zniknęła, mydełko zniknęło, nawet lampki nie było. Stałam na środku izby i rozglądałam się, co ułatwiał mi księżyc, którego blask wpadał przez okienko i oświetlał każdy kąt. Po chwili dostrzegłam także brak posiłku na stoliku i okrycia na łóżku...
Moja kara.
Zziębnięta i głodna, wsunęłam się na posłanie i wówczas dotarła do mnie wyraźna woń jaśminu. Uniosłam głowę i wciągnęłam powietrze, a gdzieś z boku, z moich włosów niespodziewanie wypadł na poduszkę biały kwiat.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top