Rozdział IX

Pałac Sinthela.


— Hmmm...? — Z niedowierzaniem, spojrzałem przez ramię na kluchę. — Jak to została wybrana? Kto niby chciałby ją wybrać? — spytałem, pewny, że ta dynia postradała rozum.

— Nie wiem, panie Sinthelu. Widziałam tylko, że na pod jej dom zajechał powóz, a potem mnie zabrano — wydusiła z opuszczoną głową.

— Jakiego rodzaju to był powóz?

— Tego też nie wiem, panie Sinthelu, bo było ciemno i...

— Ciemno? Jak może być ciemno w Szafirową Noc!? Ty głupia... Wy... Zejdź mi z oczu! — wrzasnąłem, rzucając w nią butem.

Poprawiłem drugim, zanim zdążyła czmychnąć za drzwi i opadłem na kolana. 'Jak to możliwe, że jesteś gdzieś tutaj, a ja o tym nie wiem?' — omal nie ryknąłem z rozpaczy. Przez tę zakutą dynię nie byłem w stanie dobrać sobie odpowiedniej garderoby; wszystko wydawało się zbyt mało wytworne, pospolite albo znoszone, a do tego wygniecione! Co się ze mną działo? Serce trzepotało jak u schwytanej w sieć przewiórki, a ręce drżały, jak wtedy, gdy pierwszy raz ją ujrzałem. To było ponad trzy lata temu, a tak wiele się zmieniło. 'Najbardziej ja' — stwierdziłem w duchu, po czym uniosłem głowę, by ponownie spojrzeć na rozwieszone stroje. To, czego szukałem, wyłowiłem dopiero z głębi. Stara, czarna toga z kapturem, której przez ostatnie lata nigdy więcej nie tknąłem. Nie wiedziałem dlaczego, ale wydała mi się najbardziej odpowiednia na ten dzień. Zdjąłem ją z wieszaka, przesunąłem palcem po naszyciu na przypaleniu, starannie, ledwo widocznych szwach, wykonanych jej ręką i poczułem ukłucie wstydu, żal i nawet cień jej złości, kiedy niechcący zahaczyła mnie rozgrzanym pogrzebaczem, a ja... 'Wybacz mi'. Gdy cienki materiał spłynął po nagim ciele, niczym jej drobne, zwinne palce, zwróciłem się w stronę kryształowego lustra. Kruczoczarne pasma opadły na wypłowiałą materię i spojrzałem sobie w oczy. Niegdyś jasne i błyszczące, teraz były tylko mętnymi plamami, cieniem dawnej energii. Koścista i blada twarz, była zbyt posępna, by nazwać ją urodziwą. Co się ze mną stało?

Przechadzałem się od okna do okna, nie mogąc znieść napływających myśli. 'Kto ośmielił się złamać zasady? Ktoś inny dotykał jej, może nawet w tej chwili...'

— Ughaaa! — ryknąłem, poniesiony wściekłością, po czym złapałem za podnóżek i cisnąłem nim przez okno. — Znajdę cię, choćbym miał... Choćbym musiał... — wydusiłem, zamykając oczy, następnie wciągnąłem powietrze i po chwili otworzyłem je z powrotem, spoglądając przez wybitą szybę. Magiczna zapora drgała leciutko i połyskiwała w blasku słońca, niczym zroszona pajęcza sieć, mieniąca się kolorami tęczy. 'Co przeoczyłem moja brzydulo?'.


Pałac Dantego.


— Otwórz usta z łaski swojej — nalegał Mars, dziwnie podnieconym głosem. — Zawsze byłaś taką wygadaną dziewuchą...

Po chwili w drzwiach ujrzeliśmy Jonasa, który wrócił niezwykle szybko z pozieleniałą twarzą.

— Nie jest dobrze — odezwał się z ponuro. — Pan Sinthel chyba oszalał — oznajmił zagadkowo.

— Że niby co? Stracił rozum i rozdaje biedakom swój majątek? — zapytał kpiąco Mars, wracając do swojego tonu, po czym odłożył łyżkę do miseczki i zjeżył się, marszcząc brwi i, strzygąc uszami.

— Gorzej. — Jonas przeniósł swój zbolały wzrok na mnie. — Opuścił magiczną zaporę i zwrócił nam strumień, a to nie wygląda zbyt dobrze i nawet nie jest do niego podobne — odpowiedział z kwaśną miną.

Na te słowa poczułam mrowienie na ciele. Na ciele! Wreszcie zaczęłam powoli je odczuwać, ale na razie wolałam się z tym nie zdradzać.

— Pan już wie? — zainteresował się Mars.

— Właśnie byłem u niego, ale wygląda, że gdzieś wyjechał. Po ostatnim... — urwał, ponownie na mnie spoglądając — był bardzo wyczerpany przez twoje obżarstwo — zwrócił się do mnie z wyrzutem.

— Co? Teraz to znowu moja wina? — wzburzyłam się. — Gdybyście mi powiedzieli wcześniej o tym paskudztwie, do niczego by nie doszło!

— No tak, kto by posądzał cię o odrobinę logiki i rozsądku. Otoczony złą Magią ogród i apetycznie wyglądające, niewinne owoce? — prychnął Jonas, gestykulując przed własnym nosem.

— Przestańcie, musimy pomyśleć, co robić... — wtrącił się Mars.

— Nie pozwólcie mu mnie odnaleźć, proszę. Zrobię wszystko, co chcecie, tylko mu mnie nie wydajcie — błagałam, ukradkiem podwijając palce u stóp, pod puchową kołdrą.

— A co z Dzwoneczkiem? — Mars spojrzał z nadzieją na Jonasa.

— Wrócił na część naszego strumienia, ale Pan Sithel... — Jonas zamilkł i znowu cisnął we mnie swoje złośliwe gromy.

— No mówże, co? I dajże jej wreszcie spokój! — niecierpliwił się Mars.

— On stoi na granicy zupełnie nieruchomo w jakichś łachmanach i tylko patrzy na nasz ogród. Wygląda jak żebrak i na dodatek, jakby stracił rozum — wydusił Jonas i zieleń powróciła na jego twarz.

— Na Świętą Górę... — Cmoknął Mars. — Jest gorzej, niż myślałem — mruknął, odstawiając tacę na stolik, po czym zeskoczył z łóżka i podszedł do okna.

— C...co to znaczy, gorzej? — spytałam i się przelękłam.

— To znaczy, że obłąkany elf, w dodatku jeden z najpotężniejszych w Meduzalem, to zguba dla wszystkich. Musimy jak najprędzej odnaleźć naszego pana — wyjaśnił Mars, rzucając przez ramię najpierw mnie, apotem Jonasowi śmiertelnie poważne spojrzenie.


Granica obu pałaców.


https://youtu.be/ZeSDt-ZlQzc

'Dante, ty przebiegły, miękki flaku, zapłacisz mi za to!' — przeklinałem sąsiada w myślach. Jakże mogłem się tego wcześniej nie domyślić? To zapora, to ona sprawiła, że byłem ślepy przez tyle dni! Wciągnąłem więcej powietrza i spod zmrużonych powiek czujnie lustrowałem sąsiednią posiadłość. Ogród, strumień, chatka... Ogród... Chatka! To w niej najbardziej wyczuwalna była jej obecność! Jeszcze nie tak dawno... Zaledwie dzień temu, ale nie teraz. Powoli spojrzałem w kierunku pałacu. Nic. 'No, gdzie jesteś moja brzydulo? Ty jedna wiesz, jakim byłem głupcem. Ty jedna. Wzywam cię, wskaż mi, gdzie jesteś!' — zamknąłem oczy, rozpuściłem magiczne wici i po chwili ujrzałem pod powiekami ślady, każdą kroplę potu i krwi, które upuściła w tym przeklętym ogrodzie. Każdy złamany włos, paznokieć zasypany piaskiem i czarną ziemią, a nawet brudy, rozkładające się za składzikiem. Mydliny cuchnące tymi małymi sługusami i... Magię Dantego. Było coś jeszcze, co balansowało na granicy moich zmysłów. Głęboko ukryte i tak mi bliskie...


Pałac Dantego.


— Co robisz? — spytał Mars.

— Właśnie, co z tobą jest brzydulo? — zapiszczał na dokładkę Jonas.

Obaj spojrzeli na mnie jak na dziwadło, lecz nie byłam pewna, co mam odpowiedzieć, ponieważ sama nie miałam pojęcia, co się działo. Odrzuciwszy kołdrę, podniosłam się z poduszki i obróciłam bokiem, a potem... Moje stopy dotknęły chłodnej podłogi. Całe ciało dziwnie mrowiło i coś pociągało mnie za serce. Najpierw delikatnie, a potem niecierpliwie, aż zadudniło mi w uszach, powoli się rozpędzając...

— Coś jest nie tak... — wydusiłam, wystraszona, chwytając się za pierś, a następnie stanęłam na drżących nogach. Długo to nie trwało. Kolana w końcu ugięły się i gdyby nie Mars, upadłabym prosto na tacę z jedzeniem.

— Głupia! Wracaj do łóżka! — Popchnął mnie z powrotem, ale coś przyciągało mnie i to w stronę okna, coś potężnego...

Chwyciłam się ramienia Marsa i spojrzałam w dół, poza rąbek koszuli nocnej. Wciąż stałam z podwiniętymi palcami, lecz po chwili stopy rozluźniły się, palce wyprostowały, a po nogach przeszedł kolejny dreszcz, a właściwie... Zaczął wspinać się powoli po kostkach, łydkach, objął kolana i dalej, kierował się w stronę ud...

Mam cię Indygo.

— Znalazł mnie... — szepnęłam, słysząc w głowie znajomy głos.

Moje gorące łzy zakołysały się na rzęsach, a potem zawisły w powietrzu, niczym dwa świetliki. Dosłownie błysnęły w słońcu, tuż przed nosem Marsa.


Cdn...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top