Rozdział III

Matka przyniosła od siebie lustro oraz przybory do upiększania, po czym wyszła, zostawiając mnie samą. Tak bez słowa, choćby najmniejszego dodania otuchy. Wiedziałam, że będą siedzieli w kuchni i czekali, póki nie będę gotowa, a kiedy do nich zejdę, ona i tak okaże niezadowolenie. I trudno było się dziwić, gdyż mojej brzydoty nie zatuszowałyby proste zabiegi. Jedynie Magia mogłaby tutaj coś zdziałać — pomyślałam, spoglądając na okno, za którym panowała Szafirowa Noc. Księżyc wydawał się teraz o wiele mniejszy, niż trzy lata temu albo po protu wyrosłam już z przyglądania się temu zjawisku i myślenia o bzdurach.

Tak dawno nie widziałam się w lustrze, że najpierw się przelękłam, omal nie gasząc świecy. Zapomniałam, jak wyglądało moje poprzednie odbicie, ale wiedziałam też, że dziewczyna, na którą teraz patrzyłam, to nie byłam ja. Te długie i szorstkie włosy w kolorze siana nie były moje. Lekko zapadnięte szare oczy z brązowymi obwódkami, również nie należały do mnie. Byłam brzydka, nijaka i smutna. I tak nie zostanę wybrana, więc na cóż były te wysiłki? Niestety każda, nawet taka poczwara jak ja, musiała dostosować się do nakazu władcy. Elficka świta była wymagająca i żadne niechlujstwo nie uszłoby ich uwadze. Karą za brak przygotowania była strata zapasów albo — co gorsza — zwierząt, których i tak było mało. Isana miała wielkie szczęście, doczekawszy się dwóch bydlątek. Uznałam to za dobry znak i wręcz modliłam się w duchu, by tej nocy właśnie ona została wybrana. Mogłam jej tylko życzyć powodzenia, bo bez wątpienia na nie zasługiwała.

Westchnęłam, zrezygnowana i zaczęłam rozczesywać kołtuny. Nawet po umyciu trudno było je ujarzmić i zanim doprowadziłam je do porządku, przed lustrem leżała już kupka wyrwanych włosów. Zaplotłam z boku warkocz, po czym obcięłam końcówkę. Następnie z trzech wyprasowanych przez matkę wstążek, wybrałam tę w kolorze złamanej bieli, idealnie pasującą do sukni. Spojrzałam na resztę przyborów i stwierdziłam, że żadne z nich i tak nie doda mi nawet odrobiny urody, więc zamknęłam pudełko i przejrzałam się w lustrze. Suknia była naprawdę piękna, godna najładniejszej panny, ale na pewno nie kogoś takiego jak ja.

Matka przeszła samą siebie — pomyślałam, przesuwając palcami po dekolcie, obszytym delikatną koronką.

Zasłoniłam ręką twarz i ostatni raz spojrzałam w dół, wodząc wzrokiem od góry do dołu. Byłam gotowa.

— Na litość pańską Indygo! Długo jeszcze?! — niecierpliwiła się matka. — Księżyc w pełni, a do sąsiadów zajechały już pierwsze powozy, pospiesz się!

Jeszcze tylko podarunek od babci. W ostatniej chwili przypomniałam sobie o pierścionku, który, tak jak potrafiłam, skleiłam żywicą, by tylko babcia nie zauważyła. Wiedziałam, że nosić go nie będę, bo w końcu i tak się rozsypie, ale przynajmniej babci nie będzie tej nocy przykro. Loren pewnie zrobiłby to o wiele lepiej, ale po dzisiejszym spotkaniu, nie miałam odwagi ponownie go odwiedzać. Jutro, jak już będzie po wszystkim, będziemy świętowali.

— Już jestem gotowa matko!

Od godziny siedzieliśmy przy stole nakrytym białym, haftowanym przez matkę obrusem i milczeliśmy. Knoty trzech lamp ustawionych między zastawą nawet nie drgnęły. Tylko ona wciąż krzątała się przy oknie i wypatrywała ich z nadzieją w oczach. Pieczone mięso już dawno wystygło i przybrało ciemniejszą barwę. Z ciekawości trąciłam łyżeczką mój ulubiony waniliowy pudding z truskawkami, na którym, jak się okazało, zdążył utworzyć się gruby kożuch...

— Zostaw, zwariowałaś? — zrugała mnie nagle matka, obserwując moje odbicie w oknie.

Odłożyłam łyżeczkę i schowałam ręce pod stołem. Miałam nadzieję, że nie zauważyła pierścionka, bo byłaby awantura. Ojciec za to błysnął tylko na niego oczami, ale nie odezwał się słowem. Co chwilę tylko poprawiał zawiązaną pod szyją białą chustę, jakby było mu w niej niewygodnie i coraz częściej tłumił kaszel, co mnie martwiło.

— Coś za długo siedzą u tej małej grubaski... — odezwała się ponownie matka. — Pewnie wychodzą z podziwu, strzygąc uszami, jak tym ofermom się udało dochować aż dwóch bydlątek — dodała z sarkazmem, odrywając na chwilę wzrok od okna, by na mnie spojrzeć.

— Isana to pracowita dziewczyna, zarówno w polu, jak i gospodarstwie — pochwaliłam cicho przyjaciółkę, opuszczając głowę.

— A jakże — prychnęła. — Z twoją pomocą to każda, leniwa dziewucha mogłaby z nami konkurować! — zauważyła złośliwie.

Nie skomentowałam tego. Im dłużej przebywali u Isy tym dla mnie było lepiej.

— Inuś, dziecko drogie, coś taka blada? Nie martw się, wszystko będzie dobrze — pocieszała mnie babcia.

https://youtu.be/2nhIMKxzOjc

Będzie dobrze, jak szybko obejrzą nasze gospodarstwo i odjadą stąd w diabły — pocieszałam się w myślach, dotykając ostrożnie podarunku. Robiłam się senna i miałam już dość wyczekiwania na tę ponurą, nadętą świtę.

— Nie może być... — jęknęła nagle matka, odwracając się wreszcie od okna. — Zostawili pierwszy powóz u Isany i pojechali dalej! — Twarz jej pobielała, a usta zacisnęły się w zaciętą kreskę.

— Ach, wiedziałam! — Ożywiłam się z radością, oddychając z ulgą. — Niech jej się wiedzie! — dodałam, po czym ponownie sięgnęłam po łyżeczkę i, nie bacząc na nic, zanurzyłam ją w deserze.

— Co takiego wiedziałaś i z czego tak się cieszysz, co? — zasyczała matka jak żmija, opadając na krzesło przy stole.

— Wygląda na to, że możemy wreszcie spokojnie zjeść późną kolację i udać się na spoczynek — wtrącił się z ulgą ojciec, czym tylko rozdrażnił matkę.

— A czymże tak się dzisiaj zmęczyłeś? — Zmrużyła oczy i już otwierała usta, żeby dalej go besztać, lecz przerwało jej głośne pukanie.

Łyżeczka wypadła mi z ręki, głośno przełknęłam i zadrżałam. Doskonale znaliśmy odgłos, stukającej o drzwi drewnianej laski. Wszyscy spojrzeliśmy po sobie z zaskoczeniem i tylko babcia wydawała się nieporuszona i jakoś dziwnie spokojna. Po chwili podobny odgłos rozniósł się po kolei od każdego okna, na co matka zerwała się z siedzenia i wystrzeliła do sieni, jak na złamanie karku.

— O, dzięki ci panie... — usłyszałam tylko jej zachwyt, po czym wszyscy wstaliśmy od stołu w niemym wyczekiwaniu.

Nie mogłam uwierzyć, że znowu nas niepokoili. Zachodziłam w głowę, z jakiego powodu, skoro zostawili powóz u Isany? Odganiałam gorączkowo podejrzenia, które dla mnie nie miały sensu. Powinni rozejrzeć się po obejściu, skontrolować pola, nasze zapasy, następnie zabrać przygotowane dary i...

Kiedy do środka weszły dwie osoby w kapturach, już wiedziałam, że coś bardzo jest nie tak.

— Witamy was w naszych skromnych progach... — zaczęła podnieconym głosem matka, ale jeden z przybyłych uciszył ją gestem dłoni, wysuwając w jej stronę dziwnie pomalowany, blady palec.

— Jak śmiesz odzywać się nieproszona, nędzna kobieto! — zaskrzeczał.

Rzucałam rozbieganym wzrokiem, to na niego, to na matkę, której twarz momentalnie poszarzała, niczym brudna ścierka. Szybko zauważyłam, że to nie była ta sama świta, która zabrała mnie trzy lata temu. Ci mieli na rękach tajemnicze rysunki i inaczej pachnieli. W dodatku nie było z nimi głównego elfa...

— To ciebie zwą Indygo? — zwrócił się do mnie drugi osobnik, po czym zsunął kaptur i podszedł, a właściwie przesunął się nad podłogą, jak Magik, który brzydził się na niej stanąć.

Pokiwałam tylko głową, wstrzymując oddech. Nie powinnam patrzeć mu w oczy, ale ten, swoją tajemną mocą, sam przytrzymywał mój wzrok. Twarz miał bledszą od towarzysza, a oczy wydawały się mniej złośliwe i roziskrzone, lecz mimo to przelękłam się z odrazą, ledwo mogąc to ukryć. Wsunęłam rękę w fałdę sukni, chowając pierścionek i, modląc się w duchu, by wyszli stąd jak najprędzej i zostawili nas w spokoju.

— Jesteś niezwykle uczynna — stwierdził lodowato, przyglądając mi się z bliska, po czym jego wzrok ześlizgnął się z twarzy i spoczął na mojej sukni, a dokładniej, na dekolcie.

Te podstępne króliki! — pomyślałam. Brzydota powinna go odpychać, a tymczasem elf nawet nie skrzywił się na mój widok, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Miałam ochotę płakać z rozpaczy i żądać wyjaśnień, lecz dobrze wiedziałam, że pogorszyłabym tylko naszą sytuację. Podejrzewałam, że jakimś sposobem dowiedzieli się o mojej pomocy w gospodarstwie Isy i teraz odbiorą nam część zapasów albo — co gorsza — swoim zwyczajem przyszli zniszczyć je w ogniu i to na oczach sąsiadów. Wszystkiego można się było spodziewać po tych złośliwych, bezdusznych istotach.

— Pójdziesz z nami — zakomunikował, na co momentalnie zamarłam jak kamień.

Nogi i kark zesztywniały. Już miałam zaprotestować, gdy cztery kościste ręce dopadły do mnie i błyskawicznie wyniosły z kuchni...

— Babciu! — krzyknęłam w panice, machając nogami i, próbując na nią spojrzeć, lecz drzwi od sieni błyskawicznie zatrzasnęły się za mną i znalazłam się przed domem.

Szafirowa poświata księżyca była tej nocy tak rażąca, że aż zakręciło mi się w głowie, a na widok czarnego powozu i zaprzęgniętych do niego równie czarnych, rogatych zwierząt, krew we mnie zawrzała i omal nie zemdlałam...

To musiał być podstęp, okropna pomyłka! Nie! Bardzo okrutny podstęp i okrutna pomyłka! — panikowałam w myślach i nagle przed oczami stanął mi Loren w strojnym, ślubnym odzieniu...

— Loren!!! — krzyknęłam, mając nadzieję, że jeszcze mnie usłyszy.

— Zamilcz dziewko, inaczej twoja rodzina nie przeżyje tej zimy — zagroził elf, zbliżając się do mnie z czarną przepaską.

— Ale... dlaczego? Dlaczego to robicie? To nie ja zostałam wybrana... — bełkotałam, gdy drugi z elfów więził moje ramiona w zwojach grubego sznura.

— Tej nocy mamy szczególne polecenie... — usłyszałam i mój wzrok zalała ciemność.

Zadrżałam na te słowa, obawiając się, że może to złośliwy Sinthel sobie o mnie przypomniał. Zostałam wepchnięta do powozu, a następnie ulokowana na twardym siedzeniu. Jeden z elfów usiadł koło mnie i to tak blisko, że byłam zmuszona wcisnąć się w kąt. Sapałam, jak schwytane zwierzę, nie mogąc nic zrobić i dzięki temu wychwyciłam inny, tajemniczy zapach...

Od razu domyśliłam się, że w powozie znajdował się ktoś jeszcze. Bijący od niego chłód i jaśminowa woń, wcale mnie nie uspokoiły, a wręcz przeciwnie. Zacisnęłam ręce w pięści i nagle...

Coś brzęknęło. O, nie! Spanikowana, rozluźniłam dłonie i poczułam brak pierścionka na palcu. Na tyle, ile pozwalały więzy, przeszukałam fałdy sukni, siedzenie wokół, lecz na darmo. Tamten brzęk wyjaśniał wszystko. Nie miałam pamiątki po babci, nie miałam już niczego i zapłakałam w duchu. Chciałam jeszcze schylić się i poszukać go na podłodze, lecz gdy tylko wyciągnęłam rękę, laska boleśnie mnie po niej smagnęła.

— Jak śmiesz! — syknął siedzący przy mnie elf, na co wyprostowałam się i ponownie zacisnęłam ręce w pięści.

Bolało, ale zdążyłam przywyknąć do bólu. Czekaliśmy, aż drugi ze świty załaduje na tyły mój dobytek, który, jak wcześniej miałam nadzieję, szczęśliwie zabiorę ze sobą do Lorena. Jakież podłe to było i niesprawiedliwe!

W końcu powozem lekko zakołysało, a potem trzasnęły drzwi.

— Ruszamy — odezwał się drugi z elfów, po czym coś puknęłona dachu, szarpnęło powozem i poczułam, jak powoli unosimy się ponad ziemią...

https://youtu.be/EdywGxOhbvk

Nie byłam w stanie określić, jak długo tak płynęliśmy w powietrzu, ale gdy w końcu obudzono mnie twardym szturchnięciem laski, zaczęłam od nowa swoje modły, obawiając się tego, który po mnie posłał.

Gdy wyrwano mnie z powozu, błagałam w duchu Matkę Naturę, błękitne niebo, pachnącą, urodzajną Ziemię, oraz wszystkich innych bogów, którzy tylko przychodzili mi na myśl, by nie był to majątek Sinthela. Poznałam się na nim na własnej skórze i utwierdziłam w przekonaniu, że na tym świecie nie było gorszej, bardziej podstępnej i nieczułej istoty wśród całej populacji elfów. Zniosłabym wszystko, tylko nie jego.

— Szlachetny panie, dokąd ją zaprowadzić? — zapytał 'kościsty palec', głosem pełnym uwielbienia.

Zamarłam, czując przed sobą nieznaczny ruch i zapach jaśminu. Wciąż miałam przepaskę, przez którą nie docierał nawet najmniejszy zarys otoczenia. Czekałam w trwodze na odpowiedź, spodziewając się usłyszeć okrutny, pełen cynizmu znajomy głos, jednak nic takiego nie nastąpiło. Po dłuższej chwili ciszy zostałam poprowadzona w nieznanym kierunku. Ze zdenerwowania nie mogłam wydusić nawet pojedynczego słowa, bo gardło zacisnęło się i w końcu uwolniłam potok łez. Wsiąkały w przepaskę, drażniły policzki i zapiekła mnie twarz. Miałam już dość tej całej maskarady i zakiełkowała we mnie złość. Nie odważyłam się jednak jej jawnie okazać, gdyż wciąż martwiłam się, że moje naganne zachowanie, może przynieść zgubę na całą rodzinę, a tego bym sobie nie wybaczyła.

Szłam, wykonując niepewne kroki i, wyczuwając pod cienką podeszwą pantofelków równiutko usypaną ścieżkę. Piasek chrzęścił pod nami, mieszając się z dźwiękiem mojego ciężkiego oddechu. Nagle do moich uszu dotarły też inne odgłosy. Plusk wody, śpiew ptaków gdzieś nad głową, szelest gniecionej trawy i głuchy łoskot, biegających po niej zwierząt...

Zmysły zmieniły kierunek, kiedy ponownie poczułam zapach jaśminu. Wreszcie zatrzymaliśmy się, a twarde palce wbijające się dotychczas w moje ramiona, rozpłynęły się w powietrzu i uwolniły mnie z więzów...

— To twoja kwatera na czas kwarantanny, dziewczyno. Spocznij, a skoro świt zabierzesz się do pracy i wykażesz swojemu panu, czy rzeczywiście jesteś godna jego łaski — usłyszałam trzeszczący głos za sobą, po czym energiczne szturchnięcie drewnianej laski na plecach, pchnęło mnie wprost na drzwi, które pod moim naporem rozwarły się i z trzaskiem obiły o ścianę.

Kiedy wyczułam, że wokół nie było już nikogo, sięgnęłam do przepaski i zsunęłam ją z twarzy. Wciąż jest noc! — stwierdziłam z niedowierzaniem, po czym podeszłam do pierwszego okienka i w tym momencie drzwi za moimi plecami zamknęły się z jękiem. Na zewnątrz, w szafirowej poświacie księżyca dostrzegłam przepiękny ogród skąpany w mgiełce. Zapierał dech, a brykające na pobliskiej łące rogate stworzenia, były tymi samymi, które widziałam przy powozie. Ich bujne, srebrzyste grzywy, iskrzyły, czego wcześniej w Zalem nie zauważyłam. Wydawały się wesołe i skore do zabawy...

Odetchnęłam z ulgą, bo nie rozpoznałam miejsca i nabrałam pewności, że nie mogła to być posiadłość Sinthela. Wszystko inne byłoby lepsze od niego, a tu po prostu był raj. Zaciekawiona podeszłam do drugiego z okienek i moim oczom ukazał zarys pałacu z jasnego, równie iskrzącego kamienia. Wokół rosły rozłożyste drzewa, które nieco go zasłaniały. Zauważyłam też, że w każdym z okien panowała ciemność. W końcu i mnie się ona udzieliła. Stałam się senna i zmęczona. Omiotłam znużonym wzrokiem skromną izbę z wąskim łóżkiem, obok którego stało wystrugane, jeszcze świeże krzesło. Niewielką szafkę oraz stolik na krzywych nogach. W rogu tuż obok drzwi znajdowała się też miska na metalowym trójnogu, a nad nią na półce leżał stosik ścierek, trzy sztuki równo złożonego odzienia i jakieś drobne przybory.

Ostatni raz zerknęłam przez okno, po czym odrzuciłam szare okrycie na łóżku, zdjęłam pantofle i tak, jak stałam, wsunęłam się na materac. Strasznie twardo — zauważyłam i ponownie zachciało mi się płakać, więc naciągnęłam z powrotem opaskę i nakryłam się po uszy. Pogrążona w ciemności i smętnych myślach, wreszcie zasnęłam.


Cdn...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top