Rozdział II

Niezły pokaz swoich racji dała mi matka, kiedy suknia, którą miałam podczas mojej pierwszej Szafirowej Nocy, okazała się zbyt krótka i obszerna. Przez ostatnie lata zdążyłam się wyciągnąć, przez co przyjęłam szczuplejszą figurę; od pracy moje krągłości niemal zanikły i przy nowej sukni matka była zmuszona tu i ówdzie uwydatnić je puchem, zaszywając odrobinę w ukrytych zakładkach. Oczywiście wszystkie te zabiegi uważałam za zbędne, ale wolałam podporządkować się, by nie doprowadzić do kolejnej awantury.

Matka była wyśmienitą krawcową i gospodynią, za to brzydziła się pracą w polu i oprzątaniem zwierząt, dlatego nigdy nawet nie pytałam, jak wyglądały jej Noce. Z tego, co mi opowiadano, została sierotą, na dodatek będąc jedynaczką, musiała szybko wyjść za mąż. Tak więc babcia Miriel przyjęła ją pod swój dach i z utęsknieniem wyczekiwała powiększenia rodziny.

Po osiągnięciu wieku dwudziestu trzech lat, każda córka mogła już spać spokojnie, aczkolwiek kilka razy zdarzało się, że tuż przed ślubem rozłączano pary i tego obawiałam się najbardziej. Brak urody przemawiał na moją korzyść i Loren miał trochę racji, twierdząc, że elfy stronią od brzydoty, ale w umowie przecież nie było słowa o urodzie, tylko o najpracowitszej córce. Chyba powinnam zacząć się trochę mniej starać — pomyślałam, zdesperowana.

Musiałam więc ułożyć jakiś plan, bo czasu miałam coraz mniej. Gdybym poprosiła o pomoc Lorena, może wspólnie udałoby się nam coś wymyślić. W końcu trzy lata temu zaczął wyraźnie dbać o moje względy, ale wówczas byłam tak podniecona wyjazdem i pewna, że już nigdy tutaj nie wrócę, że początkowo nie brałam jego zalotów na poważnie. Sądziłam, że zostanę w elfickim majątku i ciężką pracą zyskam przychylność mojego pana, a on za to okaże łaskę mojej rodzinie i wkrótce ją też sprowadzi do Meduzalem. Jakże naiwna wtedy byłam i jak wiele nadziei zostało mi wówczas odebrane. To wiem tylko ja, której cząstka spoczywa na dnie tamtego przeklętego stawu.

Obudziłam się półprzytomna, gdyż przez pół nocy nie zmrużyłam oka, rozmyślając o Lorenie i Escie oraz o tym, jak się wymigać z wyborów. W domu panował hałas, więc mogłam zapomnieć o ponownym zaśnięciu. Przygotowania będą trwały do zmroku, ale na szczęście nie miałam obowiązku brać w tym udziału. Nie musiałam też pracować w polu, ani przy zwierzętach. Dopiero wieczorem powinnam zadbać o to, by tej nocy wyglądać jak najkorzystniej, ponieważ ostatni raz dostąpię zaszczytu, jako potencjalna wybranka na posługę w pałacu elfa. Próbowałam wyrzucić z głowy wszelkie obawy i nawet zaczęłam pocieszać się myślą, że również Isana, dzięki mnie i oczywiście swojej krowie, osiągnęła podobne wyniki, co ja. Pomagałam jej nie tylko w polu, ale także w obejściu. Byłyśmy jak siostry i czyniłam to z wielką ochotą, ku uciesze jej chorej matki, a skoro Isa tak bardzo tego pragnęła, to kto wie, może tej nocy właśnie do jej rodziny uśmiechnie się szczęście? Jednak, czy można było je znaleźć wśród tych złośliwych istot? Czy była choć jedna, godna kogoś takiego pracowitego, jak Isa? Wątpiłam w to i w efekcie zaczęłam się martwić również i o nią. Ciekawiło mnie też, co by sie stało, gdyby zabrakło panien? Braliby coraz młodsze, czy starsze?

Nie mieliśmy kontaktu z wcześniejszymi wybrankami ani ich rodzinami. Po opuszczeniu Zalem wszelki słuch o nich ginął; co gorsze domy popadały w ruinę, ogrody zaś zamieniały się w ugory albo zostawały przejmowane po sąsiedzku, a to, co działo się za gęstą mgłą i przepaścią, było jedynie powtarzanymi z ust do ust domysłami. Nikt w osadzie nie wiedział tego, co ja, ponieważ poza mną, żadna jeszcze nie została stamtąd odprawiona. Oczywiście nie pozwolono mi zapamiętać drogi do pałacu elfa, gdyż całą podróż od Zalem spędziłam z przepaską na oczach, którą zawiązano mi również, gdy mnie oddalano.

Mój niespodziewany powrót matka uznała za osobistą porażkę. Ciekawskim tłumaczyła, że elficki pan nagle poważnie zaniemógł, dostał pomieszania zmysłów, w wyniku czego odebrał mi urodę i odesłał z powrotem, nie chcąc dalej mi szkodzić. Byłam młoda i pracowita, a mieszkańcy szybko uwierzyli w to kłamstwo. Jej małostkowość doprowadzała mnie do szału i gdy zaczynała nawiązywać do tamtej nocy, wolałam wyjść. Nie lubiłam kłótni, ale za sprawą matki rzadko kiedy panował w domu spokój. Naprawdę nie mogłam się już doczekać, kiedy wyjdę za mąż i nie będę miała obowiązku jej słuchać.

— Może by tak nad drzwiami trochę odświeżyć? Drewno już zmatowiało i ściana popękała, przydałoby się choć wokół ramy wybiałkować — stwierdziła z namysłem matka, wyglądając z kuchni. — Ina, skocz do komórki i zobacz, czy ojcu tam farby nie zostało — poleciła i wróciła do polerowania srebrnych sztućców od babci.

— Farby już nie ma, Amelio... — odezwała się niespodziewanie babcia ze schowanka. — Kazałam Ianowi jeszcze wychodek wybielić. Prosił się o to od dawna, a ty jak zawsze tylko dom widzisz. Wiesz przecież, że elfy całe obejście oblatywać będą — zrugała ją, po czym wygramoliła się do kuchni, ze słoikiem konfitur i mrugnęła do mnie z uśmiechem.

— Mogę załatwić farbę i sama pomalować, jeśli potrzeba — wtrąciłam, mając już w głowie swój plan.

— Tak? A ciekawe, skąd i kto ci ją odstąpi? — zainteresowała się babcia. — Wiesz, jak u nas trudno nawet o wapno? — Usiadła z powrotem na krześle i spojrzała na mnie podejrzliwie.

— Może zajrzę do Isany, u nich też dziś przygotowania, a jak nie, to na pewno Loren coś będzie miał.

To powiedziawszy, szybko zeskoczyłam z pieca i, nie czekając na pewny sprzeciw, wybiegłam z domu jak przeciąg.

Tego dnia nie miałam zamiaru przed nikim się kryć. Matka wiedziała, że niedługo po zbiorach będę żoną Lorena i nie mogła już nic na to poradzić. Tym razem nie skradałam się, tylko pobiegłam prostą drogą, przy okazji machając Isie, która mieszkała po sąsiedzku.

— Dokąd tak pędzisz?! — krzyknęła za mną, na co wskazałam jej tylko wzgórze za strumieniem i pobiegłam dalej.

https://youtu.be/j-tKIq0nwMY

Lorena nie zastałam na podwórzu, jego rodziców również, za to od razu dostrzegłam uchylone wrota stodoły, więc postanowiłam tam zajrzeć. Wewnątrz panował półmrok, pachniało sianem i zbożem, a tuż przy wejściu zauważyłam dwa worki mielonej mieszanki. Uśmiechnęłam się pod nosem, sądząc, że mój miły pracował przy żarnach. Przeszłam wzdłuż ściany, a potem z powrotem, zaglądając po kątach i stwierdziłam, że jednak tutaj go nie ma. Już wychodziłam, gdy nagle dotarł do mnie, dochodzący gdzieś z góry, szelest gniecionego siana.

— Loren, jesteś tam? — zawołałam, po czym podeszłam do drabiny i stanęłam na palcach.

— Ina? Co ty tu...? — odezwał się, wyraźnie zaskoczony, a siano jeszcze bardziej się skotłowało.

Po chwili roztrzepana głowa Lorena, wynurzyła się zza belki.

— Witaj. — Uśmiechnęłam się na jego widok i chciałam dołączyć...

— Uważaj! — Powstrzymał mnie, machnięciem ręki. — Niektóre szczeble są już wyrobione — ostrzegł gorączkowo.

— Przyszłam zapytać, czy... — zamilkłam, gdy ponownie usłyszałam gdzieś z głębi szelest, mimo że Loren znajdował się już na drabinie.

— Czego ci trzeba? — zapytał, zeskakując na klepisko.

Dziwnie się zachowywał; był zdyszany, z włosów tu i ówdzie sterczało siano, koszula wystawała niedbale zza pasa, a usta miał nabrzmiałe. Dobrze znałam te usta i wiedziałam, jak wyglądają po pocałunkach. Poczułam ucisk w gardle i zaniepokoiłam się nie na żarty.

— O co chodzi myszko?

— Co tam się dzieje na górze? Kto tam jest? — spytałam.

— Kto? Raczej, co. — Uśmiechnął się łobuzersko i moje serce zwolniło. — Rodzina nam się powiększyła — dodał zagadkowo.

— Co takiego?

— Kotka się okociła, mamy pięć młodych — wyjaśnił i jego błękitne oczy pociemniały. — Przepraszam, zaraz doprowadzę się do porządku — dodał pospiesznie, po czym odszedł na drugi koniec stodoły, zdjął koszulę i zaczął się otrzepywać. — Jak podrosną, mogę wam jednego odstąpić — ciągnął wesoło.

Jak podrosną, będzie już po zbiorach — pomyślałam z niepokojem. Siano mogło pokłuć go w usta, jak szukał legowiska zwierzęcia — tłumaczyłam sobie, odpychając podejrzliwe myśli.

— Matka chce na szybko odmalować sień. Przyszłam zapytać, czy nie masz na zbyciu trochę farby — zapytałam cicho, wciąż nasłuchując, ale odgłosy ucichły.

— Farby? A może i mam, a co dostanę w zamian?

Ubrał koszulę, a następnie podszedł do mnie niespiesznie, zanim zdążył do końca ją zapiąć. Patrzyłam, jak wkłada rękę za pasek I wsuwa ją do środka. Język mnie świerzbił, by powiedzieć mu o tym, że wczoraj tu byłam i widziałam u niego Estę, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w policzek. Nie chciałam wyjść na wścibską, bo to był przecież mój Lorem i nadal mu ufałam.

— Więc, myszko? — mruknął i zbliżył się tak, że musiałam cofnąć się o krok.

— A... c... co byś chciał? — zająknęłam się, patrząc mu w oczy i ostrożnie wysunęłam rękę do jego włosów, by wyciągnąć kawałki siana.

Miał przyjemną w dotyku, kasztanową czuprynę, której końcówki lekko zawijały się na kark. Lubiłam za nią pociągać, gdy całowaliśmy się po kryjomu. Dzisiaj jednak czułam dziwny dystans i nie mogłam oderwać wzroku od jego ust.

— Wiesz, czego chcę, ale świętować będziemy dopiero jutro, a teraz dam ci to, po co przyszłaś — szepnął tak cicho, że byłam zmuszona wyczytać te słowa z jego warg.

Oddech przyspieszył i nogi się pode mną ugięły. Był taki przystojny i wciąż nie mogłam uwierzyć, że niedługo zostanie moim mężem.

— Wiem, dlatego pospiesz się, bo matka mnie zgani, jak długo nie będę wracała — oznajmiłam, po czym wycofałam się na podwórze.

Stałam w strumieniu, a zimna woda przelewała się przez robocze buty.

— Ina, postawże to wiaderko, bo zaraz wpadnie do wody i uspokój się wreszcie. Może coś mi się przewidziało, może Esta tylko przebiegała koło jego podwórka... — jąkała się Isa.

— Sama w to nie wierzysz, przestań już — ucięłam i pociągnęłam nosem, mając ochotę cisnąć farbę do strumienia i w nim usiąść.

Gorąco było nie do zniesienia, ale nim ruszyłabym z powrotem do domu, musiałam najpierw się uspokoić i ochłodzić. Matka niczego by nie zauważyła, ale ojciec i babcia wiedzieliby, że coś się stało i, że płakałam.

— To z tobą się ożeni, a nie z nią, a jak już zamieszkacie razem, to...

— Cicho, daj mi pomyśleć — ucięłam ponownie jej trajkotanie. — Proszę cię tylko o jedno. — Zerknęłam na nią przez ramię. — Żebyś nikomu o tym nie mówiła, nawet Lorenowi. O tym, co widziałaś i że ja o tym wiem. Zrobisz to dla mnie?

— Nikomu nie pisnę ani słówka, przyrzekam, ale nie bądź dłużej zła — poprosiła i nadymała pulchne policzki. — Tak naprawdę, to nie przyłapałaś ich i nie wiesz, czy to jest to, o czym myślisz. Może rzeczywiście był to tylko kot. Wszędzie jej pełno, wszędzie i... — zaczęła się znowu jąkać.

Zamachnęłam się wiaderkiem i zgromiłam ją wzrokiem tak, że wreszcie sama zamilkła.

— Właśnie, wszędzie jej pełno — warknęłam. — Wczoraj też jej było pełno u Lorena, przyniosła mu nawet piwo i ciasto, to akurat widziałam na własne oczy, więc daj już spokój i nie podnoś mnie na duchu, bo szkoda twojej fatygi — wypaliłam, po czym wyszłam ze strumienia i ruszyłam przed siebie.

Malowanie mi nie szło; ręce za bardzo się trzęsły, przez co pobrudziłam futrynę, więc musiałam ją umyć, zanim farba by zaschła i matka zobaczyłaby moją niechlujną pracę.

— Inuś? — usłyszałam, a potem kątem oka dostrzegłam skradającą się, przygarbioną postać.

— Tak babciu? — Spojrzałam na nią, przybierając łagodny wyraz twarzy.

— Mam dla ciebie drobny podarunek — szepnęła. — Już schowałam pod twoją poduszką, więc dziś w nocy... — zamilkła i rozejrzała się, czy aby nikt nas nie podsłuchuje, po czym podeszła do mnie chwiejnym krokiem. — Dziś w nocy włożysz go i czasem pomyślisz o swojej staruszce, dobrze? — poprosiła, dotykając mojego policzka.

Nie rozumiałam, co chciała przez to powiedzieć, ale w jej jasnych oczach wychwyciłam wyraźny smutek, który mnie zaniepokoił. Babcia Miriel bywała tajemnicza, ale nigdy smutna.

— Babciu, ale...

— O nic nie pytaj, tylko zrób, o co cię proszę — przerwała, położyła mi na ustach pomarszczony palec i swoim chyboczącym krokiem, niespiesznie się oddaliła.

Tylko ona znała moje uczucia i pragnienia, więc miałam nadzieję, że ten podarunek, w jakiś sposób mi pomoże i zostanę pominięta dzisiejszej nocy. Byłam tak zaciekawiona, że czym prędzej posprzątałam bałagan i biegiem ruszyłam na górę. Zastanawiałam się też, jak udało się jej do mnie wejść. Schody były strome, stopnie poluzowane, a balustrada chwiejna i już dawno wymagała naprawy.

W końcu dopadłam do łóżka, słysząc z dołu niezadowolony głos matki...

— Indygo! Na miłość pańską, cały strop się kolebie! Złaź natychmiast i posprzątaj z podłogi ten tynk! — wrzasnęła, ale ja już sięgałam pod poduszkę, podekscytowana ze szczęścia.

Błądziłam ręką, ale niczego nie znalazłam, tylko kilka piór przebiło się przez wysłużony materiał i podrapało po ręce. Zniecierpliwiona zrzuciłam ją i wówczas coś błysnęło w powietrzu, a za plecami usłyszałam wyraźne brzęknięcie. Uważnie przejrzałam pościel, po czym zeskoczyłam i na kolanach zaczęłam przeszukiwać podłogę. Zabłąkany promień słońca, szybko wskazał mi zgubę. Obok nóżki od szafki nocnej dostrzegłam białą błyskotkę...

— O nie — jęknęłam z żalem, gdy odkryłam, że pękła na pół i obok leżała druga jej część. — Co ja najlepszego narobiłam?

Był to pierścionek z białym kwiatkiem, wykonany ze szlachetnego, połyskującego na perłowo kamienia. Śliczny babciny prezent, który niechcący strąciłam i zniszczyłam, zamrugał na mojej dłoni. Byłam pewna, że tym razem szczęście opuściło mnie na zawsze. Próbowałam złączyć dwie kwiatowe połówki, ale nie miałam nawet pojęcia, czym mogłabym je skleić i czy w ogóle dałoby się go naprawić. Loren pewnie by coś na to zaradził, ale z pewnością nie byłby zadowolony, widząc u mnie taką ozdobę. Pannom nie wolno było jeszcze nosić biżuterii.

— Co za gapa ze mnie — mruknęłam i zacisnęłam zęby.

Nie mogłam sprawić babci przykrości, a czas uciekał.


Cdn...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top