5. Sophia
11. 02. 2022
Sophia
Dwanaście godzin. Właśnie tyle spał Taylor, którego imię otrzymaliśmy od Szpiegów - ludzi do rozeznania w Scout. Potem kolejna godzina dyskusji i godzina aż wsiadł do samochodu.
Siedzę z tyłu obok niego i kończę zawiązywać mu przepaskę na oczach. Pozwala na to zbyt spokojnie, więc w środku zapala mi się czerwona żarówka. Nie potrafię go nadal do końca odkryć, mimo że przeważnie szybko rozpracowuję ludzi.
- Ja prowadzę pierwsza - oznajmia Tabitha.
Kolejna niespodzianka. Marcus uznał, że koniec ze swobodnym rozpracowywaniem tego demona, bo skurczybyk jest zbyt cwany. Co gorsza, zgadzam się z nim, ale niekoniecznie jestem szczęśliwa z obecności właśnie tej zielarki.
Obok niej, na miejscu pasażera siedzi Livia - niska, drobna szatynka z kolczykami w każdym widocznym miejscu. Ją akurat lubię. Liv tytułuje się Badaczem zjawisk nadprzyrodzonych i zdecydowanie to do niej pasuje.
Mimo niepozornej figury, to jedna z odważniejszych osób jakie znam, a te wszystkie sprzęty, które targa ze sobą są przydatne przy rozpoznaniu i wypędzeniu demonów.
Kiedyś próbowała mnie nauczyć obsługi jednego z nich, ale poległam. Zbyt wiele przycisków i różnych dźwigni. Dodam tylko, że to ponoć najłatwiejszy w ogarnięciu sprzęt. Wolę więc pozostać przy swoich odczuciach, nie mieszając się do elektroniki.
Ostatnią osobą z naszej ekipy jest Ethan. Długowłosy, wysoki mężczyzna o cichym usposobieniu. Demonolog.
- Za kilka mil zdejmę ci opaskę - szepczę Taylorowi do ucha.
- Przypomnisz jak masz na imię? - duka równie cicho.
Unoszę wysoko brew, bo spodziewałam się bardziej ataku słownego niż takiego pytania. Wzruszam sama do siebie ramionami. Trudny człowiek, ale w końcu go rozpracuję.
- Sophia. Wcześniej spotkałeś już Tabithę - przypominam, starając się nie wkładać jadu przy wypowiadaniu jej imienia. Nie wychodzi. - Wraz z nami jest jeszcze Livia i Ethan.
Kończę przedstawianie i rozkładam się wygodniej w fotelu. Przed nami piętnaście godzin jazdy. Liczyć jeszcze przerwy, to gdzieś za siedemnaście godzin będziemy na miejscu. Liczę, że uda mi się przespać i spotkać z Parkerem.
Póki co jedziemy w ślepo. Wiem tylko, że demon przebywa Los Angeles, nie mam nawet pojęcia w jakiej dzielnicy, nie mówiąc już o konkretnej lokalizacji.
Mam nadzieję, że nie trafimy do South Central, Watts czy Boyle Heights, ale czuję w kościach, że właśnie w którychś z tych może być ta kreatura.
- Wszyscy należycie do tej sek... Tej samej organizacji? - poprawia się szybko i nadstawia uszu, czekając na odpowiedź.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że mężczyzna chce dowiedzieć się o nas jak najwięcej, bo w końcu jesteśmy jego porywaczami. Potem zwieje, opowie o nas policji i zostaniemy złapani.
Chryste, ale on naiwny. To, że się nie afiszujemy i nie wchodzimy w drogę policjantom, nie oznacza, że oni nie mają pojęcia o naszym istnieniu. Ba, współpracujemy razem.
Oczywiście nie z każdym możliwym człowiekiem, ale tymi co są wtajemniczeni.
Livia spogląda na mnie przez ramię, jakby pytając o pozwolenie na udzielenie odpowiedzi. Uśmiecham się przyzwalająco. Niech mówi. On i tak uważa, że jesteśmy sektą i nie wierzy, że demony istnieją.
Jest mi cholernie ani trochę przykro, że już niebawem zetknie się z nimi na swojej skórze i jego światopogląd runie.
Daleko mi od burzenia ułożonych żyć ludzkich, ale strasznie irytuje mnie taka jawna postawa, że ma nas za wariatów. Przerabiam to często, powinnam się już przyzwyczaić, ale to niestety tak nie działa.
Nerwy przychodzą znienacka. Są gwałtowne i silne, ale szybko mijają. Potem znów żyję spokojnie z łatką psycholki, mając to głęboko tam, gdzie słońce nie dociera.
- Tak, wszyscy jesteśmy z tej samej organizacji. Soph i Tabitha porywają ludzi, ja morduję ich zwierzęta, a Ethan wydobywa pięściami informacje - oznajmia radosnym głosem Liv.
Mam ochotę ją udusić.
Taylor niemal od razu zrywa opaskę z oczu i rzuca się na mnie by otworzyć drzwi.
Albo nie przewidział, że będą zamknięte, albo jest aż tak spanikowany.
- Siedź na dupie - syczę przez zęby i wzrokiem proszę Ethana, by go ze mnie zdjął. - Livia cię wkręca. Po raz ostatni oznajmiam ci, że nie jesteśmy żadną sektą, ale jeśli jeszcze raz coś takiego zainsynuujesz, to obiecuję ci, że do niej dołączę i cię poćwiartuję, wesoło przy tym śpiewając.
Kończę wypowiedź, czując jak opuszczają mnie wszystkie negatywne emocje. Posyłam jeszcze Livii pełne dezaprobaty spojrzenie, a później układam głowę w kierunku okna i próbuję zasnąć.
To będzie bardzo długa podróż.
***
Spienione fale uderzają o brzeg. Na piasku bawią się dzieci, budując wysokie zamki. Przed słońcem chroni ich wbity krzywo parasol w czerwone gwiazdki.
Na niebie nie ma ani jednej chmury. Mrużę oczy i robię z dłoni daszek, rozglądając się. Szukam go i w końcu znajduję.
Stoi w wysokiej budce, z nałożonym na szyję gwizdkiem.
- Parker! - wołam.
Mimo tego że stoi daleko, słyszy mój głos. Odwraca się powoli w moją stronę, ukazując trupio bladą w twarz w całej okazałości.
Ma jeszcze bardziej podkrążone oczy nim ostatnim razem. Zjeżdżam wzrokiem po jego sylwetce i zauważam, że zeszczuplał.
Przełykam ślinę, powstrzymując zbierające się łzy. Nie mogę ryczeć. Rozpaczając nie przywrócę go do naszego świata.
Mrugam szybko i gdy znów wpatruję się we wcześniejsze miejsce, które zajmował, jego już nie ma.
Podchodzę do wysokiego murku, chcąc go wypatrzeć. Pechowo stawiam źle krok i spadam.
Nie boję się. Wiem, że to tylko sen, więc nic mi nie grozi. Poddaje się morskim falom, pozwalając, by mnie wciągnęły na dno.
Następna sceneria.
Nie jestem już na plaży. Klęczę w kościele, w dłoni ściskając różaniec należący do Parkera.
Jest cicho. Nie muszę się odwracać, by wiedzieć, że jestem tu sama. Nie ruszam się długo z miejsca.
Zdaję sobie sprawę, że pochopnym ruchem mogę zburzyć to, co udało się stworzyć Parkerowi. Czekam na jego znak, wiem, że nie jestem tu przypadkowo.
Plaża była jego miejscem. To tam czuł się bezpiecznie. Tam stworzył wiele dobrych wspomnień. To jego przystań, natomiast kościół to wskazówka dla mnie i tę wizualizację znacznie trudniej będzie mu utrzymać.
Słyszę kroki. Powolne, ktoś stawia ledwo nogę za nogą. Unoszę głowę, ale się nie odwracam i wtedy to czuję.
Śmierć, krew, mrok, ciemność - zdają się wołać do mnie mury kościoła. Czuję żar, buchające płomienie z każdej strony. Języki ognia liżą mnie po twarzy, gdy nie ruszam się z miejsca.
- To tu - szepcze Parker.
- Uratuj nas! - wołają głosy.
- Zgiń!
Budzę się, gwałtownie zaczerpując powietrza. Układam dłoń na klatce piersiowej i staram się uspokoić rozszalałe serce.
- Przyszedł do ciebie? - pyta Liv, chyba chcąc mnie uspokoić, bo z pewnością zna odpowiedź na to pytanie.
Przytakuję i kątem oka zerkam na Taylora. Wpatruje się we mnie bezpardonowo, jakby czekał na to co powiem. Co szalone, nie dostrzegam chwilowo u niego tego błysku, który pokazuje, że ani trochę nam nie wierzy.
- Musimy znaleźć kościół, w którym spłonęli ludzie.
- Miejmy nadzieję, że nie było ich wiele. Jakiś zawężony czas? - dopytuje Ethan, wyjmując tablet.
- Czułam, że dusze tych ludzi były strasznie umęczone. Wydaje mi się, że to mogło być maksymalnie do pięćdziesięciu lat wstecz.
Ethan przytakuje, a Taylor prycha śmiechem. Powrócił sceptyk.
- Coś cię bawi? - uprzedza mnie Tabitha, zerkając na mężczyznę we wstecznym lusterku.
- Nic a nic - odpowiada i zaciska mocno usta.
Mądry ruch.
- Zróbmy zamianę - proponuje Tabitha, tracąc zainteresowanie mężczyzną. - Kto chce prowadzić?
Zerka na nas po kolei, na co wzruszam ramionami. Lubię jeździć samochodem, zawsze mnie to wycisza i przywraca kontrolę.
W tej pracy przemieszczanie się z jednego miejsca na drugie jest bardzo ważne, więc chcąc nie chcąc, opanowałam sztukę kierowania do perfekcji.
Parker także czasami siadał za kierownicą, ale z przymusu. Nigdy nie sprawiało mu to takiej frajdy jak mi, więc jeśli nie byłam półprzytomna, to zawsze ja na naszych wyprawach byłam kierowcą.
Parkujemy na stacji benzynowej i robimy szybką zamianę. Ethan przytrzymuje Taylora, żeby mu nic głupiego nie przyszło na myśl, a ja zajmuję miejsce Tabithy.
- Zdrzemnij się - kieruję swoje słowa do Taylora, sprawnie opuszczając miejsce postojowe. - Może twojej babci uda się z tobą znów skontaktować.
W odpowiedzi słyszę tylko głośne burknięcie i przeczące mu zamknięcie powiek.
Będzie dobrze. Musi być.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top