3. Sophia
11.01.2022
Sophia
Powiedzieć, że jestem zła, to jakby nie powiedzieć nic. Mam dość i zarazem chciałabym coś rozwalić. Poddać się i dorwać tego pieprzonego demona, który znów mi się wymknął.
Było tak blisko, tak cholernie blisko!
Kiedy usłyszałam ten hałas, tak podobny z wrześniowej nocy, doskonale wiedziałam, co się stało. Nie musiałam przekraczać pokoju tej staruszki, a mimo to właśnie tak zrobiłam by się upewnić.
Nie pomyliłam się. Kobiety nigdzie nie było, a jedynym śladem po jej niedawnej obecności było zamurowane lustro. Tak samo jak przy Parkerze.
Chciałam dokładnie się rozejrzeć, spróbować wyczuć energię, ale zamieszkujący tam mężczyzna wybrał numer ratunkowy, oskarżając mnie! Mnie, do diaska!
Ewakuowałam się niepostrzeżenie i zaszyłam w jakiejś norze, gdzie chłonęłam przez te kilka godzin, aż ostatni dzień października zamienił się w pierwszy listopadowy.
Przeczekuję w ciemnym miejscu do rana ani na moment nie mrużąc oczu. Odwołałam już Liv i nie pozostaje mi nic, jak czekać na następny sen. Na znak, gdzie tym razem powinnam się udać, by znaleźć Parkera.
Błądzę od jednego miasta do następnego, od kraju do kraju i nadal nie uratowałam mężczyzny. Nie chcę się poddawać i tego nie zrobię, ale mam świadomość, że z każdym dniem szanse na wyrwanie go stamtąd w pełni władz umysłowych i fizycznych maleje.
Przebywa w zawieszeniu już ponad miesiąc, ostatnim razem, gdy przebił barierę, by dotrzeć do mnie, miał podkrążone oczy i lekko opadnięte policzki. Mówił powoli, urywając zdania w połowie. Co będzie za następny miesiąc? I ile czasu potrzebuje demon, by go złamać?
Gdyby Parker nie był silny, demon by go nie porwał. Opętałby w pełni w sekundę, pobawił się nim chwilę, a później porzucił wycieńczone ciało, skazując na śmierć, jak to robił już w wielu przypadkach.
Do tej pory widziałam wiele zła. Czułam macki mroku doskonale, ale nigdy nie stanęłam do walki z czymś tak potężnym. I ta walka nigdy nie trwała tak długo. Sama ścigam go od porwania Parkera, ale łącznie będzie już sześć miesięcy.
Przeważnie wygnanie demona nie trwa dłużej niż tydzień, w szczęśliwych przypadkach dzień. Tylko ten wyrywa się spod wszelkich statystyk. Ciągle się przemieszcza, bawiąc się ludźmi jak marionetkami.
- Soph?
Wstaję z brudnej podłogi i otrzepuje spodnie, doskonale zdając sobie sprawę, kto mnie znalazł. Wysuwam się, tak by mężczyzna mnie zobaczył.
- Marcus.
Kiwam nieznacznie głową, oczekując słów mężczyzny. Nie zjawił się tu dla nieznaczących pogawędek, więc lepiej poczekać, aż on zacznie.
- Znów poniosłaś porażkę - oznajmia grobowym tonem, od którego można by się skulić ze strachu. Ja się nie kulę, stoję wyprostowana i patrzę mu bez lęku w oczy. - Powinienem cię oddelegować i zlecić znalezienie Parkera komuś innemu...
- To mój partner i nikt nie jest z nim na tyle połączony, by go znaleźć - wcinam się buńczucznie.
Wiem, że Marcus dowodzi, ale znam swoją wartość. Bierną postawą nic się nie wskóra. Gdybym taką przyjęła, to nie byłabym wysyłana jako samodzielne medium, tylko nadal byłabym popychadłem w stylu: Załatw tej i tej lot stąd o tej i tak dalej.
Nie po to doskonale mój dar, by mnie lekceważono. Jasne, mogłabym odejść ze Scout, ale to wszystko wiąże się z kosztami. Przemieszczanie się byłoby mocno utrudnione, a tak dostaję kasę za pozbywanie się demonów i pomaganie zmarłym, opłaty mnie nie interesują i do tego robię serio coś ważnego.
Oczywiście przeginanie w drugą stronę też nie jest dobre. Można być pewnym siebie, ale bez przesady. Wiem na ile mogę sobie pozwolić.
Marcus zbywa moją arogancję machnięciem dłoni i głośnym westchnieniem. Przechodzi obok z przymkniętymi powiekami, by sprawiać wrażenie, że zastanawia się, co dalej począć.
Głupie zagrywki. Doskonale zdaję sobie sprawę, że już ma wszystko obmyślone i swoim zachowaniem chce tylko wywołać we mnie niepokój.
Powstrzymuje się przed parsknięciem i zaciskam mocno wargi, starając się być cierpliwą. Nigdy mi to nie wychodzi.
Niecierpliwość to jedna z moich największych wad, które stale muszę okiełznać. W mojej pracy nie da się wparować i powiedzieć: Odejdź demonie!, a on posłusznie odchodzi. Potrzeba czasu, czasu i jeszcze raz czasu.
- Wrócisz tam - rozkazuje mężczyzna, stojąc tyłem do mnie. - Weźmiesz Tabithę, pomoże ci z wnukiem. Chyba nie muszę mówić co dalej?
Odwraca się wolno i lustruje mnie wzrokiem przepełnionym politowaniem. Jakbym kurde była jakimś nowicjuszem.
- Oczywiście.
Nie mówię nic więcej, by nie wybuchnąć, a jestem ku temu naprawdę bliska.
Odprowadzam spojrzeniem Marcusa, a gdy znów zostaję sama, mocno zaciskam pięści i oddycham. Chcę się najpierw odrobinę uspokoić, nim znów będę musiała spojrzeć na Tabithę. Zielarkę o niewinnym spojrzeniu, małym intelekcie i zamiłowaniu do całowania żonatych facetów.
Zbieram się, powtarzając sobie, że czas jest kluczowy i muszę odstawić emocje na bok. Nie pomogę Parkerowi, zionąc nienawiścią. Spotkam się na moment z tą wywłoką, a potem ja udam się w swoim kierunku, a ona swoim.
Przy łucie szczęścia nie będziemy musiały się znów spotkać przez iks lat.
Wychodzę na zewnątrz, mrużąc oczy. Chwila zejdzie, zanim znów przyzwyczaję się do światła słonecznego. Robię kilka kolejnych kroków i zauważam w oddali czarny samochód, o który opiera się wysoka, blondwłosa kobieta. Ma wzrok skierowany ku górze, więc w pierwszej chwili mnie nie zauważa.
Przyglądam się jej przez moment, z zawiścią dostrzegając, że zeszczuplała przez te trzy lata. Bezmyślnie wciągam brzuch, a gdy dociera do mnie, że nadal z nią konkuruję, złość znów powraca. Tym razem na siebie.
- Sophia! - Unosi dłoń na powitanie, ale na jej ustach nie majaczy uśmiech. - Miło cię znów zobaczyć.
Bez wzajemności - mówię w myślach.
- Jedźmy - odpowiadam na głos.
Nie mam ochoty udawać, że wszystko jest spoko i trajkotać z nią, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami. Daleko mi do hipokryzji i lizania tyłka, by coś uzyskać.
Wsiadam na miejsce pasażera i zapinam pasy, starając się ignorować towarzyszkę całkowicie. Spoglądam na mijany krajobraz, układając sobie w głowie plan. Budynki przyozdobione na Halloween w świetle dnia nie wyglądają już mrocznie.
Gdy podjeżdżamy pod dom, biorę głęboki wdech i wydech, a następnie pewna siebie wysiadam z samochodu. Tabitha materializuje się obok i bez wymieniania zbędnych zdań, kieruje za mną do bocznego wejścia. Na boku ma zarzuconą materiałową torbę z wieloma przypinkami. To tam trzyma wszystkie swoje wywary, które pomagają nam w pracy. Nie jest czarownicą, wszystkie te mikstury nie są przyprawione szczyptą magii, a znajomością działania ziół.
Mimo tego, że mam ją za mało inteligentną osobę, nie może być całkowicie głupia. Trzeba być dobrym w zielarstwie, by zasłużyć na to miano, nie wystarczy wiedzieć, że melisa działa uspokajająco, a pokrzywa ma wiele zastosowań.
Po raz kolejny w ciągu doby włamuję się do tego domu, wcześniej sprawdzając, czy nikt nas nie obserwuje. Wszak jestem główną podejrzaną o porwanie staruszki. Kto by się tam zastanawiał, dlaczego lustro w pokoju stało się kawałkiem betonu.
Wiele ludzi ma tę przypadłość, że nawet jeśli widzi coś paranormalnego, szuka logicznego wyjaśnienia. Nie winię ich za to. Wszak to, co nieznane budzi lęk. Jednakże gdybyśmy wcześniej wiedzieli o wszystkich nietypowych zjawiskach w domu, nasza praca działałaby prężniej. Moglibyśmy wparować na etapie, gdy demon dopiero się rozgaszcza, a nie gdy już przekroczył barierę na dobre i jest w stanie zamordować domowników.
- Śpi?
Przytakuję.
Prócz nawiązywaniu kontaktu ze zmarłymi czy demonami, wyczuwam też energię, dzięki czemu mogę określić, kto mieszka w konkretnym budynku i czy w danym momencie śpi, odpoczywa, ćwiczy i tak dalej. Nie każdy medium to potrafi, tak jak ja nie potrafię wielu rzeczy, które potrafią inne osoby z organizacji.
Robię krok za krokiem, starając się poruszać bezszelestnie. Nie chcę go obudzić, zanim Tabitha wykona swoją robotę. Potrzebuję, żeby mężczyzna kontaktował, ale nie mógł się na mnie rzucić. Czy tego chcę czy nie, jego pomoc jest ekstremalnie ważna. Nie wymagam wiele, da mi odpowiedź na konkretne pytanie i się rozejdziemy.
Przy dobrych wiatrach uratuję oprócz Parkera jego babcię.
Jeszcze jeden krok i już zaglądam do pomieszczenia, w którym się znajduje. Ruchem głowy wskazuję kompance, aby czyniła to, co do niej należy, a ja nie ruszam się z miejsca.
Obserwuję ruchy Tabithy i podskakuję, gdy w tym samym momencie, gdy dziewczyna wysypuje na tego faceta mieszankę ziół, ten zrywa się z łóżka. Patrzy na nas nierozumiejącym wzrokiem, a gdy zioła zaczynają działać, pada z hukiem na podłogę.
Przez sekundę zaklinam rzeczywistość, by nie rąbnął głową w kant. Oddycham z ulgą, kiedy ma na tyle szczęścia, że opada w bezpiecznej części.
Podchodzę do niego i spoglądam z góry, sprawdzając, czy kontaktuje. Ma szeroko otwarte oczy, więc jest dobrze.
- Poradzę już sobie sama - szepczę, nie obdarzając nawet zerknięciem Tabithy.
Całe skupienie przenoszę na tego faceta. W innych okolicznościach mogłabym się pozachwycać chwilę jego urodą. Jest dokładnie w moim typie. Dobrze zbudowany, ale nie przesadnie. Ma ciemne, lekko kręcone włosy, prosty nos, krótki zarost i brązowe oczy.
Wzdycham i zacieram ręce, zabierając się do przepytywania. Przystojny czy nie, jest tylko prostym człowiekiem, którego pomoc aktualnie jest mi niezbędna.
Kucam przy nim i lekko dotykam jego ramienia. Staram się posłać mu pokrzepiający uśmiech, by ukoić jego nerwy, ale chyba mi nie wychodzi, ponieważ mężczyzna się wzdryga. Zresztą, co ja mu się dziwię?
Jakaś wariatka wparowała do jego domu, sprawiła z inną wariatką, że jest sparaliżowany (chwilowo, ale o tym nie może zdawać sobie sprawy) i teraz wpatruje się w niego, jakby to było najnormalniejsze na świecie.
- Cześć, wybacz za tę niedogodność, ale potrzebuję usłyszeć od ciebie kilka rzeczy - zaczynam spokojnie, wolno artykułując słowa. - Spałeś, więc z pewnością rozmawiałeś ze swoją babcią.
Marszczy brwi, a następnie z lękiem przenosi wzrok ze mnie na Tabithę. Przestałam zwracać na nią uwagę i całkowicie zapomniałam, że nadal tu jest. Spoglądam więc na nią pytająco, a ona odpowiada wzruszeniem ramion.
Trudno. Później się tym zajmę, teraz ważniejszy jest on.
- Kim ty, do cholery, jesteś?! - wrzeszczy i widać, że stara się wstać. Ma naprężone mięśnie, ale to na nic. - Co mi zrobiłyście?!
Wdech i wydech. Spokojnie. Nerwami nic nie wskóram. To normalne, że jest rozgoryczony, nie mogę o tym zapominać.
- Jestem Sophia, medium. A to Tabitha, zielarka. - Wskazuję dłonią na towarzyszkę, a ona kiwa lekko głową. - Szukam znajomego, który aktualnie znajduje się tam, gdzie twoja...
Urywam i głośno klnę, a Tabitha parska śmiechem.
- Odleciał. - Śmieje się. - Jak nic ma nas za nawiedzone, a jeszcze nie wspomniałaś nic o demonach.
Widać, że sytuacja ją bawi, ale mi nie jest do śmiechu ani trochę. Zgrzytam zębami i poklepuję mężczyznę po policzku, mając nadzieję, że się ocknie. Kiedy to się nie udaje, mam ochotę rąbać głową w ścianę.
Świetnie, wypaliłam dwa zdania i nieprzytomny. Co będzie dalej? Po moich rewelacjach zejdzie na zawał?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top