Może kiedyś...

Livie stała na małym schodku przed dużym lustrem. Wokół niej chodziło kilka dziewcząt ubranych w brązowe, brudne sukienki z bufiastymi rękawami i czarne buciki. One w tym zamku nie były szanowane, jedna tylko osoba je szanowała, a nią była właśnie Livie.

- Długo jeszcze?-zapytała istotka stojąca na schodku- Po co ja to w ogóle ubieram?

Livie mieszkała w zamku króla Teodora, swojego wuja. Dzisiaj były urodziny króla, co oznaczało przyjazd innych królestw. Livie nie lubiła tych uroczystości, owszem szanowała urodziny wuja, ale nienawidziła ubierać sukni.

Dziś miała na sobie suknię z długimi rękawami. Była w kolorach nieba, czyli niebieski, granatowy i czasem czerwony. Jej kasztanowate włosy z bordowymi końcówkami zostały upięte w pięknego dużego koka. Założyła również czerwone kolczyki. Na nogach założone miała czarne balerinki, ponieważ nigdy nie nauczyła się chodzić w szpilkach.

- Wyglądasz przepięknie-powiedział dziewczęcy głos dochodzący z tyłu komnaty.

- Piękniej niż w zbroji?- zapytała Livie powoli odwracając się do osoby stojącej za nią, tak aby nie przeszkodzić służącym w pracy- Witaj Caroline.

Caroline to jej przyjaciółka. Obiecały sobie zobaczyć siebie w sukienkach na urodzinach króla. Nigdy nie ubierały się w suknie, a żadko kiedy zdażało się aby Caroline przyjeżdżała do królestwa bez wiadomości dla króla.

Caroline była ubrana w czerwoną, długą sukienkę bez rękawów i czarne szpilki. Włosy miała mocno podkręcone i opuszczone po ramionach.

- Nie no, aż tak ładnie to nie - obie dziewczyny się zaśmiały.

- Czas już iść prawda?- zapytała Livie przygryzając dolną wargę- No trudno. Chodźmy.

- Panienka zaczeka...- zawołała za nią jedna z dziewcząt w brązowej sukience.- Diademu by panienka nie wzięła, a przecież to ważne.

Livie podziękowała i odeszła z przyjaciółką. Obie były przestraszone, nigdy nie wchodziły oficjalnie z rodzinami przez schody, na których był czerwony dywan.

Wtedy musiały się rozstać i pójść do swoich rodzin. Caroline poszła na dół, a Livie zaglądnęła jeszcze do swojej komnaty i zapewniła się, że zamknęła ją na klucz. W drodze powrotnej wpadła na swojego starego przyjaciela, Ashton'a. Był od niej o 4 lata starszy.

-W ramach przeprosin, za to że nie wysłałem Ci żadnego listu i nie dawałem oznak życia, co Cię martwiło, daję Ci to.-powiedział Ashton dając jej wisiorek z pięknym motylem.

Livie mu podziękowała i poszła w swoją stronę. Schodząc po schodach, szła na palcach, ponieważ w tej części zamku było niespodziewanie cicho.

Kiedy była tuż przy drzwiach, wuj podszedł do niej i oznajmił, że on wejdzie pierwszy, a Livie chwilę po nim. Nie była to dobra wiadomość, gdyż nie wiedziała jak ma się zachować.

-Oto jego wysokość...- powiedział straż niej, ale dalej Livie nie słuchała, wiedziała, że musi być skupiona i nie zrobić żadnego błędu, co będzie trudne w jej przypadku.- i jego siostrzenica Livie Amelia Drestist Hameln.

Potem Livie weszła na schody i trzymając dłonie z przodu schodziła powoli i ostrożnie. Na sali było pełno ludzi. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, co nie było częstym widokiem dla Livie.

Kiedy już była jakieś 10 schodków przed parkietem, zastanawiała się co potem, ale nie dała tego po sobie poznać i nadal uśmiechała się lekko do zgromadzonych. Na ostatnim schodku zauważyła czyjąś dłoń. Należała ona do Ashton'a. Podała mu więc swą dłoń i skinęła głową w stronę wuja po drugiej stronie, na co on odpowiedział tym samym.

Chodziła po sali, co chwilę skinając głową w stronę znajomych wuja, szukając Caroline. Kiedy ją znalazła, ktoś przeszkodził jej dotrzeć do niej.

- Życie Ci nie miłe?-zapytała spoglądając na osobę stojącą obok niej.

Chłopak był brunetem. Miał zielone oczy i jasną cerę. Miał na sobie granatowy garnitur i spodnie w tym sam kolorze.

-Jestem Zack.-powiedział chłopak nie kończąc na tym wypowiedzi- Zatańczysz?

Ona tylko podała mu dłoń i tak przetańczyli 2 piosenki. W trakcie nich zauważyła, że jej wuj "ulotnił" się z przyjęcia razem z Ashton'em.

- Muszę iść Coś załatwić-powiedziała do Zacka i odeszła w poszukiwaniu znajomych osób.

Przeszła całą salę i nikogo nie znalazła. Postanowiła skorzystać z okazji, przebrać się, wsiąść na konia i pogalopować w stronę gimnazjonów.

Weszła do swojej komnaty, zamykając za sobą drzwi. Dziewczyna podeszła do szafy w poszukiwaniu ciemnej bluzki, spodenki i co najważniejsze, peleryny.

Livie po przebraniu się w czarną bluzkę, granatowe spodnie, wysokie glany i narzucenia na siebie peleryny, wyszła z komnaty i jak najciszej potrafiła, starała się zejść na doł. Nie było to łatwe z powodu biegającej służby.

Kiedy była na schodach do stajni, usłyszała głos Ashton'a i króla z pomieszczenia, które było zawsze zamknięte. Podeszła do lekko uchylonych drzwi i zaczęła słuchać.

-...Musisz to zrobić inaczej wywołam wojnę.-powiedział Ashton dość mocnym tonem, co bardzo zdziwiło Livie, przecież zawsze dogadywał się z królem.

- Nie chce wojny. Z twojej strony, gdybyś wywołał wojnę o to, że jej nie poślubiłeś, to byłby skandal.-odpowiedział mu wuj, a dziewczyna wiedziała już chyba o co chodzi.

- Więc? Livie jest moja czy nie?- zapytał Ashton spoglądając na króla.

Dziewczyna była w szoku. Czekała aż jej wuj coś powie. Czekała z dłonią przy ustach i łzami, które zbierały się w jej oczach.

- Ja... ja...-król natomiast nie chciał wojny, nie chciał też narzucać swojej siostrzenicy życia z mężczyzną, którego nie kocha- Eh... Livie... Nie zrób jej krzywdy. Jest twoja.

- Słucham?!-zapytała dziewczyna wykopując drzwi i nie czekając na dalszy przebieg akcji.

Patrzyła na nich ze wściekłością. Miała ich dość, nie mogła uwierzyć w to co się stało. Ona im ufała, teraz widzi jak wielki błąd popełniła.

- Czy jestem jakąś rzeczą na sprzedaż?! Nic nie wartą dziwką?!-krzyczała.

-Livie...- zaczął Ashton podchodząc do niej, ale ona cofnęła się jeszcze dalej.

- Nie chce tego słuchać...- wyszeptała i uciekła.

Gdy wyszła na zewnątrz, poczuła zimny powiew wiatru. Wiatru z północy, wiatru z lasów. Tam zamierzała się udać.

Gdy Livie wsiadała na konia, Caroline podbiegła do niej.

-Wrócisz tu kiedyś?-zapytała dotykając dłonią karego konia.

-Może kiedyś...

I odjechała, chcąc zacząć gdzie indziej...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top