Od nieśmiałej uczennicy do instruktora fitness

Właściwie nie tak powinien brzmieć tytuł tego wpisu, jeśli wziąć pod uwagę moje najmłodsze lata życia. Odpowiedniejszym byłby w tym przypadku taki dobór słów: jak wyszłam z traumy, którą zafundowała mi przeprowadzka w wieku lat sześciu. Ale przyznajcie sami: ta opcja brzmi tak, jakby nie wiadomo jaka krzywda mi się stała, a przecież ja tylko zamknęłam się w sobie! W sumie... tak. To była krzywda, chociaż pewnie moi rodzice nie sądzili i raczej nie poczuwaliby się do winy. Nie. Oni nie są źli, po prostu z takich rzeczy człowiek sobie nie zdaje sprawy.

Moja pamięć, chociaż skupiona na najbardziej emocjonalnych wydarzeniach, przedstawia mnie z czasów przedszkola jako liderkę grupki brzdący, dziecko manipulujące innymi dziećmi, podżegaczkę. To zmieniło się, gdy poszłam do zerówki, gdzie nie miałam znajomych, gdzie już dziewczynki miały swoje "psiapsiółki", a chłopcy bawili się z chłopcami. Odsunęłam się na bok.

Moja nieśmiałość zaczęła kiełkować, i już w podstawówce bałam się odezwać. Przytoczę wam przykładową sytuację z mojej szkolnej codzienności. Była lekcja polskiego, pani zadała pytanie: "czego symbolem była ryba?". Nikt nie wiedział. Ja wiedziałam. O ironio, jedyna osoba wychowana w rodzinie niewierzących. Nie zgłosiłam się, ponieważ nawet nagroda w formie jakiegoś "plusika" nie była wystarczającą motywacją by pokonać nieśmiałość. Moje zachowanie zawsze oceniano tylko na dobre, dlatego że nie wykazywałam otwartej postawy. Chciałam mieć spokój, nie wybijać się przed szereg. Żadnych konkursów, żadnych odpowiedzi, żadnych występów.

Pewnie pomyśleliście, że nie miałam przyjaciół? Miałam. Co prawda nigdy nie przywiązywałam do znajomości większego znaczenia i dalej tego nie robię. Problem był taki, że gdy rozmawiałam z przyjaciółką, a dochodziła osoba trzecia, niekoniecznie mi bliska, cichłam natychmiast. Obce osoby działały na mnie jak knebel w ustach – niby chciałam coś powiedzieć, ale psyche blokowało tę zdolność. Zapewne znajomi moich znajomych uważali mnie za niedorozwoja, a ja się im wcale nie dziwię.

W gimnazjum sytuacja właściwie się nie poprawiła. Przykładem kompletnie absurdalnego zachowania w tym okresie mojego życia było to, że chodziłam na religię oraz na spotkania do bierzmowania, żeby nikt nie odkrył, że jestem niewierząca, i żebym w ten sposób nie zwróciła na siebie uwagi. Wtedy, a było to ponad dziesięć lat temu, takie osoby wytykano palcami. W sumie... już wtedy wytykano mnie palcami, bo byłam obca. Dlaczego? Chodziłam do podstawówki w miasteczku, a dzieci z gimnazjum z mojej wsi chodziły do szkoły w tej wsi. Zebrała się grupka osób, które mnie poniżały. Wielokrotnie wracałam do domu zapłakana, po tym jak te głupie wieśniary (yup, mówię tu o stanie umysłu, nie pochodzeniu) ośmieszały mnie podczas drogi powrotnej w autobusie. Nie reagowałam, słuchałam o tym, jakim to jestem brzydkim ścierwem, po czym wysiadałam na swoim przystanku. Rodzice nic nie wiedzieli, bo nigdy nic im nie mówiłam. Pamiętacie gadu-gadu? Naszą-klasę? Fotkę.pl? Internet, a zwłaszcza konwersacja pisana, znacznie poszerzyły moje znajomości.

Później zaczęło się technikum. Zrezygnowałam z religi, bo miałam dość. W sumie zmotywował mnie do tego kroku tamtejszy ksiądz-nauczyciel, który na pierwszych zajęciach wspomniał coś o tym, że ludzie niewierzący to idioci. W sumie można powiedzieć, że zrobiłam to specjalnie, bo wiedziałam, że księżulek na pewno się dowie, że rezygnuję z jego lekcji i może przypomni sobie swoje słowa, a także to, w jaki sposób stracił jedną z owieczek. Okres technikum, a zwłaszcza pierwszy rok, poprzedzające i kończące go wakacje to pasmo porażek. Wiele złych decyzji, wiele łez, a także wydarzenie, które zmieniło we mnie coś jeszcze. Moja nieśmiałość dalej była na poziomie – boję się kupić bułkę w sklepie, ale z przyjaciółką się dogaduję. Na ostatnim roku coś się zmieniło: pokłóciłam się z przyjaciółką, a grupka dziewczyn nagle wciągnęła mnie między siebie. W towarzystwie czułam się odrobinę swobodniej. Może troszkę wydoroślałam.

O prawdziwym przełomie można mówić na studiach. Owszem, nigdy mi przez myśl nie przeszło, żeby się zgłosić z dobrą odpowiedzią, ale na polu towarzyskim nie było już tak źle. Gadałam z paroma osobami.

Mówi się, że żeby pokonać jakąś barierę, trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu. Zaczęłam pracować w gabinecie kosmetycznym, a to wymagało ode mnie jako takiego podejścia do klienta. Trzeba było go przywitać, zaproponować napój, zapytać o jego wymagania. Całkiem obcą osobę. Najlepiej, żebym jeszcze później podtrzymywała konwersację. W dodatku cały czas miałam z tą osobą kontakt fizyczny. Nie jestem najlepszą pracownicą, a to ze względu na niechęć do wciskania ludziom na siłę usług czy produktów. Po pewnym czasie zauważyłam, że chętniej, a właściwie w ogóle, dołączam do rozmów innych osób. Częściej wymieniałam jakieś uwagi z kimś w busie, w poczekalni u lekarza, w sklepie.

Dochodzimy do DZISIAJ. Dzisiaj może nie aktywnie, bo mocno przystopowałam, ale uczestniczę w życiu grup na Facebooku. Zakładam blogi, a teraz nawet piszę coś o sobie, czego robić nigdy nie lubiłam. Mam wrażenie, że wiarę w siebie wzmocnił sukces "Esencji cierpienia" oraz "Ach! Ta Szkolna Miłość!". To, że ktoś potrafił mi napisać w komentarzu, iż kocha moją twórczość, że jest dla niego czymś ważnym. Wreszcie to, co robię, miało dla kogoś znaczenie.

Ostatnio dostałam swoje pierwsze stałe godziny w klubie fitness, gdzie prowadzę TBC i Zdrowy Kręgosłup. Biorę zastępstwa. Instruktor fitness to zawód po części aktorski. Robię pokaz, uczę ćwiczeń, mówię do tych osób, a one mnie słuchają. Prezentuję siebie. Mówię głośno – śmiało można rzec, że krzyczę. Nigdy, przez całą swoją karierę szkolną nie stałam na środku "sceny" sama. Raz wkręciłam się w chórek dla szóstki na koniec z plastyki i muzyki, ale wtedy stałam gdzieś z tyłu, zasłonięta chociaż częściowo przez innych. Wiecie, jak bardzo wahałam się, gdy przyszło mi zadecydować, czy zapisuję się na kurs? A nawet później miałam myśli: nie, to nie dla mnie... jak ja wyjdę na środek przed obcymi ludźmi... tylko się zbłaźnię... przynajmniej będę miała wiedzę dla siebie... Nie żałuję dnia, kiedy wzięłam pierwsze zastępstwo. Nie żałuję też tego, gdy umówiłam się na "rozmowę kwalifikacyjną" w formie pokazu zajęć. Wiecie, czym teraz się najbardziej przejmuję? Tym, że nie będę umiała ubrać w zrozumiałe słowa technicznych szczegółów ćwiczenia tudzież mój zestaw ćwiczeń zostanie odebrany jako nudny i zbyt słaby.

Nieśmiałość już mnie nie blokuje, ale i tak dalej zachowuję dystans. Nie skłamię, jeśli napiszę, że jedyną osobą, która zna mnie, moje lęki, wie, jaka popierdolona jestem naprawdę, jest mój narzeczony. To jedyna osoba, przed którą się otwieram, z którą dzielę moje najmroczniejsze przemyślenia. Nie ciągnie mnie do spotkań towarzyskich. Nienawidzę imprez, podczas których tylko się siedzi, gada i pije. Chrzciny, wesela bez tańców, posiadówy w większym gronie to dla mnie koszmar, ale już nie ze względu na nieśmiałość. Po prostu mnie to irytuje. Jestem człowiekiem nielubiącym trwonić czasu na rzeczy, które nie sprawiają mu przyjemności. Rozmowy wolę w mniejszym, maksymalnie trzyosobowym gronie; wydaje mi się, że wtedy faktycznie nawzajem się obchodzimy, a nie jest to tylko puste pierdolenie na zabicie czasu. Mam przyjaciółkę. Widuję się z nią raz na parę miesięcy. Nie mam ostatnio czasu na częstsze spotkania. Bo wiecie, samorealizacja w życiu jednak kosztuje, a walutą jest nasz prywatny czas.

Na koniec napiszę coś jeszcze: być może to dzięki nieśmiałości nie popełniłam większej ilości błędów w życiu. Więc chyba nie była mi ona aż tak złą towarzyszką...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top