Eight

Hejka misie kolorowe!

Pytanko do was, ubraliście już choinki na święta? Czy może jeszcze czekacie?

Oto kolejny rozdział, a wam życzę miłego wieczoru/dnia! ♥️

***********

Brązowooki wszedł powolnym krokiem do sklepu, rozglądając się wokół. Zmarszczył brwi i przeniósł spojrzenie na kasjera.

— Gdzie ten złodziej? — zapytał szatyn, wyciągając z kieszeni notatnik i długopis.

— Uciekł, nie szanując swojego życia! Celowałem do niego ze strzelby, a ten pajac mimo to, wybiegł. Na szczęście udało mi się go postrzelić, więc zapewne daleko nie uciekł.. — stwierdził ciemnoskóry, krzyżując ręce na piersi i uśmiechając się z satysfakcją.

— Jak wyglądał napastnik? — dopytał policjant.

— Siwe włosy, takie roztrzepane dosyć. Był średniego wzrostu, miał może troszkę ponad metr siedemdziesiąt? Dość szczupły, ostre rysy twarzy.. — mówił kasjer.

— Jakiego koloru miał oczy? W jakim celu tu przyjechał? — zapytał zaintrygowany i lekko zaniepokojony funkcjonariusz.

— Nie wiem, jakieś jasne, coś ala piwne, ale jeszcze jaśniejsze? Stał w odległości więc nie jestem pewny. I nie przyjechał tu, tylko przyszedł na pieszo. Był tu dwa razy. Najpierw kupił papierosy i wodę, a po kilku godzinach wrócił wyglądając jakby brał udział w obozie przetrwania, chyba był naćpany, albo potrzebował działki. Chciał picie i jedzenie.. — odpowiedział sprzedawca, wzruszając ramionami.

— Dał mu je pan? — dopytał brązowooki, unosząc brew ku górze.

— Oczywiście, że nie! Nie chciał zapłacić. Miał pieniądze na fajki, a na to nie miał? To trudno. Powiedziałem, że mu nie dam. A on stał się agresywny i chciał sięgnąć broń, lecz ja byłem szybszy. Mówił coś, że potrzebuje pomocy, bo nie może znaleźć przyjaciół, ale ja przestępcom nie pomagam — fuknął Afroamerykanin.

— Zdaje pan sobie sprawę, że na dworze jest niska temperatura, oraz że jest noc? Może ten mężczyzna potrzebował pomocy?! Jak sam pan zauważył, podobno wyglądał źle — wycedził szatyn przez zaciśnięte zęby.

— A co ja? Caritas? — mruknął kasjer.

— Uwierz, że jeśli coś mu się stanie z twojego powodu, to dopiero ty zobaczysz jak to jest być przestępcą, ale w więzieniu! Zdajesz sobie sprawę, że jeśli nie zagrażał twojemu życiu, a tylko uciekł, nie miałeś prawa do niego strzelić?! Tego uczą przy zdawaniu licencji na broń! — warknął Montanha. — No chyba, że tej licencji nie masz?

Ciemnoskóry widocznie się zmieszał i podrapał po głowie.

— Ja mam tą strzelbę do polowań.. Nie jest niebezpieczna.. — tłumaczył się sprzedawca.

— Gibbs, aresztuj go i odwieź na dołek. Dojadę do was niedługo.. — stwierdził szef policji i opuścił budynek.

Słyszał jeszcze krzyki kasjera, który zarzucał im, że bronią przestępcę i że ich pozwie za korupcję, ale nie zwracał na to uwagi.

Miał swoje podejrzenia, kim mógł być napastnik, a raczej był praktycznie tego pewny.

Choć sam nie przyznał się do tego, to się zmartwił. Od kilkunastu godzin, nie widział Erwina. Odkąd uciekł ze szpitala, a jego ekipa pojechała za nim, nie słyszał żadnych nowych wieści.

Nie sądził, że ten zaginie na tak długo. Myślał, że jego przyjaciele szybko go znajdą i mu pomogą.

Po sytuacji ze szpitala, rozmawiał jeszcze z Laborantem. Ten wytłumaczył mu, dlaczego siwowłosy się tak zachowywał i rozjaśnił sytuację.

Dlatego martwił się jeszcze bardziej, bo młodszy nie pamiętał praktycznie nikogo, zapewne myślał, że ktoś go ściga i chce go dorwać, nawet nie zdając sobie sprawy, że to jego “rodzina”. Na Pewno był zagubiony i przestraszony, dodatkowo ranny.

Podjął dość radykalną decyzję i postanowił go poszukać. Wciąż był na niego zły, ale wiedząc o jego problemach i chorobie, złość szła w zapomnienie.

— 101 status 3.. — wydał komunikat na radiu, a następnie je wyłączył, tak samo jak bodycam’a.

Zauważył na ziemi ślady krwi. Zapalił latarkę i zaczął podążać ich śladami. Kroczył przez pustkowie, rozglądając się za drobną sylwetką, lecz jej nie widział.

Ostatnie miejsce, w którym znalazł posokę, znajdowało się obok starego domku leśniczego. Zatrzymał się, przyglądając się budynkowi, lecz nie zauważył żadnego ruchu.

Nabrał głęboki haust powietrza, a następnie wszedł powoli do środka, oświetlając sobie drogę.
Zaczął przeszukiwać pomieszczenia, lecz nic podejrzanego nie zwróciło jego uwagi.

Dopiero po kilku minutach błąkania się po domu, zauważył ledwo widoczne na ciemnej posadce, małe czerwone kropelki.

Doprowadziły go do starej szafy na ubrania, a tuż zza niej widniała większa plama krwi.

Wstrzymał oddech i zerknął we wnękę, z szybko bijącym mu sercem. Przez chwilę zamarł w bezruchu, zauważając tam siwowłosego.

Siedział na ziemi skulony, w samej koszulce. Jego udo było przestrzelone, oraz obwiązane bluzą. Blada cera, wydawała się wręcz jaśniejsza niż zazwyczaj, a widoczne sińce pod oczami to uwydatniły.

Miał przymknięte oczy i oddychał nierówno, a jego ciało podrygiwało co jakiś czas, prawdopodobnie przez zimno tam panujące i utratę krwi.

— Cholera.. — zaklął pod nosem szatyn i chwycił młodszego, wyciągając go z kąta.

Położył go na ziemi, sprawdzając jego funkcje życiowe, a następnie zdjął swoją kurtkę i ubrał go w nią. Był okropnie zimny, a w niektórych miejscach wręcz siny.

Owinął go również szalikiem i założył mu czapkę na głowę. Wyciągnął z kieszeni celox i zasypał nim ranę, oraz zacisnął nad nim stazę, aby choć trochę powstrzymać krwawienie.

Chwycił siwowłosego na ręce, a następnie opuścił dom, kierując się do swojego radiowozu, który pozostawił przed stacją.

Po kilku minutach szybkiego marszu, młodszy zaczął się lekko wiercić. Na szczęście byli już prawie przy samochodzie.

— Kim jes-steś? Puś-ć m-nnie! — wymamrotał złotooki, próbując się wyszarpać z ramion starszego.

— Uspokój się. Straciłeś sporo krwi i się wychłodziłeś. Zabieram cię na szpital — wyjaśnił policjant, kładąc delikatnie Knuckles’a na siedzenie pasażera i zapinając mu pasy.

— Ni-e! Nie-e moo-gę tam wróc-cić — zaoponował od razu niższy, chcąc wydostać się z pojazdu.

Funkcjonariusz głośno westchnął i zatrzasnął drzwi, blokując je, aby ten nigdzie nie uciekł. Okrążył radiowóz i wsiadł na miejsce kierowcy.

— Posłuchaj mnie okej? Nikt nie chce ci zrobić krzywdy. Porozmawiamy jak dojedziemy na szpital i jak już ci pomogą w porządku? Tam wszystko ci wyjaśnię, zaufaj mi... — odparł brązowooki, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.

Erwin nie wiedząc czemu, kiwnął lekko głową zgadzając się. Nie rozumiał dlaczego, ale wewnętrznie czuł zaufanie do policjanta, co brzmiało cholernie głupio. Przecież nigdy, nie ufał psom.

Mimo to, ułożył swoją głowę na szybie, przymykając zmęczone powieki głośno wzdychając i otulając się mocniej kurtką, którą miał na sobie. Ponownie miał uczucie Deja vu, tak jakby skądś znał ten zapach..

— Nie zasypiaj tylko. Nie możesz odpłynąć.. — rzekł szatyn, wyrywając niższego z zamyślenia i odprężenia.

— Mhm.. — mruknął Knuckles, walcząc ze swoim zmęczeniem. — Mo-gę..  Mogę wod-dy? — dodał niepewnie, czując silne pragnienie.

Gregory sięgnął ręką do schowka, wyciągając z niego butelkę wody i okręcając ją, a następnie podając siwowłosemu.

Złotooki upił od razu kilkanaście łyków, czując trochę ukojenia. Jednak mimo to, wciąż uczucie pragnienia nie zostało zaspokojone.

Kręcił się na siedzeniu, starając się dzięki temu nie zasnąć. Jednak mimo to, w końcu się poddał, zamykając swoje oczy.

Następne co usłyszał, to policjant, który go uratował. Wyciągnął go z samochodu i próbował go obudzić. Jednak nie miał wystarczająco siły, by odpowiedzieć cokolwiek. Jedyne co zrobił, to zacisnął mocniej swoje dłonie, na polarze starszego.

Słyszał jego krzyk, wolał kogoś. Później ktoś go gdzieś położył. Nie czuł już tego przyjemnego ciepła, jak w ramionach szatyna.

— Zakładam wkłucie.. Podłącz mu kroplówkę — było ostatnim co usłyszał, zanim całkowicie odleciał.

***

Gregory widział tylko, jak lekarze zabierają nieprzytomnego Erwina na salę zabiegową. Wypuścił drżący oddech i przysiadł na krześle.

Wyjął z kieszeni telefon, obracając go w rękach dłuższą chwilę. Zastanawiał się nad dalszymi krokami. Walczył między uczuciami, a rozsądkiem.

Głośno westchnął i wybrał jeden z numerów na liście kontaktów, postukując rytmicznie nogą, w geście zdenerwowania.

— Halo? Co chcesz? — usłyszał nieprzyjemne fuknięcie.

Nie dziwił się, że właściciel numeru był na niego zły. Miał do tego prawo, w końcu wyrządził jego ekipie wiele zła.

— Musisz przyjechać na szpital. Sam.. — wyjaśnił Montanha.

— Co chcesz Grzechu? Nie możesz powiedzieć tego przez telefon? — zapytał rozmówca.

— Chodzi o Erwina.. — zaznaczył szatyn, a po jego słowach w słuchawce nastała dłuższa cisza. — To masz być tylko ty. Nie ufam nikomu innemu z tej waszej "rodzinki".

— Zaraz będę, daj mi pięć minut — odpowiedział Quinn i się rozłączył.

Policjant odetchnął z ulgą i schował urządzenie. Wpatrywał się w białą ścianę przed sobą, czekając. Wciąż toczył bitwę w głowie, ale starał się to przytłumić.

***********
1295 słów (bez notatki)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top