Rozdział 15
Wiatr rozwiewał ich włosy, ziemia na której siedział szatyn brudziła jego spodnie, a cichy szum rozchlapującej się na około wody drażnił w niemal bolesny sposób uszy niebieskookiego który kucał przed siedzącym naprzeciwko niego nastolatkiem. Mimika twarzy nastolatka przypominały trochę spłoszone zwierzę na widok reflektorów światła samochodu. Tak jakby starszy był kierowcą, a młodszy sarną pragnącą tylko przejść na drugą stronę jezdni. Ryży miał wrażenie, że już duże oczy chłopaka powiększyły się jeszcze bardziej gdy trzymał je nadal szeroko otwarte przerywając to od czasu do czasu dość rzadko mrugając. Podbródek miał oparty na podkulonych kolanach, odejmował je też rękoma palcami mocno ściskając swoje uda. Błądził spojrzeniem po sylwetce Nakahary jak i następnie dookoła cały czas powracając do punktu do punktu, a niższy mógł tylko sobie wyobrażać jak trybiki w jego głowie obracają się z zawrotną prędkością próbując wytworzyć iskrę, która pomoże rozpalić ognisko będące wymówką dla zachowania szatyna. On sam podświadomie zaczął takie wymyślać i z coraz to kolejną opcją tego co usłyszy miał ochotę tylko coraz bardziej się skrzywić czego oczywiście nie robił nie chcąc drugiego z żaden sposób spłoszyć chociaż i tak nie wiedział czy faktycznie to by się stało gdyby to zrobił.
Nigdy nie miał takiej sytuacji jak ta. No bo bądźmy szczerzy, raczej nie często twój najlepszy przyjaciel chce się rzucił z mostu do rzeki w próbie zakończenia swojego życia, s ty jesteś tego światkiem i go powstrzymujesz. To brzmiało tak jakby rudzielec był główną postacią jakiegoś serialu o nastolatkach z problemami i zapewne gdyby powiedział o tym komukolwiek to raczej na początku spotkałby się z niedowierzaniem. Lustrując skuloną sylwetkę chłopaka powoli zaczynały do niego napływać wspomnienia z różnego okresu. Co jakiś czas praktycznie spóźniał się na zajęcia tłumacząc się, że zapomniał ustawić budzika co ostatnio dość często mu się przytrafiało. W szkole jadł wszystko co było mu dane jednak po lekcjach zazwyczaj niczego przez ostatnie dwa tygodnie nie dotykał w jego towarzystwie oprócz tego ajk poszli razem świętować hanami, a i tak zjadł mniej niż byłby w stanie z swoim niekończącym się żołądkiem. To jak czasami widział jak jego mina z sekundę na sekundę staje się nijaka by powrócić po chwili do wcześniejszego wyrazu, to jak w szpitalu natrafił na niego po tym jak wracał z wizyty u psychologa, nawet to jak oddał mu rzecz, której wcześniej nie chciał mu nawet dać dotknąć żeby przypadkiem nie zepsuł.
Wytężył swoją pamięć chcąc wyszukać cokolwiek w jego pamięci co mogłoby naprowadzić go na odpowiednią ścieżkę, dać mu wskazówkę. Z wszystkich sił starał się by przypomnieć sobie choć jeden szczegół który mógłby pokazać jego dwóm szarym komórką w jakim kierunku powiny iść. I faktycznie w końcu na to trafił, miał tylko nadzieje, że mieszanka emocji, którą wtedy poczuł w żaden sposób nie została po nim ukazana. Kiedyś jego rodzice cały czas czytali artykuły psychologiczne czy książki z myślą o tym żeby w razie czego mu pomóc kiedy pojawią się jakieś objawy. Według niego już mocno przesadzali jednak mimo wszystko doceniał ich wkład w to. Tak czy siak raz powiedzieli mu coś bardzo ciekawego. Zazwyczaj osoba planująca samobójstwo przed próbą popełnienia go jest bardzo radosna. Załatwia niedokończone sprawy, rozdaje rzeczy. Jego myśli uciekły do krawatu który dostał wcale nie tak dawno temu i do sytuacji z wcześniej jak na siebie wpadli. Kolejna wskazówka, kupował bandaże. Może i faktycznie uzupełniał apteczkę pierwszej pomocy jednak jednocześnie mógł potrzebować ich dla siebie.
— Przepraszam — słaby głos wyrwał go z odizolowanego świata w jego głowie gdzie skupiał się na własnej głupocie. Wyższy ukrył swoją twarz między nogami tak, że widać było tylko jego brązową czuprynę.
Chuuya wyciągnął w jego stronę rękę jednak zatrzymał ją w trakcie tego gdy opuszczała się na włosy nastolatka. Nie był pewny co do tego co ma być, co miał robić. Powiedzieć, że nie miał za co przepraszać? Zapytać się co się stało, że postanowił to zrobić? Czy może jednak przytulić nic na razie nie mówiąc? Czy dotyk fizyczny w ogóle sprawiał młodszemu jakikolwiek komfort? Z chwili na chwilę pojawiało się tylko coraz więcej nieświadomych co go dogłębnie irytowało. Nie chciał jednak tej frustracji przelać na wyższego bo to nie on był jej powodem, a to, że nie wiedział jakie jego zachowanie będzie najlepsze względem jego najlepszego przyjaciela. Jakby go nie znał, jakby nie spędzili ze sobą praktycznie dwóch lat.
— Przepraszam — powiedział jeszcze raz, ale głośniej. — Masz teraz tyle na głowie, a ja jeszcze musiałem się do tego dołożyć, serio przepraszam.
— Nie gadaj bzdur, nie masz za co — zaprotestował siadając kiedy poczuł jak cierpnął mu nogi. — Nie chcę żebyś myślał w taki sposób. Czy... Czy możesz mi powiedzieć co się stało? Spróbuję pomóc.
— Nic się nie stało — westchnął, a jego nogi opadły w dół tak, że teraz siedział po turecku z nogami skrzyżowanymi w kostkach. — Nie wiem, chyba po prostu trochę histeryzuje. Z resztą tak jak ty! — Wskazał nagle na niego palcem, a jego postawa zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. — Ja chciałem tylko zobaczyć dokładniej jak to wygląda na dole, a to Chibi się na mnie rzucił! Ja myślałem, że spadnę, a na dodatek mnie jakiś zboczeniec porywa! Powinieneś mnie przepraszać! Napędziłeś mi-
— Dazai, możesz kurwa przestać?!
Zapadła gwałtowna cisza, a Chuuya otworzył szerzej oczy zdając sobie sprawę, że powiedział (a konkretniej wykrzyczał) to na głos. Dazai zacisnął usta w wąską linię, a jego wesoła maska ledwo trzymała się jego twarzy. Nakahara zdawał sobie sprawę, że tym wybuchem znacząco zniszczył iluzję, którą szatyn próbował wytworzyć dookoła siebie i swojego otoczenia jednak nie mógł nic na to poradzić. Nawet jeśli tak bardzo chciał cofnąć czas i tego nie robić nie było takiej możliwości. Co się stało to się nie odstanie i taka była prawda. Osamu za to szukał jak najszybszego i najmniej ryzykownego dla niego sposobu na wybrnięcie z tego. Nie chciał go okłamywać jednak nie mógł też powiedzieć prawdy wiedząc jakie będą skutki. Nie chciał tracić kolejnych godzin gdzie mógł leżeć na materacu i w transie wpatrywać się w pomalowany sufit u psychologa. Nie chciał żeby Akiko się zamartwiała ani nie chciał żeby znów traktowano go jak szklankę, która się potłukła przez uderzenie młotka i trzeba było ją naprawić.
Nie chciał słuchać kazań typu, że zawsze może liczyć na pomoc swojego opiekuna choć oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że prędzej zostałby prezydentem niż zdołał z nim normalnie porozmawiać. Nie pragnął znowu udawać, że wcale nie dostrzega tego jak wszelakie tępe lub ostre rzeczy są zabierane z jego otoczenia choć nigdy nie korzystał z takiej formy samoagresji i miał ochoty znów wyszukiwać w internecie artykułów o samobójcach którym się udało oraz czytania tych wszystkich komentarzy pod nimi. Nie raz znalazł już taką opinię po której miał znaczący niesmak w ustach i to wcale nie dlatego, że on sam miał z tym takie jakie doświadczenia tylko dlatego, że było to tak skrajnie głupie, że aż bolała go od tego głowa. Nie chciał również żeby znajomości, które nawiązał się skończyły. Bo na pewno kontakty by się po tym urwały. Nikt nie chciał się przyjaźnić z ludźmi słabymi, nikt nie chciał mieć do czynienia z ludźmi problematycznymi, nikt nie chciałby być w bliższej relacji z kimś takim jak on gdyby poznali go tak dogłębnie jak on sam tylko siebie znał. Nikt by przecież nie pozostał w dobrych stosunkach z zwykłym, podrzędnym samobójcą mającym urojenia.
Poczuł jak już drugi raz tego wieczoru zostaje pociągnięty w stronę niebieskookiego tylko tym razem w przód. Szczerze spodziewał się wszystkiego tylko nie tego, że ramiona chłopaka zamknął go w szczelnym uścisku, a jego głowa opadnie bokiem na jego obojczyk instynktownie przybierając pozycję, która byłaby wygodna dla ich obu. Ciche sapnięcie zaskoczenia wypadło spomiędzy jego warg na co uścisk tylko się wzmógł. Praktycznie leżeli na ziemi tak przez chwilę nie odzywając się. W tym czasie serce rudowłosego zdążyło podejść mu do gardła jednak i równocześnie spać na samo dno i osiąść się niczym kamień. Czuł jak przez ten czyn jego policzki stają się nieco cieplejsze jednak miał nadzieję, że przez względną ciemność panującą do okoła nie było tego widać.
— Wybacz, nie chciałem na ciebie krzyczeć — zaczął ostrożnie i cicho jakby nie chciał go wystraszyć co znacząco podniosło mu ciśnienie. — Ja po prostu się martwię, a to jak próbujesz wszystko obrócić w żart wcale, a wcale mi nie pomaga.
— Ale mi tak — ciche mruknięcie o mało nie zostało zagłuszone przez przejeżdżający gdzieś niedaleko samochód. Odsunął się hardo spoglądając mu w oczy. — Mi to pomaga — oznajmił już nieco głośniej dzięki czemu rudy miał pewność, że się nie przesłyszał.
Ten w odpowiedzi pokiwał tylko głową nie za bardzo wiedząc co powiedzieć. W sumie mogła to być kolejna oczywistość, którą pominął w próbowaniu wyciągnięcia jakiś względnych wniosków co do jego zachowania. Próbował to zrobić na początku ich znajomości jednak szybko zrezygnował rozumiejąc, że całkowicie mu to nie wychodzi, a z bystrością młodszego ten szybko by się zorientował i rudzielec tylko by siebie pogrążył. Przypatrywał się chwilę młodszemu dopóki nie wziął kilku wdechów licząc w myślach do trzech i spojrzał mu prosto w oczy.
— A teraz już tak na poważnie — zarządził, a jego wyraz twarzy złagodniał znacząco. — Co się dzieje?
— A bo ja wiem? — Prychnął próbując ukryć swoje zachowanie jednak rumień zażenowania i tak wypłynął na jego policzki. — Nie no, na prawdę nie potrafię tego stwierdzić. Ja po prostu... Po prostu mam takie coś w głowie typu "Idealny czas na zajebanie się." no i no. Ja nie rozumiem.
— A czy... Rozmawiałeś o tym ze swoim psychologiem? Myślę, że taka szczera rozmowa by pomogła.
— Bo ten chuj mnie zrozumie — wywrócił oczami jednak po chwili jego wrogie zachowanie się ulotniło. Podrapał się po tyle głowy i zaśmiał się niezręcznie. — Wybacz nie wiem co się dzieje.
— Próbowałeś się już kiedyś zabić? — Zapytał z innej beczki choć obawiał się, że zrobił to nieco zbyt bezpośrednio.
— Taa — pokiwał niechętnie głową odwracając ją na bok. — Mówią, że to dlatego, że mi nagadano nie wiadomo czego, ale nie sądzę by tak było — wzruszył ramionami. — Od zawsze miałem coś nie tak z głową — w miarę mówienia jego twarz robiła się coraz bardziej beznamiętna, a oczy stawały się jakby wyblakłe.
— Nawet tak nie mów. No i co miałeś na myśli mówiąc, że coś ci powiedzieli?
— Według Moriego w mojej biologicznej rodzinie używano przemocy psychicznej. Według nich tego nie wytrzymywałem i postanowiłem się zabić. Takie są przynajmniej przypuszczenia bo z tego co wiem baba miała poważne problemy z policją po tym no i sam nie za wiele z tamtego okresu pamiętam.
— Oh — to było jedyne na co w tej chwili potrafił się zdobyć.
Przypatrywali się sobie co chwila naprzemiennie przerywając i odnawiając kontakt wzrokowy dopóki niższy nie podniósł się i nie wyciągnął dłoni do młodszego by pomóc mu wstać. Szatyn przyjął pomocną dłoń z pewną rezerwą jednak mimo to ścisnął ją ufnie co według ryżego było dużym plusem dla jego osoby. Wpatrywali się moment w ich złączone dłonie trochę się zapominając. To nie był pierwszy raz kiedy taka sytuacja miała miejsce. Wielokrotnie trzymali się już za dłonie, przytulali czy raz niebieskooki siedział na kolanach wyższego bo ten nie chciał zwolnić jego miejsca, ale to wydawało się być całkowicie. Lekkie napięcie powstało dookoła nich, a Nakahara nie potrafił zdefiniować do jakiego rodzaju się ono zaliczało.
W głowie Dazaia też panował lekki bałagan co do tej sytuacji jednak on zdecydowanie mocniej mocniej panikował gdy poczuł dziwne uczucie w żołądku. Rozchylił Nico usta wypuszczając z nich trochę powietrza i nie wiedząc co teraz ze sobą zrobić dopóki nie przypomniał sobie jeden dość istotnej rzeczy. Jego lico pobladło gwałtownie, a on sam również wyprostował się jak struna. Puścił rękę starszego chcąc go szybko wyminąć i pobiec w kierunku swojego mieszkania kiedy poczuł uścisk palców na nadgarstku. Nie miał teraz czasu tłumaczyć i zapewniać, że wszystko było w porządku bo nie było. Jednak widząc zaniepokojenie na jego twarzy zatrzymał się całkowicie nie ciągnąc już do przodu.
— Dazai co się znowu dzieje? Zrobiłem coś-
— Nie, nie, nie, nie, nie. Nie o to chodzi — zapewnił, a jego ręce coraz bardziej świerzbiły do tego by się wyrwał i zaczął biec jak najszybciej tylko może. — Chodzi o to, że ja...
— No wyduś to z siebie — zachęcił go niebieskooki na co przeważyło o tym, że stanął jak słup soli zamykając oczy.
— Mori-san powinien już wrócić z pracy, a zawsze po tym zaparza sobie kubek kawy — powiedział spokojnie po czym opuścił zrezygnowany głowę. — Chuuya, ja zostawiłem w kuchni list pożegnalny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top