Rozdział 12

Wpatrywał się tępo w białą ścianę oraz plastikowe krzesła naprzeciw niego nieświadomie miętoląc między palcami skrawek swojej niebieskiej bluzy. Brał co chwila głębokie oddechy przez nos, a następnie wypuszczał powietrze przez usta próbując uspokoić kołatanie serca. Co chwila mijali go jacyś obcy ludzie idący do swoich bliskich lub lekarze i pielęgniarki po prostu zajmujący się swoją pracą. Oprócz niego siedziało tu też kilka innych osób jednak on nie zwracał na nie uwagi tak jak one nie zwracały uwagi na niego. Paul zniknął około dziesięciu minut temu mówiąc, że za chwilę wróci tylko pójdzie do toalety. Nie było go jednak już na tyle, że przez umysł chłopaka zaczęły przelatywać czarne scenariusze w akompaniamencie wspomnień dni, które były dla niego aż do teraz całkowicie nie zrozumiałe.

To jak pomiędzy starszymi mężczyznami zaczęło pojawiać się napięcie nie należący do tak znanego mu elementu przyjemnej atmosfery, to jak Rimbaud oświadczył mu, że ma zwolnienie chorobowe, to jak szybko wrócili podczas wyjścia dotyczącego świętowania hanami, to jak podsłuchał w kuchni to, że ten powinien w trybie natychmiastowym trafić do szpitala, ale on kategorycznie tego odmawiał nawet posuwając się do spoliczkowanie swojego partnera czego normalnie nigdy by tego nie zrobił. Poczuł jak robi mu się gorąco, a później lodowato chłodno na myśl, że to przez niego to się tak skończyło. Granatowowłosy nie chciał nakładać na niego kolejnych zmartwień przez co ukrywał co tak naprawdę się dzieje, nie chciał przez to trafić do szpitala, nie chciał się tam leczyć. Jakby był już pogodzony z własną śmiercią, jakby dopóki Chuuya byłby nieświadomy to byłby zadowolony z takiej postaci rzeczy.

Ramiona mu się zatrzęsły, kiedy poczuł coś mokrego pojawiającego się w swoich oczach. Szybko uniósł ręce wycierając to praktycznie nadgarstkami po czym podkulił nogi i schował w nich głowę. Czuł się winny za to wszystko, czuł się tak jakby był odpowiedzialny za coś na co nie miał tak naprawdę wpływu. Pociągnął nosem mając nadzieję, że nie przeszkadza ciągłą taką czynnością innym odwiedzającym pacjentom. Wyciągnął telefon z kieszeni spodni po czym odpalił go odblokowując ekran. Wszedł w przeglądarkę przez chwilę znowu ocierając łzy zanim wpisał w przeglądarkę interesujący go temat. Jego brat wyprosił go z gabinetu, kiedy tylko przyszło do omawiania tego co się stało i dlaczego się stało jednak zanim wyszedł zdołał wychwycić jedno słowo klucz. Po chwili pojawiła się przed nim masa linków, on postanowił wejść w ten pierwszy należący do jakiejś strony internetowej opowiadającej o różnych chorobach. Przeleciał wzrokiem po pierwszych linijkach po czym przewinął dalej.

Jego wzrok z chwili na chwilę coraz bardziej stawał się wyprany z emocji, kiedy zdawał sobie z czegoś sprawę. Osłabienia, bardzo częste zmęczenie, ta straszna bladość na jego twarzy. Zdawał sobie z tego sprawę jednak nie sądził, że to będzie coś takiego. Pisało tam też, że zazwyczaj dosięgało to ludzi po sześćdziesiątce. Przełknął ślinę mrugając szybciej wczytując się bardziej. Było to tam też napisane, że mogło to być następstwem anemii. Jego płuca się ścisnęły na chwilę, która dla niego ciągnęła się w nieskończoność. Próbował do siebie tego nie dopuszczać, uznać, że lekarze po prostu się pomylili jednak nie mógł tego tak po prostu zignorować i żyć w swoim świecie pełnym błogiej nieświadomości.

Rimbaud miał chorą lewą komorę serca.

Zacisnął wargi w cienką linię, a telefon zadrżał mu w dłoniach. Po chwili dał sobie mentalnie policzek nakazując się uspokoić. Jasne, mężczyzna był dla niego niczym prawdziwa rodzina, mieszkali razem przez tyle czasu, przywiązał się do niego. Nie mógł jednak płakać. To nie było w porządku wobec blondyna, który aktualnie zniknął. To on go prawdziwe kochał, to on znał go jedyny pan Bóg wie ile, to on z nim mieszkał, nawet kiedyś powiedział mu, że chciałby mu się nawet oświadczyć. Włożył telefon do kieszeni uprzednio pisząc wiadomość do brata, że nie będzie go przez chwilę w tamtym miejscu bo idzie do automatu. Powłóczył nogami do przodu czując, że jest mu słabo. Nie jadł nic praktycznie od wczorajszej kolacji, a już było popołudnie. Przeszukał wszelkie kieszenie, które miał w ubraniach z ulgą znajdując trochę drobnych.

Skierował się do maszyny stojącej w tym samym miejscu jak widział ją gdy szedł z szarookim do gabinetu. Wyciągnął pieniądze by zacisnąć je w jednej pięści po czym opuścił nisko głowę pogrążając się w myślach. Zdawał sobie sprawę z tego, że już nie będzie tak jak dawniej. Że nie będzie już tych głupich żartów, nie usłyszy już łagodnego tonu starszego tłumaczącego mu jakiś nowy materiał w szkole, nie będzie więcej świadkiem jak ten rozluźnia atmosferę samą swoją obecnością. Widząc dół maszyny do której zmierzał uniósł rękę chcąc dotknąć klawiatury i wpisać numer przekąski. Wtedy jednak poczuł jak kładzie swoje palce na kogoś innego. Odskoczył speszony wreszcie unosząc głowę tak by grzywka nie zasłaniała mu połowy pola widzenia i zamrugał zdziwiony na widok szatyna o brązowych oczach. On również zabrał dłoń z automatu przyciągając ją do siebie i patrząc zdezorientowanym wzrokiem na rudowłosego chłopaka. Stali tak przez chwilę w kompletnej ciszy przerywanej tylko odgłosami uderzeń podeszw o kafle dopóki lazurowooki nie przypomniał sobie, że wraz z nic nie mówieniem każdego z nich ten nieprzyjemny stan tylko się przedłuża.

— Co ty tu robisz? — Niższy zmarszczył brwi. Chłopak nie mówił mu nic o tym, że będzie w najbliższym czasie w szpitalu. A może to był nagły, niespodziewany przypadek tak jak...

— Hm? Byłem u psychologa — wzruszył ramionami.

To jedno niby nic nie znaczące oświadczenie jeszcze bardziej zbiło go z tropu. Zmarszczył brwi obserwując wyższego, który teraz znów sięgnął do klawiatury wpisując z cichym bibczeniem numer. Włożył pieniądze do otworu po czym obserwował jak woda spada z głuchym odgłosem w dół nie łapiąc w ogóle ani razu kontaktu wzrokowego z starszym. Szczerze mówiąc Chuuya raczej nigdy by nie pomyślał, że ten do takowego chodzi. Miał sporo znajomych i przyjaciół, w miarę dobre relacje z rodzeństwem, był popularny, jego oceny nawet gdy się nie uczył były dobre co jak na standardy ich systemu edukacji było więcej niż niespodziewane. Jednak gdyby się tak zastanowić to w końcu przez coś musiał trafić do rodziny zastępczej. Nigdy o tym nie rozmawiali, on też się nie pytał bo po pierwsze uważał, że to jest nie na miejscu, a po drugie nie interesowało go to.

— Co prawda gdybym mógł to bym już dawno zrezygnował, ale Mori-san się uparł — kontynuował temat. — Za to ja jako nieletni muszę się podporządkować jego tyrani.

— Weź przestań, przecież wyraźnie chcę dobrze.

— Taaaa. A ty? Co tu robisz? — Odkręcił butelkę upijając łyk napoju po czym zakręcił z powrotem w swoim miejscu niebieską zakrętkę. — Wyglądasz blado, ręce ci się trzęsą... Zasłabłeś?

— Co? Nie, ja... — zaciął się. — To długa historia — powiedział w końcu przymykając co oczy co na pewno nie umknęło uwadze drugiego. — Chodzi o to, że no. Pamiętasz jak powiedziałem ci o Rimbaudzie? No wiesz, tego, że jest chory — usiadł ciężko na krześle trochę za nim. Jego mina była beznamiętna jednak w jego głosie pobrzmiewały echa emocji.

— Tak, pamiętam — przytaknął siadając niepewnie koło niego. Podejrzewał już co mogło się stać. Ten jeden raz chciał się mylić choć wiedział, że nie było to możliwe.

— No to się kurwa okazało, że był chory na serce. Kurwa mać musiało to być następstwem tego jego anemii. A Paul wiedział o wszystkim i nawet mi nie powiedział, żaden z nich rozumiesz — wypluwał z siebie słowa przepełnione jadem. Coraz bardziej w jego żyłach zaczynała wrzeć krew, a złość na chwilę przyćmiła smutek. — Kurwa może gdybym wiedział to by do tego kurwa nie doszło, ale nie! Bo jestem jebanym dzieckiem więc nie mam prawa co się dzieje z ludźmi z którymi kurwa mieszkam. Dowiedziałem się kurwa ostatni rozumiesz to? Kurwa mać.

Dazai milczał dając się chłopaku wyładować. Co prawda nie potrafił zrozumieć jego emocji, często nawet i własnych jednak się starał. I wtedy go olśniło.

— Dlaczego mówisz o nim w czasie przeszłym?

— Zmarł w drodze do szpitala — powiedział pusto bawiąc się palcami. Westchnął przecierając twarz po czym pochylił się do tyłu na tyle gwałtownie, że praktycznie uderzył tyłem głowy w ścianę. — Nie zadzwoniłem wtedy od razu po karetkę, może gdybym to zrobił to on nadal by... — nie dokończył czując jak jego żołądek ściska się nieprzyjemnie. — Jak głupi zadzwoniłem do Paula zamiast do odpowiednich służb.

— Nie wiedziałeś co robić, to jasne, że potrzebowałeś się kogoś pora-

— No i co mi to dało? — Prychnął. — Gówno mi to dało. Teraz twoja kolej, dlaczego Mori-san się uparł co do tego żebyś ty chodził? — Wiedział, że nie powinien pytać o to w taki sposób. Że odpowiedź nie wyniknie z zaufania tylko z swojego rodzaju obowiązku. Potrzebował jednak odciągnąć od czegoś myśli. Chociaż na jedną chwilę, a niestety szatyn został jego kozłem ofiarnym.

— Tak naprawdę to nic takiego — zaśmiał. — Po prostu się trochę nasłuchałem dość nieprzyjemnych rzeczy i od razu stwierdzili, że powinien do niego chodzić. Uwierzysz, że ciągają mnie już tak do dwóch lat? Przecież to skandal! Powinien ich zgłosić o znęcanie się — zaczął marudzić, a jego paplanina powoli coraz bardziej uspokajała rozszalałe myśli niebieskookiego.

Tak naprawdę wcale nie skupiał się tak mocno na słowach przyjaciela. Bardziej wlatywały mu jednym uchem, a wylatywały uchem. Nie starał się nawet ich do końca zapamiętać czego wyższy miał całkowitą świadomość. Mówił wszystko co mu ślina na język przyniesie, paplał bez opamiętania chociaż wbrew pozorom wcale nie lubił dużo mówić. Nie wiedział ile tak trwał, ale w końcu przed nimi pojawił się brat starszego. Pochwycił Nakahare za dłoń mówiąc do niego cicho po czym obaj pożegnali się z nim. Westchnął przeciągle zamykając oczy i marząc już tylko o tym, żeby zawinąć się w miękki koc i już spod niego nigdy nie wychodzić. Tak jakby czas się zatrzymał, a świat dookoła nie istniał. Wyciągnął z kieszeni telefon spoglądając na włączony ekran. Przez chwilę nic z tym nie robił i nie zamierzał nic z tym zrobić chowając telefon z powrotem całkowicie ignorując nadal wypisującego do niego opiekuna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top