Rozdział 9

Chuuya pochylał się nad kartką papieru w świetle słabo świecącej lampki. Światło odbijało się w jego zmęczonych oczach tworząc iluzję ogników oraz od jego włosów nadając im nieco żywszego odcienia. Przetarł twarz czując jak gałki ocznej ponownie zaczynają go piec, a nawet, kiedy przestał już je pocierać przez powieki to nadal dociskał do nich palce próbując się skupić. Wziął przez spierzchnięte usta krótki urywany oddech po czym wypuścił powietrze ze świstem. Czuł się ociężale, nadgarstki piekły go od ciągłego przepisywania, a on sam jakby śnił na jawie. Już za tydzień miał pierwszą kartkówkę w tym roku na którą po prostu musi się nauczyć. Nie potrafił jednak wykuć materiału, a tym bardziej go, rozumieć. Z resztą, on nie miał czasu na rozumienie, po prostu musiał to wiedzieć. Musiał jeśli chciał wszystko umieć, dostać się na dobre studia oraz dostać wymarzoną przez niego pracę. Nie martwił się przejściem na kolejny rok, i tak nie zatrzymaliby go żeby powtarzał klasę* jednak świadomość tego, że jego oceny mogłyby być poniżej średniej była najgorsza.

Poprawił włosy zagarniając je do tyłu po czym wyciągnął drżącą rękę z powrotem po długopis chcąc jak najszybciej to zakończyć. Obecnie była trzecia w nocy, obudził się natomiast około pierwszej. Nie zamierzał znowu iść spać uważając to za stratę czasu i po prostu sięgnąć po podręcznik chcąc się uczyć. Już jutro mieli kolejną lekcję z tego przedmiotu, a napewno nie będą im mówić tego co na ostatnich zajęciach tylko przejdą do następnego zagadnienia. Musiał więc w końcu to wykuć nawet jeśli sprawiało to mu niemalże fizyczny ból. Jego dłoń opadła centralnie obok przedmiotu, który chciał pochwycić jednak nie był w stanie jej podnieść. Ziewnął cicho i zamrugał klejącymi się powiekami. Rzęsy jakby nabrały masy, kiedy ten nie zwracał na nie uwagi bo ciągnęły kurtyny jego oczu do zamknięcia samym rzucając długi cień na jego blade policzki. Zagryzł jednak wargę i z trudem wyprostował kręgosłup. Zignorował mrowienie kończyny, które po chwili od tego testu zaczęło rozchodzić się po jego ciele po czym otworzył podręcznik z matematyki na odpowiedniej stronie. Patrząc na wzory i przykłady starał się znaleźć im specjalne miejsce w swojej pamięci jednak im dłużej im się przyglądał tym bardziej zlewały się w jedno. Z chwili na chwilę coraz bardziej tego wszystkiego nie rozumiał, a słowa na papierze zamieniały się w nic nieznaczącą paplaninę. Warknął pod nosem odwracając się wreszcie bokiem do blatu i odchylając się do tyłu na swoim siedzeniu i wpatrując się obojętnie w zaschniętą farbę na suficie.

Jego noga zaczęła podgrygiwać do góry i do dołu, a jej właściciel nie był tego nawet świadomy. Instynktownie chciał zająć czymś umysł, a wsłuchiwanie się w rytm uderzającej o deski gołej stopy nawet nieco pomagał. Spojrzał kątem oka na swój telefon zagryzając wargę. Był świadomy tego, że szatyn nie spał i najpewniej tak jak on powtarzał materiał tylko, że z języków. Tak jak Chuuyi lepiej wychodziły humanistyczne przedmioty tak też Dazaiowi lepiej wychodziły przedmioty ścisłe. Często sobie pomagali, Nakahara nie był pewny czy był tydzień przez, który w ogóle nie dzwonili do siebie w tego typu sprawach. I mimo iż młodszy nie miałby mu przeciwko gdyby do niego zadzwonił to on odczuwał względem tego niepokój. Bo przecież nie chciał mu przeszkadzać. A może jednak spał? Z jego mózgiem geniusza mógł pozwolić sobie na dodatkowe godziny snu. Koniec końców nie sięgnął po urządzenie wiedząc, że później by się tylko zadręczał.

Rozejrzał się do okoła słysząc kroki na korytarzu na wyższym piętrze. Zmarszczył brwi słysząc dwie pary nóg chodzących po górze. Ogólnie pewnie by to zignorował. Rimbaud często wychodził w nocy do łazienki, jednego dnia był w niej nawet trzy raz pod rząd. I teraz też byłby skłonny powiedzieć, że to był on, rozpoznawał sposób chodzenia. Jednak towarzyszył mu... Verlaine? Zazwyczaj blondyn spał jak zabity i za nic nie wyszedłby z łóżka jednak najwyraźniej musiało coś się stać. Wstał z swojego miejsca na palcach podchodząc do drzwi po czym przylgnął do nich uchem. Do jego uszu dotarły nie wyraźne dźwięki ciętej dyskusji jednak nie był w stanie nic sensownego z nich wychwycić. Kiedy był pewny, że starsi zeszli już na najniższe piętro i są zbyt pogrążeni w dyskusji by się zorientować by cicho uchyla drzwi. Dziękował bogom za to, że zawiasy były porządnie naoliwione.

Powoli ruszył przed siebie starając się nie nadepnąć na żadną skrzypiącą deskę. Wybierał miejsca przy których wiedział, że przypadkiem się przez nie nie zdradzi i na razie szło mu dobrze. Przytrzymywał się mebli i ścian na wypadek gdyby miał się potknąć oraz starał się nie stawać na pięcie tylko na całą stopą. Specjalnie nie założył kapci wiedząc, że tylko by plaskały o podłogę. Kiedy dotarł do schodów dostrzegł świecące się z dołu światło wychodzące najpewniej z kuchni. Wystawił nieświadomie język zastanawiając się jak niepostrzeżenie zejść po schodach aż jego wzrok nie padł na barierkę. Uśmiechnął się do siebie, a następnie usadowił się na niej ostrożnie. Dla pewności, że nie spadnie i nie narobi jeszcze więcej hałasu chwycił się niej, a dopiero potem zaczął po niej powoli zjeżdżać na dół. Kiedy dojechał do końca ostrożnie zszedł na dół nie robiąc przy tym hałasu po czym zakradł się do ściany przylegając do niej. Wykonał jeszcze kilak kroków w bok by znaleźć się bliżej otworu po czym zaprzestał jakiegokolwiek ruchu by przypadkiem się nie ujawnić.

— Kochanie dobrze wiesz, że nie jest to konieczne — do jego uszu dotarł jak zawsze spokojny głos granatowłosego.

— Nie jest konieczne? Czy ty się słyszysz? — Z tonu głosu młodszego dało się wywnioskować, że był naprawdę wzburzony i ledwo powstrzymywał się od podniesienia głosu. Westchnął jednak, a rudowłosy wyobraził sobie jak podczas tego blondyn pociera skronie. — Wybacz, ale po prostu się martwię. Ty też byś tak robił gdybyś był na moim miejscu.

— Oczywiście, że tak — zgodził się, a Chuuya z swojego obecnego miejsca był w stanie dostrzec jak siedzący przy stole mężczyzna kiwa głową. — Jednak to nie oznacza, że masz olewać pracę tylko dlatego, że ja sam nie mogę do niej pójść.

— Nie możesz zostawać sam w domu, — zaprotestował — a przynajmniej ja tak nie chcę. Gdyby wydarzył się jakiś wypadek nikt nie miał jak ci pomóc bo właśnie będziesz sam.

Młody Nakahara zamrugał kilkukrotnie zdezorientowany. To prawda, ostatnio jak wracał do domu to Paul już w nim był mimo iż zazwyczaj wracał dość później do niego. Brat tłumaczył mu to tym, że ostatnio nie miał nic do roboty i zwyczajnie nie był potrzebny, że zawadzał. Nigdy nie pomyślałby, że ten mógłby kłamać, miał on raczej reputację kogoś kto nigdy tego nie robił. Jedno znaczące pytanie pojawiło się w jego głowie. W takim razie jak poważna była choroba chłopaka szarookiego?

— Proszę cię, mówię przecież, że nic mi nie będzie. Nie ufasz mi? — Zapytał z nutką zrezygnowania przymykając oczy.

— Co? Oczywiście, że nie. Byłbym jednak spokojniejszy gdybyś w końcu zgodził się na-

— Nie — przerwał mu brutalnie z nową mocą. — To i tak nic nie da, nie ma takiej potrzeby.

— Ale mogłoby ci pomóc, a ty ciągle odmawiasz hospitalizacji — warknął w końcu nie wytrzymując. — Co jest niby tak ważne, że cały czas-

— Chuuya.

Ryży zastygł, a na jego bladym licu pojawiła się kropelka potu. Poczuł jak resztki z jego ostatniego posiłku podjeżdżają mu do gardła chcąc wyjść na zewnątrz, a on był aż nazbyt chętny by im to umożliwić. Przez chwilę myślał, że starszy mężczyzna woła go jednak szybko ta myśl odeszła z jego umysłu. Nie miał jak go zobaczyć, jak zdemaskować. Po za tym jego imię w jego ustach zabrzmiało bardziej jak wyjaśnienie zamiast zawołanie. Chudszy przymknął powieki zasłaniając nimi żółtawe tęczówki po czym znów je otworzył. Jego twarz wypełniała determinacja.

— Nie rozumiem, co ona ma do tego — prychnął pod nosem rzucając to tak niedbale czym praktycznie przekonał Chuuye, że nie ma z tym nic wspólnego.

— Nie chcę by się martwił, ma już zdecydowanie za dużo na głowie — wyjaśniał spokojnie biorąc głębokie oddechy. — Jeśli dojdzie do tego troska o mnie będzie mógł nie wytrzymać presji.

— Dobrze rozumiem? Chcesz skazać się na śmierć tylko dlatego bo on ma taki obowiązek jakim jest nauka?!

— Paul...

— Proszę cię, Chuuya jest silny, da radę! Teraz nie możesz się tylko przejmować jak on to przyjmie tylko powinieneś zadbać o siebie!

— Verlaine.

— Błagam cię! Błagam cię nie wygaduj takich bzdur-

Urwał raptownie, a Chuuya otworzył szeroko oczy czując słysząc jak po pomieszczeniu obok roznosi się głuche uderzenie o skórę. Niższy był w stu procentach pewien, że właśnie jego starszy brat został uderzony w bolesny sposób w policzek co jeszcze bardziej nim wstrząsnęło niż wcześniejsze krzyki. Oni przecież nigdy nie byli tacy względem siebie. Oni nigdy nie podnieśli na siebie głosu ani ręki, nigdy nie zgadzali się w czymkolwiek, nigdy nie byli w czymś jednogłośni. I teraz to wszystko upadło niczym domek z kart, kiedy zawiał mocniejszy wiatr. To wyobrażenie upadło przez to, że poróżnili się o niego.

— Paulu Verlaine'ie, nigdy nie waż się mówić w taki sposób. Już nawet nie chodzi o to, że ignorujesz to, że Chuuya nie powinien się o tym dowiedzieć. Tu chodzi o to, że lekceważysz moją wolę.

— Ale kochanie...

— Bez żadnego kochanie. Rób tą herbatę bo zaraz pekniesz z nerwów — polecił mu, a kiedy zaczął wracać się na swoje miejsce na krześle lazurowooki mógłby przysiąc, że słyszał coś w stylu: "a teraz będzie mi słodził".

Nakahara przemknął niepostrzeżenie z powrotem na górę, a kiedy zamknął za sobą drzwi spojrzał się beznamiętnie przed siebie prosto w okno. Przymknął oczy po czym nadal opierając się o drewnianą powierzchnię zjechał na dół siadając ciężko na panelach. Obrócił głowę w bok wpatrując się w biurko, a następnie w łóżko. Zamrugał kilkakrotnie chcąc odgonić cisnące mu się do oczu - według niego - bezsensowne łzy po czym podniósł się na nogi pociągając lekko nosem. Chyba powinien pójść spać nawet jeśli za długo nie potrwa w tym beztroskim stanie nieświadomości otoczenia.

***

*W Japonii nie da się nie zdać do następnej klasy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top