Epilog

Wraz z wyrzuceniem ostatniego worka niebieskooki uśmiechnął się do siebie pod nosem. Wytrzepał ręce z niewidzialnego kurzu po czym rozejrzał się dookoła. Nie było już praktycznie nikogo oprócz niego oraz kilku dziewczyn z klasy o tym samym profilu jednak nieco młodszej, które działały trochę powolniej za co absolutnie ich nie wymienił. Odłożył kluczyk do sali na stole informując je o tym, że już wychodzi na co one ukłoniły się życząc mu miłego dnia używając uprzejmości, której on sam chwilę wcześniej użył. Wyszedł na korytarz rozglądając się wokół i wsłuchując w swoje własne kroki, które niosły się echem i odbijały od ścian. Muskał palcami pomalowaną na jasny kolor ścianę wyczuwając pod opuszkami lekkie nierówności, które powstały na przestrzeni lat. Lampy pod sufitem jarzyły się jasnym światłem, tak, że aż musiał nieco mrużyć oczy spoglądając na nie. Od czasu do czasu mijał również różne osoby w postaci uczniów którzy jeszcze nie skończyli zajmować się swoimi obowiązkami. Zatrzymał się patrząc przez chwilę na wejście na dach doskonale wiedząc kto jest na samej górze.

Uśmiechnął się pod nosem kierując w tamtą stronę swoje kroki i powoli wspinając się na samą górę. Trzymał się jedną ręką barierki jednak nie z poczucia prawdziwego niebezpieczeństwa i strachu przed upadkiem tylko żeby zwiększyć zasięg w którym mógł stawiać kroki z mocą podciągania się do góry. Przeskakiwał po dwa stopnie w ogóle nie tracąc ani raz równowagi. Poprawił torbę, którą miał zawieszoną na swoim ramieniu zakładając ja na szyję by cały czas nie spadała z jego barka. Zatrzymał się przed jedynymi drzwiami na końcu jego wspinaczki. Co prawda schody prowadziły jeszcze trochę wyżej jednak tam już był strych szkolny, a to nie on był celem jego małej wycieczki. Stał przed nimi przez moment zastanawiając się czy może jednak nie zwrócić i nie dać przyjacielowi trochę przestrzeni jednak uznał, że raz się żyje, a sam z resztą wyjątkowo dzisiaj się do niego mocno kleił przed zajęciami. Nacisnął klamkę tworząc małą szczelinę przez, którą mógł zobaczyć co się tam konkretnie dzieje, a kiedy zorientował się, że oprócz szatyna nikogo tam nie ma uśmiechnął się tak jakby wygrał na loterii i wyszedł już bez żadnych obaw na zewnątrz.

Młodszy obrócił się w jego stronę, a kosmyki zatańczyły wokół jego brązowych oczu. Lekki uśmiech zdobił jego twarz, a ryży z ciepłem na sercu przyjmował to w jaki charakterystyczny kształt się układają gdy ten robił to szczerze. Nie oznaczało to oczywiście jednak tego, że ten nie mógł znowu siedzieć do późna przed lustrem analizując przy tym każdą zmarszczkę powstałą na jego twarzy kiedy robił jakąś daną minę, to jak ona wygląda i w jaki sposób najpoprawniej ją robić by ludzie uwierzyli. Nigdy nie zapomni jak raz go na tym złapał, a mimika jego twarzy dosłownie przybrała wyraz jaki jeszcze moment tak usilnie ćwiczył. Zaczął się kierować do wyższego by stanąć koło niego i obserwować jak nonszalancko opiera się o siatkę oddzielającą ich obu od przepaści dachu z którego bez problemu dało się spać na betonowy parking lub ewentualnie na samochód który na nim parkował. Obserwował go kilka dłużacych się sekund zamrożonymi oczami po czym prychnął w końcu rozbawiony nie dostrzegając nic niepokojącego.

— Uważaj tylko żebyś nie wypadł — zwrócił mu uwagę co spotkało się z teatralnie smutnym pokręceniem głowy.

— Nawet gdybym teraz to planował to bym nie zdołał — postukał zaciśniętą pięścią w metal który wydał przy tym charakterystyczny dla niego dźwięk.

— Nawet gdybyś to teraz planował to bym ci nie dał się. Pamiętaj, kiedy ja tu jestem to ogrodzenie jest twoim najmniejszych problemem — prychnął.

— Chibi jest taki troskliwy! Nie mogę uwierzyć, że taki aniołek chodzi po ziemi — zrobił piruet po czym złapał się na twarz z szerokim uśmiechem.

— Przestań się wydurniać — nakazał mu zatrzymując go w jednym miejscu i z powrotem pociągając do siebie. — Zaraz ktoś nas zauważy i będziemy mieli kłopoty. Doskonale wiesz, że nie możemy tu przebywać kiedy już skończyliśmy sprzątać — przypomniał mu jak rodzic próbujący wbić do głowy dziecka, że nie może biegać po chodniku bo jak się wywróci to zrobi sobie krzywdę. — Lepiej mi powiedz jak było u tego... — szukał w pamięci odpowiedniego nazwiska.

— Odasaku — naprowadził go jednak kiedy już pstryknął palcami znowu zaczęło mu coś nie pasować.

— On na poważnie się tak nazywa?

— Nie, ale taką ksywkę mu nadałem — jego mina przybrała dumny wyraz oraz onnsam wypiął pierś jakby zaraz miał zostać odznaczony za jaką ważną zasługę. — Wiesz, że on ma chłopaka? — Podał mu ciekawostkę na co niebieskooki uniósł brew i gestem nakazał mu kontynuować. Nie popierał plotkowania i tym podobnych jednak często "zapominał" o tym kiedy sam był czegoś ciekawy. — Nazywa się Ango i jest okropnie strachliwy! Oni nie mają nawet w domu alkoholu żadnego bo on nie pije. No i jest pracoholikiem! Za każdym razem jak go widziałem to tylko nos w dokumentach jakiś miał. No i często przychodzą do niego dzieci sąsiadów! Podczas naszej sesji dosłownie mu wchodziły i wychodziły do gabinetu jak gdyby nigdy nic.

— Dawał im tak po prostu przerywać? — Zapytał zaskoczony. — Rozpieszczone dzieciaki.

— Nie no, on nie mógł zareagować nawet bo Ango je wynosił. Najlepsza jest Sakura! Ona jest taka urocza... Adoptuje ją! — Zaczął snuć coraz to śmielsze i bardziej nierealne marzenia.

Chuuya obserwował go z lekkim uśmiechem na twarzy gdzieś z tyłu głowy mając jeszcze obraz tego samego chłopaka jednak mimo wszystko dość innego. Nic nie mogło wybić z jego głowy widoku jego na moście, tego jak zmęczony się wydawał przy rozmowach i tego jak zaczął żartować z swoich zapędów do autodestrukcji. I to było w porządku. Wolał to pamiętać i go pilnować zamiast zapomnieć i któregoś dnia znaleźć go z pustym opakowaniem po lekach. Bo czuł, że to nie minęło. Nie mogło minąć, a jeśli przejdzie mu samo to jak za pierwszym razem to na pewno po jakimś czasie będzie tego nawrót. Na razie jednak powolne kroczki były najlepsze i nich zamierzał się trzymać.

— Bardzo się wtedy wkurzyli? — Zapytał, a Osamu skrzywił się rozumiejąc do czego było to nawiązanie.

— Wiesz, słodko nie było. Nawet jedna szklanka poleciała. O mało mnie nie zabiła rozumiesz?! — Krzyknął dramatycznie jednak widząc jak twarz starszego poważnieje machnął tylko ręką w uspokajająco ręką. — Nie musisz się bać nic mi nie zrobił! Po prostu Elise się wkurzyła.

— Elise? — Zamrugał zdezorientowany nie spodziewając się takiego obrotu spraw.

— Dokładnie! Ogólnie to Yosano i Mori znaleźli to jednocześnie. Jak wróciłem to kazali mi usiąść i na początku chcieli ze mną porozmawiać, ale szybko zaczęli się kłócić sami ze sobą, wiesz jak to jest. No i w końcu z góry przyszła Elise i rzuciła pierwszym lepszym co miała pod ręką i trafiła na tą szklankę. Na nieszczęście byłem na torze lotu i zamiast w Mori-san trafiła we mnie. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! — Zaklaskał w dłonie z nowym entuzjazmem. — Yosano się wyprowadza!

Nakahara zamrugał szybciej powiekami chcąc się upewnić czy dobrze usłyszał. Poprosił o powtórzenie, a kiedy wyższy to zrobił zmarszczył brwi zmartwiony. Pamiętał to, że ten dość mocno to przeżywał nawet na samą sugestię o tym, a teraz mówił o tym z dziwną radością. Zlustrował go wzrokiem jasno sugerującym o jego nieufności co tego co mu pokazuje na co ten uniósł tylko ręce w geście niewinności.

— Spokojnie, spokojnie! Fakt, byłem i nadal jest z tego powodu smutny jednak nie mogę jej trzymać na siłę przy sobie. Jest już praktycznie dorosłą kobietą, ja też nie jestem już dzieckiem by cały czas kazać jej czekać. Z resztą, obiecała mi coś dość ciekawego — uśmiechnął się pod nosem opierając czoło o siatkę.

— Na poważnie? Co takiego?

— Powiedziała, że jak będę pełnoletni to po mnie wróci i mnie zabierze ze sobą! — Obrócił się w jego stronę rozkładając ręce na boki z iskierkami w oczach.

Za to Chuuya miał wrażenie jakby zaczęło mu wirować przed oczami. Nie sądził, że chłopak przed nim miał kiedykolwiek myśli o tym żeby stąd wyjechać i praktycznie nie wracać. Oczywiście rozumiał, że to miasto, ten region, mógł nie kojarzyć mu się za dobrze, ale żeby aż tak? I chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że pewnie zabrzmi samolubnie jeśli to powie, ale chciał poprosić żeby został. Sam nie wiedział dlaczego, ale nie mógł sobie wyobrażać funkcjonowania z nim tylko przez rozmowę wideo. Nienawidził urządzeń elektrycznych i za każdym razem kiedy był zmuszony używać ich przez dłuższy czas to jego bateria spokoju się rozładowywała niemalże do zera. A znając drugiego dzwoniłby lub pisał z każdego najgłupszego powodu. I tak jak spotkania w realu mu całkowicie nie przeszkadzały, nawet je lubił, to tego raczej nie byłby w stanie znieść. No i nie mógłby go nadzorować. Jasne, miałby Yosano i Ranpo, ewentualnie też Fukuzawe czyli opiekuna dwójki dzieci z trudną przeszłością, ale wolałby być przy nim. Oczywiście przy tych kalkulacjach brał najczarniejszy scenariusz czyli to, że Osamu nie polepszy się do tego czasu.

— A Chibi pojedzie ze mną.

— Hę?

— No chyba nie myślisz, że cię tutaj tak zostawię! — Zrobił oburzoną minę po czym stanął na palcach bardziej wyglądając za metalowe kratki. — W ogóle to jak ci się układa z Paulem?

— Chyba jest dobrze — mruknął drapiąc się po głowie. — W sensie, ostatnio też sobie dużo rzeczy wyjaśniliśmy i mam lepszy wgląd na wszystko co się działo. Rozumiem też coraz bardziej niektóre jego zachowania.

Młodszy pokiwał głową po czym obrócił się na pięcie powoli ruszając w stronę drzwi. W pewnym momencie stanął bokiem spoglądając na starszego z zainteresowaniem, a gdy jego brązowe tęczówki spotkały się z tymi niebieskimi miał wrażenie, że jego język zawiązał się gruby supeł tak samo jak jego żołądek. Od pewnego czasu czuł się dość dziwnie w towarzystwie ryżego czego nie potrafił zrozumieć. Jednak coraz bardziej sytuacja nakreślała się w jego głowie, a on miał już mniej więcej plan działa. Wystawił dłoń w stronę starszego uśmiechając się szeroko, w dość ładny, a co najważniejszy szczery sposób.

— Ne Chuuya, chodź ze mną na randkę.

Nakahara otworzył szerzej usta jakby chciał coś powiedzieć jednak tego nie zrobił. Przez jedną chwilę szatyn miał wrażenie, że ten mu odmówi, a następnie wyśmieje. Nic z tegoż się jednak nie stało, a rudzielec pochwycił jego dłoń w swoją z lekkimi wypiekami na twarzy niemo się zgadzając. Ruszyli razem w stronę wyjścia, a podczas tego brązowooki ani razu nie oderwał wzroku od niższego. Czasami na prawdę miał wrażenie, że znalazł w nim swój sens życia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top